16 Nowy patriota

Błękitna Komnata Audiencji nazwę swą zawdzięczała sklepionemu sufitowi z wizerunkiem nieba i białych chmur oraz niebieskim płytkom posadzki, poza tym była najmniejszym pokojem oficjalnych spotkań w całym pałacu, niecałe dziesięć kroków na niecałe dziesięć. Wykończona łukami amfilada okien wychodziła na dziedziniec, a w ramach okiennych wciąż tkwiły kasetki szyb, chroniące przed wczesnowiosennym chłodem i, mimo padającego deszczu, wpuszczały całkiem sporo światła — ale choć w pomieszczeniu znajdowały się dwa wielkie kominki z marmurowymi gzymsami i gipsowa sztukateria z motywami lwów, po obu zaś stronach drzwi wisiały arrasy z Białym Lwem — delegacja kupców Caemlyn byłaby obrażona przyjęciem w Błękitnej Komnacie, bankierzy wpadliby we wściekłość. Zapewne z tej właśnie przyczyny pani Harfor ulokowała tu najemników, choć mało prawdopodobne było, aby impertynencja do nich dotarła. Pierwsza Pokojówka też była obecna, „nadzorując” parę młodych służących w liberiach, które dbały o to, by kielichy były pełne, dolewając wino z wysokich, srebrnych dzbanów trzymanych na tacy na symbolicznie tylko rzeźbionym kredensie. Do piersi przyciskała skórzaną teczkę z tłoczeniami, w której gromadziła swoje raporty, jakby przekonana, że najemnicy szybko sobie pójdą. W kącie przyczaił się Halwin Norry, z wianuszkiem białych włosów za uszami, które Elayne zawsze przywodziły na myśl pióra, i też przyciskał do wąskiej piersi skórzaną teczkę. Ich sprawozdania stanowiły część codziennej rutyny, ostatnimi czasy rzadko rozweselającej. Można by rzec, że wręcz przeciwnie.

Ostrzeżeni wejściem gwardzistek wszyscy oczekiwali jej na stojąco. Na czele dwóch pozostałych gwardzistek Elayne wkroczyła do pomieszczenia. Deni Colford, która teraz zastąpiła Devore w roli dowódcy straży przybocznej, zignorowała jej rozkaz postawienia wart przed drzwiami. Zignorowała bez słowa wytłumaczenia! Nie potrafiła nie zgrzytać zębami, choć z drugiej strony podejrzewała, że gwardzistki stanowią znakomite uzupełnienie widowiska ostentacyjnie zamanifestowanej arogancji.

Careane i Sareitha w strojach ceremonialnych, to znaczy z szalami na ramionach, z szacunkiem skłoniły nieznacznie głowy, natomiast Mellar zamaszyście wykonał ceremonialny ukłon piórami swego kapelusza, drugą dłoń przyciskając do koronkowej szarfy przecinającej wypolerowany napierśnik. Sześć mosiężnych węzłów przymocowanych do napierśnika — po trzy na każdym ramieniu — wciąż ją niepomiernie denerwowało, ale jak dotąd nie poruszyła z nim tej kwestii. Na ostrej i wydłużonej twarzy zastygł mu zdecydowanie zbyt ciepły uśmiech — mimo iż odnosiła się do niego lodowato, to, ponieważ nie zaprzeczyła plotce głoszącej, że dzieci, które nosi, są jego, prawdopodobnie sądził, iż wciąż ma u niej jakieś szanse. Powody, dla których jeszcze nie zdementowała tej ohydnej historii, zdążyły już się zmienić, nie sądziła, że musi w ten sposób chronić swe dzieci, dzieci Randa, niemniej mówi się trudno. Wystarczy dać tamtemu czas, a sam uplecie pętlę na swą szyję. A jeśli tak się nie stanie, to ona zrobi to za niego.

Najemnicy, wszystko wiarusy dobrze już w swoich latach, zareagowali na jej wejście ułamek sekundy później niż Mellar i, rzecz jasna, ich ukłony nie były takie ceremonialne. Evard Cordwyn, wysoki Andoranin o kwadratowej szczęce, miał w lewym uchu wielki rubin, a Aldred Gomaisen, niski i szczupły, z wygolonym czołem, przód kaftana nosił pokryty co najmniej w połowie pionowymi pasami czerwieni, zieleni i błękitu; było ich znacznie więcej, niż stanowiła jego tytulatura w rodzimym Cairhien. Wreszcie posiwiały Hafeen Bakuvun z grubymi, złotymi kółkami w uszach i pierścieniami z klejnotami na każdym palcu. Domani był ogromny, ale ze sposobu, w jaki się poruszał, wynikało wyraźnie, że pod tłuszczem kryje się warstwa twardych mięśni.

— Nie masz żadnych obowiązków, kapitanie Mellar? — zapytała zimno Elayne, zajmując jeden z nielicznych w komnacie fotelików. Było ich tylko pięć, prosto rzeźbionych w motywy liści i pnączy, pozbawionych bodaj śladu złoceń. Ustawiono je rzędem, tyłem do okien tak, by wpadające światło otaczało aureolą sylwetki tych, którzy na nich zasiadali. Podczas słonecznych dni blask kazał mrużyć oczy dopuszczonym przed oblicze królowej. Niestety, dzisiaj słońca nie było. Dwie gwardzistki stanęły po obu jej stronach z dłońmi wspartymi na rękojeściach mieczy i mierzyły najemników zapalczywymi spojrzeniami, pod którymi Bakuvun otwarcie się szczerzył, a Gomaisen pocierał policzek, skrywając drobny uśmieszek ironii. Gwardzistki nie wyglądały na urażone, dobrze wiedziały, jaki jest cel tych paradnych uniformów. Elayne ze swej strony pewna była, że gdyby poszło na ostrza, wszystkie uśmieszki natychmiast by znikły.

— Moim pierwszym i najważniejszym obowiązkiem jest cię chronić, moja pani. — Mellar poluzował miecz w pochwie, a potem zmierzył najemników takim wzrokiem, jakby oczekiwał, że zaraz zaatakują, ją albo jego. Gomaisen tłumił gorzkie rozbawienie, ale Bakuvun śmiał się w głos. Wszyscy trzej mieli puste pochwy, dwaj pierwsi przy pasach, Gomaisen dwie przytroczone na plecach; żadnemu z najemników nie pozwalano wnosić do pałacu nic więcej prócz sztyletu.

— Przecież wiem, że masz inne obowiązki — powiedziała bezbarwnym tonem — ponieważ sama ci je przydzieliłam, kapitanie. Masz szkolić ludzi, którzy ściągają do nas z okolicy. Nie spędzasz z nimi tyle czasu, ile oczekuję. Musisz wyszkolić kompanię żołnierzy, kapitanie. — Kompania składała się ze starców oraz chłopców, a została mu przydzielona głównie po to, by go czymś zająć. W ten sposób z jej strażą przyboczną nie przebywał wiele, a jego dowództwo nabrało coraz bardziej tytularnego charakteru. I dobrze. Zbyt lubił podszczypywać kobiece pośladki. — Proponuję, byś się nimi zajął. Natychmiast.

Przez wąskie oblicze Mellara przemknął cień gniewu — w istocie cały się zatrząsł! — ale natychmiast się opanował. Wszystko potoczyło się tak błyskawicznie, że mogła sobie to tylko wyobrazić. Ale wiedziała, że jest inaczej.

— Jak rozkażesz, moja pani — powiedział gładko. Jego uśmiech też był przymilny i śliski. — Całym moim honorem jest służba tobie. — Wykonał kolejny ceremonialny ukłon i ruszył ku drzwiom, właściwie nie szedł, a paradował. Niewiele mogło na dłuższą metę osłabić pychę Mellara.

Bakuvun roześmiał się znowu, aż musiał odrzucić w tył głowę.

— Ten człowiek nosi teraz tyle koronki, że, słowo, oczekiwałem, iż poprosi nas do tańca, ale nie, sam tańczy. — Cairhienianin roześmiał się znowu, gardłowym, paskudnym śmiechem.

Plecy Mellara zesztywniały, zgubił krok, potem dał niezgrabnie następny i w efekcie zderzył się w drzwiach z Birgitte. Nie przeprosił, tylko wymknął się szybko z komnaty, a Birgitte spojrzała w ślad za nim spod zmarszczonych brwi — w więzi zadrżał gniew, szybko stłumiony i niecierpliwość, która pozostała — nim zamknęła drzwi, podeszła do fotelika Elayne i stanęła za nim, kładąc jedną dłoń na oparciu. Gruby warkocz był zapleciony równie misternie co zazwyczaj, choć przecież musiała go rozplatać dla wysuszenia, a mundur Kapitana-Generała leżał na niej jak ulał. Na obcasach Birgitte była wyższa od Gomaisena i kiedy chciała, potrafiła roztaczać wokół siebie władczą atmosferę. Najemnicy ukłonili się lekko, z szacunkiem, lecz bez służalczości. Jakiekolwiek mogli mieć do niej z początku zastrzeżenia, zapewne większości się pozbyli po tym, jak dane im było widzieć ją z łukiem i w boju.

— Z twych słów można by wnosić, że znasz kapitana Mellara, kapitanie Bakuvun — Elayne nadała temu zdaniu z lekka pytający akcent, ale poza tym postarała się, by słowa brzmiały niezobowiązująco. Birgitte dbała, by w więzi była pewność siebie, wtórująca wyrazowi twarzy Elayne, ale wciąż przebijały spod niej czujność i zmartwienie. I wszechobecne zmęczenie. Elayne zacisnęła szczęki, żeby stłumić ziewnięcie. Birgitte naprawdę potrzebowała wypoczynku.

— Spotkałem go raz czy dwa razy w życiu, moja pani — ostrożnie odrzekł Domani. — W każdym razie nie więcej niż trzy, rzekłbym. Tak, zdecydowanie nie więcej niż trzy. — Przechylił głowę, patrząc na nią prawie spod oka. — Wiesz, że w przeszłości parał się moim fachem?

— Nie próbował tego ukrywać, kapitanie — odpowiedziała takim tonem, jakby temat zdążył już ją zmęczyć. Gdyby zdradził coś interesującego, można by później wypytać go na osobności, w obecnej sytuacji rzecz nie była warta świeczki: Mellar mógł się dowiedzieć. A wtedy pewnie by zbiegł, nim by się czegokolwiek o nim dowiedziała.

— Czy naprawdę Aes Sedai muszą być obecne przy naszej rozmowie, moja pani? — zapytał Bakuvun. — Tamte Aes Sedai — dodał, patrząc na jej pierścień z Wielkim Wężem. Uniósł srebrny pucharek, a jedna ze służących podskoczyła, aby go napełnić. Obie były ładne, może nie aż tak bardzo, ale ostatecznie Reene nie miała już z czego wybierać: większość to były dziewczynki lub staruszki nie tak żwawe jak niegdyś. — Przez cały czas, jaki tu spędziliśmy razem, nie robiły nic innego, jak tylko próbowały wpoić nam lęk wobec potęgi i zasięgu władzy Białej Wieży. Szanuję Aes Sedai, tak jak wszyscy mężczyźni... Prawda, szanuję... Niemniej, jeżeli mi wolno powiedzieć, męczące jest, gdy wciąż starają się zastraszyć człowieka wzrokiem. Przysięgam, że tak jest, moja pani.

— Mądry mężczyzna zawsze lęka się majestatu Wieży — powiedziała spokojnie Sareitha, poprawiając na ramionach szal z brązowymi frędzlami, być może po to, żeby zwrócić nań uwagę. Na jej smagłej, kwadratowej twarzy nie pojawił się jeszcze charakterystyczny wyraz uniemożliwiający stwierdzenie liczby przeżytych lat, wszelako wyraźnie za nim tęskniła.

— Tylko głupcy ignorują grozę i majestat Wieży — Careane powtórzyła za Sareitha. Zielona siostra była kobietą dość przysadzistą i szeroką w ramionach jak większość mężczyzn, toteż z pewnością słowa te nie były pustym gestem. Dla wszystkich, którzy wiedzieli, rysy jej twarzy równie nieomylnie zdradzały tożsamość, co pierścień na palcu wskazującym prawej dłoni.

— Z tego, co mi wiadomo — ponuro skomentował Gomaisen — to Tar Valon jest właśnie oblegane. Powiadają też, że w Białej Wieży nastąpił rozłam i teraz mamy dwie Amyrlin. Słyszałem nawet, że w Wieży panują teraz Czarne Ajah. — Odważny człowiek — rzucić w twarz Aes Sedai takie plotki, niemniej towarzyszyło im lekkie skrzywienie. Skrzywił się, ale nie zamilkł. — Jakiego więc majestatu każecie nam się lękać?

— Nie powinieneś wierzyć we wszystko, co powiadają, kapitanie Gomaisen — głos Sareithy pozostał niewzruszony, jakby stwierdzała tylko powszechnie znany fakt. — Prawda ma więcej odcieni, niż sobie wyobrażasz, a odległość często nadaje jej kształt zupełnie odmienny od faktów. Wszelako powinieneś wiedzieć, że niebezpiecznie jest powtarzać plotki o Sprzymierzeńcach Ciemności wśród sióstr.

— Najlepiej nie ustawać w wierze — dodała Careane, równie spokojnie — że Biała Wieża jest Białą Wieżą i pozostanie nią na zawsze. A ty stoisz przed trzema Aes Sedai. Powinieneś rozważniej dobierać słowa, kapitanie.

Gomaisen wierzchem dłoni otarł usta, a w jego ciemnych oczach lśnił sprzeciw. Sprzeciw poszczutego zwierzęcia.

— Powtarzam tylko, co mówi się na ulicach — mruknął.

— Czy spotkaliśmy się tutaj, żeby dyskutować o Białej Wieży? — zapytał Cordwyn, marszcząc czoło. Zanim podjął temat, opróżnił pucharek, jakby samo wspomnienie ośrodka władzy Aes Sedai napawało go niepokojem. Ile już zdążył wypić? Lekko chwiał się na nogach i niewyraźnie wypowiadał słowa. — Wieża znajduje się setki lig stąd, a co się w niej dzieje, to nie nasza sprawa.

— Prawda, przyjacielu — powiedział Bakuvun. — Prawda. Nasza sprawa to miecze... miecze i krew. Co prowadzi nas do niemiłej kwestii — wykonał zamaszysty gest grubymi upierścienionymi palcami — złota. Każdego dnia tracimy ludzi, dzień za dniem, bez końca, a w mieście trudno znaleźć uzupełnienia.

— Ja przynajmniej żadnych nie znalazłem — mruknął Cordwyn, mierząc wzrokiem pokojówkę napełniającą jego pucharek. Zarumieniła się pod jego spojrzeniem, szybko uniosła dziobek dzbana, przez co uroniła na posadzkę nieco ciemnej cieczy; pani Harfor zmarszczyła brwi. — Wszyscy zdolni do noszenia broni zaciągają się do gwardii królowej. — Była to prawda, zaciągi z każdym dniem rosły. Gwardia królowej stawała się powoli znaczną siłą. Przynajmniej kiedyś się nią stanie. Na nieszczęście miną miesiące, nim większość tych mężczyzn będzie w stanie utrzymać miecz, nie kalecząc się przy tym w stopę, nie wspominając już o posługiwaniu się nim w bitwie.

— Jako rzeczesz, przyjacielu — mruknął Bakuvun. — Jako rzeczesz. — Obdarzył Elayne szerokim uśmiechem. Może chciał w ten sposób wydać się jej życzliwy, ale jej skojarzył się z kimś, kto próbuje sprzedać prosiaka w worku. — Nawet kiedy już obronimy miasto, moja pani, znalezienie nowych ludzi nie będzie łatwe. Odpowiedni ludzie nie rodzą się na pniu, o nie. Mniej ludzi oznacza mniej pieniędzy przy następnym zleceniu. Taki już jest świat. Uważamy, że należy nam się sprawiedliwa rekompensata.

Elayne poczuła nagły napływ gniewu. Doszli do wniosku, że nie ma innego wyjścia, jak trzymać ich za wszelką cenę, tak sobie pomyśleli! Co gorsza, mieli rację. Ci ludzie dowodzili ponad tysiącem żołnierzy. Nawet licząc tych, których przyprowadził Guybon, rezygnacja z ich usług oznaczałaby niepowetowaną stratę. Zwłaszcza gdyby inni najemnicy zaczęli podejrzewać, że służą straconej sprawie. Najemnicy nienawidzili straconych spraw. Uciekliby od niej jak szczury z płonącego gmachu. Gniew wciąż w niej wzbierał, ale zdecydowała się nałożyć mu wędzidło. Ledwie się udało. W głosie zabrzmiał jednak ton przygany.

— Sądziliście, że obędzie się bez ofiar? Myśleliście, że wystarczy dosiąść konia i zabrać złoto bez potrzeby obnażania mieczy?

— Podpisaliście umowę na dniówkę w złocie — wtrąciła Birgitte. Nie powiedziała, ile wyniosła stawka, ponieważ każda kompania negocjowała oddzielnie. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowały, była wzajemna zazdrość najemników o honorarium. Już i tak wychodziło na to, że połowę karczemnych bójek, jakie musiała pacyfikować gwardia, wszczynali najemnicy z różnych oddziałów. — Suma była ustalona z góry. A mówiąc brutalnie, im więcej tracicie ludzi, tym większe zyski na głowę.

— Ach, Kapitanie-Generale — oznajmił pojednawczo krępy najemnik — zapominasz o odszkodowaniach, które zostaną wypłacone wdowom i sierotom. — Gomaisen omal się nie zakrztusił, a Cordwyn z niedowierzaniem popatrzył na Bakuvuna, a potem skrył wzrok w pucharku z winem.

Elayne poczuła, jak nią trzęsie, dłonie zacisnęła na poręczach fotela. Nie pozwoli sobie na wybuch. Nie!

— Zamierzam trzymać się zawartych umów — oznajmiła chłodno. Cóż, przynajmniej nie krzyczała. — Zostanie wam wypłacony przewidziany żołd, włączywszy w to zwyczajową premię za zwycięstwo, kiedy zdobędę tron, ale ani grosza więcej. Jeżeli spróbujecie się wycofać, to założę, że zmieniacie sztandar i udajecie się na służbę do Arymilli, a w takim razie każę was aresztować, a potem wygnać za bramy bez broni i wierzchowców. — Pokojówka napełniająca pucharek Cordwyna znienacka pisnęła, a potem odskoczyła, rozcierając biodro. Gniew dotychczas tłumiony przez Elayne, eksplodował z całą mocą. — A jeżeli którykolwiek z was kiedykolwiek odważy się dotknąć mej pokojówki, to zostaniecie wygnani bez broni, koni i butów! Zrozumiano?

— Zrozumiano, moja pani — w głosie Bakuvuna pobrzmiewały zimne tony, a szerokie usta były zaciśnięte. — Zaiste, jaśniej nie można było powiedzieć. Skoro więc nasza... dyskusja... zdaje się dobiegła końca, czy wolno nam będzie odejść?

— Proponuję, byście się poważnie zastanowili — wtrąciła się Sareitha. — Czy Biała Wieża woli widzieć Aes Sedai na Tronie Lwa, czy niemądrą Arymillę Marne?

— Policzcie Aes Sedai przebywające w tym pałacu — dodała Careane. — Policzcie Aes Sedai w Caemlyn. A w obozie Arymilli nie ma ani jednej. Policzcie i zdecydujcie, po czyjej stronie jest przychylność Białej Wieży.

— Policzcie — uzupełniła Sareitha — i pamiętajcie, że niełaska Białej Wieży może okazać się śmiertelnie groźna.

Właściwie nie sposób było uwierzyć, że jedna z nich musi być Czarną Ajah, niemniej inne możliwości nie wchodziły w grę. Oczywiście, pominąwszy fakt, że mogła to być Merilille. Elayne zdecydowanie odpychała od siebie taki scenariusz rozwoju spraw. Lubiła Merilille. Z drugiej strony, Careane i Sareithę też lubiła. Nie w takim stopniu jak Merilille, ale jednak. Niezależnie jak na sprawę patrzeć, lubiła Sprzymierzeńca Ciemności, kobietę, na której ciążył wyrok śmierci.

Kiedy najemnicy pospiesznie się ukłonili i wyszli, a pani Harfor odesłała pokojówki z niedopitym winem, Elayne odchyliła się w foteliku i westchnęła głęboko.

— Bardzo źle mi poszło, nieprawdaż?

— Najemnicy potrzebują silnej ręki — odparła Birgitte, ale w więzi można było odczytać powątpiewanie. Powątpiewanie i troskę.

— Jeżeli mogę coś powiedzieć, moja pani — wtrącił Norry suchym głosem — nie wyobrażam sobie, co innego mogłabyś zrobić. Dobrotliwość skłoniłaby ich tylko do wysuwania następnych żądań. — Dotąd stał z boku tak cicho, że Elayne zapomniała o jego istnieniu. Z wciąż mrugającymi oczyma przypominał brodzącego ptaka, który zastanawia się, gdzie zniknęła cała woda. Pani Harfor była nieskazitelnie schludna, natomiast jego kaftan cały był poplamiony atramentem, podobnie palce. Z wyraźnym niesmakiem przyjrzała się skórzanej teczce w jego dłoniach.

— Sareitha, Careane, mogłybyście zostawić nas samych? — zaproponowała uprzejmie. Zawahały się na moment, ale nie mogły postąpić inaczej, jak tylko skłonić głowy i majestatycznie niczym łabędzie opuścić komnatę. — Wy dwie również — dodała przez ramię do gwardzistek. Nawet nie mrugnęły!

— Precz! — warknęła Birgitte, podrywając głowę, aż warkocz się zakołysał. — Już! — Och, teraz nie były takie nieporuszone, zaiste podskoczyły! Prawie biegiem ruszyły ku drzwiom!

Kiedy zamknęły się za nimi podwoje, Elayne popatrzyła tylko groźnie za nimi.

— Żebym sczezła, nie chcę słyszeć żadnych złych wieści, nie dziś. Nie chcę słyszeć nic o tym, ile jedzenia sprowadzanego z Illian i Łzy dociera zepsute na miejsce. Nie chcę słuchać o podpaleniach, mące czarnej od wołków zbożowych, ściekach rodzących szczury szybciej niż da się je tępić, albo rojach much tak gęstych, że można by pomyśleć, iż Caemlyn to wielka stajnia. Chcę dla odmiany usłyszeć jakieś dobre wieści. — Faktycznie, żeby sczezła, zachowywała się prawie histerycznie! Po prawdzie, to czuła ogarniającą ją powoli histerię. Jaki wstyd! Próbowała zdobyć tron, a zachowywała się jak dziecko w żłobku!

Pan Norry i pani Harfor wymienili spojrzenia, co tylko dodatkowo pogorszyło sprawę. On z westchnieniem żalu pogłaskał swoją teczkę. Naprawdę uwielbiał cytować te swoje cyferki, nawet gdy wyłaniał się z nich wyłącznie ponury obraz. Przynajmniej już się nie dąsali, gdy odbierała ich raporty w towarzystwie drugiego. Cóż, przynajmniej nie bardzo. Ponieważ byli zazdrośni o zakres własnych kompetencji, więc każde czujnie obserwowało poczynania drugiego i natychmiast wskazywało na wszelkie, nawet wyobrażone wykroczenia drugiej strony. Mimo to zawiadywali miastem oraz pałacem nadzwyczaj skutecznie, przy minimum sporów.

— Nikt nas nie usłyszy, moja pani? — zapytała Reene.

Elayne wzięła głęboki oddech i zabrała się za wykonywanie ćwiczeń nowicjuszek, które jakoś nie przyniosły uspokajających efektów, potem spróbowała objąć źródło. Ku jej zaskoczeniu saidar nadpłynął gładko, przepełnił ją słodyczą życia i radości. I podziałał na uspokojenie nastrojów. Zawsze tak było. Gniew, smutek, ciąża mogły uniemożliwić objęcie źródła, ale kiedy już się udało, emocje przestawały szaleć. Zręcznie splotła właściwe porcje Ognia i Powietrza, dodając odrobinę Wody, ale kiedy skończyła, nie wypuściła źródła. Poczucie wypełniającej ją Mocy było cudowne, lecz jeszcze wspanialsza była świadomość, że teraz już nie musi się obawiać, iż z byle powodu zacznie płakać czy krzyczeć. Niemniej nie była na tyle głupia, żeby zaczerpnąć zbyt wiele.

— Nikt nas nie słyszy — odrzekła. Poczuła, jak z zewnątrz saidar dotknął osłony i zniknął. Ktoś próbował podsłuchiwać, zdarzyło się to nie po raz pierwszy. Skoro w pałacu było tyle potrafiących przenosić kobiet, trudno się dziwić, że od czasu do czasu któraś próbowała podsłuchiwać, z pewnością jednak wolałaby wiedzieć, jak wyśledzić tę którąś. Tymczasem jednak nie sposób było zajmować się czymkolwiek poważnym, nie postawiwszy najpierw osłon.

— Wobec tego mogę ci przekazać nieco dobrych wiadomości — powiedziała pani Harfor, obracając teczkę w dłoniach, ale nie otwierając jej. — Od Jona Skellita. — Fryzjer okazał się pilnym dostarczycielem informacji, zadanie zleciła mu już dawno temu sama Reene, a on rewanżował się znoszeniem wszelkich wieści, jakie udało mu się zebrać w obozie pod miastem. Był częścią świty Naean Arawn, a ta poważnie wspierała dążenia Arymilli, można było więc wnosić, że raporty Skellita skorzystają na łączących ją z Arymillą dobrych stosunkach. Niestety, jak dotąd przypuszczenie to się nie sprawdziło. — Donosi, że Arymilla i popierające ją Głowy Domów zamierzają razem wjechać na czele pierwszego oddziału do Caemlyn. Wychodzi na to, że ona nie przestaje się tym chwalić.

Elayne westchnęła. Arymilla i pozostali przemieszczali się razem z obozu do obozu, a jak dotąd nie udało się znaleźć wzorca tych zmian miejsca. Od jakiegoś czasu wiele wysiłku wkładano w przewidywania, dokąd udadzą się w następnej kolejności. W ten sposób można by prosto rozstrzygnąć losy bitwy jednym decydującym uderzeniem — wysłać przez bramę silny oddział i jednym uderzeniem pozbawić siły wroga całego dowództwa. W każdym razie na tyle prosto, na ile proste takie rzeczy bywały. W najlepszych nawet okolicznościach ludzie zginą, niektóre z Głów Domów mogą uciec, gdyby jednak udało się schwytać samą Arymillę, losy sukcesji byłyby przesądzone. Elenia i Naean publicznie zrzekły się własnych roszczeń do tronu, co było faktem nieodwracalnym. Gdyby to im właśnie udało się uciec, mogłyby wciąż wspierać starania Arymilli — związki z nią były dość ścisłe — ale po jej uwięzieniu Elayne potrzebowałaby tylko poparcia co najwyżej czterech wielkich Domów. Jakby to było łatwe. Jak dotąd wszelkie starania w tym kierunku na nic się nie zdały. Może dzisiejszy dzień przyniesie tu jakieś rozstrzygnięcia. Niemniej to, co usłyszała, na nic przydać się nie mogło. Arymilla i tamci wjadą do Caemlyn dopiero wówczas, gdy miasto padnie. Co gorsza, jeżeli Arymilla chwaliła się tym, to musi wierzyć, że nastąpi to niedługo. Ta kobieta pod pewnymi względami była skończoną idiotką, niemniej pomyłką byłoby całkowite jej niedocenianie. Przecież jej roszczeń nie potraktowano by poważnie, gdyby wszyscy mieli ją za głupią.

— To mają być dobre wieści? — zapytała Birgitte. Ona też od razu dostrzegła wszelkie możliwe implikacje. — Przydałaby się wskazówka odnośnie do tego, kiedy to nastąpi.

Reene rozłożyła ręce.

— Arymilla dała kiedyś osobiście Skellitowi złotą koronę, moja pani. On przekazał mi ją na dowód, że się nawrócił. — Zacisnęła przelotnie usta. Skellit wprawdzie uratował głowę od szubienicy, ale zaufania nie odzyska nigdy. — Wówczas był ten jedyny raz, kiedy znalazł się w odległości dziesięciu kroków od niej. Musi poprzestawać na tym, co uda mu się wyłowić z cudzych plotek... — zawahała się. — On się bardzo boi, moja pani. Ludzie w obozach są pewni, że w ciągu kilku dni zdobędą miasto.

— Obawia się na tyle, by po raz trzeci zmienić przedmiot swej lojalności? — zapytała cicho Elayne. W tamtej drugiej kwestii nic już nie zostało do powiedzenia.

— Nie, moja pani. Jeżeli Arymilla lub Naean dowiedzą się, co zrobił, to straci życie i doskonale o tym wie. Ale boi się, że kiedy miasto upadnie, dowiedzą się. Obawiam się, że wkrótce może od nas odstąpić.

Elayne ponuro pokiwała głową. Najemnicy nie byli jedynymi szczurami uciekającymi z płonącego gmachu.

— Może ty masz jakieś dobre wieści, panie Norry?

Pierwszy Urzędnik stał dotąd cicho, głaszcząc wytłaczaną skórę swej teczki i udając, że nie słucha wypowiedzi Reene.

— Sądzę, że uda mi się przebić panią Harfor, moja pani.

— Niewykluczone, że w jego uśmiechu dałoby się wyłapać ślad triumfu. Ostatnimi czasy rzadko miewał lepsze wieści od niej. — Znalazłem człowieka, który z powodzeniem może śledzić Mellara. Mam go kazać wprowadzić?

Faktycznie, to były znakomite wieści. Pięciu ludzi oddało życie, śledząc Doilina Mellara, kiedy udawał się na noc do miasta, i zaiste trudno było w tym dopatrywać się przypadku. Za pierwszym razem wyglądało, jakby jej agent nadział się na rabusia, dłużej więc o nim nie myślała, wyznaczywszy tylko rentę wdowie. Gwardia utrzymywała przestępczość pod pewną kontrolą — przynajmniej wyjąwszy podpalenia — jednak zbóje krążyli pod osłoną ciemności. Pozostała czwórka skończyła jednak tak samo, w wyniku pojedynczego pchnięcia nożem, z opróżnionymi sakiewkami — jakkolwiek niebezpieczne były po nocy ulice, tutaj nie było mowy o żadnym zbiegu okoliczności.

Skinęła głową, a kruchy staruszek pospieszył do drzwi, po czym uchylił jedno skrzydło i wystawił głowę na zewnątrz. Nie usłyszała, co powiedział — zabezpieczenia działały w obie strony — ale za moment do komnaty wszedł potężny gwardzista, popychając przed sobą powłóczącego nogami mężczyznę; przyczyna dziwnego sposobu poruszania się wkrótce stała się jasna — tamten był skuty okowami w nadgarstkach i kostkach. Poza tym wszystko w nim wydawało się takie... przeciętne. Ani gruby, ani chudy, ni wysoki, ni niski. Włosy miał ciemne, ale w odcieniu, którego nie potrafiłaby nazwać, podobnie było z oczyma. Rysy twarzy do tego stopnia uderzały nijakością, że nie potrafiłaby ich opisać. Żadnych innych cech charakterystycznych. Równie nierzucające się w oczy odzienie: prosty, brązowy kaftan i spodnie z wełny ani dobrej, ani zgrzebnej, trochę pomarszczone i pobrudzone, nieznacznie wytłaczany skórzany pasek z prostą, metalową sprzączką, która zapewne miała w Caemlyn tysiące bliźniaczek. Jednym słowem, postać niewbijająca się w pamięć jak mało kto. Birgitte gestem nakazała gwardziście doprowadzić więźnia na miejsce znajdujące się kilka kroków przed rzędem fotelików, a potem wyjść z pomieszczenia.

— Człowiek godny zaufania — powiedział Norry, przyglądając się wychodzącemu gwardziście. — Afrim Hansard. Wiernie służył twojej matce, wie jak trzymać usta zamknięte na kłódkę.

— Łańcuchy? — zapytała Elayne.

— To natomiast jest Samwil Hark, moja pani — powiedział Norry, mierząc tamtego spojrzeniem pełnym zaciekawienia, które zazwyczaj wzbudzają w ludziach egzotyczne lub dziwnie ukształtowane zwierzęta — nadzwyczaj skuteczny kieszonkowiec. Gwardia pojmała go nie dalej niż wczoraj i tylko dlatego, że inny rzezimieszek... hm... sprzedał go, jak to się określa na ulicach, w nadziei na złagodzenie wyroku za trzeci z kolei rabunek z bronią w ręku. — Tak, złodziej skłonny byłby tak postąpić. Nie tylko chłosta była dłuższa, ale znamię na czole trudniejsze do ukrycia niż na kciuku, co stanowiło karę za pierwszą recydywę. — Każdy, komu tak długo udawało się uniknąć złapania jak panu Harkowi, powinien być w stanie wywiązać się ze zleconego zadania.

— Jestem niewinny, niewinny, moja pani. — Hark przycisnął pięść do czoła, zaszczękały łańcuchy, na jego ustach wykwitł przymilny uśmiech. Mówił bardzo szybko. — To wszystko kłamstwa i zbiegi okoliczności, przysięgam. Jestem dobrym poddanym królowej, nie kłamię. Podczas zamieszek nosiłem barwy twojej matki, pani. Oczywiście nie brałem udziału w zamieszkach. Jestem urzędnikiem, ale teraz nie mam pracy, kiedy tylko coś znajdę, wrócę do zawodu. Ale nosiłem jej barwy na czapce, żeby wszyscy widzieli. — Więź zobowiązań pełna była sceptycyzmu Birgitte.

— W pokojach pana Harka znaleziono kuferki pełne zgrabnie odciętych sakiewek — ciągnął dalej Pierwszy Urzędnik. — Są ich tysiące, moja pani. Naprawdę tysiące. Przypuszczam, że teraz pożałuje niewczesnej ambicji kolekcjonowania... hm... trofeów. Większość kieszonkowców ma dość rozumu, żeby pozbyć się odciętej sakiewki najszybciej jak to tylko możliwe.

— Zbieram je, kiedy je znajdę na ulicy, moja pani, taka jest prawda. — Hark rozłożył ramiona na tyle, na ile pozwalały łańcuchy i wzruszył ramionami: wizerunek skrzywdzonej niewinności. — Może to było głupie, ale nigdy nikomu nic nie zrobiłem. To tylko nieszkodliwy rodzaj zabawy, pani.

Pani Harfor parsknęła głośno, na jej obliczu widniała skrajna dezaprobata. Harkowi natomiast udało się wyglądać na jeszcze bardziej skrzywdzonego.

— W jego pokojach znaleziono również pieniądze, na łączną sumę ponad stu dwudziestu złotych koron, schowanych pod deskami podłogi, w skrytkach w ścianach, za belkami pułapu, wszędzie. Wymawiał się... — tu Norry uniósł głos, ponieważ dostrzegł, że Hark znowu chce coś powiedzieć — twierdząc, że nie ufa bankom. Natomiast pieniądze pochodzą rzekomo ze spadku po starej ciotce z Czterech Królów. Osobiście szczerzę wątpię, czy magistrat Czterech Królów ma jakiekolwiek dane o takim spadku. Sędzia przewodniczący jego sprawie doniósł mi, że oskarżony wydawał się zdziwiony, słysząc o obowiązku rejestracji spadków. — Faktycznie, na tę wzmiankę uśmiech na obliczu Harka nieco zbladł. — Twierdzi, że pracował u Wilbina Saemsa, kupca, aż do śmierci tego cztery miesiące temu, ale teraz interes prowadzi córka pana Saemsa, a ani ona, ani inni urzędnicy nie pamiętają żadnego Samwila Harka.

— Nienawidzą mnie, dlatego tak mówią, moja pani — oznajmił Hark nadąsanym głosem. Pięściami ścisnął łańcuch łączący nadgarstki. — Zbierałem dowody na to, jak okradali szlachetnego pana... Jego własna córka, zwróćcie uwagę! Tylko że on umarł, zanim mu je przedstawiłem, a ja zostałem wyrzucony na ulicę bez grosza i referencji... Tak zrobili. Spalili zebrane przeze mnie dowody, pobili i wyrzucili.

Elayne z namysłem podrapała się po brodzie.

— Urzędnik, powiadasz. Większość urzędników jest bardziej elokwentna niż ty, panie Hark, ale pozwolę ci dowieść prawdziwości własnych roszczeń. Może pośle pan po przenośny pulpit, panie Norry?

Ten uśmiechnął się nieznacznie. W jaki sposób nawet uśmiech u niego mógł sprawiać suche wrażenie?

— Nie ma potrzeby, moja pani. Sędzia orzekający w tej sprawie wpadł na ten sam pomysł. — Po raz pierwszy w jej obecności naprawdę wyciągnął z przyciskanej do piersi teczki arkusz papieru. Chyba trąby powinny zagrzmieć! Uśmiech zupełnie opuścił oblicze Harka, a jego oczy jak zahipnotyzowane wędrowały za dokumentem w dłoniach Norry’ego.

Jeden rzut oka wystarczył. Mniej niż połowę kartki pokrywało kilka nierównych linii pisma, litery były powykrzywiane i niezgrabne. Odczytać dawało się najwyżej kilka słów, a i to ledwie.

— Trudno to określić jako charakter pisma urzędnika — mruknęła. Oddała Norry’emu papier i spróbowała groźnie spojrzeć. Była parę razy świadkiem, jak matka wydawała wyrok. Morgase stawała się wówczas bezlitosna. — Obawiam się, panie Hark, że posiedzisz w celi, póki sędziowie magistratu w Czterech Królach nie wydadzą swej opinii, a wkrótce potem zostaniesz zapewne powieszony. — Usta Harka zadrżały, sięgnął dłonią do gardła, jakby już czuł zaciskającą się pętlę. — Chyba że zgodzisz się dla mnie śledzić pewnego człowieka. Niebezpiecznego człowieka, który nie lubi być śledzony. Jeżeli doniesiesz mi, dokąd udaje się po nocy, to zamiast szubienicy zostaniesz wygnany do Baerlon. Gdzie zapewne powinieneś poszukać sobie innej pracy. Gubernator zostanie poinformowany o twojej osobie.

Nagły uśmiech Harka z powrotem rozświetlił mu oblicze.

— Oczywiście, moja pani. Jestem wprawdzie niewinny, ale potrafię dostrzec, że okoliczności sprzysięgły się przeciwko mnie, nieprawdaż? Będę śledził każdego, kogo mi tylko wskażesz. Byłem zwolennikiem twojej matki, przysięgam, i twoim człowiekiem też będę. Jestem lojalny, pani, nawet jeśli muszę za to płacić.

Birgitte parsknęła z pogardą.

— Birgitte, zadbaj o to, aby pan Hark mógł się przyjrzeć twarzy Mellara, nie będąc równocześnie przez niego widzianym. — Człowiek był nie do zapamiętania, ale lepiej nie ryzykować. — Potem go wypuść. — Hark wyglądał na gotowego tańczyć z radości, nie bacząc na żelazne okowy. — Ale najpierw... Widzisz to, panie Hark? — Uniosła prawą dłoń, żeby mógł zobaczyć pierścień z Wielkim Wężem. — Może słyszałeś, że jestem Aes Sedai? — Wypełniona Mocą nie miała najmniejszych kłopotów z utkaniem Ducha. — To prawda. — Splot, który położyła na sprzączce przy pasku tamtego, na jego butach, kaftanie i spodniach poniekąd podobny był do więzi zobowiązań Strażnika, choć znacznie prostszy. Za kilka tygodni, najwyżej miesięcy zniknie z ubrania, lecz w metalu Wykrywacz pozostanie na zawsze. — Położyłam na tobie splot Mocy, panie Hark. Teraz zawsze będzie cię można znaleźć. — Po prawdzie, to tylko ona będzie mogła, ponieważ Wykrywacz był dostrojony do swego autora, ale nie trzeba go o tym informować. — Tylko po to, by się upewnić, iż rzeczywiście pozostaniesz lojalny.

Uśmiech Harka zakrzepł, przyklejony do twarzy. Krople potu wystąpiły mu na czoło. Kiedy Birgitte podeszła do drzwi i wezwała Hansarda, a potem poinstruowała, by zabrać złodziejaszka i trzymać z dala od ciekawskich oczu, inkryminowany zadrżał i pewnie by się przewrócił w drodze do drzwi, gdyby nie mocne ręce gwardzisty.

— Obawiam się, że właśnie dostarczyliśmy Mellarowi szóstej ofiary — mruknęła Elayne. — Hark wygląda, jakby nie potrafił śledzić własnego cienia i nie przewrócić się o swoje buty. — Ale nie było jej żal jego ewentualnej śmierci. Inaczej zostałby powieszony. — Chcę dostać tego, kto nasłał Mellara na mój pałac. Chcę tego tak bardzo, że aż mnie zęby bolą! — W pałacu roiło się od szpiegów — poza Skellitem Reene odkryła kilkunastu, niemniej uważała, że to już wszyscy — ale niezależnie czy Mellara nasłano na przeszpiegi, czy żeby zaaranżował jej porwanie, wydawał się najgorszy. Dostać się do pałacu musiał po trupach innych ludzi, być może nawet sam ich pozabijał. Wszystko dla osiągnięcia aktualnej pozycji. Fakt, że ci ludzie myśleli, iż mają ją zabić nie czynił tu większej różnicy. Morderstwo to morderstwo.

— Zaufaj mi, moja pani — uspokajał ją Norry, głaszcząc się po nosie. — Kieszonkowcy są... hm... zręczni z natury, jednak rzadko żyją długo. Wcześniej czy później odetną sakiewkę komuś, kto okaże się szybszy od nich, komuś, kto nie zechce czekać na gwardię. — Wykonał szybki gest imitujący cios sztyletem. — Hark uprawia swój fach od co najmniej dwudziestu lat. Wiele z kolekcjonowanych przez niego sakiewek ma wyhaftowane wota dziękczynne za koniec wojny z Aielami. Jak sobie przypominam, bardzo szybko wyszły z mody.

Birgitte przysiadła na poręczy sąsiedniego fotelika i zaplotła ramiona na piersiach.

— Mogłabym aresztować Mellara — powiedziała cicho — i kazać go przesłuchać. Wówczas nie potrzebowałabyś usług Harka.

— Kiepski żart, moja pani, jeśli mogę tak to określić - surowo powiedziała pani Harfor.

Równocześnie odezwał się Norry:

— To byłoby... hm... wbrew prawu, moja pani.

Birgitte poderwała się na równe nogi, w więzi załopotała furia.

— Krew i krwawe popioły! Wiemy, że ten człowiek jest zepsuty jak ryba z zeszłego miesiąca.

— Nie — z westchnieniem powiedziała Elayne, walcząc z udzielającą się jej złością. — Mamy podejrzenia, nie dowody. Tych pięciu naprawdę mogło paść ofiarą bandytów. Prawo jednoznacznie stwierdza, kiedy kogoś można poddać śledztwu, a same podejrzenia do tego nie wystarczą. Potrzeba solidnych dowodów. Moja matka często powtarzała: „Królowa musi przestrzegać stanowionego przez siebie prawa, inaczej nie ma żadnego prawa”. Nie zacznę swej władzy od łamania prawa. — W więzi utkwiło coś jak... upór. Zmierzyła Birgitte twardym spojrzeniem. — Do ciebie się to w równym stopniu odnosi. Rozumiemy się, Birgitte Trahelion? W tym samym stopniu.

Ku jej zaskoczeniu upór trwał jedynie moment, a potem zastąpił go wstyd.

— To była tylko sugestia — przyznała pokornie Birgitte.

Elayne zastanawiała się, jak jej się to udało i jak można by to powtórzyć — czasami w myślach Birgitte znajdowała wątpliwości odnośnie do tego, kto tu rządzi — a wtedy do komnaty wślizgnęła się Deni Colford i odkaszlnęła, żeby przyciągnąć uwagę. Z jednej strony solidnej talii miała przy pasie długą, nabijaną mosiądzem maczugę, z drugiej miecz, który wciąż wyglądał trochę nie na miejscu. Deni coraz lepiej władała mieczem, ale wciąż preferowała pałkę, która służyła jej przez lata pracy w tawernie woźniców.

— Przyszedł służący i doniósł, że lady Dyelin już przybyła i gotowa jest stanąć przed twym obliczem, gdy tylko się trochę odświeży.

— Powiadom lady Dyelin, że spotkam się z nią w Komnacie Map. — Elayne poczuła nagły przypływ nadziei. Być może w końcu otrzyma jakieś dobre wieści.

Загрузка...