14

Z powrotem w domu.

Każdy otrzymał grubą kopertę zawierającą instrukcje i wyjaśnienia na temat zadania, jakie mu przydzielono. Tak bowiem, jak powiedział Erion, omawianie wszystkich punktów dotyczących każdej poszczególnej osoby na ogólnej sali, w audytorium, przeciągnęłoby się na wiele dni. Wybrani mieli zatem dokładnie przejrzeć wszystkie instrukcje, a gdyby znaleźli w nich coś niejasnego, powinni zwrócić się do Farona lub bezpośrednio do Eriona, który wyruszył wraz z nimi do Królestwa Światła po tym, jak Marco sprawił, że skóra Obcych mogła już bezpiecznie stykać się z powietrzem.

W domu Indra długo obracała w palcach kopertę, zanim wreszcie ośmieliła się ją otworzyć.

– Słyszałeś, co mówili Obcy? Podobno mają rozdzielić naszą grupę. Całkowicie. Wyznaczono nam tak różne zadania, że być może już nigdy się nie zobaczymy.

– W każdym razie dużo czasu może upłynąć do powtórnego spotkania – przyznał Ram. – Ale ty i ja będziemy pracować razem, taki jest wymóg.

– Na nic innego bym się nie zgodziła. Ale już się rozproszyliśmy. Cień został u swych krewniaków, a Jaskariemu ku jego wielkiej radości pozwolono natychmiast rozpocząć pracę przy zwierzętach.

– Tylko na jakiś czas – przypomniał jej Ram. - Świat na powierzchni Ziemi również go potrzebuje.

– Jaskari jest przydatny do bardzo wielu rzeczy -przyznała Indra i poprawiła poduszki na sofie, żeby wygodnie im się siedziało. Sprzątanie i układanie co do milimetra nie obchodziło jej ani trochę. Najważniejsza była wygoda. – Elena i Misza zostaną tu, w Królestwie Światła, a i Madragowie nie powinni się pokazywać w świecie na powierzchni Ziemi. Na pewno więc się rozdzielimy. Ale co takiego przytrafiło się Lilji? Nie pozwolili jej wrócić do domu. Przyszli po nią dwaj Strażnicy.

– Nie wiem, Indro, spróbuję się dowiedzieć. Czy otworzymy teraz nasze koperty?

Zrobili tak. Cisza zapadła w jasnym, pięknym salonie, który oboje tak bardzo lubili. Był to najlepszy okres w życiu Indry. Rama również, zapewniał ją o tym wielokrotnie.

– Wyruszamy na powierzchnię Ziemi – powiedziała Indra bez tchu. – Mam cię wspomagać w pracy, w próbach zaprowadzenia ponownego ładu na Ziemi i zapewnieniu ludziom godnego życia.

– Tak. Całe szczęście, że ty i ja będziemy razem.

– To rozsądnie pomyślane ze strony Obcych, ale strasznie będę za wszystkimi tęskniła.

– Ja także – przyznał Ram. – Widzę, że Obcy wysłali już grupę badaczy, ludzi, którzy podejmą próby zapobieżenia katastrofom geologicznym. Obawiam się jednak, że jest już na to za późno.

– Czy u ciebie jest napisane coś konkretnego o naszej pracy? Na czym ma ona polegać?

– Jeszcze nie zdążyłem wszystkiego przeczytać.

– Och, pomyśl tylko, Ramie, z powrotem na powierzchnię Ziemi! Po tylu, tylu latach! Cala aż się trzęsę!


Rzeczywiście, Lilję zabrano do głównej kwatery Strażników. Wszystko potoczyło się tak prędko, że nie miała nawet czasu na to, by znów pożegnać się z Goramem. Słyszała jednak, że wybierał się prosto do stacji, z której miał wyruszyć. Bez względu na to, jaki był cel jego podróży.

Kiro z Tellem rozmawiali między sobą, że oto miał teraz ostatnią szansę, by wystartować. Lilja nastawiała uszu, lecz nie dowiedziała się tego, co interesowało ją najbardziej: dokąd miał wyjechać. Tell mówił tylko, że później nie wyruszy tam już żadna gondola.

Co znaczy owo „tam”? Gdzie to jest?

Wkrótce jednak musiała się skoncentrować na swych własnych kłopotach.

Ileż pytań zadawali jej Strażnicy w głównej kwaterze!

– Czy byłaś u Zendy Brown poprzedniego dnia?

– Owszem, byłam.

– A kiedy?

– Wczesnym popołudniem.

– Raz czy dwa razy?

– Tylko raz, powinnam tam pójść po raz drugi, po kurtkę, którą zostawiłam, ale nic z tego nie wyszło. Prawdę powiedziawszy, całkiem o niej zapomniałam.

– Chyba sporo zapominasz?

– Rzeczywiście, szczególnie w ostatnich dniach, ale tyle było…

Nie myśl teraz o Goramie, zachowaj przytomność umysłu, oni na pewno nie lubią łez.

Ci Strażnicy nie byli Lemuryjczykami, lecz zwykłymi ludźmi.

– Nie byłaś więc tam wieczorem?

– Nie, siedziałam w domu.

Strażnik drążył dalej:

– Czy ktoś może to potwierdzić?

– Nie, moja matka wyszła.

– Co robiłaś? Oglądałaś może jakiś program w telewizji?

– Nie… nie robiłam nic szczególnego. No, owszem, przesadziłam krzew róży.

– Czy widział cię ktoś z sąsiadów? Może na przykład z okna?

– To było w ogrodzie na tyłach, tam w pobliżu nie ma żadnego budynku.

– O ile dobrze zrozumiałem, to twoja ciotka, bracia i siostra cioteczna mieszkają w tym samym domu. Czy oni nie mogli…?

– Silas i jego rodzina? Wyjechali.

Strażnik westchnął. Czy ta dziewczyna musi wszystko tak strasznie sobie utrudniać?

Zenda Brown również była w kwaterze głównej, wezwano ją na długie przesłuchanie, lecz siedziała spokojna, gdyż nikt w barze nie podważył jej alibi. Owszem, wszyscy widzieli, że Zenda była tam poprzedniego wieczoru, od samego początku. Nie, żadnej konkretnej godziny nikt nie mógł podać, ale siedziała bardzo, bardzo długo. I wyszła dopiero jak zamykali, razem z przyjaciółką i paroma dżentelmenami.

Określenie „dżentelmeni” Strażnicy przyjęli ze szczyptą sceptycyzmu.

W każdym razie przyjaciółka mogła potwierdzić, że Zenda spędziła całą noc w jej mieszkaniu.

Przypadkiem Lilja i Zenda spotkały się w korytarzu głównej kwatery Strażników.

– To ona! – zawołała Zenda dramatycznie już z daleka, polakierowanym na czerwono paznokciem wskazując na Lilję gestem oskarżenia. – Dobrze widziałam, jak łakomie spoglądała na moje diamenty! I ona mieszkała w tym domu, na pewno miała klucz. Jakże by inaczej mogła dostać się do środka? Oprócz mnie klucz ma jedynie ona!

Strażnicy już wypytali Lilję o klucz, dziewczyna naiwnie pokazała aparacik otwierający drzwi do jej dawnego domu. Po prostu zapomniała go wyrzucić. No cóż, znów o czymś zapomniała.

Zenda triumfalnie pokiwała głową, nie zdając sobie sprawy z tego, że szczerość Lilji tak naprawdę przemawia na korzyść dziewczyny. Gdyby w istocie była winna, najprawdopodobniej po wszystkim wyrzuciłaby klucz, no i zadbała o to, by zapewnić sobie porządne alibi na ten wieczór.

Zenda wszystko starannie obmyśliła i teraz postanowiła „pomóc” Strażnikom.

– Posłuchajcie, jak to było. Przyszła do mojego domu po kurtkę, a wcześniej tego dnia widziała, jak odkładam diamenty do szuflady. Bierze więc naszyjnik., ale drzwi zostawiła otwarte, w tej samej chwili pojawia się Strażnik Widzi, jak dziewczyna wsuwa naszyjnik do kieszeni kurtki, wyrywa jej więc okrycie z ręki, a Lilja łapie najbliższy ciężki przedmiot i uderza w panice.

Podobną sytuację Strażnicy wyobrazili sobie już dużo wcześniej, ale ta panika… Jak to możliwe, by ogarnięta paniką dziewczyna celowo została dłużej na miejscu zbrodni i starannie wytarła figurkę?

Poza tym wiedzieli doskonale, że diamenty w naszyjniku nie są prawdziwe. Kobieta starała się, by ta kradzież wyglądała na o wiele poważniejsze przestępstwo.

– Najważniejszy jest moment popełnienia zbrodni – przypomniała Zenda stanowczym tonem. – Jakiś lekarz chyba badał ofiarę? Musicie znać dokładny czas!

Mogła to spokojnie powiedzieć, nikt przecież nie widział, jak wychodziła tylnym wyjściem, przemykając się do położonego w pobliżu baru. Siadła tam w wydzielonej zamkniętej części i gdy podeszła kelnerka, umyślnie poskarżyła się, że tak długo musiała czekać. A ponieważ powtarzała to wielokrotnie, wszyscy sądzili, że spędziła tam cały dzień.

– Musicie znać dokładny czas popełnienia tej zbrodni – powtórzyła.

– Niestety go nie znamy – krótko odparł Strażnik.

– Ale jak to możliwe?

– Są pewne powody.

– Hm – chrząknęła Zenda dwuznacznie.

Lilja musiała pozostać w areszcie przynajmniej do czasu, dopóki Strażnicy nie dowiedzą się czegoś więcej. Owszem, wszyscy okazywali jej życzliwość i dobrze ją traktowali, z uwagą słuchając zapewnień, że nigdy w życiu nikogo by nie zabiła i na pewno nie jest złodziejką.

To, że traktowano ją z takim szacunkiem, miało zapewne związek z jej osobowością, lecz również z faktem, iż była pod opieką najznamienitszego klanu w całym Królestwie i wraz z nimi dostąpiła zaszczytu wejścia do świata Obcych.

Ale drzwi do domu Zendy były przecież zamknięte, a Lilja miała do nich klucz. No i poza wszystkim Sardor leżał na jej kurtce. Były to dwie prawdy, których nie dało się nie zauważyć. Lilja gorąco prosiła, by przynajmniej nie powiadamiali o niczym matki. Strażnicy obiecali, że tego nie zrobią.

Siedziała więc zamknięta. Na razie przestali ją męczyć. Mieli jednak dostateczne podstawy, by sądzić, że przestępstwo zostanie wyjaśnione.

Zenda tymczasem uśmiechała się zadowolona z siebie. Wszystko poszło dokładnie tak, jak sobie tego życzyła.


Goram kolejny raz był gotów do opuszczenia Królestwa Światła.

Wokół niego huczały ciężkie maszyny. Cała podłoga w wielkiej hali się trzęsła.

– Naprawdę tego chcesz? – spytał go zmartwiony kolega Strażnik, przekrzykując hałas.

– Muszę – krótko odparł Goram.

– Wiem, wiem, święta przysięga Strażników z Elity. Ale mnie się to wydaje takie niepotrzebne.

Stali w bazie, z której startowały specjalnie uformowane na kształt rury gondole, podobne do tej, jaką księżna Theresa wraz z towarzyszami wyruszyła na powierzchnię Ziemi. Nie było to jednak to samo miejsce, lecz o wiele większa baza, o wiele bardziej przerażająca. Czuli, jak cała hala wibruje.

– To moja ostatnia szansa – stwierdził Goram. -A tu zostać nie mogę.

– Więcej tu nie wrócisz, wiesz chyba. To ostateczne.

– Wiem, ale w ten sposób najlepiej będę służył Świętemu Słońcu. Daj mi teraz płomień.

Kolega zwlekał.

– Wiem, że on cię dobrze poprowadzi, ale… Tak wspaniale nam tu było, Goramie. Dlaczego?

Strażnik dobrze wiedział, co łączy Gorama z Lilją. Nie potrafił pojąć, dlaczego ich związek miał być zakazany. On sam był szczęśliwie żonaty i uważał tę historię dwojga młodych za wielce tragiczną. I kompletnie niepotrzebną. Czemu służyć miała ta przysięga?

On jednak nie był Strażnikiem z Elity. Wiedział jedynie, że to niezwykle wymagające powołanie i że Strażnicy z tej grupy często podejmują się niewykonalnych zadań.

Z wahaniem zaciskał rękę na pojemniku ze świętym płomieniem.

Czterej Strażnicy, odpowiedzialni za wystrzelenie pojazdu, stali, gawędząc. Prawdę powiedziawszy, bardziej krzyczeli, niż rozmawiali, bo hałas panujący w tym miejscu był doprawdy straszny, a echo jeszcze go wzmagało.

– Okropna ta historia z Sardorem – mówił jeden.

– Co właściwie takiego go spotkało? – spytał inny. – Ktoś go napadł w mieście nieprzystosowanych?

– Tak, mają podejrzaną. Dziewczynę! Ma, zdaje się, na imię Lilja.

Goram nastawił uszu.

– Co z tą dziewczyną? – zawołał ostro.

Strażnik, który cokolwiek wiedział, wyjaśnił. Ale Goram chciał wiedzieć jeszcze więcej.

– Więcej o tym nie słyszałem, wiem tylko, że dziewczynę aresztowano.

– Czy możecie wstrzymać na chwilę start? Muszę jeszcze zadzwonić.

Strażnicy zawahali się.

– Nie możemy. Wszystko jest obliczone co do dziesiątej części sekundy.

– Ale ja…

– Wchodź już na pokład!

Goram czuł, że się dusi. Strażnik wspomniał, że Lilja nie ma żadnego alibi.

Myśli gnały mu przez głowę jak burza.

Ostatni start, w każdym razie do jego celu.

Najwyraźniej było przesądzone, że tam nie poleci. Miał wrażenie, że Święte Słońce nie chce go jeszcze widzieć w swej służbie. Może nigdy to nie nastąpi, jeśli teraz zrezygnuje?

Lilja w więzieniu.

Elitarny Strażnik Świętego Słońca, jego wysublimowane zadanie.

Pojazd i tak przewozi ładunek, nie musi więc przejmować się tym, że pojazd zostanie wystrzelony na próżno.

Alibi Lilji…

Wypuścił powietrze z płuc z głośnym westchnieniem. Przysięga, ta święta obietnica.

Duma jego życia, członkostwo w Elicie Strażników…

Do ręki wsunięto mu pojemnik ze świętym płomieniem.

Загрузка...