18

Berengaria siedziała przy stole nakrytym do śniadania i nagle zlodowaciała ze strachu. Stół cały się zatrząsł. Z początku zaledwie odrobinę, jak gdyby ktoś kopnął w nogę, potem jednak zaczął drżeć, aż rozdzwoniła się zastawa, chwilę później zaś nastąpił jakiś straszny przechyl, tak mocny, że odruchowo sięgnęła do krawędzi stołu, by się jej przytrzymać.

Prędko wykręciła numer Rama.

– Co takiego się stało?

– Właśnie sprawdzamy.

– Trzęsienie ziemi?

– Nie wiem… Trzęsienia ziemi znamy od dawna. Znamy wybuchy, eksplozje, drgania mające zakres kontynentalny. Ale tu, u nas, nigdy nie wywoływały one tak silnych efektów. To było coś innego.

– No tak, cała Ziemia jakby się nagle przechyliła.

– Masz rację, powinniśmy chyba znów wysłać ekipę geologów na powierzchnię.

– Uf! – westchnęła cicho Berengaria. – Ram, muszę przyznać, że się boję.

– Każdy powinien się bać, na powierzchni Ziemi wszystko się wali, i to na wielu frontach. Panują złe warunki klimatyczne z powodu bezwzględnej ludzkiej żądzy pieniądza, działań mafijnych na czele z korupcją, obejmujących większą część świata. Zaniedbania w sferze produkcji i wykorzystania energii atomowej, roje meteorytów z zewnątrz… Doprawdy, jest się czego bać.

– Nie chcę, żeby nieodpowiedzialni ludzie na Ziemi zniszczyli Królestwo Światła!

– Ja też nie. Mamy przecież po co żyć.

Berengaria zorientowała się, że Ram się zamyślił, i czekała. Wiedziała, że jest bardzo szczęśliwy z Indrą i chcą mieć dziecko, ale czy się odważą?

Uznawszy, że pauza trwa już dostatecznie długo, powiedziała:

– A naszym obowiązkiem jest przede wszystkim chronić niewinne zwierzęta.

– Zrobiliśmy, co w naszej mocy, żeby zapewnić im bezpieczne schronienie tutaj. Na zewnątrz nie miałyby już żadnych szans.

Berengaria westchnęła.

– Wiesz co, Ramie, świat byłby o wiele lepszy bez ludzi.

Ram uśmiechnął się.

– Rzeczywiście może się tak wydawać, ale musisz pamiętać, że w długiej, bardzo długiej epoce dinozaurów to mięsożercy spośród nich terroryzowali świat. Potem pojawiły się drapieżniki. Bez względu na wszystko zamierzamy teraz wyjść na powierzchnię i spróbować zaprowadzić tam jakiś porządek. Wy, potomkowie rodziny czarnoksiężnika i Ludzi Lodu, odznaczający się gorącą miłością do zwierząt, często zapominacie o ludziach, a przecież i wśród nich jest także wielu niewinnych, chociaż ich liczba gwałtownie maleje.

– Prawo silniejszego i tak dalej, owszem, wiem. W każdym razie ja jestem po zęby uzbrojona i gotowa wyjechać na powierzchnię, by walczyć ze smokami.

– Smok to niemowlę w porównaniu z tymi łotrami na zewnątrz!

– Napoimy ich wszystkich uzdrawiającym eliksirem Madragów, będą mi jedli z ręki.

– Tak właśnie trzeba mówić, Berengario. No, muszę się teraz wreszcie do czegoś przydać, do zobaczenia.

– Jak najszybciej! – zakończyła Berengaria podniecona do walki.

Na powierzchnię Ziemi miało się wybrać także kilku Lemuryjczyków. Trzeba było podjąć takie ryzyko i nie zważać już na to, że ich egzotyczny wygląd może wzbudzić lęk u słabszych dusz.

Obcy jednak nie mogli się pokazać, ich wygląd zanadto rzucał się w oczy. Właściwie szkoda, pomyślała Berengaria, dobrze byłoby mieć przy sobie na przykład Farona. Dobrze i bezpiecznie.

Farona, który nie wziął jej na wyprawę w Góry Czarne.

No cóż, raczej nie uczynił tego z osobistych pobudek. Zapewne panowała powszechna opinia, że Berengaria może skłócić i rozdzielić grupę.

Ale przecież ostatnio w Ciemności dobrze się spisała. Nawet Jaskari tak powiedział, a on przecież był bardzo surowy w ocenach. Berengarię, która wróciła myślą do tych nieprzyjemnych zdarzeń, w jednej chwili ogarnął wielki smutek.


W domu u Miszy odbywało się jego kształcenie. Elis i Natasza byli niezwykle pomocni. Ależ oczywiście, Elenie wolno będzie odbywać z nim lekcje w ich wspaniałym hotelowym apartamencie, inaczej być nie może. Rodzice przez cały czas kręcili się wokół dwojga młodych, przynosili im kawę, jedzenie i wszystko, czego tylko sobie zażyczyli, a nawet więcej. Zaglądali Miszy przez ramię, żeby zobaczyć postępy w nauce, a Elis bez końca komentował wszystko i wspominał czas, kiedy sam był nauczycielem, mówił o własnych metodach. Potrafili też usiąść na sofie cicho jak myszki i tylko słuchać. Nie spuszczali jednak młodej pary z oka nawet na chwilę.

A młodzi wpadali w coraz większą rozpacz, tak; bardzo chcieli zostać sami.

Misza zaofiarował się, że odprowadzi Elenę do domu. No ale przecież jak potem wróci? Nie miał własnej gondoli, rodzice bali się też, że pomyli kierunki i nie trafi, wynajdywali coraz to nowe trudności.

Doprawdy, rodzicom często brakuje wyczucia.

Misza i Elena siedzieli więc blisko siebie, a ich zmysły płonęły coraz bardziej. Mijały godziny. Gdy przypadkiem dotknęli się kolanami, Miszy na czole występował pot, a Elena nagle gubiła się w notatkach.

Misza ośmielił się wreszcie oświadczyć:

– Odprowadzę Elenę na postój gondoli.

– Doskonały pomysł – przyklasnęli Elis i Natasza. – Pójdziemy z wami, miło będzie trochę się przejść.

Dlatego prawdziwym szczęściem dla obojga spragnionych miłości młodych ludzi była wiadomość, że zarówno Elena, jak i Misza mają brać udział w rozbieraniu muru.

Tam nareszcie jego mili, pełni dobrej woli rodzice zostawią ich w spokoju.

Przyszedł po nich Strażnik. Z ulgą pomachali na pożegnanie Elisowi i Nataszy. Staruszkowie mieli łzy w oczach i prosili oboje, a szczególnie, co oczywiste, Miszę, by byli ostrożni. Bo co będzie, jeśli on spadnie?

Elenę uściskali z pewnym zawstydzeniem.

– Zdaje mi się, że oni mnie lubią – stwierdziła Elena onieśmielona i zdziwiona, gdy wyszli w końcu na ulicę.

– Bardzo cię lubią – odparł Misza z dumą. – Mówili mi o tym. „Miałeś szczęście, Misza, że znalazłeś sobie taką porządną dziewczynę jako pomocnicę”.

„Porządna” nie było akurat tym słowem, które Elena najbardziej chciała usłyszeć. No a pomocnica?

Nic nie mogła poradzić na to, że poczuła się rozczarowana.

Naturalnie nie pokazała tego po sobie.

– Miło to słyszeć – powiedziała.

Dotarli do postoju gondoli i tam spytała Strażnika:

– Dokąd jedziemy? I co mamy robić? Czy mógłbyś nam powiedzieć coś bliższego?

– Pojedziecie pod mur przy Wschodniej Rzece, do Srebrzystego Lasu. Należy czym prędzej rozebrać mur i potrzebna nam jest każda para rąk. I męskich, i damskich.

Oboje trochę pobledli. Czyżby mieli się wspiąć na sam szczyt muru, aż do nieba?

Wkrótce jednak mogli odetchnąć spokojniej.

– Będziecie uprzątać ziemię i wywozić gruz. Czy możecie przyłączyć się do grupy sprzątającej?

– O, tak, tak już lepiej, bardzo chętnie. A skąd taki pośpiech?

– Geologiczne zmiany na powierzchni Ziemi następują coraz gwałtowniej.

No tak, odczuli to na własnej skórze i długo na ten temat dyskutowali. Wszystko się tak strasznie zatrzęsło. O tak wczesnej godzinie każde z nich było u siebie i myślało o tym drugim, żałując, że w strasznej chwili nie mogą być razem.

Elena zauważyła, że Misza podczas przeprawy gondolą siedzi strasznie napięty. Czyżby jeszcze nie przywykł do jazdy w powietrzu? Zmartwiła się.

Położyła mu rękę na kolanie, a Misza drgnął gwałtownie. Cóż, nie był to widocznie właściwy moment na wyrazy czułości.

Kierowca wysadził ich w Srebrzystym Lesie i tam zostawił. Gondola nie mogła bardziej zbliżyć się do muru.

Gdy podnieśli głowy i popatrzyli w górę, oczom ich ukazał się zdumiewający widok. Wielu Strażników, zresztą nie tylko, demontowało mur, a ponieważ był on właściwie niewidzialny, wyglądało to tak, jakby ci ludzie pracowali zawieszeni w powietrzu. Gondole przez cały czas latały tam i z powrotem, transportując wielkie fragmenty muru. Miały być przeniesione i stopione w olbrzymiej fabryce.

Po drodze przez kolejną polanę Srebrzystego Lasu Elena i Misza natknęli się nagle na parę wielkich zwierząt. Jedno miało poroże nieprawdopodobnych rozmiarów.

Misza krzyknął i uczepił się ręki Eleny.

– Spokojnie! – powiedziała dziewczyna. – To jelenie olbrzymie Tsi i Siski. Nie są groźne.

Lecz i jej głos trochę drżał. Zwierzęta były rzeczywiście ogromne, górowały nad nimi jak kolosy.

Misza gapił się na piękne stwory i próbował wyrównać puls. Zwierzęta posłały im dostojne spojrzenia i zmieniły kurs. Wolnym krokiem oddalały się od tych małych ludzkich robaków.

Misza poczuł, jak bardzo trzęsą mu się ręce. Mówił sobie, że to przecież naturalne, nie był wszak przyzwyczajony do żadnej z tych dziwnych rzeczy w jego nowym widzialnym świecie, lecz w głębi ducha czuł, że takie usprawiedliwienie nie jest wystarczające. Było też coś jeszcze, coś w nim samym.

Owszem, pragnął żyć, przeżyć życie w stu pięćdziesięciu procentach. Kochał je, był spragniony, głodny wszystkiego.

Lecz mimo to coś wciąż go powstrzymywało.

Westchnął i ruszył za Elena, która mrucząc pod nosem dreptała przodem. Misza nie słyszał ani słowa z tego, co mówiła, lecz były to najwidoczniej błahostki, po prostu miała ochotę sobie pogadać.

Nagle coś sobie uświadomił. Elena go potrzebowała! Potrzebny był jej ktoś, z kim mogła porozmawiać, wspólnie na głos pomyśleć, nie zważając na słowa.

Bo to właśnie teraz robiła, myślała na głos. Czyżby była aż tak samotna? Ona? Ta piękna Elena? Wsłuchał się w kilka zdań: „…a kiedy śmiga gałązka, człowiek podrywa się z myślą, że ktoś uderzył go w nogę…” Zrozumiał, że dziewczyna nie pragnie wcale żadnej odpowiedzi. Chciała jedynie, by ktoś pozwalał jej na mówienie.

Misza się wzruszył. Elena była jego koleżanką, przyjaciółką, choć akurat teraz poruszała się tak prędko, że musiał bardzo się wysilać, by dotrzymać jej kroku, aż rozbolały go wszystkie nowe mięśnie.

Tak, odważył się nazwać ją swoją dziewczyną! 'Wiele razy czuł, że tak właśnie jest, kiedy razem siedzieli pochyleni nad lekcjami i przypadkiem napotykał jej błyszczące spojrzenie. Albo gdy poczuł jej kolano lub stopę, nigdy się przed nim nie cofnęła. Pamiętał dotyk jej nagiego miękkiego ramienia przy swoim i wrażenie uda przy udzie, podniecające ciepło i jej dłonie, jak dotykały jego dłoni i nie cofały się, dopóki matka albo ojciec nie popatrzyli w tę stronę.

Niekiedy ogarniał go prawdziwy gniew na rodziców i wstydził się wtedy, bo przecież oni byli nieopisanie życzliwi.

I krótkowzroczni. Czyżby absolutnie nic nie rozumieli?

Byli teraz z Elena sami w lesie. Nareszcie sami. Czy wolno mu ją spytać… ale o co? Co się mówi w takich momentach?

To niemądre, że tak mało akurat o tym wiedział. Żadne zajęcia w szkole też by mu nie pomogły, nigdy też nie miał okazji, żeby spytać Elenę o wszystkie te tajemnice, które, jak przypuszczał, istnieją w życiu. Litery, słowa, pismo, jakie znaczenie to wszystko ma tutaj? Co trzeba powiedzieć, jak postąpić?

Elena odwróciła się tak gwałtownie, że aż dech zaparło mu w piersiach.

– Widzę już mur – oświadczyła triumfalnie. – Jesteśmy na miejscu.

A tu było już za dużo ludzi. Misza ciężko westchnął.

Загрузка...