Koło Czasu obraca się, a Wieki nadchodzą i mijają, pozostawiając wspomnienia, które stają się legendą. Legenda staje się mitem, ale nawet mit jest już dawno zapomniany, kiedy znowu nadchodzi Wiek, który go zrodził. W jednym z Wieków, zwanym przez niektórych Trzecim Wiekiem, Wiekiem, który dopiero nadejdzie, Wiekiem dawno już minionym, wiatr podniósł się nad strzaskaną górą, zwaną Górą Smoka. Wiatr ten nie był prawdziwym początkiem. Nie istnieją ani początki, ani zakończenia w obrotach Koła Czasu. Niemniej był to jakiś początek.
Narodzinom wiatru przyświecał okrągły księżyc w trzeciej kwadrze, ich miejscem była wysokość, na której człowiek nie mógłby już zaczerpnąć tchu oraz wirujące prądy powietrzne, ogrzane ogniem szalejącym w kraterze poszarpanego szczytu. Z początku wiatr był tylko lekką bryzą, ale nabierał siły, mknąc w dół ostrego, kamienistego stoku. Niosąc ze sobą odór płonącej siarki, wiatr wył ponad zaśnieżonymi szczytami wzgórz, które nieoczekiwanie łamały jednolitą formację masywu gór, wznosząc się nad równiną wokół Góry Smoka. Wył i szarpał po nocy gałęziami drzew.
Zawodził ponad wielkim obozem polowym, położonym na wschód od wzgórz — obóz właściwie zasługiwał na miano sporej wioski namiotów, poprzecinanej drewnianymi chodnikami, biegnącymi obok zamarzniętych śladów kół. Wkrótce już zamarznięte koleiny stopnieją, resztki śniegu znikną, a na ich miejsce pojawią się wiosenne deszcze i błoto. O ile obóz dotrwa do tego czasu. Mimo późnej godziny wiele Aes Sedai wciąż nie spało, zbierały się w małych grupkach, chronionych osłonami przed podsłuchem, i omawiały wydarzenia dzisiejszej nocy. Dyskusje często były dość ożywione, na granicy kłótni, a niekiedy granicę tę przekraczały. Gdyby nie chodziło o Aes Sedai, z pewnością byłoby dużo wymachiwania pięściami lub jeszcze gorzej. Zasadnicze pytanie brzmiało: co zrobić? Każda siostra wiedziała już o wydarzeniach nad rzeką, ale szczegóły wciąż pozostawały niejasne. Amyrlin osobiście i po kryjomu udała się, by zamknąć Północną Przystań, a jej łódź odnaleziono przewróconą do góry dnem w trzcinach. Szansa uratowania się z lodowatych, bystrych prądów Erinin była bliska zeru i z każdą godziną malała, póki nie przeszła w pewność. Zasiadająca na Tronie Amyrlin nie żyła. Każda siostra w obozie zdawała sobie sprawę, że jej przyszłość, a może i życie wisi na włosku, nie wspominając już o przyszłości Białej Wieży. Co teraz robić? Głosy zamilkły dopiero wówczas, gdy w obóz uderzył potężny podmuch wiatru, szarpiąc płótnem namiotów jak sztandarami, obsypując je śniegiem. Mocny odór spalonej siarki zawisł ciężko w powietrzu, niechybnie wskazując, skąd przybył wiatr — Aes Sedai uniosły głowy i niejedna pomodliła się cicho od złego. Za moment wszakże wiatr pomknął dalej, a siostry powróciły do swoich dysput o przyszłości, która teraz wydawała im się równie ponura jak ostry, rozwiewający się zapach, który wiatr po sobie zostawił.
A wiatr wiał dalej, ku Tar Valon, z każdą chwilą nabierając siły huraganu, póki nie dotarł do obozu wojskowego nad rzeką. Tam zahuczał nad głowami śpiących żołnierzy, zrywając z nich koce, budząc leżących w namiotach szarpaniem za płótno; wyrywał z ziemi kołki, grał na linkach. Załadowane wozy trzęsły się i kołysały, wyrwane z ziemi drzewce sztandarów sterczały ukośnie niczym włócznie postawione przeciwko niewidocznemu wrogowi. Nisko pochyleni mężczyźni zmagali się z nawałnicą, zmierzając do rżących i wierzgających ze strachu koni. Nikt tutaj nie wiedział tego, co wiedziały Aes Sedai, ale wszyscy rozumieli, że dławiący, siarkowy odór, wypełniający lodowate powietrze stanowi zły znak — i nawet twardzi weterani modlili się równie głośno jak młode gołowąsy. Modlili się też ludzie z taborów, równie żarliwie, płatnerze, kowale, wytwórcy strzał, żony, praczki i szwaczki, wszyscy zdjęci nagłym strachem, że oto noc udzieliła schronienia czemuś mroczniejszemu niż czerń.
Szaleńcze łopotanie napiętego do granic wytrzymałości płótna namiotu ponad głową, mamrotanie głosów i kwik koni na tyle głośny, by przedrzeć się przez zawodzenie wichru, po raz drugi uchroniły Siuan Sanche przed zaśnięciem. Odór płonącej siarki sprawił, że łzy napłynęły jej do oczu, za co zresztą była wdzięczna. Egwene potrafiła przywdziewać i zrzucać sen niczym parę pończoch, dla niej było to zupełnie poza zasięgiem. Ostatecznie położyła się z rozsądku, ale sen i tak nie chciał przyjść. Kiedy dotarły do niej wieści znad rzeki, pewna była, że zaśnie dopiero wówczas, gdy całkowicie zmorzy ją wyczerpanie. Pomodliła się za Leane, niemniej największe nadzieje i tak rokowało dzieło Egwene, uznała więc wówczas, że najwyraźniej nadzieje te schną wypatroszone na słońcu. Wykończyły ją te wszystkie nerwy, zamartwianie się i przechadzanie się w kółko. Teraz z kolei iskierka nadziei zamigotała na powrót, ona zaś bała się zmrużyć oczy, bojąc się, że zaśnie i nie obudzi przed południem, o ile... Huraganowy podmuch zamarł, ale wciąż słuchać było krzyki ludzi i rżenie koni.
Zmęczonym gestem odrzuciła koce i niepewnie wstała. Jej posłanie nie bardzo zasługiwało na miano wygodnego, za podstawę służyła mu płócienna podłoga w kącie niezbyt wielkiego, kwadratowego namiotu, ale zdecydowała się właśnie na ten namiot, choć, żeby tu dotrzeć, musiała jechać wierzchem. Oczywiście wtedy padała z nóg i niemal odchodziła od zmysłów z rozpaczy. Musnęła palcami skręcony pierścień ter’angreala, który ciężko zwisał na rzemyku zawieszonym na szyi. Kiedy obudziła się po raz pierwszy, co stanowiło przeżycie równie traumatyczne jak obecne przebudzenie, pierwszą myślą było właśnie wyjęcie go z sakwy i zawieszenie. Cóż, rozpaczy już nie czuła i tego musi starczyć, żeby normalnie funkcjonować. Można by pomyśleć, że wiadomość od Egwene, fakt, że Egwene żyła i mogła przesłać wiadomość, wystarczy, by przepędzić to śmiertelne zmęczenie. Ale okazało się, że tak nie jest.
Na moment rozświetliła ciemność kulą światła, dostrzegła latarnię na głównym maszcie namiotu i zapaliła ją strumieniem Ognia. Pojedynczy płomień rzucał wokół blade, drżące cienie. W namiocie były jeszcze inne lampy, ale w uszach dźwięczały jej utyskiwania Garetha nad złym stanem zapasów oliwy. Nie zapaliła też mosiężnego piecyka — choć Gareth na temat węgla drzewnego nie miał wiele do powiedzenia, gdyż było go znacznie łatwiej zdobyć niż oliwę — ponieważ po prostu nie czuła zimna. Spod zmarszczonych brwi spojrzała na nietknięte posłanie po przeciwnej stronie namiotu. Gareth z pewnością wiedział o odkryciu łodzi i o tym, kim była pasażerka. Siostry dokładały wszelkich starań, żeby o niczym nie wiedział, ale jakimś sposobem spora część ich sekretów do niego docierała. Nieraz zaskakiwał ją rozległością wiedzy. Czy biegał teraz po nocy, przygotowując żołnierzy na ewentualne rozkazy Komnaty? A może już uciekł, porzucając straconą sprawę? Powinien wiedzieć, że sprawa wcale jeszcze nie jest stracona.
— Nie — mruknęła pod nosem, czując się jak... zdrajczyni... przez to, że zwątpiła w tego człowieka, choćby tylko myślą. Wraz ze świtem będzie na posterunku, podobnie jak podczas wszystkich następnych świtów, póki Komnata go nie dymisjonuje. A może nawet i po tym. Nie wierzyła, aby mógł porzucić Egwene, niezależnie od rozkazów Komnaty. Był zbyt dumny i uparty. Nie, nie o to chodziło. Słowo Garetha Bryne’a było dlań tyle warte co jego honor. Raz dawszy słowo, nie cofał go, póki nie został zeń zwolniony, nie biorąc pod uwagę kosztów. Poza tym, może... może miał jeszcze inny powód, żeby zostać. Ale o tym nie chciała myśleć.
Zmusiła się, by o nim nie myśleć... Co ją podkusiło, żeby przyjść do jego namiotu? Znacznie prościej byłoby położyć się w swoim, w obozie sióstr, choć taki zatłoczony. Albo nawet znosić towarzystwo zapłakanej Chesy... choć po namyśle ta druga możliwość wydała się jej nie do przyjęcia. Naprawdę nie znosiła płaczliwości, a pokojówka Egwene z pewnością nie przestałaby... Zmusiła się więc, by naprawdę nie myśleć o Garecie, pospiesznie przeczesała włosy, zmieniła bieliznę i ubrała się szybko w mętnym świetle. Jej prosta błękitna suknia do konnej jazdy była mocno pognieciona, na lamówce zaschły plamy błota — osobiście poszła, żeby zobaczyć łódź — ale nie traciła czasu na jej czyszczenie i prasowanie Mocą. Trzeba było się spieszyć.
Namiot w niczym nie przypominał płóciennego pałacu, jakiego by można oczekiwać po generale, a spiesząc się, uderzyła biodrem w polowe biurko tak mocno, że jedna z nóg omal się nie złożyła, potem potknęła się o taboret, jedyny sprzęt do siedzenia w namiocie, by wreszcie kilkakrotnie walnąć goleniami w wieka stojących wszędzie, okutych mosiądzem kufrów. Zaklęła tak paskudnie, że gdyby ją ktoś usłyszał, z pewnością zwiędłyby mu uszy. Te kufry pełniły podwójną funkcję — przypisaną im, ale także zaimprowizowanych siedzeń — a jeden z nich służył jako umywalnia i na jego płaskim wieku stał biały dzban oraz miednica. Po prawdzie, to nie stały wcale przypadkowo, rozmieszczone były w zgodzie z pewnym porządkiem, ale był to nadzwyczaj idiosynkratyczny porządek Garetha Bryne’a. On sam potrafił znaleźć między nimi drogę nawet w najgłębszych ciemnościach. Każdy inny połamałby sobie nogi, nim by dotarł do jego posłania. Podejrzewała, że miało to coś wspólnego z ewentualnymi zabójcami, choć sam Bryne nigdy otwarcie nic takiego nie przyznał.
Schwyciła z wieka kufra ciemny płaszcz i przewiesiła przez ramię, zatrzymała się jeszcze na moment, by zgasić latarnię strumieniem Powietrza. Stała przez chwilę, wpatrzona w drugą parę butów Garetha, w nogach jego posłania. Przeniosła i w ciemności rozjarzyła się kula światła, a potem poszybowała ku butom. Tak, jak podejrzewała. Były świeżo wypastowane. Ten przeklęty mężczyzna upierał się, by rygorystycznie odpracowywała swój dług, a potem za jej plecami... gorzej, podczas gdy spała... sam sobie pastował cholerne buty! Przeklęty Gareth Bryne traktował ją niczym służącą, nigdy jej nawet nie spróbował pocałować!
Aż się szarpnęła, zamierając z rozdziawionymi ustami. A ta myśl skąd się wzięła? Nieważne, co twierdziła Egwene, nie kochała cholernego Garetha Bryne’a! Ani trochę! Miała zbyt dużo do zrobienia, żeby tracić czas na takie głupoty.
„I dlatego właśnie przestałaś nosić haftowane suknie, jak mniemam — wyszeptał cichy głos w głębi jej głowy. — Wszystkie te śliczne rzeczy, wepchnięte na dno kufra, ponieważ się boisz”. Bać się? Żeby sczezła, jeśli miała się bać jego lub jakiegokolwiek innego mężczyzny.
Uważnie przeniosła Ziemię, Ogień i odrobinę Powietrza, a potem położyła splot na butach. Natychmiast zeszła z nich cała pasta, jak też spora część barwnika i razem uformowały zgrabną, lśniącą kulę w powietrzu; z kolei skóra butów wyraźnie poszarzała. Przez moment rozważała myśl, by umieścić kulę wśród jego koców. Miałby dopiero niespodziankę, kiedy wreszcie przyjdzie się położyć!
Z westchnieniem odsunęła klapę namiotu i zabrała paskudną kulę na zewnątrz, gdzie miała ostatecznie rozprysnąć się na ziemi. Gareth potrafił reagować w sposób szybki i całkowicie wyzbyty szacunku, gdy zdarzało jej się nie zapanować nad swym temperamentem, przekonała się o tym zaraz na początku, gdy uderzyła go w głowę czyszczonymi właśnie butami. I gdy do tego stopnia ją zdenerwował, że nasypała mu soli do herbaty. Sporo soli, ale przecież to nie była jej wina, że w pośpiechu jednym łykiem wychylił całą filiżankę. Och, zazwyczaj mu nie przeszkadzało, kiedy krzyczała a czasem sam na nią krzyczał — a czasem tylko się uśmiechał, co zupełnie ją wyprowadzało z równowagi! — jednak istniały granice. Oczywiście, mogłaby go powstrzymać prostym strumieniem Powietrza, ale też miała swój honor, nie inaczej niż on, żeby sczezł! Tak czy inaczej, musiała żyć blisko niego. Tak powiedziała Min, a ta dziewczyna nigdy się nie myliła. I to był jedyny powód, dla którego jeszcze nie wepchnęła Garethowi Bryne’owi garści złota w gardło i nie powiedziała mu, że jest spłacony i żeby sczezł. Jedyny powód! Oprócz honoru, rzecz jasna.
Ziewnęła, wypuściła splot i czarna kałuża rozpłynęła się blaskiem w świetle księżyca. Jeśli wdepnie w nią, zanim wyschnie, jeśli wścieknie się na bałagan w środku, wszystko to jego wina, nie jej. Przynajmniej odór siarki trochę osłabł. Z oczu już przestały płynąć łzy, ale co z tego, kiedy dzięki temu jeszcze wyraźniej widziała rozciągający się przed nią obraz spustoszenia.
W rozległym, spowitym teraz nocą obozie nigdy nie panował wielki porządek. Ulice zamarzniętych kolein były proste, prawda, i szerokie na tyle, by żołnierze swobodnie nimi maszerowali, ale cała reszta zawsze wyglądała jak przypadkowa zbieranina namiotów, nieporządnych szałasów oraz kamiennych osłon wokół ognisk do gotowania strawy. Teraz wyglądał, jakby został zaatakowany. Wszędzie wokół widać było zwalone namioty, niektóre padając, częściowo przygniatały inne, a teraz stały pochylone; dziesiątki wozów i wózków leżały na burtach lub kołami do góry. Zewsząd podnosiły się głosy domagające się pomocy dla rannych, których najwyraźniej było wielu. Ulicą przed namiotem Garetha szli żołnierze, wsparci na ramionach innych, gdzieniegdzie uwijały się grupki ludzi z kocami w charakterze noszy. W oddali widziała otulone w koce kształty leżące na ziemi, klęczały przy nich skulone i lamentujące kobiety.
Dla umarłych nie mogła nic zrobić, ale żywym przydadzą się jej umiejętności Uzdrawiania. Nigdy nie specjalizowała się w tym Talencie, nawet nie miała w tym kierunku zbyt wielkich zdolności, ale te, które posiadała, odzyskała w pełni, gdy Nynaeve ją Uzdrowiła. Poza tym w obozie raczej nie było innej siostry. Większość z nich unikała żołnierzy. Lepiej więc skromny Talent niż żaden. Niestety, miała do przekazania wieści najwyższej wagi. Powinny jak najszybciej dotrzeć do właściwych uszu. Dlatego też postanowiła zamknąć uszy na jęki i lamenty, nie widzieć połamanych rąk i szmat owijających zakrwawione głowy. Pospieszyła do koni stojących na skraju obozu, gdzie dziwnie słodki zapach końskiego łajna dominował nad odorem siarki. Jakiś wychudzony, nieogolony człowiek spróbował przemknąć obok niej, ale schwyciła go za rękaw kaftana.
— Osiodłaj mi najspokojniejszego konia, jakiego tu masz — rozkazała. — I to już. — Bela oczywiście byłaby najlepsza, ale nie miała pojęcia, gdzie można ją znaleźć wśród tych wszystkich zwierząt, i najmniejszego zamiaru czekać, aż ktoś ją. znajdzie.
— Wybierasz się na przejażdżkę? — zapytał z niedowierzaniem, wyrywając rękaw. — Skoro masz konia, to sobie go sama osiodłaj, jeśli jesteś taka głupia. Ja mam przed sobą resztę zimnej nocy na opiekowanie się tymi, które się poraniły i będę miał szczęście, jeśli tylko parę mi padnie.
Siuan zazgrzytała zębami. Ten imbecyl wziął ją za jedną ze szwaczek. Albo jedną z żon! Z jakiegoś powodu ta druga możliwość wydała się jej znacznie bardziej upokarzająca. Zwiniętą w pięść dłoń podstawiła mu pod nos ruchem tak gwałtownym, że aż cofnął się z przekleństwem na ustach, ale dostatecznie blisko, by pierścień z Wielkim Wężem był jedyną rzeczą, jaką zobaczył. Zezując, spojrzał na złoto.
— Najłagodniejszego konia, jakiego znajdziesz — powtórzyła głosem pozbawionym wyrazu. — Ale szybko.
Widok pierścienia podziałał. Przełknął ślinę, podrapał się po głowie, spojrzał na uwiązane konie, które przestępowały z nogi na nogę i drżały niepowstrzymanie.
— Łagodny — wymamrotał. — Zobaczę, co da się zrobić, Aes Sedai. Łagodny wierzchowiec. — Potarł kłykciami czoło, a potem pospieszył wzdłuż szeregu zwierząt, wciąż mamrocząc pod nosem.
Siuan nerwowo czekała na niego, mruczała coś pod nosem i przechadzała się, trzy kroki w jedną stronę, trzy w drugą. Pod podeszwami jej mocnych butów śnieg topniał, a potem znowu marzł. Z tego co widziała, całe godziny może zabrać znalezienie wierzchowca, który nie zrzuci jej, sprowokowany najdrobniejszym ruchem jakiegoś piechura. Narzuciła płaszcz na ramiona, niecierpliwym ruchem zapięła małą, srebrną broszkę, o mały włos nie kłując się w palec. Bała się, tak? Ona jeszcze pokaże temu przeklętemu, przeklętemu Garethowi! W tę i we w tę. Może powinna pójść pieszo. Nie będzie to miły spacer, ale lepsze to niż spaść z konia i przy okazji połamać sobie wszystkie kości. Dosiadając konia — Bela była tu jedynym wyjątkiem — zawsze wyobrażała sobie swoje połamane kości. W tym momencie tamten wrócił, prowadząc osiodłaną karą klacz; siodło miało wysokie łęki.
— Jest łagodna? — zapytała sceptycznie Siuan. Zwierzę przestępowało z nogi na nogę, jakby gotowe tańczyć, poza tym jego sierść była gładka i lśniąca. To rzekomo miało oznaczać, że koń jest szybki.
— Nocna Lilia jest łagodna jak mleko z wodą, Aes Sedai. Należy do mojej żony, a Nemaris ceni sobie delikatność. Poza tym nie lubi, kiedy koń jest zbyt energiczny.
— Skoro tak mówisz... — odparła, ale po chwili prychnęła. Doświadczenie podpowiadało jej, że konie rzadko bywały pokorne. Ale nic w tej sprawie nie da się już zrobić. Wzięła wodze do ręki, niezgrabnie wspięła się na siodło, potem okazało się, że siadając, przygniotła płaszcz, który teraz ją dusił. Klacz wciąż tańczyła pod nią, niezależnie jak bardzo ściągała wodze. Koszmarne przewidywania stawały się rzeczywistością. Już próbowała połamać jej wszystkie kości. Marzyła wyłącznie o łodzi, łodzi z dwoma wiosłami, która płynie, dokąd się zechce, i która zatrzymuje się tam, gdzie się chce — chyba że ktoś jest całkowitym ignorantem w kwestii przypływów, prądów czy wiatrów. Natomiast konie miały mózgi, jakkolwiek małe, a to oznaczało, że mogły zignorować wędzidło i wodze, jak też zamiary jeźdźca. Należało to wziąć pod uwagę, kiedy się dosiadało przeklętego konia.
— Jedna prośba, Aes Sedai — powiedział mężczyzna, podczas gdy ona wciąż szukała wygodnej pozycji w siodle. Dlaczego siodła zawsze wydawały się twardsze niż drewno? — Na twoim miejscu pozwoliłbym jej dzisiaj iść w miarę swobodnie. Ten wiatr, sama rozumiesz, cały ten smród, cóż, może być trochę wyprowadzona z równowagi...
— Nie mam czasu — odpowiedziała Siuan i wbiła obcasy w boki klaczy. Łagodna niczym woda z mlekiem Nocna Lilia skoczyła naprzód tak błyskawicznie, że Siuan prawie przeleciała przez tylny łęk siodła. Tylko dzięki temu, że kurczowo chwyciła kulę, nie spadła. Wydawało jej się, że tamten coś za nią krzyczy, ale nie miała pewności. Jakiegoż konia, na Światłość, Nemaris mogła uważać za „zbyt energicznego”? Klacz przemknęła przez obóz, jakby chciała zwyciężyć w wyścigu, a potem pomknęła w kierunku zachodzącego księżyca i Góry Smoka, ciemnej iglicy wznoszącej się na gwiaździstym niebie.
Mimo iż pęd rozwiewał poły jej płaszcza za plecami, Siuan nie czyniła żadnych wysiłków, by powstrzymać klacz, przeciwnie, wbijała jej obcasy w boki i okładała kark wodzami, jak to widziała u innych, gdy poganiali swe wierzchowe. Musiała dotrzeć do sióstr, zanim któraś przedsięweźmie coś nieodwracalnego. A do głowy przychodziły jej najgorsze możliwości. Klacz mijała w galopie zagajniki, maleńkie osady oraz rozległe farmy z otoczonymi kamiennym murem pastwiskami i polami. Bezpiecznie schowani pod pokrytymi śniegiem dachami z łupku, za kamiennymi i ceglanymi ścianami, ich mieszkańcy nie dbali o straszny wicher; okna wszystkich budynków były ciemne i głuche. Nawet cholerne krowy i owce pewnie zażywają spokojnej drzemki. Farmerzy zawsze hodowali krowy i owce. I świnie.
Podskakując, obijając się o twardą skórę siodła, Siuan równocześnie próbowała patrzeć ponad karkiem klaczy. Tak właśnie robili inni, widziała na własne oczy. Prawie natychmiast noga wyślizgnęła się ze strzemienia, ona zaś obsunęła się na bok. Tylko dzięki temu, że przez cały czas kurczowo ściskała wodze, udało jej się w końcu wsunąć nogę z powrotem na miejsce. Zrozumiała, że pozostaje jej tylko siedzieć sztywno i nieruchomo, jedną dłonią ściskając wodze, drugą kulę siodła. Łopoczący za plecami płaszcz nieprzyjemnie ściskał za gardło. Trzęsło ją tak mocno, że usłyszała wyraźne trzaskanie zębów, gdy niebacznie otworzyła usta, niemniej nie odpuszczała, a raz nawet pognała obcasami wierzchowca. Och, Światłości, o świcie będzie cała posiniaczona. Ale dalej gnała przez noc, uderzając o skórę siodła z każdym krokiem konia. Przynajmniej zaciśnięte zęby nie pozwalały rozdzierająco ziewać.
W końcu w ciemnościach zamajaczyły przed nią, widziane przez cienki szpaler drzew, szeregi koni i rzędy wozów, otaczające obóz Aes Sedai. Z westchnieniem ulgi ściągnęła z całej siły wodze. Skoro koń biegnie tak prędko, z pewnością należy się mocno przyłożyć, żeby go zatrzymać. I faktycznie Nocna Lilia zatrzymała się, ale tak gwałtownie, że Siuan przeleciałaby nad jej łbem, gdyby równocześnie klacz nie wspięła się na tylne nogi. Z szeroko rozwartymi oczyma ściskała szyję zwierzęcia, póki wreszcie nie stanęło czterema kopytami na ziemi.
Zdała sobie sprawę, że Nocna Lilia ciężko dyszy, ale nie znalazła w sobie nawet odrobiny współczucia. Głupie zwierzę próbowało ją zabić, konie właśnie takie są! Niemniej szybko doszła do siebie, poprawiła płaszcz, zebrała wodze i spokojnym truchtem przejechała obok długich szeregów zwierząt i wozów. W ciemnościach poruszały się mgliste sylwetki jakichś ludzi, bez wątpienia to stajenni i kowale opiekowali się zdenerwowanymi zwierzętami. Jej klacz wydawała się niemal posłuszna. Ostatecznie nie było aż tak źle.
Kiedy wjechała na teren właściwego obozu, zawahała się na moment i objęła saidara. Dziwny pomysł, żeby traktować obóz pełen Aes Sedai jako niebezpieczne miejsce, ale przecież dwie jej siostry tu zamordowano. Mając na względzie okoliczności towarzyszące ich śmierci, wydawało się wątpliwe, by samo utrzymywanie źródła mogło ją uratować, gdyby miała być następnym celem, niemniej saidar dawał przynajmniej złudzenie bezpieczeństwa. Póki nie zapomniała, że jest to tylko złudzenie. Po chwili splotła strumienie Ducha, które skryją jej zdolność przenoszenia i zgaszą otaczającą poświatę Mocy. Ostentacja była zupełnie niepotrzebna.
Nawet o tej godzinie — a księżyc wisiał nisko nad zachodnim horyzontem — na drewnianych chodnikach widziało się parę osób: służące i rzemieślnicy, dopełniający jakichś spóźnionych obowiązków. Zresztą, może “wczesnych” byłoby lepszym słowem. Większość namiotów, we wszystkich rozmiarach i kształtach, była ciemna, ale w kilku największych paliły się lampy lub świece. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, co się zdarzyło. Wokół każdego z nich lub przed frontem stali mężczyźni. Strażnicy. Nikt inny nie potrafił stać tak nieruchomo, prawie rozpływając się w nocy, zwłaszcza że powietrze było naprawdę zimne. Wypełniona Mocą widziała Strażników w ich płaszczach, dla nieuzbrojonego oka wyglądaliby po prostu jak cienie. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę z jednej strony morderstwa sióstr, z drugiej zaś wszystko, co musieli czuć w więziach zobowiązań. Podejrzewała, że niejedna siostra miała ochotę rwać włosy z głowy. Strażnicy też ją zauważyli i kolejno odprowadzali badawczym spojrzeniem, gdy powoli przejeżdżała po zamarzniętych koleinach.
Komnata, rzecz jasna, usłyszy o wszystkim, ale najpierw należało powiedzieć pozostałym. W jej ocenie one właśnie były najbardziej skłonne do działań... najbardziej pochopnych. I najprawdopodobniej katastrofalnych w skutkach. Wiązała je przysięga, ale przysięga złożona pod przymusem kobiecie, którą uważały już za zmarłą. Natomiast większość Zasiadających Komnaty, akceptując miejsce w niej, tym samym zdeklarowała swą lojalność. Żadna nie zrobi żadnego ruchu, póki nie będzie całkiem pewna, jakie będą konsekwencje.
Namiot Sheriam był za mały, żeby pomieścić zgromadzenie, którego oczekiwała, a poza tym — co zauważyła, przejeżdżając — ciemny. Wątpiła, by sama Sheriam spała w środku. Z kolei namiot Morvrin byłby dostatecznie pojemny, gdyby nie te wszystkie książki, które Brązowa siostra jakiś cudem zdobywała podczas marszu — niemniej w nim też nie paliło się światło. Udało się dopiero za trzecim razem. Ściągnęła wodze Nocnej Lilii w pewnej odległości od namiotu.
Myrelle zajmowała w obozie dwa namioty, jeden był dla niej, drugi dla jej trzech Strażników — dla trzech, do których odważyła się przyznać. W jej namiocie paliły się jasne światła, a cienie kobiet poruszały się na tle połatanych płóciennych ścian. Trzech zupełnie różnych od siebie mężczyzn stało na chodniku przed namiotem — nieruchome sylwetki wskazywały na Strażników — ale postanowiła nie zwracać na nich uwagi. O czym one rozmawiały w środku? Pewna, że jest to próżny trud, splotła Powietrze z drobiną Ognia... a potem jej splot dotknął namiotu i odbił się od osłony przed podsłuchem. Odwróconej, rzecz jasna, i dlatego niewidzialnej. Podjęła tę próbę, kierując się wyłącznie cieniem szansy, że tamte okażą się nieostrożne. Był to naprawdę tylko cień szansy, mając na względzie sekrety, jakich tamte strzegły. Ale cienie na płótnie namiotu zamarły. Wiedziały, że ktoś próbował podsłuchiwać. Odcinek dzielący ją od namiotu przejechała, nie przestając się zastanawiać, o czym tamte mówiły.
Kiedy zsiadła z konia — a przynajmniej kiedy udało jej się upadek z siodła zmienić w coś w rodzaju skoku na ziemię — jeden ze Strażników, Arinvar, połączony z Sheriam, szczupły Cairhienianin niewiele wyższy od niej, podszedł, ukłonił się i chciał wziąć od niej wodze. Gestem dłoni dała mu do zrozumienia, że nie ma potrzeby. Wypuściła saidara, uwiązała klacz do drewnianej poręczy chodnika, stosując węzeł, jakiego by użyła, mocując sporą łódź na mocnym wietrze i przy silnym prądzie. Żadnego swobodnego zarzucania wodzy, to nie dla niej. Nienawidziła jazdy konnej, ale kiedy szło do wiązania konia, wolała, żeby był na miejscu, kiedy po niego wróci. Arinvar spod uniesionych brwi ironicznie obserwował, jak kończyła węzeł, ale to nie on będzie musiał zapłacić, jeśli przeklęte zwierzę gdzieś się zgubi.
Tylko jeden z dwu pozostałych Strażników należał do Myrelle. Avar Hachami, Saldaeanin z orlim nosem i grubym, przyprószonym siwizną wąsem. Zerknął na nią, przechylił głowę, a potem wrócił do obserwowania nocy. Jori, Strażnik Morvrin, niski, łysy, bardzo barczysty, w ogóle na nią nie spojrzał. Patrzył w ciemność, z dłonią wspartą swobodnie na długiej rękojeści miecza. Powiadano, że był najlepszym szermierzem wśród Strażników. Ale gdzie byli pozostali? Oczywiście, nie mogła tego dociekać, tak jak nie mogła zapytać, kto jest wewnątrz namiotu. Wywołałaby u tych mężczyzn poważny wstrząs. Żaden nie zabronił jej wejść. Przynajmniej sprawy nie stały jeszcze tak źle.
We wnętrzu, ogrzewanym przez dwa piecyki, rozsiewające woń róż i czyniące namiot niemalże przytulnym, zobaczyła wszystkie, których się spodziewała. Patrzyły na nią.
Myrelle siedziała na mocnym krześle z prostym oparciem, mając na sobie jedwabną szatę w czerwone i żółte kwiaty, a ręce zaplecione na piersiach. Na jej oliwkowej twarzy widniał wyraz tak idealnego opanowania, że właściwie tylko podkreślał żar ciemnych oczu. Otaczała ją poświata Mocy. Mimo wszystko był to jej namiot, ona splotła otaczające go osłony. Sheriam siedziała wyprostowana na krańcu polowego łóżka, udając, że wygładza spódnice z niebieskimi rozcięciami — wyraz jej twarzy był równie gniewny jak oczu, na widok Siuan gniew tylko się pogłębił. Nie miała na sobie stuły Opiekunki, zły znak.
— Powinnam wiedzieć, że to ty — powiedziała zimnym głosem Carlinya, wspierając dłonie na biodrach. Nigdy nie była szczególnie miła, ale teraz pukle włosów, które nie sięgały nawet ramion, okalały oblicze wyrzeźbione z lodu jasnego niczym jej suknia. — Wolałabym, żebyś nie podsłuchiwała moich prywatnych rozmów, Siuan. — Ach, tak, doszły do wniosku, że to już koniec.
Morvrin o okrągłej twarzy choć raz nie wyglądała na roztargnioną czy senną, tylko jej brązowa wełniana suknia była po staremu wymięta. Spacerowała wokół niewielkiego stołu, na którym stała lakierowana taca z wysokim, srebrnym dzbankiem i pięcioma srebrnymi kubkami. Wyglądało, że żadna nie ma ochoty na herbatę, wszystkie kubki były nieużywane. Siwowłosa siostra sięgnęła do sakwy przy pasie, a potem wyciągnęła rzeźbiony, rogowy grzebień i podała Siuan.
— Masz kompletnie potargane włosy, kobieto. Doprowadź się do porządku, zanim jakiś szubrawiec weźmie cię za tawernianą dziewkę i zechce pohuśtać na kolanie. — Egwene i Leane żyją i są więzione w Wieży — oznajmiła Siuan głosem niezdradzającym żadnego z kłębiących się w niej uczuć. Tawerniana dziewka? Przesunęła dłonią po włosach i zorientowała się, że tamta ma całkowitą rację, po czym posłusznie przystąpiła do rozplątywania kołtunów. Jeśli chce się być traktowaną poważnie, nie można sprawiać wrażenia ulicznicy. W obecnej sytuacji miała dość kłopotów, które skończą się zapewne dopiero wtedy, gdy dostanie w swoje ręce Różdżkę Przysiąg. — Rozmawiałam we śnie z Egwene. Udało im się zablokować przystanie, w większości, ale zostały schwytane. Gdzie są Beonin i Nisao? Jedna z was powinna po nie pójść. Nie mam ochoty dwa razy skrobać tej samej ryby. — Proszę bardzo. Jeżeli wydawało im się, że zostały uwolnione od swych przysiąg, że są już wolne od wymogów posłuszeństwa wobec Egwene, to powinno im uświadomić prawdę. Tyle że żadna nawet nie drgnęła.
— Beonin musiała się położyć — powiedziała Morvrin, cedząc słowa i przyglądając się Siuan. Nadzwyczaj uważnie. Za tą przeciętną twarzą, krył się bystry umysł. — Była zbyt zmęczona na dalsze rozmowy. A dlaczego miałybyśmy prosić Nisao, żeby się do nas przyłączyła? — Myrelle zareagowała na te słowa nieznacznym skrzywieniem, ponieważ Nisao była jej przyjaciółką, pozostałe dwie natomiast pokiwały głowami. One i Beonin nie uważały Nisao za jedną z nich, mimo wspólnych dla nich przysiąg wasalnych. W opinii Siuan te kobiety nigdy nie porzuciły wiary, że w jakiś sposób znowu odzyskają kontrolę nad wydarzeniami, mimo iż ster dawno już został wyjęty z ich rąk.
Sheriam podniosła się z łóżka, jakby chciała wybiec na zewnątrz, zebrała nawet suknie, ale nie miało to nic wspólnego z poleceniem Siuan. Gniew na jej twarzy ustąpił miejsca roześmianej zapalczywości.
— Tak czy siak nie są nam do niczego potrzebne. „Schwytane” znaczy, że czekają w którejś z piwnicznych cel, póki Komnata nie zbierze się na sąd. Możemy Podróżować i uwolnić je, zanim Elaida zrozumie, co się stało.
Myrelle krótko skinęła głową, wstała i zabrała się do rozwiązywania szarfy w talii.
— Sądzę, że lepiej będzie nie brać ze sobą Strażników. Na nic się nie przydadzą. — Sięgnęła głębiej do źródła, już gotując się do boju.
— Nie! — ostro zaprotestowała Siuan i skrzywiła się gdy grzebień szarpnął splątane włosy. Czasami miała ochotę obciąć je krócej niż Carlinya, dla wygody, ale Gareth wciąż prawił jej komplementy, opowiadając, jak lubi, gdy muskają jej ramiona. Światłości, nawet tutaj nie mogła się uwolnić od człowieka? — Egwene nie będzie sądzona i nie przebywa w celi. Nie powiedziała mi, gdzie ją przetrzymują, tylko tyle że nieustannie jej pilnują. I zakazuje jakichkolwiek prób jej uwolnienia z udziałem sióstr.
Pozostałe patrzyły na nią, zdumienie odebrało im mowę. Po prawdzie, to ona sama długo kłóciła się z Egwene na ten temat, ale bez skutku. To był rozkaz wydany przez Zasiadającą na Tronie Amyrlin i poparty całym jej majestatem.
— Twoje słowa są irracjonalne — oznajmiła na koniec Carlinya. Ton głosu był chłodny, twarz spokojna, ale dłonie cały czas i zupełnie niepotrzebnie wygładzały fałdy sukni. — Jeżeli schwytamy Elaidę, osądzimy ją i ujarzmimy. — „Jeżeli”, a nie: „kiedy”. Wciąż więc nie pozbyły się wątpliwości i lęków. — Ponieważ ona schwytała Egwene, z pewnością tak właśnie z nią postąpi. Nie potrzebuję Beonin, żeby powiedziała mi, jak stanowi prawo w tej kwestii.
— Musimy ją uratować, niezależnie od tego, czego sama chce! — głos Sheriam aż tętnił z napięcia, kontrastując z poprzednim spokojem Carlinyi. Palce zaciśniętych dłoni wpiła w spódnice. — Nie zdaje sobie sprawy, w jakim jest niebezpieczeństwie. Pewnie nie do końca odzyskała panowanie nad sobą. Czy zasugerowała, gdzie mogą ją przetrzymywać? — Nie próbuj nic przed nami ukrywać, Siuan — ostro powiedziała Myrelle. W jej oczach płonął ogień, a dla podkreśla swych słów zacisnęła mocno jedwabną szarfę. — Nie chciała ci powiedzieć, gdzie jest?
— Ponieważ bała się właśnie tego, co przyszło do głowy Sheriam i tobie. — Siuan zrezygnowała z doprowadzenia do ładu splątanych wiatrem włosów i cisnęła grzebień na stół. Przecież nie mogła tak sobie stać i rozczesywać włosów, a równocześnie domagać się od nich uwagi. Niech sobie będą splątane. — Strzegą ją, Myrelle. Siostry. I nie oddadzą jej łatwo. Jeżeli podejmiemy próbę jej uwolnienia, Aes Sedai będą ginąć z rąk Aes Sedai, pewne jak ikra srebrawy w trzcinach. Zdarzyło się to już raz i nie powinno zdarzyć się znowu, albo pożegnajmy się z nadzieją pokojowego zjednoczenia Wieży. Nie możemy sobie na to pozwolić. I nie będzie operacji ratunkowej. Dlaczego Elaida zrezygnowała z sądu, nie mam pojęcia. — Egwene wypowiadała się w tej kwestii niejasno, jakby sama nie rozumiała. Niemniej fakty przedstawiła jednoznacznie, a nie powiedziałaby tego, gdyby nie była pewna.
— Pokojowego... — mruknęła Sheriam, opadając na łóżko. W słowie zabrzmiał ton goryczy. — Czy od samego początku istniała choćby najmniejsza szansa? Elaida zniosła Błękitne Ajah! Jak po czymś takim może jeszcze być szansa na pokój?
— Elaida nie może po prostu pozbyć się jakichś Ajah — mruknęła Morvrin, jakby miało to cokolwiek wspólnego z tematem rozmowy. Pogłaskała Sheriam po ramieniu, ale płomiennowłosa odtrąciła jej rękę.
— Zawsze jest jakaś szansa — powiedziała Carlinya. — Wystanie są zablokowane, co wzmacnia naszą pozycję. Negocjatorki spotykają się każdego ranka... — urwała, a w jej oczach pojawił się wyraz zakłopotania. Pospiesznie nalała herbaty do kubka i wypiła do połowy jednym łykiem, wcześniej nawet nie dodając miodu. Zablokowanie przystani z pewnością położy kres negocjacjom, które i tak zmierzały donikąd. Poza tym, czy Elaida będzie dalej chciała rozmawiać, mając Egwene w rękach?
— Nie rozumiem, dlaczego Elaida nie chce postawić Egwene przed sądem — podjęła Morvrin — skoro wyrok skazujący nie ulegałby wątpliwości, faktem jednak pozostaje, że jest więźniem. — Nie było po niej widać ani spokoju Carlinyi, ani emocji Sheriam i Myrelle. Zwyczajnie przedstawiała fakty i tylko w kącikach ust widać było lekkie napięcie. — Jeżeli nie będą jej sądzić, to bez wątpienia spróbują złamać. Okazała się znacznie silniejsza, niż z początku myślałam, ale nikt nie jest dość silny, by oprzeć się Białej Wieży, kiedy ta postanowi kogoś złamać. Musimy się zastanowić, jakie będą konsekwencje, jeżeli nie uda nam się jej wydostać.
Siuan pokręciła głową.
— Nawet nie wychłostały jej, Morvrin. Też nie pojmuję dlaczego, ale z pewnością nie kazałaby zostawić się w spokoju, gdyby czekały ją tortury...
Urwała, gdy klapa namiotu została odrzucona na bok i w wejściu ukazała się Lelaine Akashi, z szalem o błękitnych frędzlach na ramionach. Sheriam wstała, choć wcale nie musiała, Lelaine była Zasiadającą Komnaty, ale Sheriam była Opiekunką. Z drugiej strony Lelaine, mimo iż szczupła, wyglądała dziś zaiste imponująco w aksamitnej sukni z niebieskimi rozcięciami — ucieleśnienie godności; poza tym roztaczała wokół siebie aurę władzy w stopniu dotąd niespotykanym. Każdy kosmyk włosów na swoim miejscu, jakby wkraczała na posiedzenie Komnaty po smacznie przespanej nocy.
Siuan bez namysłu odwróciła się i wzięła dzbanek ze stołu. Na tym normalnie by polegała jej rola w tym towarzystwie: nalewałaby herbatę i pytana odpowiadała. Być może, jeśli nie będzie się rzucała w oczy, Lelaine załatwi swoje sprawy i sobie pójdzie, jak zwykle nie zwracając na nią uwagi. — Wydawało mi się, że widziałam, jak wjeżdżasz do obozu na tym koniu, który stoi sobie na zewnątrz, Siuan. — Spojrzenie Lelaine przesunęło się po wszystkich obecnych, ich twarze były już idealnymi maskami opanowania. — Przeszkadzam?
— Siuan twierdzi, że Egwene żyje — powiedziała Sheriam takim tonem, jakby rozmawiała o cenach, jakich w dokach żądano za okonie z delty. — Leane też. Egwene rozmawiała z Siuan we śnie. Nie zgadza się, żeby ją uwolnić. — Myrelle rzuciła jej spojrzenie z ukosa, zupełnie nieodgadnione, ale Siuan miała ochotę wytargać ją za uszy! Lelaine zapewne byłaby następną, do której by się udała, ale w rozmowie z nią odpowiednio dobierałaby słowa, a nie wylewała wszystkiego, jak wiadrem za burtę. Sheriam na stare lata stała się płocha niczym nowicjuszka.
Lelaine zacisnęła usta i wbiła w Siuan spojrzenie oczu jak bliźniacze dłuta.
— Doprawdy? Naprawdę powinnaś nosić stułę, Sheriam. W końcu jesteś Opiekunką. Przejdziesz się ze mną, Siuan. Od dawna już nie rozmawiałyśmy w cztery oczy. — Odsunęła klapę namiotu, równocześnie obdarzając siostry tym przeszywającym spojrzeniem. Sheriam zarumieniła się w taki sposób, jak to tylko rude potrafią, najczystszą czerwienią, a potem wyjęła wąską, błękitną stułę z sakwy i założyła na ramiona; ale Myrelle i Carlinya popatrzyły na Lelaine oczyma zupełnie pozbawionymi wyrazu. Morvrin głaskała się po brodzie czubkiem palca, jakby nieświadoma niczyjej obecności. Co zresztą mogło być prawdą.
Czy posłuchają rozkazów Egwene? Siuan nie miała okazji nawet raz groźnie spojrzeć, ponieważ była zajęta dzbankiem. Propozycja z ust siostry o pozycji Lelaine, nieważne czy jest Zasiadającą czy nie, stanowiła rozkaz dla takich jak Siuan. Zebrała płaszcz, suknię i wyszła, po drodze dziękując Lelaine za przytrzymanie klapy. Światłości, pozostawało mieć nadzieję, że te głupie kobiety słuchały, co im mówiła.
Na zewnątrz było teraz czterech Strażników, jednym z nich był Burin czekający na Lelaine, krępy miedzianoskóry Domani w płaszczu zupełnie zakrywającym większość sylwetki, natomiast Avara zastąpił inny Strażnik Myrelle, Nuhel Dromand, wysoki, potężnie zbudowany, z brodą na modłę illiańską, obejmującą wygoloną, górną wargę. Stał tak nieruchomo, że można było wziąć go za posąg, gdyby nie obłoczki pary unoszące się przed twarzą. Arinvar skłonił się Lelaine płytko, lecz ceremonialnie. Nuhel i Jori nawet nie drgnęli. Podobnie zresztą Burin.
Węzeł, którym przywiązała była Nocna Lilia, rozwiązywało się równie długo, jak wiązało, ale Lelaine czekała cierpliwie, póki Siuan nie wyprostowała się z wodzami w dłoniach, potem ruszyły wolno chodnikiem wzdłuż szeregu ciemnych namiotów. Twarze skrywał księżycowy cień. Lelaine nie ujęła źródła, więc Siuan też tego nie zrobiła. W milczeniu szła obok, prowadząc klacz, Burin podążał za nimi. Przywilejem Zasiadającej było rozpocząć rozmowę i to nie tylko dlatego, że była Zasiadającą. Siuan zwalczyła w sobie pokusę, by się nieco zgarbić i tym samym nie być już wyższą od tamtej. Rzadko myślała o czasach, gdy sama była Amyrlin. Po raz kolejny stała się Aes Sedai, a częścią tej roli była umiejętność instynktownego wpasowania się w niszę wśród sióstr. Ten przeklęty koń wciskał pysk w jej rękę, jakby uważał się za domowe zwierzątko, przełożyła wodze do drugiej dłoni i otarła rękę w płaszcz. Wstrętna, zaśliniona bestia. Lelaine spojrzała na nią z ukosa, poczuła, jak ją pieką policzki. Instynkt.
— Dziwne masz przyjaciółki, Siuan. Z tego co wiem, są wśród nich takie, który optowały za odesłaniem cię, gdy pojawiłaś się w Salidarze. Jak rozumiem, Sheriam była jedną z nich, choć sądzę, że niezręczność sytuacji bierze się stąd, iż obecnie tak bardzo przewyższa cię pozycją. Z tego też powodu ja cię unikałam, mianowicie żeby ustrzec się niezręczności. — Siuan zagapiła się na tamtą w zdumieniu. Ta kwestia sytuowała się niebezpiecznie blisko spraw, o których nigdy nie mówiono, stanowiąc omalże złamanie tabu, którego nigdy nie spodziewałaby się po tej kobiecie. Co innego ona sama. Wprawdzie przystosowała się do swej niszy, ale nie mogła przecież zapomnieć, kim była. Ale Lelaine! — Mam nadzieję, że ty i ja możemy znów zostać przyjaciółkami, Siuan, chociaż zrozumiem, jeśli okaże się to niemożliwe. To dzisiejsze spotkanie po nocy potwierdza, co powiedziała mi Faolain. — Lelaine zaśmiała się cicho i zaplotła dłonie w małdrzyk. — Och, nie krzyw się tak, Siuan. Nie zdradziła cię, a przynajmniej nie świadomie. Powiedziała w pewnej chwili odrobinę zbyt wiele, a ja postanowiłam ją mocno przycisnąć. Nie potraktowałabym w ten sposób drugiej siostry, ale ona jest tak naprawdę tylko Przyjętą i będzie nią, póki nie przejdzie próby. Faolain wyrośnie na dobrą Aes Sedai. Bardzo się opierała, żeby mi wszystkiego nie zdradzić. W końcu wydobyłam z niej jakieś strzępy i fragmenty, kilka imion, ale w połączeniu z twoją obecnością na tym spotkaniu daje mi to chyba pełny obraz. Przypuszczam, że teraz mogę już ją wypuścić z odosobnienia. Z pewnością drugi raz nie pomyśli, by mnie szpiegować. Ty i twoje przyjaciółki byłyście bardzo wierne Egwene. Czy będziecie równie wierne mnie?
A więc to dlatego Faolain gdzieś zniknęła. Ile „strzępów i fragmentów” zdradziła, kiedy została „mocno przyciśnięta”? Faolain nie wiedziała wszystkiego, choć najlepiej założyć, że Lelaine już wie. Równocześnie nic nie zdradzać samej, póki się nie zostanie mocno przyciśniętą. Siuan stanęła jak wryta, zbierając się w sobie. Lelaine również się zatrzymała, najwyraźniej czekając na jej słowa. Mimo że jej twarz do połowy skryta była w cieniu księżyca, wszystko było jasne. Siuan musiała rzucić wszystkie siły do walki z tą kobietą. U Aes Sedai pewne instynkty były najgłębszą naturą.
— Jestem wierna tobie jako Zasiadającej Komnaty z ramienia moich Ajah, ale to Egwene al’Vere jest Zasiadającą na Tronie Amyrlin.
— Zaiste, jest. — Wyraz twarzy Lelaine nie zmienił się nawet odrobinę, przynajmniej na ile potrafiła dostrzec. — Rozmawiała z tobą we śnie? Opowiedz mi, jak wygląda jej położenie. — Siuan zerknęła przez ramię na krępego Strażnika. — Nie zwracaj na niego uwagi — powiedziała Zasiadająca. — Od dwudziestu lat nie mam przed Burinem sekretów.
— W moich snach — zgodziła się Siuan. Z pewnością nie zamierzała przyznać, że w Tel’aran’rhiod została wezwana właśnie do Salidaru. Poza tym, nie miała prawa posiadać tego pierścienia. Komnata odbierze go jej, gdy się dowie. Zachowując pozory spokoju, zdała sprawę z tego, co powiedziała Myrelle i pozostałym, a potem powiedziała jeszcze więcej. Ale nie wszystko. Z pewnością zaś nawet nie wspomniała o swoich podejrzeniach zdrady. Zdrada musiała się zalęgnąć w samej Komnacie, nikt inny nie znał planu zablokowania przystani, prócz zaangażowanych weń kobiet, z drugiej strony, zdrajczyni mogła nie wiedzieć, że Egwene osobiście zrealizuje własny plan. Może chciała tylko pomóc Elaidzie, co już samo w sobie było dość zagadkowe. Dlaczego któraś z nich miałaby pomagać Elaidzie? Od samego początku była mowa o sekretnych popleczniczkach Elaidy, ale ona sama dawno już porzuciła te podejrzenia. Z pewnością wszystkie Błękitne zapalczywie chciały detronizacji Elaidy, póki jednak nie znała imienia, nie miała zamiaru opowiadać wszystkiego ani Zasiadającej, ani Błękitnej siostrze. — Zwołała posiedzenie Komnaty na jutro... nie, na dziś wieczór, wraz z wybiciem komplety — zakończyła. — W Wieży, w Komnacie Wieży.
Lelaine zaśmiała się tak głośno, że musiała ocierać łzy z oczu.
— Och, to zupełnie niesamowite. Komnata zasiadłaby tuż pod nosem Elaidy, by tak rzec. Prawie żałuję, że nie mogę jej o tym poinformować, choćby po to, żeby zobaczyć wyraz jej twarzy. — W jednej chwili znowu spoważniała. Lelaine zawsze była chętna do śmiechu, kiedy tylko pojawiła się okazja, ale w głębi duszy zachowywała nieustanną powagę. — Zatem Egwene uważa, że Ajah zwróciły się przeciwko sobie. Nie sadzę, by to było możliwe. Sama powiedziałaś, że spotkała tylko kilka sióstr. Mimo to trzeba będzie następnym razem sprawdzić w Tel’aran’rhiod. Może któraś powinna sprawdzić, co się da znaleźć w kwaterach Ajah, zamiast szukać tylko w gabinecie Elaidy.
Siuan ledwie udało się nie mrugnąć. Sama planowała drobne poszukiwania w Tel’aran’rhiod. Kiedy udawała się do Wieży w Świecie Snów, za każdym rogiem zmieniała się w inną kobietę, w innej sukni, teraz będzie musiała być jeszcze ostrożniejsza.
— Zakaz operacji ratunkowej jest, jak sądzę, zrozumiały, nawet godny pochwały... żadna z nas nie chce kolejnych ofiar wśród sióstr... ale też nadzwyczaj ryzykowny — ciągnęła dalej Lelaine. — Ani sądu, ani nawet chłosty? W co Elaida gra? Czy sobie wyobraża, że znowu zrobi z niej Przyjętą? To nie wydaje się prawdopodobne. — Ale nieznacznie skinęła głową, jakby mimo wszystko rozważała tę hipotezę.
Cała rozmowa zmierzała w niebezpiecznym kierunku. Jeżeli siostry przekonają same siebie, że wiedzą, gdzie Egwene może być, wzrośnie ryzyko, iż któraś spróbuje ją uwolnić, nie bacząc na pilnujące jej Aes Sedai. Chybiona próba operacji ratunkowej mogła okazać się równie niebezpieczna, co udana, jeśli nie bardziej. Co gorsza, Lelaine nie dostrzegała zasadniczej rzeczy.
— Egwene zwołała posiedzenie Komnaty... — zaczęła kwaśno Siuan. — Zamierzasz się na nie udać? — Odpowiedzią było potępiające milczenie, a ją policzki znowu zapiekły. Niektóre rzeczy miało się wbite w duszę.
— Oczywiście, że pójdę — powiedziała na koniec Lelaine. Stwierdzenie było niedwuznaczne, towarzyszyła mu jednak lekka pauza. — Cała Komnata się pojawi. Egwene al’Vere jest Zasiadającą na Tronie Amyrlin, a my dysponujemy dostatecznym zapasem sennych ter’angreali. Być może wyjaśni nam, jak ma zamiar dać sobie radę, gdy Elaida nakaże, aby ją złamać. Bardzo chętnie wysłucham.
— Wobec tego dlaczego pytasz mnie, czy dochowam ci wierności?
Zamiast odpowiedzieć, Lelaine podjęła wolny spacer w księżycowej poświacie, delikatnym gestem poprawiając szal na ramionach. Burin szedł za nią niczym na poły niewidzialny lew pośród nocy. Siuan dogoniła ją, ciągnąc Nocną Lilię za uzdę i oganiając się przed klaczą, która znowu wciskała pysk w jej ręce.
— Egwene al’Vere jest z mocy prawa Zasiadającą na Tronie Amyrlin — powtórzyła na koniec Lelaine. — Póki żyje. Albo póki nie została ujarzmiona. Gdy zdarzy się któraś z tych rzeczy, Romanda znowu będzie próbowała zdobyć laskę i stułę, a ja będę ją powstrzymywać. — Parsknęła. — Ta kobieta byłaby katastrofą nie mniejszą od Elaidy. Nieszczęśliwie się składa, że ma dostatecznie silne poparcie, aby pokrzyżować moje plany. Wrócimy do tej kwestii, ale oczekuję, że jeśli Egwene zostanie stracona lub ujarzmiona, ty i twoje przyjaciółki będziecie mi równie wierne jak jej. I postaracie się, abym to ja została Zasiadającą na Tronie Amyrlin, a nie Romanda.
Siuan poczuła w żołądku kulę lodu. Żadna Błękitna siostra nie mogła stać za tamtą zdradą, ale teraz miała przed sobą Błękitną, która dysponowała wszelkimi przesłankami, by zdradzić Egwene w przyszłości.