Również inni zmierzali do pałacu Marca.
– I jak się czujesz w swoim nowym życiu, Misza? – spytała Indra, zręcznie, choć nie bez lęku, opuszczając gondolę w dół ku rynkowi. Zwykle mawiała, że jest matołem w sprawach technicznych i w tym twierdzeniu kryło się chyba ziarenko prawdy.
Misza westchnął:
– Tyle się dzieje, czasami aż trudno mi rozdzielić wydarzenia od siebie. A niekiedy muszę pozwolić moim oczom odpocząć, bo cały świat mi się kręci.
Indra zerknęła na sympatyczną twarz chłopaka.
– Rozumiem. To musiało być dla ciebie wstrząsające przeżycie, prawie jak trzęsienie ziemi. Ale skala barw na twojej twarzy zaczyna się powoli stabilizować, wokół oczu jest teraz bardziej żółtozielona.
– Tak lepiej?
– No cóż, żółty z zielonym to ładne połączenie kolorów, ale przede wszystkim oznacza etap końcowy. No i opuchlizna zaczyna ci schodzić. Przekonasz się, będzie z ciebie prawdziwy przystojniaczek, Misza.
– Tak myślisz? – spytał zawstydzony.
Indra zorientowała się, że chłopak jest zbyt naiwny, by wychwycić jakąkolwiek ironię, odrzekła więc z powagą:
– Oczywiście.
I naprawdę tak uważała.
Kochany chłopcze, jesteś taki wzruszający, że łzy same napływają mi do oczu.
– Dziewczyny będą za tobą ganiać… Och, mało brakowało, a obcięłabym głowę temu pomnikowi! I jacyś ludzie idą akurat po moim torze lotu, och, uważajcie, do kroćset! No tak, teraz lepiej. Widziałeś ten mój wspaniały skręt w prawo? Ominęłam ich z zapasem dwóch centymetrów.
Misza roześmiał się drżąco, niepewnie.
Indra leciutko westchnęła. Była już teraz mężatką, ustabilizowaną i rozsądną, a przynajmniej powinna taka być. Wcale się jednak tak nie czuła. Owszem, wspólne życie z Ramem okazało się niemal cudem, każdy dzień był niczym drogocenny podarunek, ale rozsądek? Cóż, wiedziała, że trochę dorosła, chociaż właściwie nieznacznie. Ale wobec Miszy czuła się niemal jak matka, wprowadzająca w życie bezradne dziecko.
Grając zaś taką rolę, nie powinno się lądować niemal na głowach innych ludzi.
Dzięki Bogu, tam jest właściwy parking dla gondoli. I idzie Dolg razem z dwoma wilkami, jak miło ich znów zobaczyć. Dolg zawsze rozsiewa wokół siebie taki cudowny spokój.
Lądowanie połączone było z serią podskoków, jak gdyby osiadali na polu kartofli. Misza cokolwiek oszołomiony ruszył za Indrą przez rynek.
Musiała podtrzymywać go na schodach do pałacu, jego wzrok bowiem wciąż nie najlepiej radził sobie z oceną odległości i stopnie stanowiły pewien problem.
– Jedno jest pewne: jeśli chodzi o dziewczyny, twoim oczom nic nie dolega – zauważyła cierpko. -Nie wykręcaj sobie głowy na widok każdej kobiecej istoty na rynku!
– Ale one są takie śliczne – jęknął Misza.
– No cóż, niekoniecznie – mruknęła Indra. – Lecz może w oczach początkującego rzeczywiście tak to wygląda.
Przy portalu czekała na nich jakaś dziewczyna. Misza z początku jej nie zauważył, zajęty był bowiem patrzeniem Indrze w oczy i opowiadaniem o planach na przyszłość. Właściwie mówił nie o planach, lecz o swoim nastawieniu do życia.
– Tak wiele będę robił, Indro – mówił bez tchu. -Jestem taki żądny wszystkiego!
– Spragniony życia? – podsunęła Indra.
– I to jak! Najprzyjemniejsze są kolory, one są… niesamowite, niezwykłe. I chociaż jeszcze zdarza mi się nazwać zielony niebieskim i fioletowy czerwonym, to na pewno się ich już niedługo nauczę. Sama się o tym przekonasz. Tak się cieszę, tak strasznie się cieszę, że będę mógł oglądać jeszcze więcej!
– Na pewno się jeszcze napatrzysz. A teraz spójrz, ktoś najwidoczniej na nas czeka.
Misza podniósł oczy i dostrzegł dziewczynę. Zatoczył się w tył.
– Ojej! – westchnął cicho. – Ojej!
– Tak, tak. – Indra pokiwała głową. – Tym razem naprawdę masz rację.
– Czy ona jest prawdziwa? – szepnął Misza. – Czy naprawdę istnieje coś tak pięknego?
– Najwyraźniej. Dziewczyna podeszła do nich.
– Cześć, Misza., moje znalezisko z lasów. Słyszałam, że odzyskałeś wzrok.
Przecież on nigdy nie widział, pomyślała Indra. Ale jaki jest sens w czepianiu się szczegółów?
– Berengaria! Ty jesteś Berengaria! – zawołał Misza ze zdumieniem i radością, w glosie. – Och, łzy mi lecą, chociaż wcale nie jesieni smutny zapewnił prędko.
– To ze wzruszenia – wyjaśniła Indra tonem wyższości. – Łzy mogą. płynąć z radości, ze wzruszenia, z gniewu, od cebuli i z, zimna…
Ale nikt nie słuchał jej wykładu. Miszę całkowicie pochłonęła obecność Berengarii, która przyzwyczaiła się już do takich hołdów składanych jej urodzie i przyjmowała je z wielkim spokojem.
– …przy słuchaniu hymnu państwowego i z dumy – dokończyła Indra z uporem.
Berengaria i Misza przeszli przodem przez wrota. Wielki hall pełen był ludzi, lecz. Misza z początku nawet nie zwrócił na to uwagi, tak bardzo był przejęty osobą swojej towarzyszki.
Za chwilę Berengaria przeprosiła go i zniknęła w innym pomieszczeniu. Misza stanął jak skamieniały i wyglądał, jakby ktoś właśnie wyrwał mu z ręki torebkę cukierków.
– Indro – powiedział pustym głosem. – Chyba się zakochałem.
– Nie, nie. Może jesteś nią zainteresowany, zafascynowany, na nic więcej na razie nie miałeś czasu. Lepiej jednak nie zawracaj sobie głowy Berengaria, to nie jest dziewczyna dla ciebie.
– Ale ona jest taka niezwykle piękna!
– Owszem, i przez to może cię głęboko zranić, musi bowiem walczyć ze swoimi humorami. Poszukaj sobie innej dziewczyny, Misza.
– Ty nic nie rozumiesz, Indro! Ja kocham głos Berengarii, sposób, w jaki oddycha, i tę jej radość życia!
– Głód życia – poprawiła go Indra. – To jedno was łączy, ale poza tym… już nic więcej. Usłuchaj mojej rady, Misza: znajdź sobie inną dziewczynę.
– Inną już mam.
Indra popatrzyła na niego rozbawiona i zaciekawiona.
– Ach, tak? A któż to taki?
– Elena.
Indra zaniemówiła. Elena?
Misza podjął z zapałem:
– Indro, czy to prawda, że istnieje czarownica o imieniu Grimelda?
– Griselda. Już nie istnieje, ale zdążyła wyrządzić wiele krzywd. Największe nieprzyjemności spotkały Jaskariego i Elenę, zło dosięgło ich nawet po śmierci tej wiedźmy.
– To znaczy, że Elena mówiła prawdę – stwierdził Misza i rozmarzony zapatrzył się przed siebie. Wreszcie wziął się w garść. – Ale przecież ja nie mogę kochać jej teraz, kiedy już widziałem Berengarię. Ona jest od niej o wiele ładniejsza.
Indra czuła się jak prozaiczna moralistka, kiedy zaczęła go pouczać:
– Miłość nie ma nic wspólnego z tym, kto jest najładniejszy. Ty po prostu wpadłeś w tę samą pułapkę co tysiące debilnych mężczyzn: kochasz ideał, a nie konkretną osobę. A przecież ty nie jesteś debilem.
Po wyrazie jego twarzy poznała, że Misza nie zna tego słowa, czym prędzej więc mu je objaśniła. I rzeczywiście, Misza nie chciał, by nazywano go debilem, ale prosił Indrę o wybaczenie, wciąż bowiem nie posiadał zdolności osądu widzących.
– Co do tego masz rację – stwierdziła Indra ugodowo. – Zobacz, idzie Elena. I pamiętaj, teraz ani słowa o urodzie Berengarii, bo to akurat dla Eleny bardzo drażliwy temat.
– Dziękuję za ostrzeżenie – mruknął Misza. – Na pewno bym palnął jakieś głupstwo.
– Taka jest wada czystego serca – odrzekła Indra i na pożegnanie życzliwie poklepała go po plecach. – Niech dobre moce nad tobą czuwają, chłopcze. Będziesz nieocenionym uzupełnieniem naszej wspaniałej, pięknej, dobrej, inteligentnej, mądrej, bogatej i serdecznej supergrupy.
Popatrzył na nią z naiwnym pytaniem w oczach. Na Boga, muszę pamiętać, że on bierze na poważnie każdy dowcip, pomyślała.
Elena i Misza onieśmieleni przywitali się ze sobą. Elena stwierdziła, że Misza bardzo jej się podoba, a on w nie całkiem elegancki sposób obrzucił spojrzeniem całą jej postać. Elena miała na sobie śliczną sukienkę w drobny wzorek z przewagą czerwonego, a Misza już wcześniej całym sercem pokochał ten kolor. Zorientował się jednak również, że i kształty dziewczyny działają na niego pociągająco, a jej łagodny, dość niepewny uśmiech bardzo mu się podoba.
Na nic więcej nie mieli czasu, ponieważ przybyłych zawezwano na wielkie schody, zjawili się już bowiem wszyscy, którzy mieli się stawić. Mało brakowało, a Elena z Miszą zgubiliby się w tłumie. Misza z rozpaczą patrzył, jak dziewczyna się oddala, ona była bowiem dla niego bezpiecznym punktem w całym tym morzu ludzi. Czul się wręcz jak tonący i miał ochotę zawołać do niej o pomoc. Kłopoty sprawiało mu też utrzymanie równowagi i w jednej chwili zatęsknił za domem, za swoją bezpieczną kryjówką, za piecem w małej cichej chacie. Nie przypuszczał wcześniej, że kiedykolwiek może się tak stać.
Gdy znów ujrzał Elenę w pobliżu, odniósł wrażenie, że naprawdę wrócił do domu.
Przybył też Jaskari i dość wzburzony Goram.
Sprowadzono go z gondoli, która już miała zabrać go daleko stąd, nie zdążył nawet zmienić swego podróżnego stroju. Zdziwiona Lilja obserwowała go z kąta, w którym się schowała. W cóż on, na miłość boską, się ubrał?
Ale cudownie było znów go zobaczyć.
Nawet z tej odległości. Zrozumiała, że Goram nie przyszedł tu z własnej woli, postanowiła więc, że będzie się trzymać od niego z daleka. Właśnie takie zachowanie on będzie sobie cenił najbardziej. Niestety!