W głównej kwaterze Strażników panowała niezwykła cisza. Lilja zastanawiała się, czy jest noc, bo na to właśnie wyglądało.
Matce przekazano wiadomość o córce, to znaczy powiedziano jej, że Lilja nocuje u koleżanki. To musiało wystarczyć.
Oczywiście nie było mowy o siedzeniu w celi, Lilji oddano do dyspozycji pokój, wręcz prawie mieszkanie, z kącikiem kuchennym i toaletą. Dostała nawet telewizor, żadna specjalna krzywda więc jej się nie działa.
Ale czuła się bardzo samotna. Naprawdę dość miała czasu na myślenie, a tego właśnie nie chciała. Pojawił się ów nowy problem z tą okropną Zendą Brown, no a przede wszystkim Goram nawet na chwilę nie schodził jej z myśli.
Na pewno już wyjechał, wszystko się skończyło, definitywnie. Marzenie o historii miłosnej urwało się, zanim cokolwiek zdążyło się rozpocząć.
Usłyszała odgłosy rozmowy dobiegające z głębi budynku, wyglądało na to, że ktoś przyszedł. Docierał jakiś nieznany jej głos.
Dźwięk kroków na miękkich podeszwach.
Rozległo się krótkie, dość natarczywe pukanie do jej drzwi. Gdy za drugim razem podjęła próbę, udało jej się wreszcie wydusić z siebie krótkie „proszę wejść”.
Do środka wszedł wysoki Lemuryjczyk o bardzo władczej postawie. Popatrzył na nią z góry i Lilja natychmiast poderwała się z krzesła. To jednak również nie na wiele się zdało, wciąż musiała odchylać głowę, żeby móc spojrzeć mu w twarz.
– Lilja Anderson? To ja będę prowadził twoją sprawę.
– Adwokat?
– Można tak powiedzieć. Właściwie tak naprawdę adwokatem nie jestem.
– Widzę, że pan…
Lemuryjczyk pokręcił głową.
– Że jesteś Strażnikiem. I… o tak, w dodatku z Elity Strażników. Dokładnie tak jak Goram.
Ogromnie ją to ucieszyło.
– Jestem ich przywódcą. Możesz spokojnie ze mną rozmawiać, chcę ci tylko pomóc.
– Och, dziękuję. Tak mi przykro, że Goram już wyjechał.
– Rozumiem, wszystkim nam go żal.
Lilja czuła, że o czymś zapomniała. Poprosiła przybyłego, by usiadł. Siedzieli każde na swoim krześle przy niedużym stoliku. Lilja nabrała zaufania do tego Strażnika, jego obecność napawała ją jakże potrzebnym jej teraz spokojem.
– Gdybym tylko wiedziała, dokąd wyjechał, poszłabym za nim na koniec świata. Ale on właśnie ode mnie chciał uciec, pewnie więc wcale by się nie ucieszył.
Lemuryjczyk w milczeniu patrzył na nią, w jego czarnych oczach nie widać było nawet cienia wrogości.
Lilja rzuciła impulsywnie:
– Nie mogłabym się dowiedzieć, gdzie on jest? Czy proszę o zbyt wiele?
– Nie – odparł powoli. – Rozumiem, że bardzo go lubisz. I że to nie twoja wina, iż wszystko skończyło się w ten sposób. Goram musiał nas opuścić, ponieważ czeka go bardzo ważne zadanie.
– A jakie to zadanie? – cicho spytała Lilja.
Strażnik westchnął.
– Gdy Strażnik z Elity nie jest dłużej w stanie skupić się całkowicie na służeniu Świętemu Słońcu, musi ruszać dalej, do końcowego zadania…
– To brzmi naprawdę strasznie. Czy on umrze?
– Śmierć nie jest żadnym zadaniem, to etap przejściowy. Nie, Strażnik Elity musi wejść w Wielką Światłość, której Święte Słońce jest zaledwie płomykiem. Tam będzie czekał na istoty, które umierają, będzie dbał o ich spokój i poczucie bezpieczeństwa i pomagał im tam się zaaklimatyzować.
Dla Lilji było tego trochę za dużo.
– Wielka Światłość?
– Słyszałem, że od niedawna kręcisz się w grupce skupionej wokół księcia Marca. Czyżby nikt nie zdążył ci o tym opowiedzieć?
– Nie.
– Czy wyznajesz jakąś konkretną religię?
Lilja wahała się przez chwilę:
– Moja rodzina wywodzi się z kręgów protestanckich, lecz muszę przyznać, że mnie osobiście najbardziej pociąga Święte Słońce.
Strażnik z uznaniem pokiwał głową.
– A więc tak, wobec tego mogę ci opowiedzieć o Wielkiej Światłości.
Lilja usiadła wygodniej. Wciąż panowała owa niezwykła nocna cisza, choć przecież miała już towarzystwo. On jak gdyby samą swoją obecnością wyczarowywał niesamowity nastrój. Była to niezwykła chwila dla Lilji, wyczuwała u tego człowieka zrozumienie i łączącą ich więź, która była niczym balsam na jej okaleczoną duszę. Ostatnim dniom towarzyszyło zbyt wiele emocji, jeszcze przed chwilą wydawało jej się, że chyba więcej nie wytrzyma. Na szczęście przyszedł on. I bez względu na to, co mógł jej powiedzieć o Goramie, wiedziała, że i tak jego słowa przyniosą jej ulgę w bólu.
– Bardzo chętnie usłyszę coś o Wielkiej Światłości – szepnęła.
– A więc słuchaj. Wiele ludów na Ziemi czciło i w dalszym ciągu czci Słońce jako swe bóstwo, nic nie wiedząc o Światłości. Niby coś wiedzą, lecz nie do końca. Słońce, które widzą, jest gwiazdą na sklepieniu niebieskim, natomiast Wielka Światłość to coś o wiele, wiele więcej. Ona istnieje wszędzie, choć nieczęsto zdarza się nam ją widzieć. Gdy umieramy, wchodzimy w nią, istnieje więc świat późniejszy, świat po drugiej stronie. Światłość istnieje w przyrodzie, wokół nas i w naszym wnętrzu, żyjemy w niej, nie wiedząc o tym wcale, w niczym nam też to nie przeszkadza. Światłość ta składa się wyłącznie z miłości. Z ciepła, troski i spokoju, lecz przede wszystkim z wszechogarniającej uniwersalnej miłości.
To, co mówił, brzmiało bardzo pięknie. Lilji od razu zrobiło się cieplej na sercu.
– Ale Światłości nie można zobaczyć?
– Owszem, niekiedy się to zdarza. Podczas przeżyć w stanie śmierci klinicznej ludzie widzą owo silne, lecz zarazem łagodne bursztynowe światło, które pojawia się po przejściu przez ciemny tunel. Ujrzało je wiele osób, które poddały się terapii regresji, powrotu do poprzednich wcieleń. Zdarza się wówczas, że natrafiają na moment między chwilą śmierci a początkiem nowego życia. Ludzie odczuwają wówczas cudowne, pełne rozluźnienie, unoszą się czy też pływają w tym świetle, które otacza ich bezgraniczną miłością. A ci, którzy potrafią oczyścić domy z upiorów, mówiąc do takiej zabłąkanej duszy, zawsze kończą zaklęcia słowami: „Teraz będziesz już wolna i powędrujesz dalej ku światłu”.
Lilja zorientowała się, że ze zdumienia otworzyła szeroko usta, teraz czym prędzej je zamknęła.
Przywódca Elity Strażników podjął:
– Tu, w Królestwie Światła, mamy możliwość oglądać płomyk Światłości na co dzień, jest nim Święte Słońce. Obcy dostali płomień od Wielkiej Światłości kiedyś dawno temu przed tysiącami lat, podzielili ów płomień na wiele mniejszych i większych Słońc i większość z nich przywieźli ze sobą na Ziemię, a później tutaj w jej głąb. Tu bowiem panowały kompletne ciemności. Główny płomień, największe Słońce, jakie mamy, to, które oświetli całe wnętrze Ziemi, nie zostało jeszcze ustawione, lecz nastąpi to już wkrótce po tym, jak Ciemność zostanie oczyszczona ze zła.
Czy on nigdy nie dotrze do Gorama? pomyślała Lilja, lecz mimo to w napięciu wsłuchiwała się w słowa Strażnika.
– Ale czy ta Wielka Światłość istnieje konkretnie, w jakimś miejscu?
– Owszem, lecz w innym wymiarze, położonym poza naszym wszechświatem. Może ponad, jeśli tak wolisz. Ale też i w jego obrębie. Możesz doświadczyć jej z bliska, mówiłem już.
Lilji to wszystko nie mogło się pomieścić w głowie. Próbowała jakoś to sobie uporządkować.
– Jak ona wygląda? Czy ma jakiś kształt? Czy może jest amorficzna?
Była ogromnie dumna z właściwego użycia takiego mądrego słowa.
Strażnik rozważał odpowiedź.
– Jeśli wyobrazisz sobie, że wznosisz się ponad sfery coraz wyżej i wyżej…
Lilja natychmiast wyobraziła sobie, jak z zamkniętymi oczami wznosi się coraz bardziej w górę.
Strażnik uśmiechnął się.
– Widzę, że doskonale to potrafisz. Czujesz zimno, jakie cię otacza, prawda?
– Owszem – na jej ustach pojawił się błogi uśmiech. – Rzeczywiście tak jest.
– No cóż, jeśli wzniesiesz się wyżej, niż ktokolwiek może sobie wyobrazić, to tam się zatrzymasz. Jeśli teraz spojrzysz w dół, zobaczysz świat w miniaturze, pejzaż będący jakby wycinkiem Ziemi, ujrzysz zielone pasma wzgórz, rzekę wpływającą do jeziora, drzewa i kwiaty, domy, zwierzęta i ludzi…
– Tak jak na zewnętrznych terenach terytorium Obcych?
– Widzę, że doskonale mnie rozumiesz. Tak, mniej więcej coś takiego.
– Widzę coś więcej – powiedziała Lilja wolno, jakby zahipnotyzowana. Miała zamknięte oczy, a na jej otwartej twarzy o naiwnych czystych rysach widniał uśmiech szczęścia.
– Ach, tak, a co takiego widzisz? – zainteresował się Strażnik.
– Widzę świat wokół mnie, wszystkie systemy słoneczne, galaktyki, nebulozy. Mnóstwo ciał niebieskich, słońc, satelitów, gwiazdozbiorów, kwazarów i pulsarów…
– Ojej! – westchnął z podziwem. – Naprawdę sporo umiesz.
– Astronomia była w szkole moim ulubionym przedmiotem.
– Doprawdy całkiem nieźle jak na kogoś, kto nigdy nie widział nieba, a co dopiero gwiazdy.
– Mamy przecież tę wielką salę, której ruchomy dach przedstawia całe sklepienie niebieskie.
– Chciałabyś więc zobaczyć to w rzeczywistości? Znaleźć się w świecie na powierzchni Ziemi?
– O, tak, bardzo na to liczyłam…
Musiała urwać, tak ogromnie się zasmuciła.
– Wiem – powiedział cicho. – Ty i Goram w tej grupie poszukiwaczy przygód pracowaliście razem. Nie otworzyłaś jeszcze swojej koperty?
– A czy miałam na to czas? Nic to jednak, mów dalej.
– Nie, to ty będziesz mówić. A więc zajrzałaś we wszechświat. Czy jesteś w stanie powrócić do tego obrazu?
Lilja spróbowała, tym razem jednak było o wiele trudniej. Nastrój prysnął.
– No cóż, wobec tego trochę ci pomogę. Dostrzegłaś wszystko tak jak należy, powinnaś jednak skierować wzrok w górę i trochę w bok. Szkoda, że ta iluzja minęła!
– Zaczekaj, może uda mi się ją pochwycić – zapaliła się Lilja. – Muszę tylko pozbyć się tego smutku i rozgoryczenia.
Strażnik czekał, Lilja znów zamknęła oczy. Nagle poczuła, że on włożył jej coś do ręki, coś zimnego… kamień? A może kryształ? Odruchowo zacisnęła na nim palce i przyłożyła do piersi.
– O, tak – rzekła po chwili. – Ten pejzaż powrócił, i wszechświat także. Tak, tak, znów go widzę.
– Doskonale. Popatrz teraz w przód i przenieś wzrok lekko ukosem w górę. Masz dobre zdolności odbiorcze, może więc ci się to uda.
Lilja czekała, przed jej zamkniętymi oczyma przesuwały się szarofioletowe chmury, prześwitywały zza nich jakieś żółte, czerwone, białe, zielone i niebieskie błyski. Zapalały się i gasły, pojawiały i znikały.
Potem zaś…
– Chmury się rozstępują – szepnęła.
Poczuła jego dłoń na nadgarstku, popłynęła z niej siła wprost do ciała i duszy.
Nagle Lilja odruchowo cofnęła się z całym krzesłem.
– Ojej – westchnęła niemal bezgłośnie.
– Prawda? – uśmiechnął się spokojnie.
Przed nią widniało olbrzymie światło rozciągające się od horyzontu do horyzontu, choć przecież wcale żadnych horyzontów nie było, ona je sobie tylko wyobrażała. Światło miało kształt oka, zwężało się na obu końcach, lecz, rzecz jasna, nie było to wcale oko, tylko światło. Światło najłagodniejszej, lecz zarazem najpotężniejszej miłości, jaką tylko można sobie wyobrazić.
Przeżycie było zbyt silne, Lilja wybuchnęła płaczem.
– Wobec tego kończymy – oświadczył Lemuryjczyk.
– Nie, to znaczy dobrze, ale chciałabym powiedzieć, co jeszcze zobaczyłam.
– Ach, tak?
Światłość już zniknęła, lecz jej wspomnienie pozostało.
– Z Wielkiej Światłości rozchodziły się promienie. Jeden sięgał do mnie, inne dotykały wszystkich najdrobniejszych szczegółów na Ziemi, ludzi i zwierząt, wszystkiego co rośnie, nawet kamieni.
– Oczywiście – rzekł spokojnie.
– A przez wszechświat wiązki promieni sięgały do każdego ciała niebieskiego. Wybacz mi, ale wydaje mi się, że to nie było dla mnie dobre. Serce tak mocno mi wali, trudno mi oddychać.
– Wiem o tym. Inni ludzie przeżywali to samo co ty, lecz ich droga, by tam dotrzeć, była o wiele dłuższa i trudniejsza niż twoja. Zwykle upływają całe godziny, zanim udaje im się zobaczyć Światłość.
– A więc ty mi pomogłeś?
– Raczej tak. Ale masz rację, ludzie nie powinni tego oglądać, to zbyt silne przeżycie. Jednak chciałem po prostu, żebyś o tym wiedziała.
– Dziękuję.
Zaczekał chwilę.
– I cóż, co ci dała ta możliwość zajrzenia w inny świat, który zarazem jest jak najbardziej naszym światem?
– No… – zaczęła Lilja ostrożnie. – Mam swoje myśli…
– Zdradź mi je.
– Nie wiem… Jeśli ktoś chce nazwać tę Światłość Bogiem, to proszę bardzo, bo przecież nikt nie wie, jak wygląda Bóg. Równie dobrze jednak można nazwać ją kosmosem i powiedzieć, że my wszyscy jesteśmy jego częścią. Dla mnie jednak pozostanie ona na zawsze Wielką Światłością.
– Powiedziałaś teraz coś bardzo ważnego. My, cały wszechświat, jesteśmy jedną całością, wszystko jest ze sobą powiązane, a Wielka Światłość jest jądrem.
– Czy ty ją widziałeś?
– Wszyscy Strażnicy z Elity ją oglądali. Oni są satelitami Światłości, jeśli można to tak wyrazić.
– A więc Goram zmierza tam teraz?
– Tak, został wystrzelony na tor ruchu Ziemi, prawdopodobnie już tam jest. Tak, musiał już tam dotrzeć.
Lilja cala aż się skuliła z rozpaczy. Potężny Strażnik z łatwością śledził zmiany jej nastroju.
– Na tor ruchu Ziemi? Czyżby on zmierzał do Domu?
– Tak.
– Ale zaprzeczał, gdy spytałam, czy tam się wybiera.
– Nic w tym dziwnego, on bowiem wyruszy jeszcze dalej.
– Wyjaśnij mi to – poprosiła Lilja niewyraźnie i wytarła nos. Łez nie mogła już powstrzymać, musiały po prostu płynąć.
W innej części budynku rozmawiali ze sobą jacyś Strażnicy i Lemuryjczyk czekał, aż umilkli i trzasnęły drzwi. Znów zaczęła królować wielka cisza.
Dowódca Strażników Elity spytał wreszcie:
– Znasz legendę o świętym Graalu?
– O, tak, jest taka piękna. Opowiada o kielichu, w którym znajdowała się krew Chrystusa, strzegli go rycerze króla Artura.
– No właśnie, pamiętasz, co się z nim stało?
– Mówi o tym wiele różnych legend – odparła Lilja. – Tą, którą pamiętam najlepiej i uważam za najpiękniejszą, jest ta o Galahadzie, który odnalazł kielich na zamku Mont Salvat. Potem kielich zniknął. Kielich, Galahad i cała góra z zamkiem.
– Tak, to jedna wersja. Ale pozostańmy przy niej.
– Nikt nigdy nie odnalazł tego zamku. Pogłoski wskazują, że mógł stać w wielu miejscach Hiszpanii albo we Francji, zwłaszcza w Anjou. Mówi się także o Walii i o angielskiej Kornwalii. Nikt nigdy jednak nie natrafił na ślad góry ani zamku, a co dopiero mówić o kielichu. A dlaczego o to pytasz?
– Ponieważ my na naszej planecie mamy podobną legendę, co prawda nie ma w niej kielicha ani zamku, lecz ten płomień, który Goram zabrał z sobą… Za jego pomocą ma znaleźć przejście do wymiaru Wielkiej Światłości. A przejście to znajduje się w górze, która zniknęła, dokładnie tak samo jak Mont Salvat. Podobno płomień wskaże mu drogę.
– A potem?
– Potem Goram wejdzie w Światłość i spotkasz go dopiero wtedy, gdy umrzesz. Tam cię przyjmie.
– Wobec tego chcę umrzeć już teraz – oświadczyła Lilja cicho, rozmarzona, lecz mimo tego pewna decyzji.
– Nie, to się nie stanie, nie zapominaj, że przez całe życie mieszkałaś w blasku Świętego Słońca. Ale Goram ma jeszcze inne zadanie. Wiesz chyba, że ludziom żyjącym na powierzchni Ziemi przydzielany jest pomocnik, który towarzyszy im od kołyski aż do grobu?
– Słyszałam o tym. To duch opiekuńczy, anioł stróż czy też przewodnik albo duchowy przywódca. Takie duchy mają wiele nazw. Wikingowie nazywali je fylgjami, tak opowiadał Mirandzie Gondagil.
– Zapewne tak. Widzisz, ci pomocnicy różnią się od siebie mocą. Niektórzy nie mogą przedostać się przez mury wymiarów do osoby, którą mają chronić. I wówczas tacy jak Goram, ci, którzy znajdują się w Wielkiej Światłości, mogą takiemu najsłabszemu duchowi czy też aniołowi, jeśli ktoś woli takie określenie, służyć wsparciem i pomocą.
– Ale Goram nie będzie żadnym pomocnikiem, nie będzie duchem opiekuńczym?
– Nie, on stoi w hierarchii o wiele wyżej.
Zapadła cisza, Strażnik uśmiechnął się.
– Widzę, o czym myślisz. Chciałabyś, by Goram został twoim duchem opiekuńczym, ale my tu, w Królestwie Światła, ich nie potrzebujemy.
– Rozumiem.
Lilja przez chwilę siedziała w milczeniu, nie będąc w stanie mówić. Cały czas podnosiła ręce do twarzy, ocierała łzy, płacząc cicho.
– I wszystko to on musi zrobić, zajmować się zmarłymi, pomagać innym w niesieniu pomocy -szepnęła zduszonym głosem – tylko dlatego, że ja się w nim zakochałam.
– Nie tylko.
Podniosła głowę, cała we łzach.
– Z tobą w jakiś sposób zdołałby sobie poradzić, już zadbałby o to, żebyś o nim zapomniała. Ale ze swymi własnymi uczuciami nic nie mógł zrobić.
Zanim Lilja zdążyła zastanowić się nad tymi słowami, Strażnik dodał czym prędzej:
– Ale teraz porozmawiajmy o oskarżeniu skierowanym przeciwko tobie. Ani trochę nie wierzę w twoją winę, choć niestety wiele wskazuje właśnie na ciebie. Pytanie tylko, czy…
Urwał, bo wejściowe drzwi znów trzasnęły i w korytarzu rozległy się podniecone głosy.
Lilja i Strażnik popatrzyli zdumieni na siebie.
– Goram? – powiedzieli jednocześnie z niedowierzaniem.