13 Oblężenie

— Odeprzeć ich! — krzyknęła Elayne. Płomienne Serce próbował tańczyć, zdenerwowany wąską, wysadzaną kocimi łbami uliczką, pełną innych koni i szykujących się kobiet; w końcu silną ręką opanowała karego wałacha. Birgitte cały czas upierała się, że dowódca powinien być na tyłach. Upierała się! Jakby Elayne była jakąś bezmózgą idiotką! — Odeprzeć ich, choćbyście sczeźli!

Oczywiście na jej wołanie nie zwrócił uwagi nikt z setek ludzi na szerokiej drodze straży, biegnącej po szczycie murów obronnych miasta. Mury były z pożyłkowanego bielą szarego kamienia i wysokie na pięćdziesiąt stóp. Nadzwyczaj wątpliwe, by ją słyszeli. Mieli tylko własne krzyki, przekleństwa i wrzaski, szczęk stali ponad szeroką ulicą, która biegła wzdłuż murów obronnych oraz południowe słońce zawieszone na rzadkim o tej porze roku, bezchmurnym niebie, które oświetlało mężczyzn w pocie czoła zabijających się nawzajem: mieczem, włócznią czy halabardą. Bój toczył się na przestrzeni jakichś dwustu kroków, ogarniając trzy z wysokich, okrągłych wież, nad którymi łopotał Biały Lew Andoru i zagrażając dwu następnym, choć — dzięki Światłości! — zagrożenie nie było jeszcze bardzo poważne. Ludzie kłuli, siekli i dźgali, nikt nie oddawał pola i nie okazywał miłosierdzia, przynajmniej na ile mogła dojrzeć. Kusznicy w czerwonych kaftanach ze szczytów wież odbierali swą daninę śmierci, ale raz wystrzelona kusza potrzebowała mozolnego naciągu. Poza tym, tak czy siak, było ich zbyt mało, aby przesądzić o losach starcia. W końcu tylko kusznicy byli z gwardii. Oprócz nich walczyli wyłącznie najemnicy. Oraz Birgitte.

Przy tak niewielkiej odległości więź zobowiązań poprowadziła wzrok Elayne prosto do jej Strażnika — misternie spleciony złoty warkocz kołysał się, gdy mobilizowała swoich żołnierzy, łukiem wskazując, gdzie potrzebne jest wsparcie. Miała na sobie krótki, czerwony kaftan z białym kołnierzem oraz szerokie spodnie barwy nieba, wsunięte w cholewy butów, i jako jedyna na murach była bez jakiejkolwiek zbroi. Nalegała, aby Elayne przywdziała proste szarości, miało ją to bronić przed przyciąganiem uwagi wroga, jak też przed próbą porwania lub zamachu — niektórzy spośród żołnierzy wroga na murach mieli przytroczone na plecach kusze oraz łuki, a dla niezaangażowanych w bezpośredni bój strzał na odległość pięćdziesięciu kroków stanowił dziecinną igraszkę — ale znamionujące rangę cztery złote węzły na ramieniu Birgitte z pewnością czyniły z niej cel dla każdego z ludzi Arymilli, pod warunkiem że miał oczy. Przynajmniej nie rzucała się w wir najgorętszego boju. Przynajmniej...

Elayne poczuła, jak oddech zamiera jej w piersiach, ponieważ żylasty żołnierz w napierśniku i stożkowym hełmie właśnie zaatakował mieczem Birgitte. W jednej chwili okazało się wszak, że złotowłosa spokojnie uniknęła pchnięcia — z uczuć tętniących w więzi należałoby wnosić, że to tylko emocjonująca przygoda, nic więcej! — a potem na odlew uderzyła tamtego łukiem w skroń, zrzucając z parapetu. Miał jeszcze czas krzyknąć, a potem z głuchym łomotem uderzył o kamienie bruku. Spoczął wśród mnogości ciał zaścielających ulicę. Birgitte mówiła, że ludzie nie pójdą za nikim, kogo nie uznają za zdolnego dzielić niebezpieczeństwa i trudy, jakim sami stawiali czoła, gdyby jednak teraz dała się zabić przez typowo męską brawurę...

Elayne nie zdawała sobie sprawy, że wbija obcasy w boki Płomiennego Serca, póki Caseille nie schwyciła uzdy.

— Nie jestem idiotką, poruczniku gwardii — oznajmiła chłodno. — Nie mam zamiaru się zbliżać, póki nie będzie to... bezpieczne.

Arafellianka cofnęła gwałtownie dłoń, a jej oblicze zdało się zupełnie martwe za kratami lśniącego, stożkowego hełmu. Elayne zrobiło się przykro za ten wybuch, Caseille po prostu wypełniała swoje obowiązki. Ale równocześnie wciąż targała nią lodowata furia. Nie będzie przepraszać. I nagle, w obliczu tak małostkowych myśli, zalał ją wstyd. Krew i krwawe popioły, bywały chwile, gdy miała ochotę zabić Randa za to, że teraz musiała nosić w łonie jego dzieci. Ostatnio miała coraz większe kłopoty z panowaniem nad targającymi nią emocjami, które na dodatek potrafiły się zmieniać z chwili na chwilę. A one się zmieniały...

— Jeżeli tak to wygląda, kiedy jest się w ciąży — powiedziała Aviendha, poprawiając ciemny szal na ramionach — to raczej wolę nie mieć dzieci. — Siodło o wysokich łękach, nałożone na grzbiet jej bułanki, zmuszało do wysokiego podciągania workowatych spódnic, stanowiących typowy strój kobiet Aielów, i obnażania nóg w pończochach aż po kolana; mimo to nie znać było po niej wstydu. Kiedy klacz stała nieruchomo, można by nawet uznać, że Aviendha w siodle czuje się swobodnie. Z drugiej strony Mageen, jak brzmiało imię jej klaczy, a co w Dawnej Mowie znaczyło „stokrotka”, była łagodnym, spokojnym zwierzęciem, wręcz rozsądnym. Na szczęście Aviendha zbyt mało wiedziała o koniach, żeby się w tym zorientować.

Odgłos stłumionego śmiechu za plecami kazał Elayne się odwrócić. Kobiety z jej straży przybocznej — wszystkie dwadzieścia jeden, którym tego ranka przypadła służba, wliczając Caseille, w wypolerowanych hełmach i napierśnikach — miały twarze zupełnie nieruchome, po prawdzie, to zbyt nieruchome; bez wątpienia w środku aż się skręcały ze śmiechu, natomiast stojące za nimi cztery Kuzynki przykrywały dłońmi usta i nachylały się ku sobie. Alise, w normalnych okolicznościach kobieta o miłej, urzekającej twarzy, ozdobionej muśnięciami siwizny na skroniach, zobaczyła, że Elayne patrzy — cóż, w istocie mierzy je wzrokiem — i ostentacyjnie przewróciła oczami, co wywołało u pozostałych kolejny napad głośnej wesołości. Caiden, pulchna i śliczna Domani, śmiała się tak bardzo, że musiała oprzeć się na Kumiko, choć krępa, siwiejąca Kuzynka też miała kłopoty z utrzymaniem się na nogach. Elayne poczuła napływ irytacji. Nie chodziło o śmiech — dobrze, może trochę — z pewnością też nie chodziło o Kuzynki. Przynajmniej nie do końca. One były bezcenne.

Bój na murach nie był skutkiem ani pierwszej, ani drugiej czy nawet trzeciej ofensywy, jaką Arymilla przeprowadziła w ciągu ostatnich tygodni. W rzeczy samej, częstotliwość ataków rosła, co kilka dni następował potrójny lub poczwórny szturm. Tamta doskonale wiedziała, że Elayne brakuje żołnierzy do obrony sześciu lig murów. Żeby sczezła, Elayne sama wiedziała, że wyszkolonych żołnierzy nie starcza nawet do strzeżenia tych wszystkich mil murów i wież. Niewyszkoleni tylko by przeszkadzali. Arymilli pozostawało zgromadzić siłę wystarczającą dla zdobycia bramy. Wówczas przeniosłaby bitwę na ulice miasta, gdzie Elayne musiałaby ulec liczebnej przewadze. Może ludność miasta chwyciłaby za broń w jej imię, ale nie było to pewne, poza tym, gdyby czeladnicy, stajenni i sklepikarze musieli walczyć ze zbrojnymi najemnikami, krwi polałoby się znacznie więcej. I którakolwiek zasiadłby wówczas na Tronie Lwa — a zapewne nie byłaby to Elayne Trakand — miałaby na rękach krew Caemlyn. Tak więc prócz załogi bram i wież, resztę sił wycofała do Wewnętrznego Miasta, blisko Królewskiego Pałacu, a na jego najwyższych iglicach rozmieściła czujki ze szkłami powiększającymi. Kiedy tylko któraś zasygnalizowała formowanie się ataku, połączone w krąg Kuzynki otwierały bramy, by przerzucić żołnierzy na miejsce. Rzecz jasna, nie brały udziału w samej bitwie. Nie pozwoliłaby im używać Mocy w charakterze broni, nawet gdyby się tego domagały.

Jak dotąd strategia się sprawdzała, choć czasami niewiele brakowało. Dolne Caemlyn, położone poza murami obronnymi, stanowiło labirynt domów, sklepów, gospód i magazynów, które pozwalały niezauważenie podejść blisko. Trzykrotnie jej żołnierze zmuszeni zostali do walki wewnątrz murów, żeby odzyskać którąś z wież. Zawsze kończyło się to krwawo. Najchętniej spaliłaby do gołej ziemi Dolne Caemlyn, żeby tylko pozbawić napastników dogodnej kryjówki, ale ogień z łatwością mógłby przeskoczyć mury i roznieść pożar po całym mieście, niezależnie od wiosennych deszczów. Nawet w obecnych warunkach każda noc przynosiła wewnątrz murów po kilka podpaleń, których gaszenie i tak nastręczało dość trudności. Poza tym, mimo oblężenia ludzie wciąż mieszkali w tych domach, a ona nie chciała przetrwać w ich pamięci jako ta, która zniszczyła im domostwa i dobytek. Nie, denerwowało ją, że wcześniej nie wpadła na taki sposób wykorzystania umiejętności Rodziny. Gdyby była mądrzejsza, nie miałaby na karku Ludu Morza i nie przehandlowałaby mili kwadratowej Andoru. Światłości, mila kwadratowa! Jej matka nie oddała nigdy nawet cala. Żeby sczezła, przez to oblężenie nie miała czasu na właściwe odprawianie żałoby po matce. Ani po Lini, jej starej piastunce. Rahvin zamordował jej matkę, a Lini zapewne poległa w jej obronie. Mimo iż siwa jak gołąbek i drobniutka, Lini nie przestraszyłaby się nawet jednego z Przeklętych. Wspomnienie piastunki przywiodło na myśl jej słowa wypowiedziane niegdyś szeleszczącym głosem: „Nie da się włożyć miodu z powrotem do plastra”. Co się stało, to się nie odstanie, a ona musi z tym żyć.

— Już po wszystkim — zauważyła Caseille. — Rozglądają się za drabinami. — Była to prawda. Żołnierze Elayne nacierali na całej długości muru, a wojownicy Arymilli cofali się, skracając przez blanki do miejsc, gdzie stały ich drabiny. Ludzie wciąż ginęli na drodze straży, ale było już po bitwie.

Elayne samą siebie zaskoczyła, znienacka wbijając obcasy w boki Płomiennego Serca. Tym razem nikt nie zdążył jej złapać. Ścigana krzykami pogalopowała po ulicy, dotarła do stóp najbliższej wieży i tam zeskoczyła z siodła, zanim jeszcze wałach zdążył się na dobre zatrzymać. Pchnęła ciężkie drzwi, zebrała rozcięte spódnice i pobiegła w górę po skręcających przeciwnie do ruchu wskazówek zegara spiralnych schodach; po drodze mijała spore wnęki, z których ścigały ją zdumione spojrzenia zbrojnych. Wieże zostały zaprojektowane tak, by łatwiej było się bronić przed napastnikami, którzy opanowali mury i prowadzili atak na miasto. W końcu dotarła do wielkiego pomieszczenia, z którego wychodziły w przeciwną stronę skręcone schody. Dwudziestu ludzi w niedopasowanych hełmach i napierśnikach odpoczywało po walce. Oparci o ścianę grali w kości, rozmawiali i śmiali się, jakby za podwójnymi okutymi żelazem drzwiami nie spoczywali polegli. Cokolwiek jednak robili, na jej widok przerwali swe czynności i zagapili się na nią.

— Hm, moja pani, odradzałbym to — powiedział ochrypły głos, gdy wsparła dłonie na żelaznej sztabie blokującej drzwi. Zignorowała radę, uniosła sztabę na zawiasie i pchnęła drzwi. Czyjaś ręka schwyciła jej suknię, ale się wyrwała.

Na murach nie było już ani jednego człowieka Arymilli. Przynajmniej żaden nie trzymał się na nogach. Dziesiątki ludzi leżały na zalanej krwią drodze straży, jedni zupełnie nieruchomo, inni jęcząc. Wśród nich mogli być żołnierze wroga, niemniej szczęk broni ścichł już zupełnie. Najemnicy opatrywali rannych albo po prostu siedzieli na piętach, łapiąc oddech.

— Strąćcie ich i wciągnijcie te cholerne drabiny! — krzyczała Birgitte. Wypuściła strzałę w kierunku ciżby próbującej uciekać po klepisku uliczek Dolnego Caemlyn, nasadziła następną na cięciwę, wystrzeliła znowu. — Jak będą chcieli znowu zaatakować, niech sobie zbudują nowe! — Najemnicy przechylili się przez blanki, ale była ich tylko garstka. — Wiedziałam, że nie powinnam ci dziś pozwolić brać udziału w walce — ciągnęła spokojniejszym głosem, cały czas równo szyjąc strzałami. Z wież również nieustannie sypały się bełty, ale trafiały coraz rzadziej, ponieważ większość uciekających zdążyła się już skryć po krytymi dachówką stropami magazynów.

Chwilę zabrało, zanim Elayne zrozumiała, że słowa skierowane były do niej i poczuła rumieniec wypełzający na twarz.

— A niby jak byś mnie powstrzymała? — zapytała ostro prostując się.

Ponieważ kołczan Birgitte był już pusty, więc ta opuściła łuk i z marsem na czole odwróciła się ku Elayne.

— Związałabym cię i kazała jej na tobie usiąść — powiedziała, ruchem głowy wskazując na Aviendhę, która właśnie wychodziła z drzwi wieży. Otaczała ją poświata saidara w ręku lśniło obnażone ostrze noża. Za nią wysypały się Caseille i pozostałe gwardzistki, miecze w dłoniach, twarze ponure. Fakt, iż zobaczyły Elayne nietkniętą, nie zmienił na jotę wyrazu ich oblicz. Te przeklęte kobiety zachowywały się doprawdy nieznośnie, traktując ją jak delikatny dzban z dmuchanego szkła, który może pęknąć trącony palcem. Po tym, co zrobiła, będzie jeszcze gorzej. Odcierpi swoje.

— Złapałabym cię — mruknęła Aviendha, rozcierając biodro — gdyby ten przeklęty koń mnie nie zrzucił. — W wypadku tak łagodnego zwierzęcia, wyjaśnienie zakrawało na absurd. Aviendha po prostu zwyczajnie spadła. Widząc, że wszystko w porządku, schowała szybko nóż i udawała, iż wcale go nie dobyła. Poświata saidara zniknęła także.

— Nic mi się nie może stać — Elayne bardzo się starała, by jej słowa nie brzmiały kwaśno, ale niespecjalnie jej się udało. — Min opowiedziała mi o swej wizji, w której wychowują dzieci, siostro. Póki się nie urodzą, jestem bezpieczna.

Aviendha wolno pokiwała głową, ale Birgitte warknęła:

— Wolałabym, żebyś nie sprawdzała prawdziwości jej wizji. Jak będziesz tyle ryzykować, może się okazać, że jednak nie zawsze się sprawdzają. — Oczywiście wiedziała, że gada bzdury. Min nigdy się nie myliła. Nigdy.

— To była kompania Aldina Miheresa — powiedział wysoki najemnik rozkołysanym, choć szorstkim, murandiańskim akcentem. Potem zdjął hełm, spod którego wyłoniła się pociągła, spocona twarz z siwymi wąsami, nawoskowanymi w szpic. Rhys a’Balaman, jak kazał się nazywać, miał oczy niczym dwa kamyki i uśmiech, który zawsze przywodził na myśl lubieżny grymas. Przysłuchiwał się ich wcześniejszej rozmowie i cały czas popatrywał spod oka na Elayne. — Poznałem go, naprawdę. To był dobry żołnierz. Znaczy Miheres. Zaiste, walczyłem przy jego boku więcej razy, niż jestem w stanie wyliczyć. Prawie zdążył się schować w drzwiach magazynu, kiedy twoja strzała trafiła go w kark, Kapitanie-Generale. Szkoda.

Elayne zmarszczyła brwi.

— Dokonał wyboru, podobnie jak ty, kapitanie. Możesz żałować śmierci przyjaciela, mam jednak nadzieję, że nie żałujesz dokonanego wyboru. — Większość najemników, których relegowała z miasta, natychmiast podpisała kontrakt z Arymillą, może nawet wszyscy. Obecnie najbardziej się bała tego, że kobieta przekupi całe kompanie stacjonujące w obrębie murów. Żaden z najemnych dowódców jeszcze o żadnych próbach przekupstwa nie doniósł, ale pani Harfor twierdziła, że podejmowano starania. Między innymi wobec a’Balamana.

Murandianin zaszczycił ją swym lubieżnym uśmiechem oraz ceremonialnym ukłonem, wymachując połą nieistniejącego płaszcza.

— Och, równie często walczyłem przeciwko niemu, moja pani. Gdybyśmy tego pięknego dnia stanęli naprzeciw siebie, ja bym go zabił albo on zabiłby mnie. Ostatecznie to po prostu raczej kolega po fachu niż przyjaciel. Poza tym wolę brać złoto za obronę takich murów niż za ich zdobywanie.

— Widzę, że niektórzy z twoich ludzi mają kusze na plecach, kapitanie, ale nie widziałam, by ich używali.

— Wojska zaciężne nie biją się w ten sposób — wtrąciła Birgitte. W więzi zobowiązań pulsowała irytacja, choć nie sposób było stwierdzić, czy jej powodem jest a’Balaman czy Elayne. Zresztą szybko zniknęła. Od chwili, kiedy okazało się, w jaki sposób więź odzwierciedla wzajemne emocje, Birgitte nauczyła się maskować swoje. Zapewne chciałaby, aby Elayne też to potrafiła, a i samej Elayne na niczym innym nie zależało.

A’Balaman wsparł hełm o biodro.

— Zrozum, moja pani, chodzi o to, że kiedy zbyt mocno naciska się na przeciwnika, kiedy próbuje się wycofywać, na przykład wysyła za nim pościg i temu podobne, cóż, następnym razem los może się odwrócić, a wtedy on się zrewanżuje. Mimo wszystko ten, kto się wycofuje, już nie walczy, prawda?

— Chyba że ma zamiar jutro zaatakować znowu — warknęła Elayne. — Następnym razem chcę widzieć te kusze w robocie!

— Jak rozkażesz, moja pani — sztywno odparł a’Balaman, równie sztywno się kłaniając. — Teraz, proszę, wybacz mi, muszę się zająć moimi ludźmi. — Odszedł, nie czekając na pozwolenie i krzycząc na swoich, by ruszali leniwe giry.

— W jakim stopniu mogę mu ufać? — zapytała cicho Elayne.

— W takim jak każdemu najemnikowi — odparła równie cicho Birgitte. — Jeżeli ktoś zaproponuje mu odpowiednią sumę w złocie, wówczas jest to rzut kości i nawet Mat Cauthon nie potrafiłby powiedzieć, jak wylądują.

To była nadzwyczaj dziwna uwaga. Żałowała, że nie wie, co się dzieje z Matem. I kochanym Thomem. Oraz biednym małym Olverem. Każdej nocy modliła się, by zdołali uciec Seanchanom. Nie mogła jednak nic zrobić, by im pomóc. Miała dość na głowie, żeby w tej chwili martwić się tylko o siebie. — Będzie mi posłuszny? Chodzi o te kusze.

Birgitte pokręciła przecząco głową, a Elayne westchnęła. To źle, że wydała rozkaz, który nie zostanie wysłuchany. W ten sposób ludzie uczyli się nawyku nieposłuszeństwa.

Podeszła bliżej i zniżyła głos prawie do szeptu:

— Wyglądasz na zmęczoną, Birgitte — słowa nie były przeznaczone dla cudzych uszu. Twarz Birgitte była ściągnięta oczy zapadnięte. To mógł dostrzec każdy, ale więź mówiła, że Birgitte jest skonana i nie odpoczywała już od wielu dni. Ze swej strony Elayne też czuła to ociężałe zmęczenie, jakby członki miała z ołowiu. Więź przekazywała ich stany w obie strony. — Nie musisz sama dowodzić każdym kontratakiem.

— A kogo jeszcze mam? — Przez chwilę zmęczenie odbiło się też w głosie Birgitte. Jej ramiona na moment obwisły, ale natychmiast się wyprostowała i głos znowu nabrał twardych tonów. Dzieło czystej siły woli. Elayne potrafiła ją wyczuć, jak kamień tkwiła w więzi, niemniej chciało jej się płakać. — Moi oficerowie to niedoświadczeni chłopcy — ciągnęła Birgitte — albo weterani, którzy wrócili z emerytury, a powinni grzać swe kości przy kominkach wnuków. Pominąwszy dowódców najemników, a nie ma wśród nich nikogo, komu bym w pełni zaufała. I tu wracamy do pytania: „Kto prócz mnie?”.

Elayne otworzyła już usta, żeby zaprotestować. Nie w kwestii najemników. Birgitte wszystko jej wyjaśniła, z goryczą, ale wyczerpująco. Najemnicy potrafili czasami walczyć równie zażarcie co gwardziści, innymi razy woleli się wycofać, aby nie ponieść zbyt wielkich strat. Straty oznaczały mniej złota przy następnym zleceniu, chyba że uda się je uzupełnić równie dobrze wyszkolonym żołnierzem. Przegrywano wygrane bitwy, ponieważ najemnicy opuszczali pole walki, nie chcąc ponieść zbyt dużych strat. Wszelako, kiedy ich robocie przyglądał się ktoś spoza najemniczego grona, prawdopodobieństwo takiego zachowania było mniejsze. Niszczyło to reputację i obniżało cenę. Ale ten ktoś musiał być. Z drugiej strony, nie mogła pozwolić, by Birgitte padła z wyczerpania. Światłości, jakże żałowała, iż nie ma pod ręką Garetha Bryne’a. Wprawdzie Egwene go potrzebowała, niemniej ona także. Otworzyła usta, a wtedy nagły grzmot przetoczył się przez miasto za jej plecami. Spojrzała za siebie i zamarła z otwartymi ustami, bardzo zdumiona.

Tam gdzie przed momentem z jasnego nieba ponad Wewnętrznym Miastem świeciło słońce, teraz niczym ostre zbocze górskiego łańcucha kłębiła się masa czarnych chmur, a rozwidlone błyskawice spływały w dół szarej ściany deszczu, z pozoru równie solidnej co miejskie mury. Błyszczące jeszcze przed momentem pozłacane kopuły Królewskiego Pałacu skrywała kurtyna ulewy. Pogodowy fenomen objął wyłącznie Wewnętrzne Miasto, reszta nieba była jasna i bezchmurna. Na pewno nie było to naturalne zjawisko. Niemniej zdumienie trwało tylko parę chwil. Srebmo-niebieskie błyskawice o trzech, o pięciu grotach biły w Caemlyn, siejąc zniszczenie, a może i śmierć. Skąd się wzięły te chmury? Sięgnęła po saidara, żeby je rozproszyć. Prawdziwe źródło wymknęło się jej, raz, a potem znowu. Jakby próbowała złapać szklany paciorek w dzbanie tłuszczu. Kiedy już myślała, że je ma, wyślizgiwało się. Zbyt konsekwentnie, a więc to też nie przypadek.

— Aviendha, zechcesz się tym zająć, jeśli mogę prosić?

— Oczywiście — odpowiedziała Aviendha, z łatwością obejmując saidara.

Elayne zdusiła w sobie odruch zazdrości. Jej kłopoty były winą przeklętego Randa, nie jej siostry.

— Dziękuję. Wyszłam trochę z wprawy.

Nie była to prawda, tylko próba oszczędzenia własnych uczuć. Aviendha zaczęła splatać w skomplikowane wzory Powietrze, Ogień, Wodę i Ziemię, równie zgrabnie, jak sama by to uczyniła, choć znacznie wolniej. Jej siostrze nie dostawało zręczności w manipulowaniu pogodą, ale przecież nie miała okazji skorzystać z zaawansowanych lekcji Ludu Morza. Oczywiście chmury nie zniknęły w jednej chwili. Najpierw błyskawice przestały się wielokrotnie rozdwajać, stały się mniej liczne, wreszcie przestały bić. To było najtrudniejsze. Ściągnięcie błyskawicy z nieba było łatwe niczym podrzucenie piórka w porównaniu z powstrzymaniem jej. To bardziej przypominało próbę podniesienia kowalskiego kowadła. Wreszcie chmury zaczęły się rozpraszać, przerzedzać, blednąć. Ten proces również zajął nieco czasu. Zbyt pochopne sterowanie pogodą mogło wywołać efekty uboczne nad całym krajem i nigdy nie miało się pewności, jakie będą skutki. Szalejące burze czy gwałtowne powodzie były równie prawdopodobne co pogodne dni i delikatne zefiry. Kiedy chmury rozproszyły się na tyle, że sięgały już granic Caemlyn, były jasnoszare, padała z nich równomierna mżawka, która szybko przylepiła loki Elayne do czoła.

— Wystarczy? — Aviendha uśmiechnęła się i wystawiła twarz na deszcz. — Uwielbiam, jak woda pada z nieba. — Światłości, można by sądzić, że deszcz już się jej znudził. Od nastania wiosny padało przecież każdego przeklętego dnia.

— Czas wracać do pałacu, Elayne — powiedziała Birgitte, chowając cięciwę do kieszeni kaftana. Zaczęła ją zdejmować z łuku, gdy tylko chmury ruszyły w ich stronę. — Ci ludzie będą potrzebowali pomocy sióstr. A mnie się wydaje, że śniadanie jadłam dwa dni temu.

Elayne się nachmurzyła. Więź zobowiązań powiedziała jej wszystko, co musiała wiedzieć. Muszą wracać do pałacu, żeby deszcz nie zaszkodził Elayne w jej delikatnym stanie. Jakby była z cukru! Nagle dotarły do jej uszu jęki rannych i spłonęła rumieńcem. Tym ludziom naprawdę potrzebna była pomoc sióstr. Nawet gdyby była w stanie ująć saidara, najmniejsze z ich obrażeń znajdowały się daleko poza granicą jej skromnych możliwości, Aviendha nie była w tym lepsza.

— Zaiste, już czas — powiedziała. Gdyby tylko potrafiła panować nad swoimi emocjami! Birgitte też by była z tego powodu zadowolona. Rumieńce wciąż barwiły jej policzki echem wstydu. Stanowiły osobliwy kontrast z marsem na czole, który towarzyszył zapędzaniu jej do wyjścia z wieży.

Płomienne Serce, Mageen i pozostałe konie czekały cierpliwie tam, gdzie je zostawiono ze swobodnie zwisającymi wodzami, czego zresztą Elayne oczekiwała. Nawet Mageen była dobrze wyszkolona. Przez jakąś chwilę miały ulicę pod murami wyłącznie dla siebie, wkrótce jednak z poprzecznego zaułka wyłoniła się Alise w towarzystwie pozostałych Kuzynek. Nigdzie nie było żadnego wozu ani powozu. W zasięgu wzroku wszystkie drzwi były szczelnie zamknięte, okna zasłonięte, choć niekoniecznie ktoś był w środku. Większość ludzi miała dość rozumu, by opuścić domostwa na pierwszy widok setek mężczyzn gotujących się w pobliżu do krwawej rzezi. Któraś zasłonka lekko zadrżała, przez moment mignęła za nią kobieca twarz, potem zniknęła. A inni czerpali demoniczną przyjemność z przyglądania się jatce.

Cztery Kuzynki naradziły się cicho między sobą, a potem stanęły w miejscu, gdzie kilka godzin wcześniej otwierały bramę. Mierzyły spojrzeniami zwłoki żołnierzy na ulicy i kręciły głowami, choć nie były to przecież pierwsze ofiary, jakie widziały. Żadnej nie dopuszczono do inicjacji na Przyjętą, mimo to były spokojne, opanowane i równie pełne godności co siostry, choć deszcz moczył im włosy i suknie. Kiedy Egwene zapoznała je ze swymi planami wobec Rodziny, która miała stać się ekspozyturą Wieży i miejscem, gdzie mogłyby znajdować schronienie siostry po wycofaniu się z aktywnego życia, uspokoiło to nieco ich obawy przed przyszłym losem, zwłaszcza gdy dowiedziały się, że ich Reguła zostanie zachowana, a byłe Aes Sedai też będą jej przestrzegać. Nie wszystkie uwierzyły — w ciągu ostatniego miesiąca siedem z nich uciekło, zostawiając tylko krótkie liściki — niemniej większość zdecydowała się zaryzykować i ze świata nadziei czerpały teraz swoją siłę. Dzięki poczuciu, że są potrzebne, odzyskały też dumę. Elayne w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że tamte czują dojmujący uszczerbek na honorze, póki nie przestały widzieć w sobie uciekinierek, w pełni od niej zależnych. Nawet głowy już nosiły wyżej. Troski zniknęły z ich twarzy. Ale niestety nie zginały już tak chętnie karków w obecności sióstr. To było prostą konsekwencją dawniejszych doświadczeń. Kiedyś uważały Aes Sedai za coś większego niż zwykłe śmiertelniczki, a potem ku swemu rozczarowaniu przekonały się, że szal nie czyni z kobiety niczego ponad to, czym byłaby bez niego.

Alise przyglądała się Elayne, na moment zacisnęła usta i zupełnie niepotrzebnie wygładziła spódnice. Zdecydowanie opowiadała się przeciwko pozwoleniu — pozwoleniu! — Elayne na udział w walce. A Birgitte omal się przed nią nie ugięła! Alise była silną kobietą.

— Jesteś gotowa, Kapitanie-Generale? — zapytała.

— Jesteśmy gotowe — powiedziała Elayne, ale Alise czekała, aż Birgitte skinie głową i dopiero wtedy połączyła się z pozostałymi trzema Kuzynkami. Poza tym jednym spojrzeniem całkowicie ignorowała Elayne. Naprawdę, Nynaeve źle zrobiła, że bodaj pomyślała o tym, jak je „uczyć posiadania moralnego kręgosłupa”, ujmując rzecz jej słowami. Kiedy wpadnie jej w ręce, czeka je poważna rozmowa.

Znajoma pionowa pręga pojawiła się w powietrzu, potem obróciła się pozornie i w przestrzeni zamajaczył widok na podwórze pałacowych stajni — otwór w powietrzu miał prawie cztery kroki na cztery, ale widok za nim, na wysokie sklepione łukiem drzwi do stajni z białego marmuru, zdawał się przesunięty. Zrozumiała dlaczego, dopiero kiedy kopyta konia zastukały na mokrym bruku podwórza. Tuż obok była druga otwarta brama, nieco mniejsza. Kiedy próbowało się otworzyć bramę w miejscu, gdzie już jedna istniała, brama przesuwała się nieco tak, aby obie się nie dotykały, choć w odległość między nimi zazwyczaj nie dałoby się wsunąć ostrza brzytwy. Z drugiej bramy wylewała się na podwórze podwójna kolumna żołnierzy, zakręcając, aby następnie opuścić podwórze przez nabijane żelazem bramy — sprawiali takie wrażenie, jakby wyjeżdżali wprost z zewnętrznej ściany stajni. Niektórzy mieli na głowach lśniące hełmy i napierśniki, inni zbroje płytowo-kolcze, każdy odziany był w czerwony kaftan z białym kołnierzem znamionujący gwardię królowej. Wysoki, barczysty mężczyzna z dwoma złotymi węzłami na lewym rękawie czerwonego kaftana stał w deszczu i przyglądał im się, hełm oparł o biodro.

— To widok, który cieszy zmęczone oczy — mruknęła Birgitte. Niewielkie grupki Kuzynek przetrząsały okolicę w poszukiwaniu ewentualnych zwolenników Elayne, ale wyniki tych poszukiwań były dość dwuznaczne. Jak dotąd Kuzynki doniosły o dziesiątkach grup próbujących się przedrzeć ku miastu, ale udało im się zlokalizować tylko pięć oddziałów liczących w sumie mniej niż tysiąc żołnierzy. Rozeszło się słowo o sile armii Arymilli oblegającej miasto i zwolennicy Domu Trakand obawiali się ujawnić. Obawiali się też tego, by ich kto nie znalazł.

Na widok Elayne odziani w czerwień stajenni z Białym Lwem na lewym ramieniu podbiegli do niej. Wychudzony, szczerbaty człeczyna z wianuszkiem białych włosów wokół czaszki wziął od Elayne wodze Płomiennego Serca, a chuda, siwiejąca kobieta przytrzymała strzemię. Ignorując deszcz, podeszła prosto do wysokiego mężczyzny, każdy krok sprawiał, że wody z kałuż się rozbryzgiwały. Włosy tamtego były przyklejone ze wszystkich stron do czaszki, ale od razu dostrzegła, że jest młody, zapewne nawet nie myśli jeszcze o wieku średnim.

— Niech cię Światłość oświeca, poruczniku — powiedziała. — Twoje imię? Jak wielu przyprowadziłeś? I skąd? — W tle niewielkiej bramy dostrzegała kolumnę jeźdźców ciągnącą się jak okiem sięgnął wśród wysokich drzew. Kiedy jedna dwójka przejeżdżała przez bramę, zza drzew pokazywała się na końcu kolumny następna. Nie uwierzyłaby, że gdziekolwiek pozostało jeszcze tylu gwardzistów.

— Charlz Guybon, Wasza Wysokość — odparł, przyklękając na jedno kolano i przyciskając pięść w rękawicy do kamienia bruku. — Kapitan Kindlin z Aringill udzielił mi pozwolenia na próbę przebicia się do Caemlyn. Po tym, jak się dowiedzieliśmy, że lady Naean i pozostali uciekli.

Elayne się roześmiała.

— Wstań, człowieku. Jeszcze nie jestem królową. — Aringill? Nigdy nie było tam tylu gwardzistów.

— Jak sobie życzysz, moja pani — oznajmił, kiedy się już wyprostował, a potem wykonał ukłon stosowny wobec dziedziczki tronu.

— Możemy kontynuować tę rozmowę w środku? — wtrąciła zirytowana Birgitte. Guybon objął wzrokiem jej kaftan ze złotymi baretkami na mankietach oraz węzłami szarży i zasalutował jej. Oddała honory, przyciskając przedramię do piersi. Nawet jeśli zaskoczył go widok kobiety na stanowisku Kapitana-Generała, to był na tyle mądry, żeby nie dać tego po sobie poznać. — Jestem przemoczona do nitki i ty też, Elayne. — Aviendha stała tuż za nią z szalem owiniętym wokół głowy, bluzką przylegającą do ciała oraz ciemnymi spódnicami ociekającymi wodą i już nie wydawała się tak uradowana deszczem jak wcześniej. Gwardzistki prowadziły swe konie do jednej ze stajni, wyjątkiem była ósemka, która miała towarzyszyć Elayne do czasu zmiany wart. Guybon tego widoku również nie skomentował. Bardzo mądry człowiek.

Elayne pozwoliła się poganiać, ale tylko do prostej kolumnady, otaczającej wejście do właściwego pałacu. Nawet tutaj gwardzistki otaczały ją ściśle, cztery z przodu, cztery z tyłu tak, że czuła się niczym więzień. Gdy wreszcie deszcz przestał jej padać na głowę, zbuntowała się. Chciała wiedzieć. Znowu spróbowała objąć saidara — Moc w nadzwyczajnym stopniu ułatwiała pozbycie się wilgoci z odzieży — ale źródło umknęło jej kolejny raz. A ponieważ Aviendha nie znała splotów, zmuszone były stać tak i ociekać wodą. Proste, żelazne lampy pod ścianami wciąż pozostawały niezapalone, a chmury powodowały, że w przedsionku było ciemno. Guybon doprowadził palcami włosy do jakiego takiego porządku. Światłości, był prawie piękny! Z zielonych oczu w kształcie migdałów wyzierało zmęczenie, ale oblicze wydawało się stworzone do uśmiechu. Patrzył, jakby już nazbyt długo nie dane mu było się uśmiechać.

— Kapitan Kindlin powiedział, że powinienem odszukać mężczyzn zwolnionych ze służby przez Gaebrila, moja pani, a oni zaczęli przybywać, gdy tylko rozesłałem wici. Byłabyś zaskoczona, ilu schowało do kufrów mundury, czekając na dzień, kiedy znowu będą potrzebni. Wielu zachowało również swoje zbroje, do czego zresztą nie mieli prawa, ale o co naprawdę nie mam do nich pretensji. Kiedy usłyszałem o oblężeniu, bałem się, że zwlekałem zbyt długo. Już myślałem, by przebić się do bram miasta, kiedy znalazła mnie pani Zigane i jej przyjaciółki. — Na jego twarzy pojawiła się konsternacja. — Bardzo się zdenerwowała, gdy nazwałem ją Aes Sedai, ale przecież dostaliśmy się tu dzięki Jedynej Mocy...

— To prawda, prawdą jest też, że one nie są Aes Sedai — niecierpliwie wyjaśniła Elayne. — Jak wielu was jest, człowieku?

— Cztery tysiące siedmiuset i sześćdziesięciu dwóch gwardzistów, moja pani. Po drodze spotkałem też sporo oddziałów szlachty, próbującej dotrzeć do Caemlyn ze swoimi zbrojnymi. Możesz być zadowolona. Upewniłem się, że są wobec ciebie lojalni, zanim pozwoliłem się do nas przyłączyć. Nie wywodzą się z wielkich Domów, ale przyprowadzili ze sobą prawie dziesięć tysięcy ludzi, moja pani — powiedział to w taki sposób, jakby naprawdę nie miało większego znaczenia. — Oto w stajni czeka na ciebie czterdzieści koni, ułożonych pod siodło. Przyprowadziłem ci dziesięć tysięcy żołnierzy.

Elayne roześmiała się i uradowana zaklaskała w dłonie.

— Wspaniale, kapitanie Guybon! Wspaniale! — Arymilla wciąż miała przewagę liczebną, ale już nie tak druzgoczącą jak wcześniej.

— Porucznik Gwardii, moja pani. Jestem porucznikiem.

— Od tej chwili jesteś kapitanem Guybonem.

— I moim zastępcą — dodała Birgitte — przynajmniej na czas obecny. Udowodniłeś swoją zaradność, sądząc po wyglądzie, masz doświadczenie, a tutaj potrzebne będą ci obie te cechy.

Guybon wydawał się wstrząśnięty, kłaniał się i jąkając, mruczał podziękowania. Cóż, mężczyzna w jego wieku mógł w normalnych okolicznościach oczekiwać przynajmniej służby przez dziesięć lub piętnaście lat, zanim mógłby marzyć o szarży kapitana, nie wspominając już o stanowisku zastępcy Kapitana-Generała, jakkolwiek miało się to okazać tymczasowe.

— A teraz już najwyższy czas, żebyśmy przebrali się w suche rzeczy — ciągnęła Birgitte. — Zwłaszcza ty, Elayne. — W więzi Strażnika drgało niezwykłe zdecydowanie, po którym można było wnosić, że Birgitte gotowa jest zawlec Elayne siłą, gdy ta się będzie ociągać.

W Elayne zawrzały emocje, zapalczywe i gorące, ale tym razem zdecydowanie je stłumiła. Dziś liczba jej żołnierzy powiększyła się prawie dwukrotnie i nie pozwoli, by cokolwiek zepsuło ten dzień. Poza tym, sama też bardzo chciała się przebrać.

Загрузка...