Mając do czynienia z Elayne, Sprzymierzeńcy Ciemności nie zamierzali ryzykować. Nie tylko oddzielili ją tarczą od Źródła, ale jeszcze Temaile ze złośliwą przyjemnością związała ją w ciasny kabłąk, z głową między kolanami. Od niewygodnej pozycji już ją bolały mięśnie. Knebel, brudny kawał szmaty o wstrętnym oleistym posmaku, którym dokładnie wypełniono jej usta, miał uniemożliwić krzyk o pomoc przy bramie. Nie krzyczałaby wszak, bo jedynym tego skutkiem byłby wyrok śmierci dla strzegących ją wartowników. Wyczuwała, że sześć Czarnych sióstr trzymało saidara, póki nie znalazły się poza bramą. Ale opaska na oczy naprawdę nie była konieczna. Pomyślała, że chciały, aby poczuła się jeszcze bardziej bezradna, więc za wszelką cenę przeciwstawiała się temu uczuciu. Mimo wszystko, póki nie urodzą się dzieci, była całkowicie bezpieczna, podobnie jak dzieci. Min tak twierdziła.
Z poskrzypywania uprzęży i nierównych desek pod sobą wnosiła, że znajduje się na wozie lub jakimś wózku. Nawet się nie zatroszczyły o koc. „Pewnie mimo wszystko wóz” — pomyślała. Ciągnął go więcej niż jeden koń. Skrzynia wozu tak mocno pachniała starym sianem, że kręciło w nosie. Sytuacja wydawała się beznadziejna, jednak Birgitte przecież jej nie zawiedzie.
Poczuła, jak Birgitte w jednej chwili przenosi się z jakiegoś miejsca znajdującego milę za nią do miejsca milę z przodu i zachciało jej się śmiać. Wywnioskowała, że Birgitte wzięła jej wóz na cel, a Birgitte Srebrny Łuk nigdy nie chybiała. Niemniej kiedy poczuła, jak po obu stronach wozu tamte przenoszą, ochota do śmiechu jej przeszła. W więzi czuła niezłomną niczym skała determinację, ale też coś innego, silną odrazę i jeszcze... nie gniew, ale blisko. Ludzie będą umierać. Elayne naszło teraz pragnienie zapłakania nad nimi. Powinni mieć kogoś, kto po nich zapłacze, w końcu umierali za nią. Zginęły Vandene i Sareitha. Żałoba po nich osaczyła ją znowu. Jednak nie było to poczucie winy. Uratowałyby się, gdyby tylko pozwoliły odejść Falion i Marillin, a na to nie wolno było wyrazi zgody. Poza tym nie mogły przecież przewidzieć pojawienia się następnych czy też tej dziwnej broni, którą miała Asne.
Niedaleko rozległ się ogłuszający grzmot, a jej wehikuł zakołysał się tak gwałtownie, że aż podskoczyła na twardych deskach. Na kolanach i łokciach z pewnością pozostaną siniaki Kichnęła, ponieważ do nosa dostał się kurz wzniecony ruchem wozu, po chwili kichnęła znowu. Poczuła pojedyncze włosy jeżące się w miejscach, gdzie nie przytrzymywał ich knebel i opaska na oczy. W powietrzu rozszedł się osobliwy zapach Najwyraźniej niedaleko uderzyła błyskawica. Miała nadzieję że Birgitte udało się pozyskać pomoc Poszukiwaczek Wiatru jakkolwiek wydawałoby się to nieprawdopodobne. Czas, gdy Kuzynki zmuszone zostaną do użycia Mocy w charakterze broni, miał dopiero nadejść — ostatecznie nikt nie uniknie Tarmon Gai’don — ale na razie niech zachowają niewinność. Po kilku chwilach zniknęła tarcza oddzielająca ją od Źródła.
Niezdolna zobaczyć czegokolwiek, nie bardzo mogła przenosić, wszak wyczuwała pobliskie sploty: coś z Ducha, coś z Powietrza. Nie widząc splotów, nie rozumiała ich zastosowania, choć nietrudno było zgadnąć. Jej zwyciężczynie były obecnie jeńcami, oddzielonymi tarczą i skrępowanymi. Mogła jedynie cierpliwie czekać. Birgitte zbliżała się szybko, ale Elayne już zdążyła się zniecierpliwić — chciała jak najszybciej strząsnąć z siebie te sznury.
Skrzynia wozu zaskrzypiała, gdy ktoś ciężko na niej stanął. Birgitte. W więzi rozbłysnął promień radości. Po chwili sznury opadły, a Birgitte sięgnęła do knebla. Opaskę Elayne sama rozwiązała, choć wymagało to pewnego wysiłku zesztywniałych mięśni. Światłości, będzie okropnie bolało, chyba że poprosi o Uzdrawianie. To jej przypomniało, że będzie musiała prosić Poszukiwaczki Wiatru i znowu poczuła żal nad Vandene i Sareithą.
Gdy mogła wreszcie wypluć knebel, chciała najpierw poprosić o wodę, by wypłukać paskudny smak z ust, ale zapytała:
— Co cię zatrzymywało tak długo? — I roześmiała się na widok konsternacji Birgitte, śmiech jednak wkrótce przerwało kolejne kichnięcie. — Chodźmy stąd, Birgitte. Kuzynki?
— Poszukiwaczki Wiatru — odrzekła Birgitte, podnosząc płócienną pokrywę na tyle wozu. — Chanelle zdecydowała, że raczej nie ma ochoty donosić Zaidzie o anulowanej umowie.
Elayne parsknęła z niesmakiem, co okazało się błędem. Kichając już bezustannie, najszybciej jak potrafiła wygramoliła się z wozu. Nogi miała tak zesztywniałe jak ręce. Choćby sczezła, najbardziej na świecie pragnęła gorącej kąpieli. I grzebienia. Czerwony kaftan z białym kołnierzem Birgitte wyglądał na nieco pomięty, ale Elayne podejrzewała, że jej Strażnik pojawiła się świeżo z gotowalni.
Kiedy dotknęła stopami ziemi, konni Gwardziści otaczający wóz szerokim kręgiem wydali głośny okrzyk radości, potrząsając lancami w powietrzu. Gwardzistki też wiwatowały, najwyraźniej wszystkie co do jednej. Dwaj mężczyźni mieli na sobie białego Lwa Andoru i jej Złotą Lilię. To wywołało uśmiech na jej twarzy. Gwardia Królowej przysięgała bronić Andoru, Królowej i Dziedziczki Tronu, niemniej decyzja noszenia jej osobistego godła musiała należeć do Charlza Guybona. On siedział na wysokim gniadoszu, z hełmem wspartym o siodło i szerokim uśmiechem na twarzy; skłonił się z siodła. Naprawdę przyjemnie było na niego spojrzeć. Być może nada się na trzeciego Strażnika. Za Gwardią powiewały na wietrze sztandary Domów i kompanii najemnych — prawdziwy las. Światłości, ilu ludzi Birgitte ze sobą przyprowadziła? Na to pytanie będzie sobie można później odpowiedzieć. Najpierw Elayne chciała zobaczyć schwytane.
Asne z rozrzuconymi rękami i nogami leżała na drodze, puste oczy patrzyły w niebo. Odgradzająca ją od Źródła tarcza była niepotrzebna. Pozostałe trwały równie nieruchomo, związane strumieniami Powietrza, które ciasno krępowały ramiona przy ciele, a spódnice przy nogach. W pozycji zresztą znacznie wygodniejszej, niż jej przypadła w udziale. Zważywszy na sytuację, w jakiej się znalazły, większość była stosunkowo opanowana, choć Temaile patrzyła na nią ponuro, a Falion wyglądała, jakby ją mdliło. Natomiast usmarowana błotem twarz Shiaine spełniłaby wszelkie standardy Aes Sedai. Z trzema skrępowanymi Powietrzem mężczyznami sprawa miała się. inaczej. Wili się i szarpali, patrząc na otaczających ich jeźdźców takim wzrokiem, jakby zaraz chcieli się na nich rzucić, Tego było dość, żeby wiedzieć, iż są to Strażnicy Asne, choć może niekoniecznie Sprzymierzeńcy Ciemności. Czy byli nimi, czy nie byli, i tak trzeba będzie ich uwięzić, aby ochronić innych przed śmiertelną wściekłością w jaką wprawiła ich śmierć Asne. Zrobiliby wszystko, żeby zabić odpowiedzialnych za nią ludzi.
— Jak nas znaleźli? — zapytała Chesmal. Gdyby nie leżała z brudną twarzą w pyle drogi, nikt nie wziąłby jej za jeńca.
— Mój Strażnik — odrzekła Elayne, uśmiechając się do Birgitte. — Jedna z moich Strażników.
— Strażnik kobieta? — zapytała z odrazą Chesmal. Marillin w tej samej chwili szarpnęła się w więzach, miotana bezgłośnym śmiechem.
— Słyszałam o tym — powiedziała, uspokoiwszy się nieco. — Ale wydawało mi się zbyt niewiarygodne, żeby mogło być prawdą.
— Słyszałaś i nawet o tym nie wspomniałaś? — zapytała Temaile, wykręcając się, żeby obrzucić Marillin ponurym spojrzeniem. — Ty skończona idiotko!
— Zapominasz się — ostro zareagowała Marillin i w następnej chwili już się kłóciły, czy Temaile powinna okazywać jej szacunek! Po prawdzie, to Temaile powinna... Elayne potrafiła wyczuć wzajemny stosunek ich sił... ale jak można się było o coś takiego kłócić, będąc w podobnej sytuacji!
— Niech ktoś zaknebluje te kobiety — zarządziła Elayne. Caseille zsiadła z konia, oddała wodze innej Gwardzistce, podeszła do Temaile i zaczęła odcinać sztyletem fragment jej sukni.
— Załadujcie je na wóz i odetnijcie to martwe zwierzę. Chcę wrócić do miasta, nim ludzie Arymilli za wzgórzem zechcą coś przedsięwziąć. — Nie potrzebowała walnej bitwy. Niezależnie od jej wyniku Arymilla mogła sobie pozwolić na większe straty. — Gdzie są Poszukiwaczki, Birgitte?
— Wciąż na tym wzgórzu. Pewnie uważają iż jeżeli nie zbliżą się zanadto do rzezi, mogą udawać, że to nie ich wina. Ale nie musisz się martwić ewentualnym atakiem. Obozy za wzgórzem są puste. — Caseille podniosła Temaile za rękę, przerzuciła przez ramię, potem chwiejnie podeszła do wozu, by rzucić nań bezwładne ciało tamtej niczym worek ziarna. Inne Gwardzistki brały się za kolejne kobiety. Szarpiących się Strażników rozsądnie zostawiły Gwardzistom. Żeby sobie z nimi poradzić, potrzeba było dwóch na jednego. Dwóch wysokich Gwardzistów wyprzęgało padłego konia.
— Widziałem tylko ciury obozowe, koniuszych i tym podobnych — wtrącił Charlz.
— Myślę, że wszystkie obozy mogą okazać się puste — ciągnęła Birgitte. — Tego ranka Arymilla przypuściła silny atak na północne mury, aby ściągnąć tam tak wielu naszych ludzi, ilu się da, a równocześnie rzuciła dwadzieścia tysięcy lub więcej w Dolne Caemlyn na Bramę Far Madding. Niektórzy z najemników zdradzili nas i zaatakowali bramę od wewnątrz, ale posłałam tam Dyelin ze wszystkimi rezerwami, jakie byłam w stanie zebrać. Gdy tylko znajdziesz się bezpiecznie za murami, zabiorę tych tu i pójdę jej na pomoc. I jeszcze inne dobre wieści: Luan oraz reszta tamtej zgrai jadą na północ. Będą tutaj koło popołudnia.
Elayne poczuła, jak oddech zamiera jej w piersiach. Z Linanem i resztą będzie można sobie poradzić, gdy się pojawią ale tamte informacje...!
— Pamiętasz, o czym donosiła pani Harfor, Birgitte? Arymilla i jej kamraci mieli być w pierwszym oddziale, który wjedzie do Caemlyn. Więc pewnie też są pod Bramą Far Madding, Ilu mamy ludzi pod ręką?
— Jaki jest rachunek rzezi, Guybon? — zapytała Birgitte ostrzegawczo spoglądając na Elayne. Więź też przenosiła ostrzeżenie. Sugestię najdalej posuniętej ostrożności.
— Jeszcze nie mam ostatecznego raportu, moja pani. Niektóre ciała... — Charlz skrzywił się. — Powiedzmy, że ofiar jest pięć, sześć setek, może nieco więcej. Dwakroć tylu rannych, ciężej i lżej. Najbardziej paskudnych kilka minut, jakie zdarzyło mi się w życiu przeżyć.
— A więc masz, powiedzmy, dziesięć tysięcy, Elayne — powiedziała Birgitte, gruby warkocz zakołysał się, kiedy pokręciła głową. Zatknęła kciuki za pas, w więzi pojawiła się determinacja. — Arymilla dysponuje pod Bramą Far Madding siłami dwukrotnie większymi, może trzykrotnie, jeżeli faktycznie ogołociła obozy do ostatniego człowieka. Jeśli myślisz sobie to, co myślę, że myślisz... Rozkazałam Dyelin odbić bramę, gdyby padła, ale sądzę, że obecnie raczej walczy już z Arymillą wewnątrz murów miasta. Jeżeli jakimś cudem brama wciąż jeszcze się trzyma, będziesz miała przeciwko sobie przewagę, liczebną większą niż dwa do jednego.
— Jeśli nawet przedostali się za bramę — upierała siej Elayne — mało prawdopodobne, że ją za sobą zamknęli. Weźmiemy ich od tyłu. — To nie był tylko upór. Nie wyłącznie.
Nie szkolono jej w posługiwaniu się bronią ale wysłuchała wszystkich lekcji, jakich Gawynowi udzielał Gareth Bryne. Królowa powinna rozumieć plany bitewne przedkładane jej przez jej generałów, a nie tylko w ciemno się na nie zgadzać.
— Jeżeli brama wciąż się trzyma, zamkniemy ich między naszymi siłami a murami. W Dolnym Caemlyn kwestia liczebnej przewagi nie będzie tak istotna. Na wąskich uliczkach Arymilla nie da rady sformować bardziej rozwiniętego szyku niż ja. Robimy, jak mówię, Birgitte. Teraz niech ktoś mi znajdzie konia.
Przez chwilę wydawało się, że tamta odmówi, co z kolei momentalnie pobudziło jej upór, ale Birgitte tylko sapnęła ciężko.
— Tzigan, złap tę wysoką siwą klacz dla lady Elayne. Chyba wszyscy wokół westchnęli jak jeden mąż, oprócz Sprzymierzeńców Ciemności oczywiście. Musieli dojść do wniosku, że za chwilę będą świadkami jednego z osławionych wybuchów emocji Elayne Trakand. Samo to podejrzenie omal nie doprowadziło do tego. Choćby sczezła, miała już po dziurki w nosie własnych emocji!
Birgitte podeszła bliżej i powiedziała przyciszonym głosem:
— Ale pojedziesz w otoczeniu Straży Przybocznej. To nie jest jakaś głupia historia o tym, jak królowa ze sztandarem w dłoni prowadzi do bitwy swe oddziały. Wiem, że jedna z twoich antenatek tak właśnie zrobiła, ale nie jesteś nią i nie musisz podrywać do ataku pokonanej armii.
— Cóż, szkoda, bo taki właśnie miałam plan — słodko odrzekła Elayne. — Jakim cudem się domyśliłaś?
Birgitte parsknęła śmiechem i mruknęła pod nosem:
— Przeklęta kobieta. — Wszak nie na tyle cicho, żeby Elayne nie usłyszała. Ale poprzez więź płynęła tylko sympatia.
Rzecz jasna, nic nie potoczyło się tak łatwo. Trzeba było zwolnić ludzi do pomocy rannym. Niektórzy mogli iść o własnych siłach, wielu jednak nie potrafiło — naprędce założone opaski ściskały zakrwawione kikuty rąk i nóg. Charlz oraz pozostali szlachcice zebrali się wokół Elayne i Birgitte, żeby omówić plan ataku, czego oczywiście w żaden sposób nie można było uniknąć, ale potem Chanelle nie zgodziła się na zmianę miejsca docelowego bramy, póki Elayne nie zapewniła jej, że tym razem ich zadania naprawdę ograniczą się do transportu wojsk, a potem przypieczętowały umowę, całując koniuszki palców i przyciskając je do ust drugiej. Dopiero wówczas brama skurczyła się do pionowej srebrnej pręgi, a potem otworzyła znowu na szeroki na sto kroków widok Caemlyn od południa.
Na ceglanych targowiskach wzdłuż szerokiej drogi biegnącej od miejsca, gdzie się znalazły, na północ ku Bramie Far Madding, było pusto, natomiast zbita masa pieszych i konnych kłębiła się dalej, w odległości strzału z łuku od murów. Najbliżsi znajdowali się ledwie kilkaset kroków od bramy otworzonej przez Poszukiwaczki. Najwyraźniej zajęli również boczne uliczki. Konni byli z przodu, pod lasem sztandarów, ale i kawaleria, i piechota patrzyła wyłącznie w kierunku bram właściwego Caemlyn. Zamkniętych bram. Elayne o mało nie popłakała się z radości.
Pierwsza znalazła się po drugiej stronie, Birgitte tym razem najwyraźniej nie zamierzała ryzykować. Straż Przyboczna skupiła się wokół Elayne, spychając ją na bok. Birgitte jechała tuż przy jej ramieniu, ale ona nie miała żadnych kłopotów, nie była spychana. Na szczęście nikt nie wzbraniał jej jazdy naprzód, póki między siwą klaczą a drogą nie pozostał tylko pojedynczy szereg gwardzistek. Ale ten szereg mógł już równie dobrze być kamiennym murem. Na szczęście siwa faktycznie była wysoka, więc Elayne mogła wszystko widzieć, nie stając w strzemionach. Powinna je wcześniej wydłużyć, ponieważ były dla niej odrobinę, naprawdę odrobinę za krótkie. Z czego należało wnosić, że koń był własnością Chesmal, ponieważ ona jedna mogła się pochwalić, że prawie dorównuje wzrokiem Elayne. Natura jeźdźca z pewnością nie mogła wpływać na konia — z faktu że Chesmal była Czarną Ajah, nie wynikało, iż jej koń również jest zły — ale Elayne poczuła się niewygodnie na grzbiecie zwierzęcia a przyczyną nie były za krótkie strzemiona. Postanowiła, że siwa zostanie sprzedana wraz z resztą koni należących do Sprzymierzeńców Ciemności, a pieniądze rozdane wśród ubogich.
Śladem Charlza z bramy wylała się kawaleria i piechota w liczbie wystarczającej, żeby zająć całą szerokość drogi. Mając za plecami Białego Lwa i Złotą Lilię, Elayne ruszyła truchtem, a pięciuset Gwardzistów rozsypało się po całej przestrzeni drogi. Inne oddziały w podobnej liczebności natychmiast skręciły w bok, znikając w uliczkach Dolnego Caemlyn. Kiedy przekroczyli ją ostatni żołnierze, brama skurczyła się i zniknęła. Gdyby coś poszło źle, droga szybkiej ucieczki pozostawała zamknięta. Trzeba było zwyciężyć albo Arymilla stanie się faktyczną właścicielką tronu jeszcze przed zdobyciem Caemlyn.
— Potrzebne nam dzisiaj będzie przeklęte szczęście Mata Cauthona — mruknęła Birgitte.
— Już raz coś takiego słyszałam z twoich ust — powiedziała Elayne. — Co masz na myśli?
Birgitte obrzuciła ją szczególnym spojrzeniem. W więzi pojawiło się... rozbawienie!
— Przyglądałaś się kiedyś, jak on gra w kości?
— Nie wydaje mi się, abym spędzała dużo czasu w miejscach, gdzie grywa się w kości, Birgitte.
— Powiem więc, że ma tyle szczęścia, ile jeszcze nie widziałam u żadnego człowieka.
Elayne pokręciła głową i zaraz zapomniała o Macie Cauthonie. Prący naprzód ludzie Charlza przesłaniali jej widok. Jeszcze nie próbowali szarżować, starając się nie robić zbyt wiele hałasu. Przy odrobinie szczęścia otoczą wojska Arymilli, zanim ta się zorientuje. A potem zaatakują ją ze wszystkich stron. Mat miał więcej szczęścia od wszystkich ludzi, jakich Birgitte w życiu widziała? W takim razie szczęście musi mu naprawdę dopisywać w niezwykły sposób.
Nagle Gwardziści Charlza ruszyli szybciej i opuścili stalowe groty lanc. Ktoś z tamtych musiał się obejrzeć. Wrzaski, sygnały alarmowe... i nagle zewsząd doleciał ogłuszający krzyk,
— Elayne z Andoru! Towarzyszyły mu kolejne, nieco cichsze:
— Księżyce!
— Lis!
— Potrójne Klucze!
— Młot!
— Czarny Sztandar!
Wreszcie inne zawołania pomniejszych Domów. Ale w bezpośredniej bliskości rozlegał się tylko ten jeden, wciąż powtarzany:
— Elayne z Andoru!
Nagle poczuła, że się trzęsie, na poły ze śmiechu, na poły od płaczu. Światłości, spraw, by nie wiodła tych ludzi na daremny śmierć.
Zawołania bojowe ucichły, zastąpił je szczęk stali, krzyk i wrzaski umierających. W pewnej chwili spostrzegła, że bramy uchylają się na zewnątrz. A ona nie widzi pola walki! Wyszarpnęła stopy ze strzemion, podwinęła nogi i spróbowała stanąć na siodle o wysokich łękach. Siwa zatańczyła pod nią nerwowo, nieprzyzwyczajona do roli stołka, ale na tyle wyszkolona, by jej nie zrzucić. Birgitte wymamrotała szczególnie obsceniczne przekleństwo, jednak w następnej chwili sama też już stała na siodle. Z Bramy Far Madding wylewały się setki kuszników i łuczników, lecz czy to byli jej ludzie, czy też zdrajcy najemnicy?
Odpowiedź stała się jasna w chwili, gdy łucznicy zaczęli szyć w skłębioną masę kawalerzystów Arymilli tak szybko, jak tylko potrafili naciągać łuki. Pierwsze kusze uniosły się i wystrzeliły pierwszą salwę. Kusznicy natychmiast znowu zaczęli je naciągać za pomocą kołowrotów, tymczasem inni wysunęli się przed nich i wystrzelili dragą salwę, która ścięła szeregi mężczyzn i koni niczym kosa łan dojrzałego jęczmienia. Z bramy wysypywali się kolejni łucznicy, również strzelając jak najszybciej. Trzeci szereg kuszników przesunął się naprzód, czwarty, piąty, a potem wśród wciąż wybiegających z bramy kuszników zaczęli się przeciskać halabardnicy. Halabarda była straszną bronią, ponieważ łączyła w sobie grot włóczni i ostrze topora z hakiem do ściągania jeźdźców z siodła. Pozbawionych miejsca na szarżę i nie potrafiących sięgnąć mieczem kawalerzystów powoli zaczął dosięgać taki właśnie los. Teraz zza murów wypadli galopem Gwardziści w czerwonych kaftanach i błyszczących napierśnikach, omijając z obu stron już walczących i tym samym wydłużając front starcia z szeregami Arymilli. Ich strumień wylewał się bez końca. Skąd, na Światłość, Dyelin wzięła tyle Gwardii? Chyba że... żeby ta kobieta sczezła, zapewne powołała ludzi, którzy jeszcze nie ukończyli szkolenia! Cóż, wyszkoleni i niewyszkoleni dziś wraz zostaną namaszczeni krwią
Nagle w bramie stanęły trzy postacie w pozłacanych hełmach i napierśnikach, w dłoniach trzymały miecze. Dwie były nadzwyczaj drobne. Na ich widok podniosły się krzyki, które choć przytłumione dalą mimo wszystko były wyraźnie słyszalne ponad zgiełkiem bitwy.
— Czarne Orły!
— Kowadło!
— Czerwone Pantery!
A potem w bramie pojawiły się dwie kobiety i zmagały się przez krótką chwilę, póki wyższej nie udało się odciągnąć konia drugiej poza mury.
— Krew i krwawe popioły! — warknęła Elayne. — Można uznać, że Conail jest już dość dorosły, ale Branlet i Perival to dopiero chłopcy! Ktoś powinien ich powstrzymać!
— Dyelin powstrzymywała ich już dość długo — spokojnie oznajmiła Birgitte. W więzi panował absolutny spokój, — Conaila powstrzymywała dłużej, niż sądziłam, że to możliwe. I mimo wszystko zapobiegła, aby Catalyn nie stawiła się do walki. W każdym razie między chłopcami a pierwszym szeregiem jest kilkuset ludzi; jakoś nie widzę, żeby ktoś się ścieśniał i robił im miejsce. — Prawda. Cała trójka na próżno machała swoimi mieczami mniej więcej jakieś pięćdziesiąt kroków od miejsca, gdzie umierali ludzie. Z drugiej strony, pięćdziesiąt kroków to był krótki dystans dla łuku czy kuszy,
Żołnierze powoli zaczynali się pojawiać na dachach, najpierw dziesiątkami, potem setkami — łucznicy i kusznicy niczym pająki szli po dachówkach, docierali na szczyty domów, skąd mogli razić zbrojną ciżbę pod nogami. Jeden poślizgnął się i spadł, jego ciało przez chwilę pływało po powierzchni ludzkiej masy, drgając pod nawałą ciosów. Drugi szarpnął się znienacka i z drzewcem sterczącym z boku zwalił ze swej grzędy. Na dole podzielił los towarzysza.
— Zbyt wielki tam tłok — z podnieceniem oznajmiła Birgitte. — Nie mają miejsca na uniesienie łuku, nie wspominając już o naciągnięciu. Założę się, że nawet dla poległych nie starcza miejsca na ziemi. Teraz to już nie potrwa długo.
Ale rzeź trwała jeszcze przez dobre pół godziny, póki nie podniosły się pierwsze okrzyki:
— Pardonu! — Żołnierze wieszali swe hełmy na rękojeściach mieczy i wznosili ponad głowę, ryzykując życie w imię nadziei na nie. Piechurzy zrywali hełmy z głów i podnosili puste ręce. Kawalerzyści ciskali lance, hełmy, miecze i unosili dłonie. Reakcja szerzyła się jak pożar lasu, z tysięcy gardeł wyrywał się jeden krzyk: — Pardonu!
Elayne spokojnie usiadła w siodle. Dokonało się. Teraz trzeba się przekonać, jaki jest rozmiar triumfu.
Oczywiście walki nie wygasły od razu. Niektórzy wciąż nie chcieli złożyć broni, ale walczyli już samotnie i wkrótce zostali zabici przez własnych towarzyszy, którzy umierać nie chcieli.
W końcu nawet najbardziej zawzięci zaczęli ciskać na ziemię broń i zbroje, a jeśli nawet nie wszystkie głosy domagały się zmiłowania, to i tak wrzask był ogłuszający. Bezbronni, bez hełmów, napierśników i jakiegokolwiek innego oręża ruszyli chwiejnym krokiem ku szeregom Gwardzistów, a ręce unosili wysoko ponad głowy. Halabardnicy zaczęli ich zaganiać w jedno miejsce, niczym owce. Zresztą tamci mieli w oczach coś z ogłupiałych spojrzeń owiec na podwórzu rzeźni. To samo musiało się powtórzyć na dziesiątkach wąskich uliczek Dolnego Caemlyn oraz przy bramach, ponieważ jedyne krzyki, jakie słyszała Elayne, domagały się pardonu, a wnioskując z tego, że stawały się coraz cichsze, faktycznie musieli go dostać.
Słońcu nie została więcej niż godzina do szczytu drogi przez nieboskłon, kiedy spośród szeregów przeciwnika wyłuskano wszystkich szlachetnie urodzonych. Drobniejszą szlachtę odprowadzono pod strażą do miasta, gdzie będą przebywać do czasu wpłacenia okupu. To nastąpi już po zabezpieczeniu sukcesji. Spośród arystokracji jako pierwsze stanęły przed nią Arymilla, Naean i Elenia, pod eskortą Charlza i dwunastu Gwardzistów. Charlz miał zakrwawione rozcięcie na lewym rękawie i wgniecenie na lśniącym napierśniku, które musiało powstać w wyniku uderzenia młota, ale patrzył całkowicie spokojnie zza kraty przyłbicy hełmu. Na widok trzech kobiet z jej piersi wyrwało się potężne westchnienie ulgi. Pozostałych da się znaleźć wśród poległych lub wśród jeńców. Ale dzięki złapaniu łych trzech zdekapitowała wroga. Przynajmniej do czasu, aż nadejdzie Luan z pozostałymi. Stojące przed nią Gwardzistki rozstąpiły się, żeby mogła podejść do jeńców.
Cała trójka odziana była tak, jakby jeszcze tego samego dnia zamierzały uczestniczyć w koronacji Arymilli. Czerwona suknia niedoszłej królowej wyszywana była na staniku drobnymi perełkami, po rękawach maszerowały przyczajone białe lwy. Kołysała się w siodle, w jej oczach zastygł ten sam wyraz oszołomienia, który przed chwilą widziała u jej żołnierzy, Naean z lśniącymi, czarnymi włosami upiętymi w srebrną siateczkę z szafirami, szczupła, wyprostowana, w błękitnej sukni z rękawami ozdobionymi Potrójnymi Kluczami Arawn i srebrnym misternym haftem na staniku, wydawała się raczej pokonana niż oszołomiona. Udało jej się nawet skrzywić pogardliwie, choć wypadło to dość nieprzekonująco. Złotowłosa Elenia w zieleniach obficie zdobionych złotem patrzyła to na Arymillę, to na Elayne. W więzi natomiast triumf mieszał się po równo z odrazą. Osobista niechęć Birgitte do tych kobiet była równi silna jak u Elayne.
— Na jakiś czas pozostaniecie moimi gośćmi w pałacu oznajmiła Elayne. — Mam nadzieję, że wasze kufry okażą się dość głębokie. Wasz okup zrefunduje wojnę, którą wywołałyście. — Było to dość złośliwe, ale tak się właśnie poczuła, W ich kufrach pewnie nic nie zostało. Musiały pożyczać znacznie ponad stan, żeby opłacić najemników. I przekupić ich. Nawet bez okupu groziła im pewna ruina. Zapłaciwszy wykup, staną się nikim.
— Nie sądzę, aby to miał być koniec — ochryple powiedziała Arymilla. Jej słowa brzmiały, jakby przede wszystkim chciała przekonać samą siebie. — Jarid wciąż jest w polu ze znacznymi siłami. Nie tylko Jarid. Powiedz jej, Elenia.
— Jarid postara się ocalić, co będzie mógł z Sarand przed katastrofą którą na nas ściągnęłaś — warknęła Elenia. Potem zaczęły krzyczeć na siebie, ale Elayne nie słuchała. Zastanawiała się, jak im się spodoba konieczność dzielenia łoża z Naean.
Następny odeskortowany został do niej Lir Baryn, kilka chwil później dotarła przed nią Karind Anshar. On smukły jak klinga miecza i równie mocny z pozoru, miał na twarzy wyraz raczej namysłu niż buntu czy rozpaczy. Na zielonym kaftanie haftowanym na wysokim kołnierzu w srebrny Skrzydlaty Młot Domu Baryn pozostały jeszcze odciski napierśnika, którego już na sobie nie miał, ciemne włosy były pozlepiane potem. Pot lśnił też na twarzy. Nie spocił się tak, przyglądając się walce innych. Karind ubrana była równie wspaniale, jak pozostałe kobiety, w błyszczące niebieskie jedwabie przetykane gęsto srebrną nitką w posrebrzonych siwizną włosach miała perły. Na kwadratowej twarzy zastygł wyraz rezygnacji, który pogłębił się, gdy usłyszała słowa Elayne o okupie. Na ile się orientowała, żadne z tych dwojga nie zapożyczyło się tak bardzo jak tamte trzy, mimo to okup z pewnością będzie dla nich dotkliwy.
A potem dwaj Gwardziści pojawili się z odzianą w proste błękity kobietą niewiele od Elayne starszą i jakby znajomą Jedyną jej biżuterią była emaliowana broszka z czerwoną gwiazdą i srebrnym mieczem na lśniącym, czarnym tle. Dlaczego przyprowadzono do niej Sylvase Caeren? Śliczna kobieta z czujnymi niebieskimi oczami, które teraz utkwiła w Elayne, była dziedziczką lorda Nasina, a nie Głową Domu Caeren.
— Caeren opowiada się po stronie Trakand — zabrzmiały szokująco słowa Sylvase, gdy tylko ściągnęła wodze. W więzi odbiło się echem zaskoczenie Elayne. Arymilla gapiła się na Sylvase, jakby uznała ją za szaloną. — Mój dziad padł rażony apopleksją Arymilla — spokojnie wyjaśniła młoda kobieta. — A moi kuzyni jeden przez drugiego spieszyli, by uznać mnie Głową Domu. Ogłoszę to publicznie, jeśli sobie życzysz, Elayne.
— Może tak byłoby najlepiej — powoli powiedziała Elayne. Publiczne ogłoszenie uczyni rzecz nieodwołalną. Nie po raz pierwszy Dom zmieniał strony, nawet bez okazji, jaką była śmierć jego Głowy, ale z pewnością był to najlepszy raz. — Trakand gorąco wita Caeren, Sylvase. — Lepiej również nie okazywać nadmiernego dystansu. Niewiele wiedziała o Sylvase Caeren.
Sylvase pokiwała głową akceptując przyjętą formułę. A więc dysponowała co najmniej odrobiną inteligencji. Wiedziała, że nie może liczyć na całkowite zaufanie, póki nie dowiedzie swojej lojalności, oficjalnie proklamując poparcie.
— Czy na dowód twojego zaufania mogłabym pełnić kuratelę nad Arymillą Naean i Elenią? Oczywiście w Pałacu Królewskim czy gdziekolwiek zechcesz. Wierzę, że mój nowy sekretarz, pan Lounalt, zdoła je przekonać do opowiedzenia się po twojej stronie.
Z jakiegoś powodu Naean krzyknęła głośno i byłaby spadła z siodła, gdyby jeden z Gwardzistów nie złapał jej za ramię, Arymilla i Elenia wyglądały, jakby je zemdliło.
— Nie wydaje mi się — odrzekła Elayne. Żadna rozmowa z jakimś sekretarzem nie przyniosłaby takich wyników Wychodziło na to, że Sylvase sama miała dość twarde serce, — Naean i Elenia publicznie ogłosiły poparcie dla Arymilli, Gdyby je odwołały, oznaczałoby to ich koniec. — Naprawdę byłby to dla nich koniec. Zaprzysiężone im pomniejsze Domy zaczęłyby się wycofywać, póki ich Dom zupełnie nie straciłby na znaczeniu. One same jako Głowy Domów mogłyby nie pożyć długo po ogłoszeniu poparcia dla Trakand. Jeśli zaś chodzi o Arymillę... Elayne nigdy by się nie zgodziła na zmianę stron przez tamtą. Nie chce poparcia tej kobiety, nawet gdyby jej zaoferowała!
Coś ponurego zamigotało w oczach Sylvase, gdy popatrzyła na trzy kobiety.
— Mogłyby pod wpływem odpowiedniej perswazji. — Och, tak, strasznie twarde serce. — Ale będzie, jak sobie życzysz, Elayne. Niemniej, uważaj na nie. Zdradę mają we krwi.
— Baryn opowiada się po stronie Trakand — znienacka oznajmił Lir. — Ja również ogłoszę publicznie swą decyzję, Elayne.
— Anshar opowiada się za Trakand — rzekła Karind zdecydowanym głosem. — Dziś jeszcze wyślę proklamację.
— Zdrajcy! — krzyknęła Arymilla. — Dacie za to głowy! — Sięgnęła do paska, gdzie wisiała pochwa sztyletu, wysadzana klejnotami i pusta, jakby chciała rzecz osobiście załatwić od razu. Elenia roześmiała się, ale śmiechem pozbawionym wesołości. Brzmiał prawie jak płacz.
Elayne wzięła głęboki oddech. Oto dziewięć z dziesięciu potrzebnych Domów. Ale nie miała większych złudzeń. Jakiekolwiek pobudki przyświecały Sylvase, Lir i Karind próbowali uratować, co się da, odcinając od przegranej sprawy i przystając do tej, która nagle zaczynała wyglądać dobrze. Będą oczekiwali preferencyjnego traktowania za to, że opowiedzieli się po jej stronie, zanim zasiadła na tronie, a równocześnie chcieliby, żeby zapomniała, iż kiedykolwiek popierali Arymillę. Nie mogli liczyć ani na to, ani na tamto. Z drugiej strony, nie mogła z miejsca odrzucić ich propozycji.
— Trakand kłania się Baryn. — Ale bez odrobiny ciepła. Nigdy. — Trakand kłania się Anshar. Kapitanie Guybon, proszę jak najszybciej odprowadzić więźniarki do miasta. Zbrojni Caeren, Baryn i Anshar odzyskają broń i zbroje, gdy tylko ogłoszone zostaną proklamacje poparcia, ale sztandary można im zwrócić od razu. — Charlz zasalutował, zawrócił gniadosza i już wykrzykiwał odpowiednie rozkazy.
Kiedy popchnęła siwą w kierunku Dyelin, która na czele Catalyn i trzech młodych głupców w pozłacanych zbrojach wyjeżdżała właśnie z bocznej uliczki, Lir i Karind zajęli miejsce za nią i Birgitte. Nie czuła niepokoju, mając ich za plecami — trudno czuć obawy w obecności stu Gwardzistek. Póki proklamacje nie ujrzą światła dziennego, pozostaną pod czujną obserwacją. Sylvase również. Myśli Elayne już wybiegały naprzód.
— Zachowujesz się strasznie wstrzemięźliwie — półgłosem powiedziała Birgitte. — Właśnie odniosłaś wielkie zwycięstwo.
— A za kilka godzin — odrzekła — dowiem się, czy i kiedy będę musiała odnieść następne.