25

Dzięki medycznej wiedzy Jaskariego, niebieskiemu szafirowi Dolga i leczącym dłoniom Marca udało się przywrócić życie pragnącemu śmierci Lemuryjczykowi. Ciężka to była praca, on bowiem w niczym nie pomagał, a rana w piersi, zadana przez ptasi szpon, okazała się bardzo głęboka, sięgała prawie do samego serca.

Uratowali Gorama. Wyglądało jednak na to, że on wcale się z tego nie cieszy.

– Potrzebny jesteś w świecie na powierzchni Ziemi – rzekł Ram poważnie, gdy przyszedł do niego do szpitala.

Goram popatrzył na niego niezbyt przytomnie.

– Czy Lilja też wyjdzie na zewnątrz?

– Tak, ale tym się nie przejmuj, ona będzie razem z Dolgiem.

– Wobec tego spróbuję – szepnął, a potem znów stracił świadomość.

Powrócił do świata żywych, lecz w jego oczach nie było już radości.

Ram, Faron i Marco odbyli bardzo poważną rozmowę z dowódcą Elity Strażników.

– Czy nie da się cofnąć tej obietnicy złożonej Świętemu Słońcu? – spytał Faron.

– Niestety – odparł wysoko postawiony Strażnik. – Przysięga dochowania cnoty jest jedną z naszych najważniejszych.

– Uważam, że to zupełnie niepotrzebna obietnica – wtrącił się Ram. – Lilja przecież również służy Słońcu.

– Lecz nie w taki sam sposób.

– Ale dwoje młodych ludzi cierpi.

Dowódca Elity Strażników westchnął.

– Wiem, jak się teraz miewa Goram, sam też przeżyłem podobny uczuciowy problem, ale mnie się udało z nim uporać – oświadczył z dumą.

– A tej kobiecie? – spytał cicho Marco. – Czy jej także się udało?

Przywódca milczał. Twarz miał niezgłębioną.

Długo czekali, lecz nie doczekali się na odpowiedź.


U Berengarii zadzwonił telefon, w słuchawce odezwała się Indra.

– Będą teraz zapalać wielkie Słońce. Ram i ja wybieramy się w Góry Czarne, pojedziesz z nami?

– Bardzo chętnie. Dobrze jest obserwować takie wydarzenie z miejsca dla orkiestry, a przecież to po części również nasze dzieło.

Z powodu czarnych ptaków i sporych strat wśród robotników montaż masztu nieco się opóźnił, teraz jednak wszystko już było gotowe do uroczystego odsłonięcia.

Stawili się również wszyscy uczestnicy ostatniej wyprawy. Wyjątkiem był Goram, który musiał zebrać siły przed podróżą na powierzchnię Ziemi. Stali teraz na płaskowyżu wśród wiejącego wiatru i staranniej otulali się ubraniami, jak gdyby chcieli się ochronić przed nieprzyjaznym mrokiem Gór Czarnych. Wielu ludzi obserwowało doniosłe wydarzenie także w Ciemności, gdyż z Królestwa Światła nowego Słońca nie dało się tak wyraźnie zobaczyć.

Maszt był olbrzymi, tak wysoki, że nie dawało się dostrzec jego czubka. Berengaria nie zazdrościła tym, którzy mieli wspiąć się na wierzchołek, wiedziała jednak, komu przypadnie zaszczyt zapalenia Świętego Słońca.

Wybrańcem był Móri, czarnoksiężnik, któremu tak wiele zawdzięczano i który nigdy nie podkreślał znaczenia swych dokonań. Pod tym względem przewyższał go jedynie syn Dolg, najskromniejszy bohater w całym Królestwie. Móri wraz z paroma odważnymi monterami byli już na górze, wkrótce miała nastąpić wielka chwila, pozostawały zaledwie dwie minuty do wyznaczonego czasu.

– No i co wy na to, dziewczęta? – rozległ się głos Farona. Stanął za Indrą i Berengarią i położył im ręce na ramionach. – Zmarzłyście?

– Tak, wielki-wodzu-który-podkradasz-się-od-tyłu – powiedziała cierpko Berengaria. – Ale lubimy marznąć w takich emocjonujących okolicznościach.

Od jego dłoni, spoczywającej na ramieniu dziewczyny, biło ciepło. Uśmiechnął się trochę drwiąco.

– Ty i Indra zawsze macie na końcu języka jakąś ciętą odpowiedź, ale to naprawdę wielka chwila, którą pragnę przeżyć razem z wami.

– A więc udzielamy ci pozwolenia – roześmiała się Indra. – Wydaje mi się, że wszyscy wnieśliśmy swój wkład w wybudowanie tego masztu.

– Owszem, wszyscy mamy prawo tak czuć, ale teraz czas już nadszedł.

Na płaskowyżu zapadła cisza. Jedynie wiatr szarpał za ubrania i zawodził na podtrzymujących maszt stalowych linach.

Wiadomo było, że w Królestwie Światła i w Ciemności wygłoszone zostaną uroczyste przemówienia, zagrają orkiestry i zaśpiewają chóry. Tu niczego podobnego nie planowano. Całe szczęście, tą okolicą władała jedynie wielka cisza pustkowia.

I nagle otaczający ich mrok rozerwało promienne światło, musieli osłonić oczy, tak bardzo było bowiem mocne.

A zaraz potem ukazały się Góry Czarne w całej swej przytłaczającej okazałości. Jasne i piękne, wprost zapierające dech w piersiach.

Światło było mocne, ale też i miało docierać daleko.

Święte Słońce oświetlało teraz całe wnętrze Ziemi, które stało się jednym królestwem.

Królestwem Światła.


Dwa dni później Elena wybrała się z Miszą do sklepów stolicy. Zamierzali kupić mniejsze i większe rzeczy do nowego domu w krainie Timona.

W ostatnim czasie rysowali, planowali i dyskutowali z ekspertami, najzupełniej obojętnie traktując zajęcia przyjaciół z ich grupy. Oczywiście zauważyli, że wielkie Słońce świeci teraz nad całym wnętrzem Ziemi, bo to przecież właśnie ono oświetlało ich działkę, poza tym jednak niewiele ich to interesowało. Żyli w swoim własnym małym świecie, a Elena nigdy nie była równie szczęśliwa jak teraz.

Nareszcie czuła się jak ryba w wodzie, miała wiele zajęć w domu, odnalazła miłość i spokój. A Misza nieustannie ją podziwiał i szczerze się cieszył, że nie musi wyprawiać się na poszukiwanie niebezpiecznych przygód. Pragnął zostać nauczycielem jak jego ojciec, podjął już decyzję.

Siedzieli teraz w kawiarnianym ogródku, odpoczywali po odwiedzeniu sklepów z zasłonami, gdy Elena powiedziała nagle:

– Popatrz w tamtą stronę, to przecież Ram. I oczywiście Indra. Są też inni, Dolg i Móri.

– Idą wszyscy! – wykrzyknął Misza. – Czyżby szli na postój gondoli?

– Tak – sapnęła Elena. – Wybierają się do bazy rakietowej. Wychodzą na powierzchnię Ziemi. O, jest też i Marco! Kochany Marco, on nas opuszcza, jak sobie teraz damy radę?

– Ram chyba mówił, że Marco będzie pomagał jakiejś grupie badaczy.

– Tak, to, zdaje się, wiąże się z warstwą ozonową i lodem na biegunach – potwierdziła Elena. – Idzie też Berengaria, moja piękna kuzynka. Pomyśl tylko, a jeśli nigdy więcej ich nie zobaczymy?

Oddalali się coraz bardziej od Eleny i Miszy, których nie zauważyli. Elena patrzyła za nimi ze łzami w oczach. Szła Sassa z Jorim, Kiro i Sol, Lilja, która miała działać razem z Dolgiem.

– Widzę, że Faron czeka na nich z Erionem – powiedział Misza, który w napięciu śledził całą scenę. Większość z tych ludzi była przecież jego przyjaciółmi.

– Tak, ale Obcy nie wyjdą na zewnątrz. Widziałam, że Faron ściskał Indrę i Sassę. Lilję też. Ale Berengarii tylko podał rękę.

– To bardzo brzydko z jego strony.

– No, oni się tak dobrze nie znają. Berengaria nie brała udziału w wielkiej ekspedycji.

– Mhm, masz rację. Och, będę za nimi tęsknić.

– Ja także – powiedziała Elena roztargnionym głosem.

Wkrótce jednak Elena i Misza stracili dawnych przyjaciół z oczu, a potem prędko o nich zapomnieli, wracając do swoich spraw.

Opuścili już tę grupę, podobnie jak wcześniej zrobili to Oriana i Thomas, a także Paula i Helge. Oko Nocy właściwie także nie zaliczał się już do dawnego kręgu przyjaciół. Jego żona spodziewała się dziecka, a ponadto był wodzem, dlatego też musiał zostać przy Indianach. Siska również nigdzie się nie wybierała ze względu na Gwiazdeczkę, lecz ona i Oko Nocy musieli być gotowi do wyjazdu w każdej chwili, gdy tylko zaistnieje potrzeba, by stawili się wszyscy wybrani. Nie wiadomo było, na co mają się przygotowywać.

Yorimoto znalazł sobie sympatię i był nią bardzo zajęty, Jaskari został wśród zwierząt.

Grupa przyjaciół trochę się skurczyła.

Duchy jednak towarzyszyły im nadal, niewidzialne jak zwykle.

W gondoli wiozącej ich do bazy większość udających się na powierzchnię Ziemi siedziała w milczeniu. Nie wiedzieli, czy kiedykolwiek jeszcze ujrzą Królestwo Światła.

Walczyli dotychczas z potworami najróżniejszej maści, teraz pozostawało im stawić czoło najgroźniejszemu ze wszystkich stworzeń.

Człowiekowi.

Загрузка...