Dawid czuł zmęczenie w kościach, bolały go wszystkie mięśnie, a w głowie mu dudniło. Przez dziewięć dni podróżował bez wytchnienia: wybrzeże, Harvard, Waszyngton teraz zaś chciał już tylko spać, nawet gdyby tymczasem świat miał stanąć w miejscu. Z Waszyngtonu do Richmond przejechał pociągiem, a tam, nie mogąc wynająć samochodów ani — gdyby go nawet wynajął — kupić benzyny, ukradł rower i nim właśnie przebył resztę drogi. Nigdy nie przypuszczał, że nogi potrafią aż tak potwornie boleć.
— Pewien jesteś, że nie będą ich chcieli słuchać w Waszyngtonie? — zapytał dziadek Sumner.
— Nikt nie lubi złych proroków — odparł Dawid. To właśnie Selnick był takim złym prorokiem. Wedle pobieżnych informacji, których udzielił Dawidowi, rząd zmuszony był już uznać powagę nadciągającej katastrofy, ale zamiast przedsięwziąć daleko idące środki dla jej odwrócenia, lub choćby złagodzenia, wolał roztaczać przed ludźmi enigmatyczną wizję wielkiej odnowy, która miała nastąpić jesienią. Jeśli wierzyć Selnickowi, przez nadchodzące pół roku ci, którzy mają zdrowy rozsądek i pieniądze, wykupią wszystko, co się da, aby się zabezpieczyć na przyszłość, gdyż po tym okresie łaski nie pozostanie już nic do kupienia.
— Selnick uważa, że powinniśmy wystąpić z ofertą zakupienia jego aparatury. Uczelnia podskoczy z radości na wieść, że może się jej natychmiast pozbyć. Tanio. — Dawid, się zaśmiał. — Tanio. Jakieś ćwierć miliona.
— Wystosuj ofertę — zarządził krótko dziadek Sumner. A Walt przytaknął z namysłem.
Dawid wstał niepewnie i pokręcił głową. Pomachał im na do widzenia i udał się do łóżka.
Ludzie wciąż jeszcze chodzili do pracy. Fabryki nadal produkowały, choć mniej niż dawniej i żadnych artykułów luksusowych, ale przechodziły na węgiel tak szybko, jak tylko się dało. Dawid rozmyślał o zaciemnionych miastach, o ławicach rdzewiejących ciężarówek, o gnijącej na polach kukurydzy i pszenicy. I o komisjach priorytetowych, które się kłóciły, walczyły, agitowały za tą czy inną sprawą. Minęło sporo czasu, zanim rozdygotane mięśnie Dawida pozwoliły mu się rozluźnić, a jeszcze więcej, nim niespokojna wyobraźnia dała mu zasnąć.
Budowa szpitala postępowała nieprawdopodobnie szybko. Pracowano na dwie zmiany, znowu w myśl zasady “cena nie gra roli”. Zapieczętowane skrzynie i kartony z aparaturą laboratoryjną stały w długim baraku, wybudowanym z myślą o przechowaniu urządzeń do czasu, gdy będą potrzebne. Dawid rozpoczął. pracę w prowizorycznym laboratorium, usiłując odtworzyć badania Frerrera i Semple'a. A w pierwszych dniach lipca na farmę zjechał Harry Vlasic. Vlasic był niski, gruby, krótkowzroczny i porywczy. Dawid odnosił się do niego z takim samym lękiem i szacunkiem, jakim początkujący student fizyki mógłby obdarzać Einsteina.
— Dobra — oświadczył Vlasic. — Zbiory kukurydzy się nie udały, tak jak przewidywano. Monokultura! Też coś! Uratują sześćdziesiąt procent pszenicy, ani grama więcej. A zimą — ha! — poczekajcie tylko do zimy. No, gdzie ta jaskinia?
Zaprowadzili go do wlotu jaskini, oddalonej od szpitala o niespełna sto metrów. W środku zapalili latarki. W swej głównej części jaskinia mierzyła ponad półtora kilometra długości, a było też kilka odnóg, prowadzących do mniejszych komnat. Jednym z korytarzyków płynęła czarna, bezgłośna rzeka. Czysta, źródlana woda. Vlasic bez przerwy kiwał głową. Nawet po wyjściu z jaskini.
— Niezłe to jest — powiedział. — Powinno się udać. Laboratoria w środku, przejście podziemne ze szpitala, izolacja przed skażeniem — całkiem nieźle.
Tego lata i w początkach jesieni pracowali po szesnaście godzin na dobę. W październiku przez kraj przeszła pierwsza fala grypy, poważniejsza w skutkach niż epidemia z lat 1917-1918. W listopadzie zanotowano przypadki nowej choroby; tu i ówdzie szeptano, że to dżuma, ale Ministerstwo Informacji orzekło, że chodzi o grypę. Dziadek Sumner zmarł w listopadzie. Dopiero wówczas Dawid dowiedział się, że on i Walt są jedynymi spadkobiercami majątku znacznie przewyższającego wszystko, o czym marzył. I był to majątek w gotówce. W ciągu ostatnich dwóch lat dziadek Sumner spieniężył wszystko, co mógł.
W grudniu zaczęła się zjeżdżać rodzina, która opuściła wsie, miasteczka i miasta rozrzucone po całej dolinie, aby zamieszkać w szpitalu i przyległych budynkach. Racjonowanie wszelkich dóbr, czarny rynek, inflacja i grabieże zamieniły miasta w pola walki. A rząd zamroził aktywa wszystkich przedsiębiorstw: niczego nie można było kupić ani sprzedać bez zezwolenia. Wojsko zajmowało budynki, a pracownicy rządowi nadzorowali wprowadzony powszechnie system racjonowania zakupów.
Rodzina zwoziła z sobą żywy inwentarz. Wuj Jeremy Streit przywiózł cztery ciężarówki towarów żelaznych. Eddie Beauchamp przyjechał z kompletnym wyposażeniem gabinetu dentystycznego. Ojciec Dawida pozwoził ile mógł ze swego domu towarowego. Członkowie rodziny trudnili się różnymi zawodami, toteż zebrano godziwe zapasy z każdej niemal gałęzi handlu i rzemiosła, jaką można sobie wyobrazić.
Odkąd zabrakło radia i telewizji, rząd przestał radzić sobie z rosnącą paniką. Stan wyjątkowy ogłoszono dwudziestego ósmego grudnia. O sześć miesięcy za późno.
Gdy nadeszły wiosenne deszcze, nie było już przy życiu ani jednego dziecka poniżej ośmiu lat, a z trzystu dziewiętnastu osób, które przywędrowały w górę doliny, pozostało dwieście jeden. W miastach żniwo było znacznie obfitsze.
Dawid przyglądał się płodowi świni, na którym właśnie miał przeprowadzić sekcję. Zwierzątko było pomarszczone i wyschnięte, miało zbyt miękkie kości, gruczoły limfatyczne powiększone, twarde. Dlaczego? Dlaczego czwarta generacja nie chciała się rozwijać? Harry Vlasic zbliżył się na moment, aby popatrzeć, po czym odszedł, pochylając głowę w zamyśleniu. Nawet on nie potrafi znaleźć wyjaśnienia pomyślał Dawid niemal z satysfakcją.
Tej nocy Dawid, Walt i Vlasic spotkali się, żeby omówić wszystko jeszcze raz. Mieli dość żywego inwentarza, aby dzięki klonowaniu i naturalnemu rozmnażaniu trzeciej generacji wyżywić jakoś te dwieście osób. Mogli klonować do czterystu zwierząt na raz. Kurczęta, świnie, bydło. Jeśli jednak wszystkie zwierzęta staną się bezpłodne, co wydawało się pewne, zapas żywności trzeba by uznać za ograniczony,
Obserwując obu starszych mężczyzn, Dawid uświadomił sobie, że celowo omijają oni drugie zasadnicze pytanie: jeśli i ludzie staną się bezpłodni, jak długo będzie im potrzebne ciągłe uzupełnianie zapasów żywności?
— Powinniśmy wyizolować grupę bezpłodnych myszy, sklonować je i zbadać nawrót płodności w każdej nowej generacji klonów — powiedział Dawid.
Vlasic zmarszczył brwi i potrząsnął głową.
— Gdybyśmy mieli ze dwunastu studentów, mogłoby się to udać — powiedział cierpko.
— Musimy to sprawdzić — oponował Dawid, czując nagły przypływ gorąca. — Zachowujecie się obaj tak, jakby chodziło o plan na kilkuletni stan wyjątkowy. A jeśli będzie inaczej? Cokolwiek powoduje bezpłodność, dotknęło już wszystkie zwierzęta. Musimy to sprawdzić.
Walt spojrzał przelotnie na Dawida i rzekł:
— Nie mamy ani czasu, ani warunków na przeprowadzenie takich badań.
— Bzdura — odparł Dawid beznamiętnie. — Produkujemy dość elektryczności, mamy nawet nadwyżki mocy. Mamy też sprzęt, któregośmy jeszcze nawet nie rozpakowali…
— A kto by go obsługiwał?
— Ja. zajmę się tym w ramach czasu wolnego.
— Jakiego znów czasu wolnego?
— Znajdę go.
Wpatrywał się w Walta tak długo, aż stryj przyzwalająco wzruszył ramionami.
W czerwcu Dawid miał już wstępne odpowiedzi.
— W łańcuchu A4 — oznajmił — wskaźnik płodności wynosi dwadzieścia pięć procent.
Vlasic od trzech czy czterech tygodni pilnie obserwował prace Dawida i nie był zdziwiony jego oświadczeniem. Za to Walt popatrzył na Dawida z niedowierzaniem.
— Pewien jesteś? — wyszeptał po chwili.
— Czwarta generacja klonów bezpłodnych myszy wykazywała anomalie typowe dla wszystkich klonów tego pokolenia — tłumaczył Dawid, z trudem panując nad zmęczeniem. — Zarazem jednak osiągnęła dwadzieścia pięć procent płodności. Potomstwo żyje krócej, ale jest w nim więcej osobników płodnych. Taka tendencja utrzymuje się aż do szóstego pokolenia, którego płodność osiąga już dziewięćdziesiąt cztery procent, a zdolność do życia znów zaczyna zwyżkować, potem zaś stopniowo się normalizuje.
Dawid miał to wszystko na wykresach, które teraz oglądał Walt. A, A1, A2, A3, A4 i ich potomstwo z reprodukcji naturalnej — a, al, a2, a3… Po A4 nie było już kolejnego łańcucha klonów: ani jeden osobnik nie osiągnął dojrzałości.
Dawid usiadł głębiej w fotelu, przymknął oczy i pomyślał o łóżku, kocu po samą szyję i czarnym, czarnym śnie.
— Organizmy wyższe wyginą, jeśli nie będą się rozmnażały drogą naturalną. A zdolność do takiego rozmnażania się powraca. Coś tam w środku odzyskuje pamięć i samo się zabliźnia — powiedział sennym głosem.
— Zostaniesz wielkim człowiekiem, jak cię zaczną drukować — rzekł Vlasic, kładąc dłoń na ramieniu Dawida. Potem przeniósł się na miejsce koło Walta, aby mu wskazać szczegóły, które Walt mógł przeoczyć.
— Fantastyczna robota — powiedział cicho, a oczy mu błyszczały, gdy przerzucał kartki. — Fantastyczna. — Potem znów spojrzał na Dawida. — Zdajesz sobie, naturalnie, sprawę ze znaczenia swojej pracy?
Dawid otworzył oczy i napotkał wzrok Vlasica. Skinął głową. Walt w zdumieniu spoglądał to na jednego, to na drugiego. Dawid wstał i przeciągnął się. — Muszę się przespać — powiedział na odchodnym.
Sen długo jednak nie przychodził. Dawid miał w szpitalu pojedynczy pokój, udało mu się bardziej niż innym, którzy spali przeważnie w pokojach dwuosobowych. Szpital mieścił ponad dwieście łóżek, ale pojedynczych pokoi było w nim niewiele. Znaczenie — rozmyślał. Był go świadom od samego początku, chociaż nie od razu przyznał się do tego nawet przed samym sobą; jeszcze i teraz nie był gotów mówić na ten temat. Nie było to nic pewnego. Trzy z kobiet w końcu zaszły w ciążę, po półtorarocznym okresie bezpłodności. Margaret miała rodzić lada dzień: na razie dziecko kopało i było w świetnej formie. Jeszcze pięć tygodni — pomyślał. Jeszcze pięć tygodni i może nigdy nie będzie musiał rozmawiać o znaczeniu swoich badań.
Ale Margaret nie czekała aż pięciu tygodni. W dwa tygodnie później urodziła martwe dziecko. W następnym tygodniu Zelda poroniła, a May straciła ciążę w kilka dni po tym. Tego lata deszcze nie pozwoliły im zasiać nic prócz warzyw w tarasowym ogrodzie.
Walt zaczął poddawać mężczyzn testom na płodność, po czym doniósł Dawidowi i Vlasicowi, że ani jeden mężczyzna w dolinie nie pozostał płodny.
— A zatem — rzekł cicho Vlasic — rozumiemy teraz znaczenie pracy Dawida.