23

Berengaria zaczęła głośno krzyczeć, co oczywiście było reakcją jak najbardziej naturalną, ale że tak prędko zdoła wydobyć pistolet z obezwładniającymi nabojami, sama nie przypuszczałaby nawet w najśmielszych snach.

Strzeliła przez ramię i trafiła w upierzoną łapę. Ale już to wystarczyło. Ptaka, wolno, lecz nieubłaganie, ogarniał paraliż i otwarta gardziel nie miała już żadnej mocy, dziób pozbawiony został siły, choć prawie dosięgał już głowy dziewczyny.

Lecz potworny drapieżny ptak nie przyleciał tu sam. Na powyginanym kalekim drzewie siedziało ich aż trzy. Nic dziwnego, że drzewo sprawiało tak straszne wrażenie.

Jaskari, rzecz jasna, na krzyk dziewczyny natychmiast przybiegł, był jednak zbyt daleko, a Berengarii od rany na ramieniu zdrętwiała cała ręka i nie była w stanie jeszcze raz podnieść pistoletu.

– Jaskari, na pomoc! – zawołała, gdy do ataku przystąpiły dwa pozostałe ptaszyska.

Odpowiedział jej coś od strony mokradeł, nie słyszała, co mówił.

Potem nagle rozległy się dwa stłumione wystrzały, jeden po drugim, i ptaki spadły niemal wprost w objęcia Berengarii. Uwolniła się od nich, krzywiąc się z obrzydzenia, i odwróciła.

Przed nią stał Faron z obezwładniającą bronią w dłoni. Berengaria chciała spytać, skąd się tu wziął, była jednak zbyt słaba, by cokolwiek powiedzieć. Rana w prawym ramieniu piekła i bolała, przyprawiając ją niemal o utratę świadomości, z lewym nie było aż tak źle.

Faron ukląkł przy niej i zbadał rany.

– Jaskari, ty się zajmij ptakami – polecił, gdy nadbiegł młody lekarz. – Zrób im zastrzyk z eliksiru.

Trochę to było nie w porządku, że lekarzowi nie pozwolono zająć się ranną, lecz Jaskari nie protestował. Wyjął natomiast z kieszeni podręczny zestaw opatrunkowy i zanim zajął się ptakami, podał go Faronowi.

– Musimy się spieszyć – powiedział Obcy, starannie oczyszczając rany Berengarii. – Właśnie przed chwilą dano mi znać, że drugie wielkie stado ptaków atakuje monterów, a Tell został z nimi sam. Chociaż nie, Indra i Goram chyba już do nich dotarli.

– Ojej! Dzieci! – jęknęła Berengaria. Zaczęła już dochodzić do siebie po pierwszym szoku.

– Na pewno są bezpieczne w gondoli. Monterzy otrzymali rozkaz schronienia się w pojeździe, ale nie wiem, czy wszyscy zdążyli.

– Skąd wiedziałeś, że potrzeba nam pomocy? -spytał Jaskari.

– Dała mi znać jedna z pań powietrza. Miały wrażenie, że grupka ptaków znajduje się gdzieś w innym miejscu i nie ustały, dopóki ich nie odnalazły.

Zarówno Jaskari, jak i Berengaria słyszeli o niezwykłym sposobie, w jaki potrafił poruszać się Faron, i zrozumieli, że nim właśnie musiał się teraz posłużyć. Nigdzie bowiem nie zauważyli żadnej innej gondoli.

– No już, teraz jesteś jako tako cała – obwieścił Faron. – Możesz iść sama?

– Oczywiście – odparła krótko. – Dziękuję za pomoc.

Podniosła się, lecz natychmiast się zachwiała. Faron od razu wyciągnął do niej rękę, ale dziewczyna gwałtownie mu się wyrwała.

– Nie dotykaj mnie! – syknęła, nie panując nad sobą, Faron więc posłusznie cofnął dłoń.

We dwóch z Jaskarim wymienili tylko zdumione spojrzenia.

Potem czym prędzej pospieszyli do gondoli. Zostawili ptaki, które wkrótce miały się obudzić, teraz już łagodne i ulegle.

Faron ani słowem nie wspomniał, że wcześniej był świadkiem całej tej sceny, jaka rozegrała się między Jaskarim a Berengarią.


Kirowi, Sol i Ramowi udało się wmusić eliksir trzem drapieżnikom w dolinie. I podczas gdy Kiro z Sol w pośpiechu wyruszyli na zagrożony płaskowyż, Ram powrócił do Dolga i wilków, które w wąskiej dolinie zoczyły cztery drapieżniki.

Natomiast Marco, Móri i Erion toczyli bardzo nierówną walkę z pierwszym stadem ptaków. Niektóre atakowały ich, sylwetki innych widoczne były jedynie na tle nieba, gdy siedziały na krawędzi skały, wyraźnie na coś wyczekując. Mężczyznom potrzebne były posiłki, nie mogli jednak na nie liczyć, dopóki rozwścieczone olbrzymie ptaki atakowały monterów na szczycie.

Dziewczynki schowały się pod siedzeniem w gondoli, do której zaczął zaraz napływać strumień ogarniętych paniką robotników, ledwie przybyłych z Królestwa Światła. Tak się akurat złożyło, że przylecieli w bardzo niefortunnym momencie.

Madragowie cały czas przekazywali Faronowi raporty o sytuacji na wierzchołku i jak mogli starali się pomagać Tellowi. Obcy miał uczucie, że traci panowanie nad sytuacją.

– Czy wszyscy kierują się na płaskowyż? – spytała Berengaria w gondoli. Była bardzo blada i zmęczona. – A czy przypadkiem ktoś z nas nie powinien ruszyć z odsieczą grupie Marca?

– Owszem, tylko kto?

– Ja mogę iść – zgłosił się Jaskari. – Berengaria powinna już dzisiaj unikać kolejnych bliskich spotkań z ptakami. Zresztą pewnie chciałaby pomóc tam, na górze. Wypuście mnie u Marca, sami lećcie dalej!

Nie wyglądał najlepiej. Chyba bardzo wziął sobie do serca złość, jaką okazała mu Berengaria.

Naprawdę chodzi o to, żebym unikała ptaków? zastanawiała się dziewczyna. Jest ich przecież dość tam na płaskowyżu.

Właściwie jednak odczuwała ulgę, gdy z pomocą duchów odnaleźli wciśniętych między skały mężczyzn, do których miał dołączyć Jaskari. Między nimi dwojgiem zapanowało niezbyt przyjemne napięcie i Berengaria dobrze wiedziała, że w połowie jest to jej wina. Nie musiała przecież reagować aż tak gwałtownie.

Po tym, jak Jaskari wyskoczył, pozwolili gondoli chwilę zawisnąć w powietrzu i wtedy Faron ustrzelił kilka ptaków. Potem jednak pospieszył z powrotem na szczyt góry i czwórka w dole od tej pory musiała radzić sobie sama.

Sytuacja w dole nie przedstawiała się najlepiej, lecz Berengaria rzeczywiście miała ptaków po dziurki w nosie i nie potrafiła się przemóc, żeby tam zostać i w czymkolwiek pomóc.

– Do czegoś chyba muszę się przydać? – odrobinę agresywnie zwróciła się do Farona.

Nie odwracając się od pulpitu sterowniczego gondoli odparł:

– Owszem, możesz przypilnować dziewczynek.

– One są dobrze chronione. Czy nie mogłabym raczej pomóc Dolgowi zmierzyć się z drapieżnikami? Chyba wolę czworonożne stworzenia.

– Dolg ma dość pomocników, ale podobno jacyś monterzy są ranni, czy mogłabyś się zająć nimi?

– Oczywiście – powiedziała pokornie.

To znów oznaczało ptaki, wstrętne krwiożercze ptaki, krążące wszędzie dookoła. Ale co tam, nikt nie będzie mówił o Berengarii, że jest tchórzem.

– Naprawdę szczerze mi przykro, że nie zabrałem cię w Góry Czarne na tę pierwszą wyprawę – nieoczekiwanie powiedział Faron. – Rozumiem teraz, jak bardzo musiało cię to zranić. Miałem swoje powody, lecz muszę przyznać, że chyba wszyscy źle cię oceniliśmy.

– Wcale nie – odparła cicho dziewczyna. – Przed chwilą sama właśnie się przekonałam, że jestem źródłem niepokoju.

– Wcale tak nie uważam. Każdy musi być odpowiedzialny za siebie.

Podniosła głowę i popatrzyła na jego proste plecy okryte płaszczem Obcych. Co on widział?

Nie miała odwagi pytać.

– Gdzie się podziała twoja radość, Berengario, ten twój głód życia?

Ton głosu Farona całkowicie ją zaskoczył, cały był przesycony… smutkiem? Zrozumieniem?

– Chcę tylko umrzeć – odparła krótko, lecz Obcy bez trudu dostrzegł, że targają nią sprzeczne uczucia.

– Czy ty zawsze musisz tak przesadzać?

– Owszem, muszę! – prychnęła.

Przez chwilę milczał.

– A dlaczego chcesz umrzeć?

– Dlatego, że wszystko tak strasznie poplątałam.

Kolejna chwila milczenia.

– Wyjaśnij mi to! -Nie.

Faron już więcej nie pytał.


Na płaskowyżu panował kompletny chaos. Dokoła leżały oszołomione ptaki, a powietrze aż wibrowało od łopotu ciężkich skrzydeł i przenikliwych krzyków. Mężczyźni, którzy nie zmieścili się w gondolach, leżeli pod nimi, krzycząc ze strachu. Współtowarzysze Farona zbili się w gromadkę odwróconą do siebie plecami i strzelali do atakujących straszydeł. Tell dowodził całą akcją, pomagali mu Madragowie, Kiro i Goram. Indra i Sol natomiast próbowały zająć się rannymi, lecz nie miały się gdzie podziać, monterzy bowiem zajęli wszystkie wolne gondole.

– Przeklęte ptaszyska! – wrzasnęła Indra i zamierzyła się ręką na zbyt natrętnego ptaka.

Faron natychmiast przejął dowodzenie.

– Berengario, urządź w naszej gondoli szpital polowy. Nikomu innemu poza Sol, Indrą, tobą i rannymi nie wolno tam wchodzić. Stop, zatrzymajcie się! – krzyknął do robotników, którzy już usiłowali wedrzeć się do pojazdu. – Odejdźcie stąd, poradzimy sobie, jeśli wszyscy pomogą!

Nadbiegła Indra.

– Faronie, z dziewczynkami niedobrze, skuliły się w kącie i strasznie płaczą.

– Tamie! – zawołał Faron Madraga. – Natychmiast przyprowadź dziewczynki tutaj!

Tam zniknął w wielkiej gondoli, potem Kata i Gwiazdeczka zostały uniesione ponad głowami monterów i wreszcie Tam wyszedł, pod każdą pachą niosąc dziewczynkę.

– Teraz już lepiej, bardzo się o nie niepokoiłem.

Roztrzęsionym małym panienkom wskazano miejsce na ogonie innej gondoli. Berengaria zaczęła je pocieszać.

– Teraz już wszystko będzie dobrze, Kato i Gwiazdeczko.

Faron patrzył na nią zadowolony.

– Świetnie, Berengario.

Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna potrzebuje każdej możliwej pochwały.

– Oklopne tasyska – popłakiwała Kata. – Ciały połwać moich tatusiów.

– O, nie, tego im nie wolno robić, nie bój się, na to nie pozwolimy – zapewniła Berengaria.

Razem z Indra i Sol prędko zorganizowały sobie pracę. W gondoli sporo było środków opatrunkowych i wzburzonym robotnikom zaraz opatrzono poranione ręce i nogi. Ci z monterów, którzy nie zdołali się choć trochę ukryć pod gondolami, mieli też zadrapania na twarzach i skaleczenia na głowie. Nie było żadnych ciężkich obrażeń, lecz wszyscy pozostawali w stanie szoku.

Berengaria zajmowała się akurat mężczyzną, któremu ptak rozorał całe ramię, tak jak i jej, lecz o tym nie wspomniała. Ten człowiek okropnie uskarżał się na swój los i żądał ukarania odpowiedzialnych za to, co się stało. A więc Farona i Eriona.

– Oni robią, co mogą – mrucząc pod nosem broniła ich Berengaria.

Indra i Sol miały własne zajęcia.

– Kata, Gwiazdeczka – zawołała Berengaria. – Czy możecie mi przy tym pomóc?

Dziewczynki wystraszone podeszły bliżej.

– Ojej! Leci klew – powiedziała Kata z pełnym podziwu lękiem.

– Tak, i zaraz ją zatamujemy. Kato, możesz tu przytrzymać, a ja z Gwiazdeczką w tym czasie przygotujemy bandaż?

Dzięki temu najmłodsze uczestniczki wyprawy mogły przestać myśleć o sobie i poczuły się nagle bardzo ważne. Kata mocno zacisnęła rączki na krawędziach rany, aż mężczyzna jeszcze głośniej jęknął z bólu, a sprytna Gwiazdeczka nałożyła mu opatrunek według wskazówek Berengarii. Potem owinęły rękę bandażem. Wszystko poszło jak najlepiej, chociaż nie było czasu na to, by zszywać rany, czekał przecież następny pacjent.

– Pomogłyśmy ci, Bengaria – powiedziała Gwiazdeczka, gdy rannego przesunięto dalej. – Byłyśmy bardzo dzielne, prawda?

– Bardzo – ciepło odpowiedziała Berengaria.

– Możemy jesce pomóc, Bengabanga? – spytała Kata.

– Może i tak, ale bardzo wam dziękuję.

– No, proszę, proszę – rozległ się głos Farona przy drzwiach. – Słyszę, że przynajmniej w twoim głosie pojawiły się iskierki życia.

– Czy ty zawsze musisz zaskakiwać mnie od tyłu?

– Nie, przyszedłem tylko z kolejnym pacjentem, ciężko rannym.

Był nim Goram. Mężczyźni, broniąc się przed ptakami, musieli wnieść go do środka. Miał paskudne rany na twarzy i na piersiach.

– Zaatakowały go równocześnie trzy ptaki – powiedział Faron. – A na domiar złego zabrakło mu amunicji.

Berengaria pomyślała z lękiem o czwórce, która walczyła wśród skał, samotna przeciw niemal równie licznemu stadu latających straszydeł.

– Faronie, czy nikt nie może wyruszyć z odsieczą Marcowi i jego grupie?

– Owszem, gdy tylko tutaj zapanuje równowaga. Nikomu nawet się nie śniło, że czarnych ptaków jest aż tak dużo. No, dzięki Bogu, przybywają dwie gondole z Królestwa Światła. Na jednej jest więcej broni i dodatkowa amunicja. Teraz monterzy mogą nam pomóc. Och, gdyby tylko zjawił się „Kondor”! Mógłby rozpędzić i przegonić tych skrzydlatych morderców.

– Ale czy my naprawdę tego chcemy?

– Nie, masz rację. Należy ich uśpić.

Odszedł. Trzy, a raczej pięć dziewcząt natychmiast znów wróciło do rannych. Zajęły się przede wszystkim Goramem.

Rozpięły mu koszulę na piersi.

– Ach, nie! – jęknęły.

Berengaria natychmiast rzuciła się do drzwi.

– Faronie! – zawołała.

Zaraz do niej przyszedł.

– Faronie, Goram jest śmiertelnie ranny! To strasznie głęboka rana, on naprawdę może umrzeć!

Faron wyglądał na udręczonego.

– To prawda, a to dlatego, że on pragnie śmierci.

– Poślij natychmiast po Jaskariego, my sobie z tym nie poradzimy.

– Sam go tam zastąpię. Wyruszam od razu. Zabiorę tylko więcej usypiających strzał. Starajcie się utrzymać Gorama przy życiu, dopóki nie przybędzie Jaskari.

Berengaria wróciła do gondoli i powtórzyła przyjaciółkom słowa Farona. Goram ocknął się i cicho mówił coś Indrze. Nabrał do niej zaufania, gdy razem wykonywali zadanie.

Indra przytrzymywała jego głowę, Sol natomiast bezskutecznie usiłowała zatamować krwotok.

Berengaria usłyszała ostatnie słowa Gorama:

– Pozdrówcie Lilję… i powiedzcie, że ja… czekam na nią… w Świętym Słońcu. Tam ją przyjmę.

– Dobrze, powiem – zaszlochała Indra. – Ale, Goramie, tobie nie wolno umierać, nie możesz, jesteś przecież…

Ale Goram przestał reagować. Dziewczętom nie pozostawało już teraz nic innego, jak opatrzyć mu rany najstaranniej jak umiały, i czekać na Jaskariego. Nie wiedziały, czy Goram jeszcze żyje, czy też nie, obawiały się najgorszego.

Trzy dorosłe kobiety płakały, a dziewczynki z powagą marszczyły czoła.

Wszystko przestało być zabawne. Z zewnątrz dobiegały jedynie ochrypłe wrzaski ptaków, niektóre miały już dość, uniosły się niczym ostre czarne cienie na tle jaśniejszego nieba i odfrunęły. Na szczęście dosięgły ich celne strzały, zanim zdążyły odlecieć poza granice płaskowyżu. Fatalnie by było, gdyby spadły nie wiadomo gdzie i nie dałoby się ich odnaleźć.

Sytuacja i bez tego była dostatecznie ponura.

Загрузка...