8

Elena wolnym krokiem podążała wraz z innymi w stronę wyjścia. Wezwanych było tak wielu, że nawet szerokie wrota pałacu nic zdołały przepuścić wszystkich naraz. Elena szła obok Miszy, żeby dać mu poczucie bezpieczeństwa i służyć wsparciem, lecz nie była to cała prawda. Po pierwsze, miał wielu chętnych do pomocy przyjaciół, a po drugie, Elena chciała zatrzymać go dla siebie.

Misza nie był Jaskarim ani Armasem czy też inną godną pożądania zdobyczą, lecz po prostu sympatycznym, miłym i bezbronnym młodym człowiekiem, na którego Elena postanowiła zagiąć parol. Nigdy nie wiadomo, do czego może to doprowadzić, przecież i tak miała już pewną tajemniczą przewagę w stosunku do innych dziewcząt.

Elena dostrzegła w tłumie wiele znajomych twarzy. No tak, właściwie znała tu wszystkich. Usłyszała nawet rozradowany głosik: „Pats, Tata, tam idzie Lam” i spokojną mrukliwą odpowiedź Katy: „Siedzę u taty na bajana”.

Powszechnie podejrzewano, że ojcem Katy jest Tam, brat Ticha, Chor bowiem był kuzynem Misy. Skoro chciano uniknąć niepotrzebnych kazirodczych związków, Chora na pewno nie wybrano na ojca dziewczynki. Wszyscy trzej Madragowie ubóstwiali Katę, lecz Tam rzeczywiście zajmował się nią najwięcej. Okazywał wzruszającą troskę o małe Madrażątko, które teraz mogło cieszyć się niezwykłym widokiem z wysokości ramion potężnego Tama.

Coś szczeciniastego, choć jednocześnie miękkiego otarło się o szyję Eleny. Dziewczynie ciarki przeszły po plecach, to jeden z wilków, nie wiedziała który, ten z Gór Czarnych. Nie brała udziału w ekspedycji, nie wszystkich więc jej uczestników znała równie dobrze. Wilków na przykład trochę się bala.

Kata z wysokości swego punktu widokowego zawołała:

– Hej, Tolitoto, Tolitoto to tamulat – wyjaśniła swojemu „konikowi”.

– Co na miłość boską…? – zaczęła Elena.

Indra znajdująca się tuż obok wyjaśniła z uśmiechem:

– Kata powiedziała, że Yorimoto to samuraj.

– No tak, to przecież było słychać wyraźnie – roześmiała się Elena.

Yorimoto również wzbudzał w niej pewne obawy, a to dlatego, że nie miała okazji bliżej go poznać. Nie bądź takim tchórzem, Eleno, upominała się surowo, musisz przecież wreszcie kiedyś z tym skończyć!

Gdzieś wśród tłumu mignęła jej Berengaria, spostrzegła też, że i wzrok Miszy kieruje się w jej stronę. Serce zasznurowało jej się w piersi. Och, byle znów nie było żadnych historii z Berengaria! Niech i mnie będzie wolno kogoś przy sobie utrzymać!

Zaraz w następnej chwili pożałowała takich myśli. Kuzynka wyglądała na bardzo osamotnioną. Ona, radująca się każdą chwilą życia Berengaria, która zawsze dostawała wszystko, czego tylko zapragnęła? Ta pustka w jej oczach, skąd ona się wzięła? Jakieś przerażające poczucie opuszczenia…

Elenę ogarnęła niemal ochota, by podejść do dziewczyny, uściskać ją i zapewnić, że przecież ma przyjaciół, a Elena jest właśnie jednym z nich. Nie zdołała się jednak przecisnąć w jej kierunku, a Berengaria nawet nie zerknęła w ich stronę, wzrok miała wbity w przestrzeń, patrzyła gdzieś daleko przed siebie, może zaglądała we własne myśli?

Tak było aż do chwili, gdy rozległ się okrzyk Gwiazdeczki „Hej, Bengalia!” Drgnęła wtedy i zaraz twarz jej się rozjaśniła.

Elena słyszała okrzyki zdumienia wszystkich, którzy już byli na schodach, a gdy sama wyszła…

– Ach, co to ma znaczyć? – jęknęła, ale Misza, rzecz jasna, nie potrafił jej niczego wyjaśnić.

Przed pałacem czekały trzy najzupełniej obce i niezwykle eleganckie gondole. Długie, smukłe, połyskujące złotem.

Marco stanął tuż przy niej.

– Wydaje mi się, że mamy do nich wsiąść – rzekł bezdźwięcznie.

– To jasne, ale… Kto nimi przyleciał? I kto nimi kieruje?

– Nie wiem, Eleno.

Wydał polecenie, by wszyscy zajęli miejsca. Elena wiedziała, że duchy są wraz z nimi, one jednak nie potrzebowały żadnych siedzeń. Zadbała o to, by nie posadzono jej razem z wilkami, ale Miszę pociągnęła za sobą. Za niego była przecież odpowiedzialna.

W końcu wszyscy już usadowili się na swoich miejscach w „oglomnych dondolach”, jak będące wyraźnie pod wrażeniem dziewczynki nazywały pojazdy.

– Zaczekajcie! – zawołała Berengaria. – Armas jeszcze nie przyszedł.

Marco jej odpowiedział:

– Mamy nie czekać na Armasa, takie dostałem polecenie.

Zdumiało to wszystkich, którzy siedzieli w tej samej gondoli co on. Armas był wszak bardzo ważnym członkiem ich grupy.

Pojazd okazał się niezwykle luksusowy, wyściełany aksamitem w kolorze królewskiego błękitu ze wzorem przypominającym nieco lilie francuskie, które przy bliższym przyjrzeniu jednak okazały się symbolami Świętego Słońca. Wszystko zostało tu przygotowane tak, by zapewnić pasażerom jak największy komfort aż po najdrobniejsze szczegóły. Po twarzach podróżnych znać było, że doskonale by się bawili, gdyby nie nieustannie dręczące ich pytanie: Co się właściwie dzieje i co tak naprawdę ich czeka?

Elena żałowała, że Berengaria nie wybrała innej gondoli, nie podobał jej się bowiem nieskrywany podziw, jakim Misza darzył jej piękną kuzynkę. Było jednak już za późno, żeby się przesiąść, gdyż gondole po cichu ruszyły z miejsca, równie bezszelestnie i tajemniczo jak przybyły.

– Nikt nimi nie steruje! – wykrzyknęła Berengaria, siedząca obok Marca. – Jesteśmy tutaj przecież sami! Czyżby przy drążkach siedział robot?

– Przypuszczam, że te gondole są same w sobie robotami – odrzekł nieco zdumiony książę. – Tsi-Tsungga, ty jesteś przecież ekspertem od gondoli, czy mógłbyś iść na przód i to sprawdzić?

Tsi natychmiast go usłuchał, umieściwszy wcześniej zachwyconą Gwiazdeczkę na kolanach Marca.

– Hej, Bengalia – rozpromieniła się dziewczynka. – Giazecka na kojanach Maka.

– Widzę, widzę – uśmiechnęła się Berengaria z nadzieją, że Kata tego nie zauważy i nie zechce usiąść na kolanach u niej. Byłoby troszeczkę za dużo tego szczęścia.

Nie zdążyła jeszcze pomyśleć o tym do końca, gdy tuż obok rozległ się nieśmiały głosik:

– Na kojana, Bengabanga?

Kata patrzyła spod grzywki tak błagalnym spojrzeniem, że Berengaria natychmiast się ugięła.

– Oczywiście, że możesz siedzieć ze mną. Właź!

Jednocześnie bowiem ujrzała z przodu twarz Misy, która odwróciła się i pytająco na nią patrzyła. Była taka dumna z córeczki, lecz jednocześnie w jej oczach znać było strach, że mała usłyszy odmowną odpowiedź. Berengaria posiała Misie uspokajający uśmiech.

– No cóż, pękła mi kość udowa – mruknęła do Marca, gdy Kata wspięła się jej wreszcie na kolana. – Ale czego się nic robi…

– Plenko lecimy, baldzo plenko – zachwycała się Kata.

I rzeczywiście, mknęli ze świstem na stosunkowo niewielkiej wysokości, a poruszali się tak szybko, że cała okolica zlewała się w zieloną plamę.

Tsi wrócił niezwykle podniecony.

– Tam nikogo nie ma. I nic. Nie ma nawet tablicy rozdzielczej. Ojej, schodzimy w dół, pod ziemię!

Miał rację, prędkość zmniejszyła się, gdy gondola obniżyła lot i wleciała między dwa nasypy w jakiejś nieznanej okolicy. Przed nimi widniała ściana. Za sprawą niewidzialnych sił otwarła się i gondole wsunęły się do rozjaśnionego tunelu. Wszyscy siedzieli pogrążeni w milczeniu, nawet Gwiazdeczka przestała szczebiotać.

Potem znów zaczęli się wznosić i wkrótce znaleźli się na świeżym powietrzu. Pojazdy się zatrzymały.

Wszystkich dręczyło to samo pytanie; gdzie my jesteśmy?

Okolica była łagodna i przyjemna. Nie różniła się zbytnio od najpiękniejszych miejsc w Królestwie Światła, lecz panowała tu inna atmosfera, inne światło, choć nikt zapewne nie zdołałby opisać tych różnic. Drzwi się otworzyły, zaczęli więc wysiadać. Wszyscy wyglądali na oszołomionych.

Od razu zdumiało ich powietrze. Przyjemne letnie ciepło, takie, jakie można przeżyć o poranku w południowych krajach, zanim słońce zacznie zbyt mocno przypiekać. No i jeszcze zapachy, niesłychane ich bogactwo, jak gdyby znaleźli się w wielkim ogrodzie pełnym ziół, których woń mieszała się z egzotycznymi aromatami.

Śliczne domki rozmieszczono tak umiejętnie, że nie psuły wrażenia całości. Najdziwniejsze jednak było to, że wszędzie dookoła chodziły wolno zwierzęta, i to takie, których większość z przybyłych nigdy nie widziała. Indra, Marco i jeszcze kilkoro innych pamiętali je z czasów na powierzchni Ziemi albo z książek przyrodniczych. Ujrzeli tu wiele takich gatunków, które w normalnych warunkach nie żyły obok siebie. Na przykład trawę szczypały dwa bengalskie tygrysy.

No cóż, wielu z nich było świadkami, jak pod wpływem Marca krwiożercze drapieżniki zaczynały akceptować jako pożywienie trawę. Coś podobnego musiało zdarzyć się i tutaj, ale kto był tego sprawcą? Berengaria natychmiast spytała Marca, lecz on do niczego nie chciał się przyznać. Nigdy przecież tu nie był i nie widział tych zwierząt.

Najmłodsze dziewczynki znalazły małe jagnięta i za wszelką cenę próbowały je utulić, owieczki jednak prędko uciekły.

– Tylko bez niemądrych pomysłów, Freki – mruknęła Indra do olbrzymiego wilka.

– Za kogo ty mnie masz – odwarknął Freki.

Z najbliżej stojącego ślicznego domku wyszedł młody człowiek i witają ich z daleka, podniósł rękę.

– Armas? – wykrzyknęli z niedowierzaniem i ruszyli mu na spotkanie.

– Zaczekajcie, zaczekajcie! – zapaliła się Indra. -Ach, jakież to ciekawe! Jesteśmy w zewnętrznej części terytorium Obcych, prawda? Tu, gdzie ty mieszkasz?

– Błyskotliwa konkluzja, Indro – roześmiał się Armas. – Witajcie wszyscy!

– Dziękujemy – powiedział Marco. – Ale te zwierzęta? Wyjaśnij nam to, Armasic.

– Już niedługo dowiecie się więcej. Idą moi rodzice…

Strażnik Góry i jego żona Fionella, którą wszak dobrze znali, przywitali się z każdym z osobna. Kata w różowej sukieneczce dygnęła tak głęboko, że aż usiadła na ziemi, a Taran serdecznie uściskała swą dawną przyjaciółkę Fionellę.

– Ależ to wspaniałe! – wykrzyknęła Taran. – Znaleźliśmy się na terytorium Obcych.

– To zaledwie zewnętrzna część – podkreślił Strażnik Góry.

– No tak, ale nikomu nigdy dotychczas nie pozwalano tu przyjść. Dlaczego więc ze wszystkich mieszkańców Królestwa Światła wpuszczono właśnie nas?

– Trochę się mylisz. Ram był tu kilkakrotnie, on bowiem jest taki jak ja, w jego żyłach płynie krew Obcych. On jednak wybrał służbę w oddziałach Strażników. No, ale już niedługo otrzymacie wszystkie informacje, jakich tylko będziecie sobie życzyć. Ja chcę jedynie powiedzieć, że mamy w Królestwie Światła wiele innych wspaniałych i zasługujących na szacunek grup. Jest wszak doborowa elita intelektualistów, do której zaliczają się profesorowie, naukowcy i inne wybitne umysły, mamy też grupy składające się z przedstawicieli rozmaitych zawodów, rzemieślników, robotników, artystów i inżynierów, najlepszych, jakich tylko można znaleźć. Wy natomiast jesteście poszukiwaczami przygód, tymi, którzy dla Świętego Słońca potrafią zaryzykować wszystko. Właśnie dlatego jesteście tu teraz.

Hm, chyba raczej nie dla Świętego Słońca wypuszczali się na najbardziej ryzykowne ekspedycje i podejmowali najśmielsze wyzwania. Była to w dużej mierze kwestia własnej przyjemności i zadowolenia płynącego ze świadomości, że mogą się do czegoś przydać.

Elena trochę skuliła się w sobie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że z żądzą przygód jest mocno na bakier. A co z Miszą? No i z najmniejszymi dziećmi? Czy ich także można nazwać poszukiwaczami przygód?

Cóż, zapewne niedługo wszystko się wyjaśni.

Zaproszono ich do przepięknego ogrodu Strażnika Góry, gdzie podano orzeźwiające napoje. Nagle ponad płotem wystawiła głowę antylopa i zaczęła ogryzać listki rosnącej w ogrodzie akacji. Elena się wystraszyła, lecz Fionella zaraz ją uspokoiła, mówiąc, że miejsca starczy dla wszystkich, a liście wkrótce odrosną.

Po drugiej stronie ogrodu w zagłębieniu terenu było nieduże jezioro. Berengaria dostrzegła dwa kormorany stojące na kamieniu i prostujące skrzydła. Na widok całej tej piękności, zwierząt swobodnie pasących się dokoła, niezwykłych kwiatów w ogrodzie znów ogarnęła ją nieopanowana radość, ów głód życia. Przeciągnęła się z zadowoleniem i roześmiała w czystym, niezmąconym poczuciu szczęścia. Przyjaciele, patrząc na nią, zarazili się jej radością.

Kołyszącym krokiem nadszedł słoń, a Kata zaraz zawołała trochę przestraszona:

– Ojej! Welki peś!

W królestwie Armasa żyły nie tylko zwierzęta, byli w nim również ludzie. Kobiety tak piękne, że Elenę na sam ich widok przenikał dreszcz. I przystojni mężczyźni, którzy ciepło ich witali. Nie wszyscy byli równie doskonali, w żyłach niektórych płynęło zbyt wiele krwi Obcych, inni mieli zaś w sobie zbyt wiele ze zwykłych ludzi. Najlepiej wypadała kombinacja Obcy – Lemuryjczyk, wśród nich znajdowali się podobni do Rama, a on przecież doprawdy wyglądał nie najgorzej.

Elena nie mogła pojąć, jak to możliwe, by taka mieszanka była aż tak udana, gdyż jedyny prawdziwy Obcy, jakiego miała okazję spotkać, a mianowicie Faron, obdarzony był zaiste niezwykłą urodą. Był taki sztywny, nienaturalny, wręcz nieludzki, a przez to straszny.

Rozmowa w ogrodzie toczyła się pozornie beztrosko, gospodarze nie udzielali im zbyt wielu wyjaśnień, zapewne jednak wielu z gości lęk wciąż ściskał w brzuchu. Zaproszono ich tu wszak jako poszukiwaczy przygód, czego tym razem od nich oczekują?

Lilja siedziała milcząca w pobliżu Berengarii i pozostałych dziewcząt. Bała się spojrzeć w stronę Gorama, wyczuwała jednak, że Strażnik stoi niedaleko.

A ja tak się cieszyłam na to nowe życie, myślała. Tymczasem ot tak, po prostu, zakochałam się w niewłaściwym człowieku. Gorzej już nie mogłam trafić. To najwspanialsza osoba, jaką można sobie wyobrazić, a nie mam żadnych szans, żeby z nim być!

Owo cudowne życie stało się martwe i zimne, jakby szron pokrył zmrożoną ziemię…

Berengaria widziała, że Lilja jest nieszczęśliwa, podeszła więc i usiadła przy młodej dziewczynie. Otoczyła ją ramieniem.

– Smucisz się w taki wielki dzień? – spytała życzliwie.

Lilja zawsze czuła silną więź, łączącą ją z Berengarią, tą radosną duszą, którą niekiedy tak głęboko można było zranić. Wiedziała, że Berengaria zrozumie.

– Kochać kogoś… Czy możliwe, by to oznaczało rezygnację?

– Jedno nie musi oznaczać drugiego – odparła Berengaria, starając się przybrać wygląd mądrej i światowej osoby, ale sama wszak w miłości miała niezbyt duże doświadczenie. – Prawdą jest jednak, że nieraz trzeba rezygnować z wielu rzeczy. Ja na przykład musiałam zrezygnować z Oka Nocy przez jakieś niemądre reguły plemienne. Ale to oczywiste, że oni mieli rację. Jestem zbyt niecierpliwa i za bardzo chcę być wolna, żebym mogła dostosować się do wszystkich indiańskich obyczajów. Tak więc z historią z Okiem Nocy jakoś sobie poradziłam, chociaż moje poczucie osobistej dumy bardzo wówczas na tym ucierpiało. Ale co ty właściwie masz na myśli?

– A jeśli oboje rezygnują?

Pytanie na moment wprawiło Berengarię w osłupienie.

– Chodzi ci o to, że oboje są związani z kimś innym?

– Nie z żadną osobą. Ale jeśli jedna strona związana jest obietnicą?

Berengaria zastanowiła się.

Och, oczywiście, chodzi o Gorama. Przecież od dawna czytała to w oczach Lilji. Ale on…?

Ukradkiem zerknęła w jego stronę. Przystojny Lemuryjczyk stał teraz demonstracyjnie zapatrzony w jezioro, jak gdyby za nic na świecie nie chciał spoglądać na Lilję.

– A jakąż to przysięgą on jest związany?

– Tego powiedzieć ci nie mogę, dowiedziałam się o niej w zaufaniu.

– W takim razie sądzę, że powinnaś się uważać za wybraną, skoro zechciał ci się zwierzyć.

Lilja wzięła się w garść.

– Wybacz mi, mówię zagadkami, na które ty nie możesz przecież dać mi żadnej odpowiedzi. I tak dziękuję, że zechciałaś mnie wysłuchać.

– Z największą chęcią bym ci pomogła. Ale przynajmniej jednego możesz być pewna: twoje uczucia są odwzajemnione.

Lilja drgnęła.

– Skąd o tym wiesz?

– Nawet ślepy by to zobaczył.

– Och, dziękuję, gorąco ci dziękuję za te słowa! On nas teraz opuszcza.

– Naprawdę? Jaka szkoda! Ale sama widzisz, traktuje cię poważnie. A dokąd się wybiera?

– Nie wiem – żałośnie odparła Lilja. – Ale to brzmiało tak… definitywnie.

– No, no, tylko bez płaczu, bo inni zaraz się zainteresują. Chodź, popatrzymy na zwierzęta, uważam, że to bardzo ciekawe.

Lilja bardzo chętnie z nią poszła, dołączyły do nich zaraz dwie najmniejsze dziewczynki, biegły przodem, trochę niepokojąc zwierzęta niezmordowanymi próbami objęcia ich i przytulenia.

A Misza siedział i myślał o małej ubogiej chatce w wiosce Waregów i serce sznurowało mu się w piersi na widok wszystkich tych wspaniałości, które go teraz otaczały. Zapragnął zbudować swoim rodzicom dom taki jak Armasa.

Pytanie tylko, czy Elisowi i Nataszy spodobałby się taki pałac i czy czuliby się w nim jak w domu.

Misza i Elena mieli stolik tylko dla siebie. Dziewczynę bawiło uczenie go odpowiedniego zachowania wobec damy, jak powinien pytać, czy ma ochotę na ciastko (owszem, miała), jak proponować jej coś do picia. Misza był chętnym do nauki i pojętnym uczniem.

Elena widziała, że chłopak dobrze się przy niej czuje, i niby to przypadkiem przysunęła nogę do jego kolana.

Miszy dech zaparło w piersiach, był doprawdy bardzo pobudliwy, przez tyle lat przecież żył w samotności.

Teraz czuł się trochę nieswojo. Indra przykazała mu, żeby nie wspominał o Berengarii, ale on miał taką silną potrzebę mówienia, podzielenia się z kimś tak wieloma wrażeniami, całym tym mnóstwem uczuć.

– Wydaje mi się, że wiem, co to znaczy kochać -powiedział ostrożnie, nie śmiąc nawet zerknąć w stronę Berengarii. – Wiem, co znaczy kochać kogoś aż do bólu i tęsknić, pragnąć.

Misza uczynił w tym momencie coś, co nie było zbyt ładne z jego strony: potraktował jedną dziewczynę za substytut innej, sam jednak nie zdawał sobie z tego sprawy, w dodatku nic umiał poruszać się po zawiłych ścieżkach konwenansów. Szepnął na poły naiwnie, na poły z poczuciem winy:

– Eleno, czy moglibyśmy gdzieś na jakiś czas zostać sami?

Elenę przeniknął dreszcz.

– Tak – odszepnęła. – Ale nie tutaj. Dopiero gdy wrócimy z powrotem do Królestwa Światła.

– To dobrze.

Miszy zamgliły się oczy.

– Czy będziesz mogła zrobić to jeszcze raz?

– Dotknąć twojego kolana?

– Nie, nie, wiesz, co mam na myśli.

Elena czuła, że się czerwieni. Zresztą zawsze stawała w pąsach z najbłahszych powodów.

Co odpowiedzieć na takie pytanie, zwłaszcza gdy jest się tak szczęśliwym i podnieconym, że ledwie można oddychać? Misza jej pragnął! Nareszcie jakiś chłopak miał wobec niej poważne zamiary. Posłała triumfujące spojrzenie Berengarii, lecz kuzynka nie patrzyła na nich. Żartowała z Sassą, Lilją i innymi dziewczętami.

Elena nie zdążyła odpowiedzieć Miszy, bo właśnie Strażnik Góry wstał. Starczyło jej czasu jedynie na to, by przez moment uścisnąć dłoń chłopaka. Potem oboje musieli wysłuchać, co ma im do powiedzenia ojciec Armasa.

– Jeśli wszyscy już nabrali sił, to możemy wyruszyć w dalszą drogę.

– W dalszą drogę? – zdumiał się Dolg. – Sądziłem, że teraz już wrócimy do domu.

– Nie, nie – uśmiechnął się Strażnik Góry. – Teraz udacie się do wewnętrznej części królestwa Obcych, do samego jądra.

Ta wiadomość niemal ich ogłuszyła.

Загрузка...