Birgitte stała oparta o kamienną ścianę dwupiętrowego budynku, rozmyślając smutno o Gaidalu, kiedy kłębek emocji oraz wrażeń cielesnych w jej głowie, świadomość bytu Elayne, skurczył się nagłym spazmem. Innego słowa na to nie było. Cokolwiek zresztą to znaczyło, trwało zaledwie przez chwilę, lecz kiedy było już po wszystkim, w więzi został tylko... bezwład. Elayne była przytomna, ale niewładna. Dobrze choć, że się nie bała. Mimo to Birgitte odrzuciła płaszcz na ramię i zerknęła zza narożnika na ulicę Pełni Księżyca. Elayne bywała zbyt odważna, dla swojego dobra. Najtrudniejszym zadaniem Strażnika Elayne był
o wyperswadowanie jej narażania się ponad potrzebę. Nikt nie był niezniszczalny i tylko ta przeklęta kobieta sądziła, że właśnie ona jest. W jej herbie powinien być żelazny lew, nie złota lilia. W oknie błyszczało światło, które wylewało się bladą kałużą na wąską ulicę. Nie słychać było żadnego dźwięku poza zawodzeniem kota, gdzieś w ciemnościach nocy.
— Sareitha wydaje się... ogłupiała — wymruczał tuż obok Ned Yarman. Chłopięca twarz wysokiego, młodego Strażnika była srogą, ocienioną maską, ukrytą pod kapturem płaszcza. — Jest słaba.
Birgitte uprzytomniła sobie obecność innych Strażników którzy tłoczyli się obok niej. Strażników o kamiennych obliczach i twardych spojrzeniach. Nawet w świetle księżyca było to oczywiste. Wychodziło na to, iż coś stało się wszystkim Aes Sedai. Co?
— Lady Elayne powiedziała, że jeśli będzie nas potrzebować, krzyknie — zapewniła ich, bardziej chyba dla spokoju własnego sumienia. Nawet jeżeli zarówno Careane, jak i Sareitha były Sprzymierzeńcami Ciemności, z pewnością połączone nie potrafiłyby zrobić nic, a najwyraźniej cokolwiek się wydarzyło, przytrafiło się również im. Żeby sczezła, powinna się. uprzeć przy udziale swoim i innych Strażników w tej ekspedycji.
— Careane nie będzie zadowolona, jeśli niepotrzebnie zaczniemy się wtrącać — powiedział cicho Venr Kosaan. Smukły jak klinga miecza i smagły, z pasmami siwizny w ciemnych lokach oraz krótko przystrzyżonej brodzie, sprawiał wrażenie człowieka całkowicie swobodnego. — Mówię, zaczekamy. Cokolwiek się dzieje, ona nie traci pewności siebie.
— Znacznie bardziej niż wówczas, gdy wchodziły do środka — dodał Cieryl Arjuna, za co zarobił ostre spojrzenie ze strony Venra. Cieryl, któremu ciągle daleko było do wieku średniego, wyglądał, jakby składał się z samych kości, choć, trzeba przyznać, ramiona miał szerokie.
Birgitte skinęła gł ową. W więzi z Elayne też czuła jej pewność siebie. Ale z drugiej strony Elayne, nie straciłaby pewności siebie, nawet spacerując na wystrzępionej linie ponad przepaścią najeżoną ostrzami. W oddali zaczął ujadać pies, zawodzenia kota umilkły. Inne wszakże psy odpowiadały na ujadanie pierwszego coraz gwałtowniejszą nawałnicą szczęknięć. W pewnej chwili urwała się tak samo nagle, jak zaczęła.
Czekali, aż Birgitte zaczęła ta cisza denerwować. Naraz Venr warknął przekleństwo i zrzucił płaszcz. W następnej chwili w jego ręku zabłysnął miecz. Biegł wzdłuż ulicy, a w ślad za nim Cieryl oraz Tavan. Płaszcze powiewały za nimi, klingi obnażone. Zanim pokonali dwa kroki, Jaem wydał dziki okrzyk. Wyciągnąwszy z pochwy miecz, odrzucił płaszcz i udał się w pościg z trzema pozostałymi, z prędkością, która zadawała kłam jego wiekowi. Rycząc z wściekłości, Ned również pobiegł, a księżyc oświetlał stal w jego ręku. W więzi rozgorzali furia niczym szał bitewny, który potrafił ogarnąć niektórych mężczyzn. Potem smutek, wciąż żadnego lęku.
Birgitte posłyszała za plecami cichy świst mieczy wyciąganych z pochew i okręciła się na pięcie, poły płaszcza załopotały.
— Schować broń! Na nic się tu nie przyda.
— Wiem tak samo dobrze jak ty, moja pani, co to znaczy, gdy Strażnicy w ten sposób biegną — powiedziała Yurilh swoim twardym akcentem, natychmiast podporządkowując się rozkazom. Zresztą z jawną niechęcią. Chuda i wysoka jak większość mężczyzn, Saldaeanka przeczyła, jakoby była szlachetnie urodzona, ale zawsze, gdy rozmowa schodziła na to, co robiła, zanim złożyła przysięgę Myśliwej Polującej na Róg, po jej ustach błąkał się jeden z rzadkich uśmiechów i szybko zmieniała temat. Umiejętnie wszakże posługiwała się mieczem. Kiedy Aes Sedai umierają...
— Elayne żyje — wtrąciła Birgitte. Żyje i ma kłopoty, — o nią przede wszystkim musimy się zatroszczyć, ale żeby ją uratować, będziemy potrzebowały więcej mieczy. — I czegoś więcej niż miecze. — Związać tego człowieka! — Dwie Gwardzistki schwyciły Harka za kaftan, zanim zdążył umknąć w ciemność. Najwyraźniej nie miał żadnego zamiaru przebywać w pobliżu miejsca śmierci Aes Sedai. Ona tym bardziej, — Weźcie... nadliczbowe konie i za mną — powiedziała wskakując na siodło Strzały. — I pędźcie jak po ogień! Pierwsza zastosowała się do swych słów, wbijając bez namysłu obcasy w rozłożyste, siwe boki wałacha.
Był to szalony galop skroś ciemnych, wijących się ulic, na których właśnie zaczęli pojawiać się ludzie. Ściągnęła wodze i tak pokierowała Strzałą, aby wyminąć nieliczne furmanki i wozy, które wyjechały już na ulice; ale piesi, mężczyźni i kobiety, musieli uskakiwać jej z drogi. Wymachiwali za nią pięściami i rzucali przekleństwa. Przynaglała wałacha do coraz szybszego galopu, a poły płaszcza trzepotały na wietrze. Zanim dotarła do Bramy Mondel, zorientowała się, że Elayne zmieniła miejsce pobytu. Z początku nie była pewna, czy się nie myli, teraz nie było już mowy o błędzie. Elayne poruszała się w kierunku północno- wschodnim ze zwykłą prędkością pieszego. Więź podpowiadała, iż była zbyt słaba, aby zajść daleko, być może zbyt słaba, by w ogóle iść, ale wóz poruszałby się z taką właśnie prędkością. Niebo robiło się szare. Jak szybko zbierze wszystko, co było potrzebne? W Wewnętrznym Mieście ulica zaczęła wspinać się spiralnie obok wież, które migotały setką kolorów, w stronę złotych kopuł i bladych iglic Pałacu Królewskiego, na szczyt najwyższego wzgórza Caemlyn. Kiedy galopowała wokół Placu Królewskiego, czuła utkwione w sobie spojrzenia żołnierzy. Właśnie rozdawano im prowiant z czarnych kotłów, które poustawiano na ręcznie pchanych wózkach. Kucharze nakładali warząchwiami jakąś brązową strawę na cynowe talerze, każdy z widocznych mężczyzn miał napierśnik, na rękojeści miecza wisiał hełm. Dobrze. Każda zaoszczędzona chwila przybliżała moment, gdy będzie mogła uratować Elayne.
Dwa szeregi Gwardzistek ćwiczyły szermierkę w Stajni Królowej, kiedy wjechała tam galopem, lecz drewniane ostrza przestały grzechotać, gdy zeskoczyła z siodła, puściła wodze Strzały i podbiegła do kolumnady.
— Hadora, biegnij powiedzieć Poszukiwaczkom Wiatru, aby natychmiast spotkały się ze mną w Komnacie Mapy! — krzyczała, ani na chwilę nie zwalniając tempa wypowiadanych słów. — Niech przyjdą wszystkie! Sanetrę, ty pobiegniesz do kapitana Guybona i powiesz mu to samo! Osiodłajcie mi następnego konia! — Strzała na ten dzień miał już dosyć. Kończąc wypowiadać te słowa, była już poza szeregiem kolumn, ale nie oglądała się wstecz, aby przekonać się, czy jej posłuchały. Posłuchają.
Pognała poprzez obwieszone gobelinami korytarze i w górę po marmurowych schodach. Zgubiła się i zaczęła miotać przekleństwa, gdy przyszło cofać się po własnych śladach. Odziani w liberię służący wbijali w nią spojrzenia, uskakując z dragi W końcu udało jej się dotrzeć do rzeźbionych w lwy drzwi Komnaty Mapy, gdzie przystanęła tylko na moment potrzebny, by powiedzieć dwóm krzepkim Gwardzistom pełniącym straż| aby wpuścili Poszukiwaczki Wiatru do środka, skoro tylko się zjawią; potem weszła do komnaty. Guybon już był wewnątrz, miał na sobie wypolerowany napierśnik z trzema złotymi węzłami na ramieniu. Dyelin właśnie wchodziła, przytrzymując delikatnie niebieskie, jedwabne spódnice, kołyszące się w rytmie kroków. Oboje patrzyli spod zmarszczonych brwi na dużą mozaikową mapę, na której dobrze ponad dziesiątka czerwonych krążków znaczyła północne mury miasta. Nigdy przedtem nie doszło do tylu ataków naraz, liczba nigdy nie przekroczyła dziesiątki, lecz Birgitte poświęciła krążkom zaledwie jedno spojrzenie.
— Guybon, potrzebny mi każdy koń i halabarda, które zdołasz zgromadzić — powiedziała, rozpinając płaszcz i ciskając go na swoje długie biurko. — Kusznicy i łucznicy przez kilka godzin sami mogą się uporać ze wszystkim. Elayne została pojmana przez Aes Sedai Sprzymierzeńców Ciemności, usiłują teraz wywieźć ją z miasta. — Część urzędników i gońców poczęła szemrać, lecz pani Harfor uciszyła ich, wydając krótki rozkaz, by zajęli się swoja pracą. Birgitte przyglądał się kolorowej mapie na posadzce, obliczając odległości. Wydawało jej się, że Elayne wiozą ku Bramie Wschodzącego Słońca i w kierunku drogi do rzeki Erinin. Nawet gdyby tamci chcieli skorzystać z jednej z mniejszych bram, znaleźli się zbyt daleko, by zmierzać w jakimkolwiek innym kierunku, niż ku wschodnim murom. — Zapewne przewiozą ją poza bramę zanim zdążymy się przygotować do wymarszu. Będziemy Podróżować na ten grzbiet na wschód od miasta. — I rozegra my wszystko nie na ulicach miasta, lecz z dala od ludzkich domostw. W każdym razie i tak lepiej stoczyć walkę na otwartym terenie. W plątaninie ulic konnica i halabardziści zanadto by się tłoczyli, ludzie wchodziliby im w drogę, zbyt wielkie ryzyko wypadku. Guybon pokiwał głową. Zaczął już wydawać zwięzłe rozkazy, które urzędnicy odziani w brązy zapisywali w pośpiechu, aby mógł je podpisać i przekazać młodym gońcom odzianym w czerwienie i biele, którzy pobiegną rączo, gdy tylko papier znajdzie się w ich ręku. Twarze chłopców wyglądały na wystraszone. Birgitte nie miała czasu na własny lęk. Elayne nie bała się w ogóle i teraz była więźniem. Smutek czuła, owszem, lęku — nie.
— Z całą pewnością musimy ratować Elayne — powiedziała Dyelin łagodnie. — Ale mało prawdopodobne, że ci podziękuje, jeśli czyniąc to, poddamy Caemlyn Arymilli. Oprócz ludzi na wieżach i przy bramach niemalże połowa wyszkolonych żołnierzy i zbrojnych broni północnych murów. Jeżeli zabierzesz ich, jeden atak wystarczy, aby zdobyć mury. Same kusze i łuki ich nie powstrzymają. Skoro już zdobędą mur, siły Arymilli wleją się do miasta i z łatwością pokonają tych, których proponujesz zostawić. W ten sposób zamienisz się. z nimi pozycjami i pogorszysz pozycję Elayne. Arymilla zdobędzie Caemlyn, zaś Elayne zostanie poza murami. Brakować jej będzie zbrojnych, aby z powrotem przedostać się do miasta. O ile Sprzymierzeńcy Ciemności nie zdołali jakoś przemycić wojsk w obręb murów Caemlyn, kilkuset ludzi sprawi się równie dobrze co kilka tysięcy.
Birgitte popatrzyła na nią wilkiem. Jakoś nigdy nie potrafiła polubić Dyelin. Dokładnie nie wiedziała czemu, lecz na sam widok Dyelin włosy jeżyły jej się na głowie. Była nieomal pewna, że tamta żywiła wobec niej podobne uczucia. Kiedy ona mówiła „góra”, Dyelin równocześnie mówiła „dół”.
— Zależy ci na tym, by Elayne objęła tron, Dyelin. Mnie zależy na tym, aby zachować ją przy życiu do chwili, gdy wstąpi na tron. Niech nawet nie będzie królową byle żyła. Zawdzięczam jej życie i nie pozwolę, aby jej przeciekło przez palce w rękach Sprzymierzeńców Ciemności. — Dyelin prychnęła i od nowa zaczęła przyglądać się czerwonym krążkom jakby mogła tam dostrzec walczących żołnierzy, a srogi mars pogłębiał zmarszczki w kącikach oczu.
Birgitte zaplotła dłonie za plecami i zmusiła się, by stać bez ruchu. Z niecierpliwości miała ochotę spacerować od ściany do ściany. Elayne nieprzerwanie jechała w kierunku Bramy Wschodzącego Słońca.
— Musisz o czymś wiedzieć, Guybon. Będziemy mieli przeciwko sobie przynajmniej dwie Aes Sedai, prawdopodobnie więcej, i być może będą miały przy sobie broń, ter’angreal wytwarzający płomień stosu. Słyszałaś kiedyś o czymś takim?
— Nigdy. Jednak brzmi groźnie.
— Bo to jest groźna broń. Na tyle groźna, że Aes Sedai zakazały jej używania. W latach Wojny z Cieniem nawet Sprzymierzeńcy Ciemności jej nie używali. — Wybuchnęła gorzkim śmiechem. Cała jej obecna wiedza o ogniu stosu pochodziła od Elayne. Z jej ust po raz pierwszy o nim usłyszała, ale to tylko pogarszało sprawę. Czy wszystkie wspomnienia o niej rozwieją się bez śladu? Nie sądziła, by coś straciła, ale skąd mogłaby wiedzieć? Pamiętała fragmenty fundamentów Białej Wieży, urywki tego, co uczyniła wraz z Gaidalem, żeby w ogóle powstała, ale nic, co stało się przedtem. Wszystkie wcześniejsze wspomnienia rozwiały się jak dym na wietrze.
— Cóż, przynajmniej będziemy mieli własne Aes Sedai — rzekł Guybon, podpisując kolejny rozkaz.
— Wszystkie nie żyją, z wyjątkiem Elayne — oznajmiła beznamiętnie. Tego faktu nie można było w żaden sposób upiększyć. Dyelin sapnęła, twarz jej pobladła. Jeden z urzędników zasłonił rękoma usta, drugi przewrócił kałamarz. Atrament roztlał się w kałużę o kształcie wachlarza na blacie stołu i zaczął kapać na podłogę. Pani Harfor nie zbeształa go, tylko mocno wspierała się o biurko drugiego urzędnika.
— Mam nadzieję jakoś zrekompensować ten brak — ciągnęła Birgitte. — Ale nie mogę nic obiecać z wyjątkiem tego, że dziś stracimy ludzi. Być może wielu ludzi.
Guybon wyprostował się. Na jego twarzy malował się wyraz zastanowienia, a w piwnych oczach odwaga.
— To będzie interesujący dzień — powiedział w końcu. — Ale odbijemy Dziedziczkę Tronu za wszelką cenę. — Ten Charlz Guybon był silnym człowiekiem, odważnym. Dowiódł tego nieraz na murach. Oczywiście, jak dla niej był zbyt przystojny.
Birgitte uświadomiła sobie, że zaczęła przemierzać w tę i z powrotem przestrzeń mozaiki i przystanęła. Nie umiała być generałem, cokolwiek Elayne myślała na ten temat, wiedziała natomiast, że okazywane zdenerwowanie może na innych oddziaływać zaraźliwie. Elayne żyła. I tylko to się liczyło. Żywa i z każdą minutą coraz odleglejsza. Drzwi po lewej stronie otworzyły się i jeden z potężnych Gwardzistów zaanonsował Julanyę Fote oraz Keraille Surtovni. Guybon zawahał się, spoglądając wyczekująco na Birgitte, a gdy nie zareagowała, rozkazał ludziom, aby je wpuścili.
Kobiety nie mogły się chyba bardziej różnić wyglądem, choć każda dzierżyła w ręku drewniany kostur. Julanya była pulchna i ładna, a jej ciemne włosy przetykały pasma siwizny, natomiast Keraille była niska i szczupła, z zielonymi oczyma u nakrapianych tęczówkach i płomiennorudymi lokami na głowie. Kuzynki zmieniały imiona z tą samą łatwością, z jaką inne kobiety zmieniają pończochy. Nosiły prostą wełnianą odzież, nadającą się dla wiejskiej kramarki, którą każda z nich w przeszłości była. I każda była pilnym obserwatorem, wytrawnym w sztuce dbania o siebie. Potrafiły słowem utorować sobie drogę wyjścia z większości sytuacji, ale proste noże, które wisiały u ich pasków, nie stanowiły ich jedynej broni — zadziwiłyby niejednego silnego mężczyznę tym, co potrafiły uczynić kosturem jako pałką. Obie złożyły ukłon. Spódnice oraz płaszcz Julanyi były mokre i na skraju pochlapani błotem.
— Ellorien, Luan oraz Abelle zaczęły zwijać obóz wczesnym rankiem, moja pani — powiedziała. — Zatrzymałam się jedynie tyle czasu, ile potrzeba, aby upewnić się co do kierunku, w którym wyruszyły... na północ... i natychmiast przybyłam złożyć raport.
— To samo odnosi się do Aemlyn, Arathelle oraz Pelivari, pani — dorzuciła Keraille. — Idą na Caemlyn.
Birgitte nie musiała przyglądać się dużej mapie rozłożonej na stole i zatkniętym w niej markerom. W zależności od tego jak dużo błota zalegało na drogach i z jakim deszczem przyjdzie im się zmagać, najpóźniej po południu dotrą do miasta.
— Dobrze się spisałyście, obie. Idźcie uszykować sobie gorącą kąpiel. Myślisz, że zmienili decyzje? — Birgitte zapytała Dyelin, gdy już obie kobiety wyszły.
— Nie — odparła tamta bez wahania, potem westchnęła i pokręciła głową. — Obawiam się, że najbardziej prawdopodobne, iż Ellorien zdołała przekonać pozostałych, aby wsparli jej roszczenia do Tronu Lwa. Być może chcą pokonać Arymillę, i przejąć oblężenie. Mają nad nią przewagę liczebną w stosunku półtora do jednego, nad nami w stosunku dwa do jednego. Pozwoliła, by jej słowa zawisły w powietrzu. Nie było potrzeby nic dopowiadać. Nawet przy pomocy Kuzynek, które zluzują żołnierzy, nie będzie im łatwo utrzymać murów przed tak zmasowanym atakiem.
— Najpierw ściągniemy z powrotem Elayne, a potem możemy przejmować się tą zgrają — oznajmiła Birgitte. Gdzie były przeklęte Poszukiwaczki Wiatru?
Gdy tylko to pomyślała, już wchodziły śladem Chanelle do komnaty we wzburzonej tęczy jedwabi. Z wyjątkiem Renail która zamykała małą procesję w lnianej odzieży, choć mimo to miała bluzkę czerwoną zielone spodnie i ciemnożółtą szarfą, łańcuszki honorów każdej wydawały się aż nadto bogate, choć Rainyn, młoda kobieta o pucułowatych jeszcze policzkach, miał a na swoim ledwie pół tuzina złotych medalionów. Na twarzy Renaile zastygł wyraz stoickiego spokoju.
— Nie lubię, kiedy mi grożą! — oświadczyła Chanelle ze złością, wąchając złote puzderko z pachnidłami, które wisiało na złotym łańcuchu okalającym jej szyję. Ciemne policzki nabiegły krwią. — Ta Gwardzistka powiedziała, że jeśli nie pobiegniemy, kopnie...! Nieważne zresztą, co dokładnie powiedziała. To była pogróżka, ja zaś nie będę...!
— Elayne została pojmana przez Aes Sedai Sprzymierzeńców Ciemności — ucięła Birgitte. — Od was chcę, żebyście zrobiły bramę, przez którą żołnierze pójdą jej na ratunek. — Wśród pozostałych Poszukiwaczek Wiatru podniosły się szmery. Chanelle ostro machnęła dłonią, ale jedynie Renaile zamilkła. Inne tylko zniżyły głosy do szeptu, zresztą ku jej jawnemu niezadowoleniu. Sądząc po medalach, które kłębiły się na łańcuszkach honorów, kilka z nich odpowiadało rangą Chanelle.
— Dlaczego z powodu jednej bramy wezwałaś nas wszystkie? — domagała się wyjaśnień. — Dotrzymuję warunków targu, jak sama możesz się przekonać. Przyprowadziłam wszystkie, jak kazałaś. Dlaczego jednak potrzeba ci więcej niż jednej?
— Ponieważ uformujecie krąg i utworzycie bramę dostatecznie dużą, by pomieścić tysiąc mężczyzn i koni. — To była jedna przyczyna.
Chanelle zesztywniała i nie była jedyna. Kurin, której twarz była niczym maska wyrzeźbiona w czarnym kamieniu, praktycznie rzecz biorąc, zadrżała pod ciężarem obelgi, Rysael zaś, zazwyczaj zachowująca się wytwornie, też zadygotała. Senine, której pomarszczona twarz i stare ślady po nakłuciach znamionowały, że ongiś nosiła ponad sześć kolczyków, w tym także znacznie grubszych, musnęła palcami wysadzany drogimi kamieniami sztylet, znajdujący się za jej zieloną szarfą.
— Żołnierze? — zapytała Chanelle pełna urazy. — To zakazane! Warunki targu przewidują, że nie weźmiemy żadnego udziału w waszych wojnach. Tak zarządziła Zaida din Parede Czarne Skrzydło, teraz zaś, gdy jest Mistrzynią Statków, rozkaz ten zyskał jeszcze większy ciężar. Możesz użyć Kuzynek. Posłuż się Aes Sedai.
Birgitte dała krok ku smagłej kobiecie, patrząc jej prosto w oczy. Kuzynki tu na nic. Żadna z nich nigdy nie używała Mocy jako broni. Możliwe nawet, że nie wiedzą, jak to się, robi.
— Pozostałe Aes Sedai nie żyją — powiedziała cicho. Ktoś z tyłu jęknął; jeden z urzędników. — Jaką wartość przedstawiać będzie twój targ, jeśli Elayne zginie? Arymilli z pewnością nie będzie go honorować. — Zachowanie spokojnego tonu głosu wymagało wysiłku. Wyrywał się jej spod kontroli, trząsł z gniewu, drżał ze strachu. Potrzebne były jej to kobiety, nie mogła jednak dopuścić, by dowiedziały się, po co W przeciwnym razie Elayne będzie zgubiona. — Co powie Zaida, jeżeli unieważnisz jej targ z Elayne?
Chanelle wytatuowaną do połowy dłonią uniosła do nosa kute puzderko z pachnidłami, po chwili pozwoliła mu opaść pomiędzy swe liczne wysadzane klejnotami naszyjniki. Z tego co Birgitte wiedziała o Zaidzie din Parede, z pewnością nie będzie rozczarowana każdą, która doprowadzi do unieważnienia targu, i bez wątpienia Chanelle nie miała ochoty stanąć przed nią w takiej roli, niemniej teraz tylko popatrzyła ze smutkiem
— Doskonale — odrzekła po chwili. — Jednak w grę wchodzi tylko transport. Umowa stoi? — Ucałowała koniuszki palców u prawej ręki, gotowa dobić targu.
— Nie musisz robić nic, czego nie chcesz — zaznaczyła Birgitte, odwracając się. — Guybon, już czas. Zapewne już są przy bramach.
Guybon przypiął miecz, włożył hełm oraz stalowe rękawice i wyszedł za nią oraz za Dyelin z Komnaty Mapy. W ślad powędrowały Poszukiwaczki Wiatru. Wszystkiemu towarzyszyły uporczywe zastrzeżenia Chanelle, że zgodziła się tylko otworzyć bramę. Birgitte wyszeptała Guybonowi do ucha polecenia i kazała maszerować wprost ku wejściu do pałacu, sama zaś pośpieszyła ku Stajniom Królewskim, gdzie czekał na nią bułany wałach o szerokim pysku. Osiodłany. Młoda stajenna natychmiast podała jej wodze. Nosiła włosy związane w warkocz, który niewiele różnił się od jej warkocza. Na miejscu Birgitte zastała także wszystkie sto dwadzieścia jeden Gwardzistek, w pełnym rynsztunku bojowym i w siodłach. Wspięła się na siodło wałacha i gestem kazała jechać za sobą. Słońce wisiało złocistą kulą nad horyzontem, niebo znaczyło tylko kilka białych obłoków. Przynajmniej nie spadnie deszcz, z którym również, trzeba by walczyć. Podczas ulewnej burzy, z rodzaju tych, które ostatnio nawiedzały Caemlyn, nawet furgon mógłby się wymknąć niepostrzeżenie.
Gruby wąż dziesiątkowej i dwunastkowej kolumny pełzł miarowo po Placu Królewskim, a jego końce ginęły z oczu po obu stronach. Kawalerzyści w hełmach i napierśnikach obok pieszych żołnierzy, na których głowach widniały hełmy wszelkich wyobrażalnych kolorów i kształtów, z halabardami na ramionach. Większość miała kolczugi lub brygantyny, tylko nieliczni wdziali napierśniki. Na czele każdego pododdziału, dużego czy małego, powiewał sztandar jego Domu bądź sztandar kompanii najemnej. Miecze na sprzedaż miałyby tego dnia zbyt liczną widownię, by dopuścić się zdrady. Kolumna liczyła w przybliżeniu niemal dwanaście tysięcy, nie licząc kuszników i łuczników, z czego dwie trzecie konnych. Ilu z nich polegnie, zanim słońce stanie w zenicie? Odepchnęła od siebie tę myśl, prawie w tej samej chwili, gdy zaświtała jej w głowie. Aby przekonać Lud Morza, potrzebny był jej każdy. Każdy mężczyzna, który dzisiaj zginie, zginąłby tak samo ochoczo jutro na murach. Każdy żołnierz przybywał do Caemlyn gotów oddać swe życie za Elayne.
Na czele kolumny jechał ponad tysiącosobowy oddział Gwardii, hełmy i napierśniki lśniły w słońcu, stalowe groty lanc nachylały się z zegarmistrzowską precyzją pod identycznym kątem. Awangarda pod sztandarem Andoru, Białym Lwem na zadnich nogach na polu szkarłatnym, ariergarda pod sztandarem Elayne, to znaczy Złotą Lilią na polu błękitnym — czekały na skraju jednego z licznych parków Caemlyn. Przynajmniej wciąż nazywano go parkiem, choć liczące wiele setek lat dęby zostały ścięte i wywiezione, a wraz z nimi inne drzewa i kwitnące krzewy. Korzenie wykarczowano, tworząc otwarty, równy teren o szerokości tysiąca kroków. Żwirowane ścieżki i porosła trawą ziemia dawno już wdeptane zostały w błoto przez końskie kopyta i żołnierskie buty. Trzy pozostałe lasy otaczające pałac spotkał ten sam los. Musiały ustąpić miejsca terenom, gdzie splatano bramy. Guybon oraz Dyelin już byli na miejscu, wraz z wszystkimi lordami i lady, którzy odpowiedzieli na wezwanie Elayne począwszy od młodego Perivala Manteara po Brannina Martana wraz z małżonką — wszyscy siedzieli w siodłach. Perival miał hełm i napierśnik, podobnie jak prawie wszyscy zgromadzeni mężczyźni. Zbroja Brannina była najzwyklejsza, nieciekawa i odrobinę wyszczerbiona w miejscach, gdzie młot płatnerza nie wywiązał się ze swego zadania — wyraźnie narzędzia jego pracy, podobnie jak miecz o niewyszukanej rękojeści tkwiący w pochwie u boku. Perival tonął w złoceniach jak Conail i Branlet, jego zbroję zdobiło srebrne Kowadło Mantem. ich emaliowane Czarne Orły Norman oraz Czerwone Pantery Gilyard. Piękna zbroja, w sam raz na paradę. Birgitte wcześniej miała nadzieję, że kobietom starczy rozsądku, aby trzymać chłopców z dala od bitwy. Kiedy teraz patrzyła na ich twarze, zawzięte i stanowcze, żałowała, że im samym nie starczyło rozsądku, by się we wszystko nie mieszać. Przynajmniej żadna nie miała miecza. Prosta prawda polegała na tym, że kobieta potrzebowała znacznie wyższych umiejętności, by stawić czoło mężczyźnie z mieczem. Jakkolwiek spojrzeć, silniejsze ramię oznaczało ogromną różnicę. Lepiej użyć łuku.
Poszukiwaczki Wiatru krzywiły się, gdy ich stopy dotykały ziemi, nadal błotnistej po wczorajszej ulewie. Do wilgoci były przyzwyczajone, ale błota się bały.
— Ten człowiek nie chce mi powiedzieć, gdzie ma się znaleźć wyjście z bramy — powiedziała Chanelle z pasją, wskazując na Guybona, gdy Birgitte zsiadała z konia. — Chcę mieć to jak najszybciej za sobą i wreszcie obmyć stopy.
— Moja pani! — zawołał kobiecy głos z tyłu w głębi ulicy — Lady Birgitte! — Reene Harfor biegła pędem wzdłuż kolumny Gwardzistów. Poły czerwonych spódnic zadzierała wysoko, odsłaniając aż po kolana nogi obleczone w pończochy. Birgitte nie sądziła, by kiedykolwiek widziała ją bodaj truchtającą. Pani Harfor należała do kobiet, które zawsze robią wszystko doskonale. Za każdym razem, gdy się spotykały, jej obecność uwypuklała każdy najdrobniejszy błąd Birgitte, który jej samej zdarzyło się kiedykolwiek popełnić. Biegło za nią dwóch mężczyzn odzianych w czerwono-białą liberię, nieśli lektykę. Gdy znaleźli się bliżej, Birgitte dostrzegła, że siedzi w niej wymizerowany Gwardzista bez hełmu, z prawego ramienia sterczała strzała, druga z prawego uda. Krew ciekła wąskim strumyczkiem po obu drzewcach i na bruku chodnika układała się w cienką wstążkę kropel.
— Domagał się, aby bezzwłocznie przywiedziono go przed oblicze twoje, moja pani, albo kapitana Guybona — wysapała pani Harfor, z trudem łapiąc oddech i wachlując się przy tym jedną ręką.
Młody Gwardzista usiłował usiąść prosto, aż Birgitte z powrotem wepchnęła go w siedzenie.
— Trzy spośród czterech naszych kompanii zaciężnych atakują Bramę Far Madding, moja pani — powiedział, ból zaś krzywił mu twarz i nabrzmiewał w głosie. — Od wewnątrz miasta, to chciałem powiedzieć. Rozlokowali łuczników, by zestrzelić każdego, kto zapragnie wysłać sygnał o pomoc. Mnie udało się wymknąć, koń pode mną padł.
Birgitte wyszeptała przekleństwo. To Cordwyn, Gomaisen i Bakuvun, gotowa była pójść o zakład. Szkoda, że nie nalegała mocniej, aby Elayne usunęła ich z miasta, gdy tylko przedstawili swoje żądania. Nie zdawała sobie sprawy, że myśli na głos póki Gwardzista nie przemówił:
— Nie, moja pani. A przynajmniej nie chodzi o Bakuvuni, On i jakiś tuzin jego ludzi znaleźli się w mieście, by porzucać… cóż, by odpocząć, a porucznik sądzi, że tylko dzięki temu się utrzymaliśmy. Jeśli wciąż się trzymamy. Kiedy widziałem po raz ostatni pole walki, tamci używali taranów oblężniczych. Ale to nie wszystko, moja pani. W Dolnym Caemlyn pod bramami gromadzą się jacyś ludzie. Dziesięć tysięcy, może dwa razy tyle. Trudno ocenić, zwłaszcza przy ulicach tak krętych jak tamtejsze.
Birgitte drgnęła. Dziesięć tysięcy mężczyzn wystarczy, aby przeprowadzić udany atak, bez względu na to, czy najemnicy zostaną odparci, czy nie. Chyba że wyśle wszystkich, których tutaj ma, a i tych może nie starczyć. Na Światłość, co robić? Choćby sczezła, potrafiła zaplanować rajd na ratunek więźniowi fortecy lub przeprowadzić zwiad w kraju opanowanym przez wroga, ale to była bitwa i ważyły się w niej losy Caemlyn, jak również zapewne losy tronu. Mimo wszystko coś musiała uczynić.
— Pani Harfor, proszę zaprowadzić tego człowieka z powrotem do pałacu i opatrzyć mu rany. — Nie miało żadnego sensu prosić Poszukiwaczek Wiatru o Uzdrawianie. Jasno oznajmiły, że w ich oczach oznacza to udział w wojnie. — Dyelin, zostaw mi wszystkie konie oraz tysiąc halabardzistów. Możesz zabrać resztę oraz wszystkich kuszników i łuczników, A także każdego człowieka, który potrafi nosić miecz. Jeżeli brama wciąż będzie się trzymać, kiedy Kuzynki cię pod nią dostarczą zadbaj, by się utrzymała. Jeżeli upadnie, odbij ją. I utrzymaj te przeklęte mury, aż tam nie dotrę.
— Bardzo proszę — powiedziała Dyelin, jakby były to najprostsze pod słońcem zadania. — Conail, Catalyn, Branlet, Perival, pojedziecie ze mną. Wasza piechota będzie lepiej walczyć, jeśli będziecie razem z nią. — Conail wyglądał na rozczarowanego. Bez wątpienia widział siebie galopującego z rycerską misją ratunkową, ujął jednak wodze i wyszeptał coś, a dwaj młodsi chłopcy wybuchnęli zduszonym śmiechem.
— Moja kawaleria też walczyłaby lepiej — obruszyła się Catalyn. — Chcę ratować Elayne.
— Przybyłaś po to, aby pomóc w zapewnieniu sukcesji — ucięła Dyelin. — I pójdziesz tam, gdzie będziesz potrzebna. W przeciwnym razie będziemy musiały ze sobą porozmawiać. — Cokolwiek to znaczyło, pulchne lica Catalyn poczerwieniały, ona sama zaś ponuro pojechała w ślad za Dyelin i resztą maszerującego wojska.
Guybon popatrzył na Birgitte, nic jednak nie powiedział, choć bardzo prawdopodobne, że zastanawiał się, dlaczego nie wysłała więcej ludzi. Nie ośmieliłby się otwarcie jej skrytykować. Problem polegał na tym, że nie wiedziała, ile Czarnych sióstr porwało Elayne. Potrzebna była jej każda Poszukiwaczka Wiatru, one same musiały wierzyć, że są wszystkie niezastąpione. Gdyby było dość czasu, ściągnęłaby żołnierzy z barbakanów, usunęłaby nawet wartę spod bram.
— Zróbcie bramę — Birgitte poleciła Chanelle. — Na wzgórzu wschodnim od miasta, dokładnie na Drodze Erinin, od naszej strony.
Poszukiwaczki Wiatru połączyły się w krąg. Każda robiła to, co musiała, by doszło do połączenia, ale, cholera, wcale się nie spieszyły. Naraz w powietrzu pojawiła się srebrno-niebieska, pionowa pręga, odwróciła się, otworzyła i powstało przejście wysokie na pięć kroków, zajmujące całą szerokość oczyszczonego gruntu, za którym była droga z mocno ubitej gliny. Droga ta wspinała się ku rzece Erinin wznoszącym, łagodnym ukosem na zbocze wysokości dziesięciu piędzi. Za tym wzgórzem były obozy Arymilli. Jeśli zważyć na wszystkie docierające wieści, obozy mogły w tej chwili być puste — przy odrobinie szczęścia na pewno były puste — ale teraz nie miała ochoty zaprzątać sobie tym myśli.
— Naprzód, zająć stanowiska, zgodnie z rozkazem! — krzyknął Guybon i spiął swego wysokiego gniadosza ostrogami. Za nim podążali panowie szlachta oraz Gwardziści, kolumną dziesiątkową. Gwardziści skręcili na lewo i zniknęli Birgitte z oczu, natomiast szlachta zajęła pozycje na zboczu. Niektórzy popatrywali ku miastu przez szkła przybliżające. Guybon zszedł z konia i pobiegł na szczyt wzgórza, gdzie przycupnął i spojrzał przez swoje szkło. Birgitte czuła nieomal namacalne zniecierpliwienie Gwardzistek, czekających za jej plecami.
— Niepotrzebna była wam tak ogromna brama — powiedziała Chanelle, marszcząc brwi na widok kolumny jeźdźców wylewającej się z drugiej strony. — Po co więc...?
— Chodź ze mną — rzekła Birgitte, ujmując Poszukiwaczkę Wiatru za ramię. — Chcę ci coś pokazać. — Prowadząc , bułanego wałacha za wodze i ciągnąc ją za sobą, ruszyła w stronę bramy. — Możesz wrócić z powrotem, gdy to już zobaczysz. — Jeśli choć odrobinę znała Chanelle, ona właśnie kierowała kręgiem. I liczyła jeszcze na naturę ludzką. Nie oglądała się za siebie, a jednak odetchnęł a z ulgą, gdy posłyszała, jak inne Poszukiwaczki Wiatru półgłosem rozmawiają ze sobą za jej plecami. Szły za nią w ślad.
Cokolwiek ujrzał Guybon, było to dobrą nowiną ponieważ wyprostował się i dopiero potem pobiegł z powrotem do konin, Arymilla z pewnością ogołociła swoje obozy do cna. Będzie ich, powiedzmy, dwadzieścia tysięcy na Bramie Far Madding, jeśli nie więcej. Światłości, spraw, żeby brama się utrzymała. Ale najpierw należy zatroszczyć się o Elayne. Najpierw i przede wszystkim.
Gdy dotarła do miejsca, gdzie był Guybon, on siedział już w siodle swojego gniadosza. Gwardzistki ustawiły się w potrójnym szeregu, za Caseille usytuowaną nieco z boku. Całą szerokość bramy, czyli sto kroków, wypełniała teraz kawaleria, kłusem odjeżdżali na boki, żeby przyłączyć się do pozostałych, którzy już formowali potrójny szereg po obu stronach drogi. Dobrze. Poszukiwaczkom Wiatru niełatwo będzie wrócić na drugą stronę. Wóz sklepiony łukiem płóciennego dachu, zaprzężony w czwórkę koni, otoczony niewielkim konnym oddziałem stał na drodze za ostatnimi budynkami Dolnego Caemlyn, w odległości jakiejś mili. W jego tle na otwartych ceglanych targowiskach kłębili się ludzie, co sił ratując życie, ale z równym powodzeniem mogliby wcale nie istnieć. W wozie znajdowała się Elayne. Birgitte uniosła dłoń, nie odrywając wzroku od pojazdu, Guybon zaś włożył jej swoje oprawne w mosiądz szkło powiększające. Wóz oraz jeźdźcy w jednej chwili znaleźli się bliżej, gdy uniosła szkło do oczu.
— Co chciałaś mi pokazać? — pragnęła wiedzieć Chanelle.
— Za chwilę — odparła Birgitte. Zobaczyła czterech mężczyzn, spośród nich trzech jechało konno, ważniejszych jednak było siedem kobiet, również w siodłach. Szkło powiększające nieźle przybliżało, ale nie na tyle dobrze, by z odległości dostrzec twarz pozbawioną śladów upływu lat. Mimo wszystko musiała założyć, iż owe siedem kobiet to Aes Sedai. Osiem przeciwko siedmiu to mogła być niemal idealna równowaga sił, i chyba że tych osiem było połączonych w krąg. Pod warunkiem, że uda się namówić je na udział w zabawie. Co myśleli sobie Sprzymierzeńcy Ciemności na widok tysięcy żołnierzy i zbrojnych, którzy wyłaniali się zza delikatnej mgiełki żaru, wiszącej w powietrzu. Szlachta zjeżdżała w dół, gdy tymczasem zbrojni wciąż wylewali się z bramy, żeby dołączyć do szeregów.
Jakkolwiek zdumieni byli Sprzymierzeńcy Ciemności, nie zwlekali ani chwili. Błyskawice zaczęły padać z czystego nieba, srebrno-błękitne pioruny, które biły w ziemię z rykiem grzmotu i rozrzucały mężczyzn oraz konie jak rozbryzgane błoto. Wierzchowce rżały, przysiadały na zadach i parskały mężczyźni jednak walczyli o to, by utrzymać się w siodle i zachować raz obrane pozycje. Nikt nie uciekł. Ryczący grzmot który towarzyszył wybuchom, uderzył w Birgitte jak cios, aż się zachwiała. Poczuła, że włosy stają jej dęba, próbując wymknąć ze splotów warkocza. Powietrze pachniało... ostro. Zdawało się, że dzwoni w uszach. Po raz kolejny błyskawica przecięła szeregi żołnierzy. Ludzie w Dolnym Caemlyn już biegali. Większość uciekała, znalazło się jednak kilku głupców którzy pobiegli do miejsca, skąd mieli lepszy widok. Końce wąskich ulic, otwierających się na rozległy wiejski horyzont poczęły zaludniać się gapiami.
— Skoro i tak mamy walczyć, lepiej żebyśmy ruszali, to im utrudni zadanie — powiedział Guybon, ściągając wodze. — Pozwolisz, moja pani?
— Jeśli ruszymy, straty będą mniejsze — przyznała my rację Birgitte, on zaś spiął konia ostrogami i pogalopował w dół grzbietu wzgórza.
Caseille zatrzymała konia przed nosem Birgitte i zasalutowała dłonią przyłożoną do piersi. Wąska twarz spoglądała zawzięcie spoza krat lakierowanego hełmu.
— Czy udzielasz pozwolenia, aby Straż Przyboczna przy łączyła się do szeregu, moja pani? — Wyraźnie słychać było wielkie litery. To już nie zwykła straż przyboczna, to Straż Przyboczna Dziedziczki Tronu, która stanie się Strażą Przyboczną Królowej.
— Pozwolenie wydane — powiedziała Birgitte. Jeśli ktokolwiek miał do tego prawo, były to z pewnością te kobiety.
Arafellianka zawróciła i pogalopowała w dół zbocza. W ślad za nią pojechała Straż Przyboczna, aby zająć miejsce w szeregach skąpanych ogniem błyskawic. Kompania najemników, która liczyła w przybliżeniu dwustu mężczyzn w pomalowanych na czarno hełmach i napierśnikach, jadąca pod czerwonym sztandarem, na którym widniał czarny, biegnący wilk, zatrzymała się, gdy żołnierze dostrzegli, ku czemu zmierzają, lecz ludzie pod sztandarami niemal pół tuzina Domów przemknęli obok nich i nie pozostawało im nic innego, jak ruszyć w ślad. Nadjechali kolejni panowie szlachta, aby stanąć na czele swych ludzi — Brannin, Kelwin, Laerid i Barel oraz inni. Nikt nie zawahał się, skoro raz ujrzał własny wzniesiony sztandar. Sergase nie była jedyną kobietą, która postąpiła na koniu parę kroków, jakby sama również miała zamiar przyłączyć się do zbrojnych oddziałów, gdy tylko jej sztandar wynurzył się z bramy.
— Truchtem! — krzyknął Guybon, na tyle głośno, że słychać go było mimo huku wybuchów. Na całej długości szeregu echem odpowiedziały mu inne głosy. — Naprzód! — Zawrócił konia i ruszył w stronę Aes Sedai Sprzymierzeńców Ciemności, a błyskawica huknęła i przecięła nieboskłon, rozrzucając mężczyzn i konie wśród fontann ziemi.
— Co chciałaś mi pokazać? — znowu zażądała wyjaśnień Chanelle. — Chcę pozostać z dala od tego miejsca. — Małe szanse w tej chwili. Z bramy nadal wyłaniali się mężczyźni, galopując lub biegnąc, aby zrównać się z resztą. Na szeregi padały ogniste kule, które wzniecały własne erupcje ziemi, odciętych rąk i nóg. W powietrzu wolno wirował koński łeb.
— To — odpowiedziała Birgitte, gestem wskazując scenę rozgrywającą się przed ich oczami. Guybon ruszył kłusem, ciągnąc za sobą pozostałych. Wszystkie trzy szeregi posuwały się. miarowo do przodu, inne nadciągały tak szybko, jak mogły, aby się do nich przyłączyć. Naraz gruba jak noga pręga czegoś, co wyglądało na płynny biały ogień, wystrzeliła z dłoni jednej z kobiet, która stała obok wozu. Literalnie rzecz ujmując, wycięła w szeregach szczelinę, szeroką na piętnaście kroków. Na mgnienie oka w powietrzu uniosły się migotliwe plamki, zapaliły się kształty mężczyzn i koni, a potem zniknęły. Pręga sięgała wyżej, coraz wyżej, potem zamigotała i zniknęła, pozostawiając przed oczyma Birgitte powidok szkarłatnych linii. Ogień stosu wypalał ludzi ze Wzoru tak, że byli już martwi, nim w nich uderzył. Trzymała szkło powiększające przy oku na tyle długo, by zauważyć kobietę, która dzierżyła wąski, czarny pręt. Zdawał się długi na krok.
Guybon rozpoczął szarżę. Za szybko, ale jedyną jego nadzieją było, że podejdzie dość blisko, by ktoś jeszcze przeżył. To jego jedyna nadzieja, z wyjątkiem jednej rzeczy. Ponad grzmiącymi wybuchami ognia i błyskawic wzniósł się niepewny okrzyk: „Elayne i Andor!”. Niepewny, ale wykrzyknięty pełną piersią. Sztandary płynęły strumieniem. Stanowiło to zaiste zacny widok, jeśli nie zwracać uwagi, ile z nich upadło. Koń i jeździec uderzeni bezpośrednio ognistą kulą po prostu znikali, znajdujących się blisko nich żołnierzy i konie spotykał ten sam los. Niektórym udawało się powstać. Koń bez jeźdźca stał na trzech nogach, spróbował pobiec i przewrócił się z łomotem.
— To? — zapytała Chanelle z niedowierzaniem. — Nie mam najmniejszej ochoty przyglądać się, jak umierają ludzie, — Następna pręga ognia uczyniła wyłom na szerokość niemal dwudziestu kroków w szeregach szarżującej kawalerii, zanim wbiła się w ziemię, wycinając bruzdę, która ciągnęła się przez pół drogi do wozu, nim wreszcie zniknęła. Poległo już wielu, choć nie tylu, jak można by oczekiwać. Podczas Wojen z Trollokami Birgitte była świadkiem bitew, w których posługiwano się Mocą. Na każdego człowieka leżącego nieruchomo przypadało dwóch albo trzech chwiejących się na nogach bądź usiłujących powstrzymać upływ krwi. Na każdego konia, który leżał ze sztywno wyciągnię tymi nogami, przypadały dwa inne, stojące chybotliwie. Grad ognia i błyskawic sypał się nieprzerwanie z niebios.
— Wobec tego powstrzymajcie zabijanie — rzekła Birgitte. — Jeżeli zabiją wszystkich żołnierzy albo przynajmniej dostatecznie wielu, aby atak się załamał, Elayne będzie zgubiona. — Nie na zawsze. Choćby sczezła, będzie jej szukać przez resztę życia, aż ujrzy wolną. Lecz Światłość tylko wiedziała, co mogą z nią zrobić do owego czasu. — Targ Zaidy jest nieważny, Przez was.
Ranek nie należał do ciepłych, jednak pot wystąpił kropelkami na czoło Chanelle. Ognie i błyskawice wybuchały wśród jeźdźców, którzy podążali za Guybonem. Kobieta z prętem w dłoni znowu uniosła rękę. Nawet bez szkła powiększającego Birgitte widziała, że celuje wprost w Guybona. On też musiał to widzieć, nie ustąpił wszak na włos.
Naraz na ziemię runęła następna błyskawica. i uderzyła W kobietę trzymają cą różdżkę. Poleciała w jedną stronę, jej wierzchowiec w drugą. Jedno zwierzę z zaprzęgu osunęło się na ziemię, pozostałe rwały się i przysiadały na zadach. Uciekłyby, gdyby nie ciało współtowarzysza. Pozostałe konie wokół wozu też się rwały i podskakiwały. Deszcz ognia oraz błyskawic ustał, ponieważ Aes Sedai musiały się zatroszczyć o konie i o utrzymanie w siodłach. Zamiast próbować uspokoić zaprzęg, mężczyzna na koźle zeskoczył na ziemię i pobiegł w stronę szarżujących kawalerzystów. Gapie w Dolnym Caemlyn również biegli, tym razem jak najdalej od tego miejsca.
— Resztę bierz żywcem! — warknęła Birgitte. Niewiele obchodziło ją, czy przeżyją. Sprzymierzeńców Ciemności i morderców mógł czekać tylko jeden los, lecz w tym przeklęty wozie była Elayne!
Chanelle sztywno skinęła głową, wokół wozu zaś jeźdźcy zaczęli spadać z nieposłusznych rumaków, potem leżeli, szamocząc się na ziemi, jakby skrępowani. Co, oczywiście, miało miejsce. Biegnący naprzeciw szarży mężczyzna upadł na twarz i leżał, szarpiąc się w błocie.
— Kobiety też oddzieliłam tarczą — powiedziała Chanelle. Nawet jeżeli dzierżyły Moc, nie mogły się równać z kręgiem ośmiu.
Guybon uniósł dłoń, zatrzymując szarżę do stępa. Godne uwagi było, jak krótko wszystko to trwało. Znalazł się w niecałe pół drogi do wozu. Z bramy ciągle wyłaniali się mężczyźni w siodłach i pieszo. Huśtając się w siodle gniadosza, Birgitte pogalopowała ku Elayne. „Przeklęta kobieta” — pomyślała. W więzi wciąż nie było nawet śladu strachu.