3

Ci, którym powierzono zaaplikowanie eliksiru dobroci wszystkim mieszkańcom wnętrza Ziemi, mieli większe problemy z Małym Madrytem, miastem nieprzystosowanych, aniżeli z całą Ciemnością. A przecież to miasto położone było w Królestwie Światła!

Oczywiście nie powinno się mierzyć wszystkich jedną i tą samą miarą. Większość mieszkańców Małego Madrytu posłusznie wypiła cudowny wywar Madragów, znaleźli się jednak tacy, którzy za wszelką cenę chcieli się od tego wymigać. Sutenerzy, oszuści, spekulanci giełdowi, drobni kryminaliści… Oni nie życzyli sobie, by ich działalność stała się „grzeczna”. Nie chcieli, by ludzie, z którymi utrzymywali kontakty, zrywali je w imię przyzwoitości. Nic zamierzali rezygnować z jakże przyjemnego życia, które wiedli dotychczas.

Luksusowa prostytutka Zenda nie posiadała się z gniewu. Akurat teraz, gdy wreszcie zdołała się urządzić w swoim własnym domu, w mieście pojawili się jacyś świętoszkowaci durnie z Sagi z postanowieniem, że nawrócą wszystkich mieszkańców Małego Madrytu, używając do tego jakiejś święconej wody!

Jak ona zdoła znaleźć klientów, gdy tak się stanie? Co będzie, jeśli wszyscy mężczyźni wstąpią nagle na ścieżkę cnoty i będą siedzieć w domu razem ze swymi śmiertelnie nudnymi żonami?

Cholera! Aż parskała ze złości, krążąc jak lew po klatce w swojej willi, którą dostała w podarunku od zauroczonego jej wdziękami członka rady miejskiej.

Oczywiście dom w chwili, gdy go przejmowała, był strasznie nudny, drobnomieszczański, niezwykle porządny, idealny dla zwykłej szarej gospodyni domowej. Mieszkała w nim wcześniej jakaś rodzina, która się rozpadła, pewien agresywny mężczyzna, jego sztywna żona i ich córka. Lilja, chyba tak nazywała się ta dziewczyna. Cóż za idiotyczne imię! Mężczyzna, zdaje się, trafił do więzienia czy też w inny sposób wypadł z gry, żona z córką natomiast przeniosły się do Sagi. No cóż, krzyżyk na drogę!

Teraz dom wyglądał już znacznie lepiej. Zenda zadowolona rozejrzała się w koło. Doprawdy, urządziła go luksusowo! Pokoje od frontu w pięknych przytłumionych kolorach mogłyby oszukać każdego, a jednocześnie dawały gościom poczucie pełnego bezpieczeństwa. Natomiast sypialnia… Olala! Krwistoczerwony aksamit, zwierciadło na suficie, wygodne miękkie meble, olbrzymie łóżko, błyszczące ozdoby i ciężki zapach perfum. A wszystko po to, by wzbudzić w mężczyznach szaleńcze pożądanie.

Zenda mówiła o sobie, że jest call girl. Brzmiało to o wiele bardziej elegancko aniżeli określenie, na jakie zasługiwała w rzeczywistości: chciwa, pazerna dziwka. Olbrzymie sumy, jakich żądała za swoje usługi, nie przenosiły jej automatycznie do wyższej klasy, choć ona sama tak właśnie uważała.

Nie zaliczała się już do najmłodszych, na razie jednak całkiem nieźle się trzymała, a o tym, że złapała parę mało przyjemnych chorób, nikt nie musiał wiedzieć. Nie wtajemniczała też swoich klientów w fakt, że karierę zaczynała na ulicy, to było już tak dawno temu, że ludzie na pewno o wszystkim zapomnieli.

Nie, nikt nie pozbawi jej tak skutecznego sposobu zarabiania pieniędzy, nie odbierze życiowego zadania, jak sama to nazywała. Dawała wszak tym nieszczęśnikom to, na co w domu nic mogli liczyć. Czyżby na to nie zasługiwali? Czy wobec tego nie spełniała dobrych uczynków?

Cholera!

Nie, nikt jej tego nie odbierze!

– Nie – oświadczyła Lilja. – Nie mam wcale ochoty wracać do naszego domu w Małym Madrycie. Nie chcę go więcej widzieć na oczy! Z tym domem łączy się zbyt wiele nieprzyjemnych, smutnych wspomnień.

– Ale ja jestem taka zajęta – westchnęła poirytowana matka. – Musisz mi zrobić tę przysługę, Liljo. Moja antyczna maszyna do szycia została na stryszku, tak mi żal, że o niej zapomniałam. To bardzo wartościowy sprzęt, zarówno ze względów uczuciowych, jak i czysto finansowych. Nie jest ciężka, bez kłopotu przeniesiesz ją jedną ręką.

– Ale przecież mieszkają tam teraz jacyś ludzie! Nie mogę…

– Wiem, wiem. Sprowadziła się tam pewna elegancka dama, Zenda Brown. W rozmowie okazała wiele uprzejmości, na pewno więc pozwoli ci zabrać maszynę. Zajmij się tym teraz, Liljo, i nie stwarzaj niepotrzebnych problemów! Możesz polecieć gondolą tam i z powrotem, odchodzą przecież co kwadrans. No już, pospiesz się, ta maszyna należała jeszcze do mojej babki, a po mnie odziedziczysz ją ty, nie zapominaj o tym! Tylko włóż kurtkę, ubrałaś się stanowczo za cienko.

Lilja stłumiła westchnienie niechęci. Poprzysięgła sobie kiedyś, że już nigdy w życiu nie wróci do Małego Madrytu, ale najwidoczniej przysięgi nie zawsze można dotrzymać.


Na pustej ulicy panowała cisza, było wczesne popołudnie, większość ludzi nie wróciła zapewne jeszcze z pracy.

No, jest i dom. Na jego widok Lilja oblała się potem. Wszystko, co się tu wydarzyło… W kurtce zrobiło jej się za gorąco, zdjęła ją.

Od zewnątrz dom pomalowano. Ściany miały słodki różowy kolor, węgły i parapety odnowiono na biało, pod daszkiem werandy i nad oknami umieszczono też różne ozdoby, Cóż, jeśli komuś podoba się taki styl, niech będzie i tak.

Zdaniem Lilji jednak dom był zanadto przesłodzony, wyglądał jak domek dla lalek.

Matka telefonowała do tej Zendy Brown, ale nikt nie odbierał. Skąd więc miała przekonanie, że Lilja kogoś zastanie? Lilja dostała do ręki klucz, a na koniec matka jej przykazała: „Jeśli Zendy Brown nie będzie, to po prostu pójdziesz na gorę i zabierzesz maszynę. Przecież to twój dawny dom”.

Na to jednak Lilja się nic zgodziła. Nigdy w życiu tak nie zrobi, to przecież naruszenie cudzej prywatności. Jeśli nie zastanie tej kobiety, matka będzie musiała iść tam sama.

Lilja stanęła na schodach. Długo zwlekała, zanim wreszcie zdecydowała się zadzwonić.

Założono nowy dzwonek, wygrywający wesołą melodyjkę… Lilja nie była pewna, czy dobrze pamięta, lecz wydawało jej się, że tekst tej piosenki jest bardzo frywolny.

Nikt nie otwierał. Zadzwoniła jeszcze raz i czekała. Za drzwiami rozległo się szuranie kapci, a potem w szczelinie uchylonych drzwi pojawiła się zaspana i bardzo poirytowana twarz.

Kiedy drzwi otworzyły się na pełną szerokość, okazało się, że Zenda Brown jest w szlafroku czy też może raczej w niezwykle zalotnym peniuarze. Włosy miała rozczochrane i z jednej strony spłaszczone, powieki zapuchnięte, a w kącikach nad oczami przezroczyste worki, charakterystyczne dla ludzi nadużywających alkoholu lub tabletek albo pojawiające się po długim płaczu. Ta kobieta jednak nie wyglądała na osobę zasmuconą.

– Proszę mi wybaczyć, że przychodzę akurat w środku poobiedniej drzemki – zaczęła Lilja dyskretnie, choć była przekonana, że dla Zendy Brown dzień jeszcze się nie zaczął.

Przedstawiła się i wyjaśniła, z jaką sprawą przychodzi.

Nowa właścicielka willi popatrzyła na nią niezbyt przytomnie.

– Maszyna do szycia? Ach, ta maszyna? – zachrypiała niewyraźnie.

Tak brzmieć może głos jedynie po solidnym pijaństwie poprzedniej nocy. Lilja miała w tej kwestii spore doświadczenie, przeżyła przecież niejeden późny poranek ojca.

– No tak, gdzie ona się podziała? – Zenda Brown usiłowała obudzić i zmusić mózg do myślenia. – Pomyślałam sobie, że to jakiś stary rupieć, i zamierzałam ją wyrzucić, ale potem doszłam do wniosku… Jak to było? No, tak, ona chyba wciąż tu jest, tak przypuszczam. Zestawiłam ją chyba na podłogę, bo potrzebowałam tamtego miejsca. Miałam zamiar zadzwonić do was, ale…

Wyciągnęła z kieszeni papierosa i zapaliła go trzęsącymi się rękami.

– Może poszłabyś po nią sama? Chyba trafisz? Ja się dzisiaj nie najlepiej czuję, to było… – Zaciągnęła się dymem. – Dlatego właśnie leżałam w łóżku, kiedy przyszłaś.

Słowa były dość życzliwe, lecz w zachrypniętym głosie brzmiała złość. Zapewne najchętniej wrzasnęłaby: „Czego tu, u diabła, szukasz tak wcześnie”, pomyślała Lilja.

Ale może jednak jest niesprawiedliwa wobec tej udręczonej kobiety? Może Zenda Brown naprawdę jest chora, tak jak mówi?

Lilja podziękowała z nieśmiałym uśmiechem i weszła do środka. Odłożyła kurtkę na jakieś krzesło, tylko jej przeszkadzała.

Ojej! Jak tu wszystko się zmieniło! I jaki tu zapach! Czy też raczej niezwykle mocna woń perfum. Przedpokój przemalowany, salon także, położono nowe tapety. Pokój wygądałby całkiem stylowo, gdyby nie szczegóły: poduszki z nadrukami na ciemnym aksamicie, tu i ówdzie lśniące jedwabne frędzle, posążki Murzynek dźwigających popielniczki i portrety płaczących dzieci. Jak się nazywa taki styl? Kicz?

Zobaczyła, że słuchawka telefonu jest odłożona.

Piętro było urządzone z jeszcze większą przesadą, jeśli idzie o ozdoby. Pokonawszy schody, okryte różowym dywanem z wzorem w autorki, Lilja zajrzała na moment do sypialni, przypominającej komnatę zapomnianego haremu z filmu o szejku arabskim z lat dwudziestych. Tu zapach perfum był wprost odurzający, trudny do zniesienia. Czym prędzej pospieszyła na strych, żeby mieć czym oddychać.

Maszyna do szycia, stary, ręcznie napędzany singer, rzeczywiście stała na podłodze pod jakimiś półkami. Brakowało pokrywy, lecz poszukawszy chwilę, Lilja znalazła i ją. Niestety, nie dało się jej zamknąć, dziewczyna musiała więc wziąć zakurzoną maszynę po prostu pod pachę. Wiedziała, że długo tak nie wytrzyma, zaraz rozboli ją ręka i biodro, czym prędzej więc zeszła na dół.

W tym czasie pani czy też panna Brown zdążyła co nieco się podszykować, a przede wszystkim włożyć ciemne okulary. Wystarczyła odrobina makijażu i przeczesanie włosów, by wyglądała już znacznie lepiej. Była ognistą brunetką, w utrzymaniu niezłego wyglądu pomogło jej zapewne kilka operacji plastycznych w strategicznych miejscach. Biła od niej jednak jakaś duszna zmysłowość, dla Lilji jako kobiety wręcz odpychająca. Co natomiast mogli myśleć o Zendzie Brown mężczyźni, zależało zapewne od ich gustu. Niewątpliwie ta pani nie wzbudziłaby zainteresowania w żadnym z chłopców z „jej” grupy. A już z całą pewnością nie w Goramie.

Lilję zakłuło w sercu. Ach, Goramie, Goramie, tak strasznie tęsknię za tobą! Jakże ja to wytrzymam, dobry Boże, odbierz mi tę tęsknotę, pozwól o nim zapomnieć!

Podreptała na przystanek gondoli, taszcząc niewygodną i trudną do niesienia maszynę pod pachą, i wciąż mając w pamięci ostatnie wrogie spojrzenie Zendy Brown. Nowa właścicielka willi naprawdę nie była zachwycona tą wizytą.

Lilja nie mogła pozbyć się wrażenia, że Zenda Brown w ogóle nie przepada za innymi kobietami.

Загрузка...