24

W ciasnym przesmyku Dolg i Ram byli świadkami najstraszniejszej bitwy między drapieżnikami, jaką można sobie wyobrazić.

Geri i Freki dogonili czwórkę zwierząt, o wiele większych aniżeli się tego spodziewano. Ci, którzy wcześniej zawarli znajomość z tym gatunkiem, wiedzieli już, że drapieżniki są stworzeniami pośrednimi między psami a kotami i przez to po dwakroć niebezpieczniejszymi.

Zamiast jednak mieć na nie oko, wilki wiedzione instynktem myśliwych zanadto się do nich zbliżyły. Rozpoczęła się wściekła walka, której nie zdołały przerwać nawoływania Rama i Dolga. A ktoś, kto kiedykolwiek usiłował rozdzielić walczące psy, doskonale wie, że tego robić nie należy.

Mężczyźni celowali w dzikie zwierzęta, mieli jednak przed oczami taką plątaninę ciał, że nie odważyli się strzelać.

– Są cztery przeciwko dwóm! – zawołał Ram. -Och, nie, musimy je powstrzymać. Strzelaj! Nawet gdybyś miał trafić niewłaściwe zwierzę!

– Przecież i tak nie zamierzamy zabić tych drapieżników – przyznał mu rację Dolg. – Ale nasi przyjaciele akurat to starają się zrobić.

Strzelili niemal na oślep, na szczęście dwa pierwsze strzały okazały się celne. Gdy jednak Geri zorientował się, że obaj jego wrogowie zostali powaleni, rzucił się na pomoc bratu.

– Geri! – ryknął Ram.

Ale wilk go nie słuchał.

Znów strzelili, padł jeden z potworów i Geri.

– Do diabła! – mruknął Dolg.

– Raczej chyba „do wilka” – skomentował Ram.

Kępy sierści podrywały się w powietrze i spadały na ziemię niczym przyszarzały śnieg. Wreszcie Ram wcelował w ostatniego drapieżnika, Freki więc zaraz zaczął się rozglądać za kolejnymi wrogami. Dostrzegłszy jednak znieruchomiałego Geriego, zaczął wyć i obwąchiwać brata.

– Nie, to nic groźnego, Freki, Geri jest tylko uśpiony, zaraz dojdzie do siebie.

Freki, cały zakrwawiony, z plackami powyrywanej sierści, podszedł do nich.

Oczy jarzyły mu się radością.

– Ależ to było przyjemne! – warknął. – Szkoda, że już koniec.

– Nam raczej ulżyło – nie bez goryczy powiedział Ram. – Dziękujemy za „pomoc”.

– To sama przyjemność. Koniecznie dajcie znać, gdy tylko znów będziemy mogli się do czegoś przydać.

Ram wezwał Farona i poprosił o przysłanie gondoli, która przewiozłaby Geriego i ich samych. Ich zadanie już wkrótce będzie wykonane, pozostało im jedynie zrobienie zastrzyków drapieżnikom. Nie muszą obserwować, jak dochodzą do siebie. Co mogli teraz zrobić?

Faron odpowiedział, ale mówił z wysiłkiem i robił przy tym długie przerwy. W tle słychać było jakieś okropne hałasy.

– Jestem u Marca i jego grupy, dowiedziałem się właśnie, że na płaskowyżu trochę się uspokoiło. Polują tam już na ostatnie ptaki i monterzy, którym starcza odwagi, mogą wreszcie wrócić do pracy.

Opowiedział o Goramie i o tym, że Jaskari już do niego dotarł. Innych wiadomości nie miał, zakończył zaś prośbą:

– Na Święte Słońce, przybądźcie tutaj, bo mamy i tu prawdziwy kryzys!

– No, najwyższy czas, żebym się czymś wykazał – stwierdził Dolg. – Na razie nie zrobiłem nic.

– Cóż – mruknął stojący przy nim Ram. – Wydaje mi się, że trochę przesadzasz.

Pomoc Berengarii nie była już potrzebna, wokół Gorama zrobiło się tłoczno, gdy zjawił się Jaskari. Dziewczyna była poza wszystkim wycieńczona, siadła więc z tyłu gondoli i spoglądała na ponury płaskowyż. Skrzydła ptaków rozbiły wiele latarni, światło więc przygasło. Widziała jednak, że ziemia pokryta jest uśpionymi ptakami, musiało ich być kilkaset, może nawet tysiąc, a grupa mężczyzn krążyła wśród nich, wstrzykując im dobroczynny eliksir Madragów.

Po wszystkich ciężkich przeżyciach nastąpiła wreszcie reakcja. Po twarzy Berengarii potoczyły się łzy, a ona nawet nie podniosła ręki, żeby je obetrzeć.

– Smutno ci, Bengaria? – spytał cienki dziecięcy głosik tuż obok.

Obie dziewczynki stały przy niej i patrzyły na nią szeroko otwartymi oczyma. Berengaria spróbowała się uśmiechnąć i pomogła im wdrapać się na siedzenia.

– Chyba jestem bardzo zmęczona – powiedziała. -Ale rzeczywiście, trochę też mi smutno, to przez Gorama i Lilję.

Żal mi też samej siebie, dodała w duchu, lecz nie powiedziała na głos. Nie chciała już bardziej mieszać dziewczynkom w głowach.

– Dolam choly? – spytała Kata.

– Tak, Goram bardzo chory. Zaraz przyleci gondola i zabierze go razem z Jaskarim do szpitala. A wy nie chciałybyście nią polecieć, dziewczynki? Do domu?

Małe rozjaśniły się.

– Do domu? Do mamy? – spytały chórem.

Bardzo chciały.

Berengarii również zaproponowano powrót, lecz odmówiła. Byli przecież inni, którzy powinni polecieć przed nią.

Załadowano więc gondolę rannymi i najmocniej wystraszonymi robotnikami. Berengaria patrzyła, jak gondola wznosi się pod niebo i kieruje w stronę domu. Ten widok sprawił, że przejęło ją poczucie opuszczenia, poczuła ukłucie żalu.

Nie było ono jednak zanadto dotkliwe.


Dolg i Ram opuścili się nad kamienne bloki, wśród których schronili się Marco, Móri, Erion i Faron. Przywitała ich złowieszcza cisza.

Na wszystkich skałach siedziały nieruchomo przyczajone ptaki, przypominające sępy.

– Faron? Marco? Jesteście tam? – zawołał cicho Ram do mikrofonu, zatrzymując gondolę w powietrzu w bezpiecznej odległości.

– Jesteśmy – odparł Faron równie cicho. – Ale niewiele możemy zrobić, ten drób jest strasznie prze- biegły. Ptaszyska siedzą poza naszym zasięgiem, a gdy tylko ośmielimy się pokazać, rzucają się na nas jak… No cóż, jak drapieżne ptaki, wszystkie na- raz. Marco i Móri oberwali już tyle, że więcej nie zniosą, a Erion jest śmiertelnie zmęczony. Czy macie broń?

– Tak, możemy strzelać z powietrza.

– Chcecie, żeby wszystkie obsiadły gondolę? One są ciężkie, możecie mi wierzyć. Natychmiast spadniecie!

– Rozumiem – powiedział Ram. – No cóż, zdołaliście chyba powalić ich sporo, bo widzę, że cała ziemia wokół jest nimi usłana.

– Owszem, ale te usypiające naboje nie działają przez całą wieczność, sytuacja naprawdę staje się krytyczna.

– Musimy się więc pospieszyć.

Wspólnie obmyślili plan i zaraz wprowadzili go w życie.

Ram i Dolg wylądowali po drugiej stronie przesmyku, dokładnie naprzeciwko przyjaciół. Z tego miejsca zestrzelili kilka siedzących na skałach ptaków, a gdy reszta rzuciła się do ataku na nowego wroga, przywitał je ogień z dwóch stron.

– Ojej, mogą się teraz wystraszyć – mruknął Dolg.

– Nie sądzę – odparł Ram. – One są nadzwyczaj agresywne.

– I odważne – dodał Dolg nie bez współczucia. -No cóż, teraz będzie im lepiej.

Spostrzegł, że niektóre z ptaków leżących na ziemi zaczynają się ruszać. Ubrał się więc w kombinezon ochronny znajdujący się w wyposażeniu gondoli.

– Oszalałeś! – wykrzyknął Ram. – Nie możesz przecież wyjść!

– To konieczne, wszystko będzie dobrze. Żeby tylko żaden nie spadł mi na głowę.

– Postaramy się.

Dzięki systemowi łączności również czterej ich towarzysze ukryci między kamiennymi blokami dowiedzieli się, jakie zamiary ma Dolg, i także bardzo się zaniepokoili.

– Zaklęcia nie działają – przestrzegł syna Móri. -Próbowałem, lecz te istoty przesiąkły złem bijącym od ciemnej wody.

– Jak mogliśmy wówczas zapomnieć o tych ptakach?

Pierwsza potyczka dobiegła końca, ptaki powróciły na swoje punkty obserwacyjne, ale stado poniosło wielkie straty, mężczyźni strzelali, ile tylko starczyło im sił.

Dolg podszedł do drzwi, potem wyjął farangil i szepnął do niego:

– Nie zabijaj, tylko strasz.

Właściwie nie wolno mu było zabierać kamieni w Góry Czarne, długo jednak rozpatrywał wszystkie za i przeciw, aż stwierdził wreszcie, że to nie będzie groźne. Teraz cieszył się, że miał je przy sobie.

Wyszedł.

Czarne ptaszyska natychmiast zanurkowały ku niemu niczym czarne pelikany rozbijające taflę wody. Przyjaciele Dolga strzelali jak szaleni.

Syn czarnoksiężnika obiema rękami uniósł kamień w górę. Farangil rozjarzył się, czerwony blask przeciął powietrze.

Z przenikliwym wrzaskiem ptaki zaczęły się wycofywać.

– Sam się wystraszyłem – przyznał Erion. – Nigdy wcześniej nie widziałem świętego kamienia w akcji.

– Jedynie Dolg może sobie pozwolić na coś takiego – powiedział Marco dumny, że ma takiego przyjaciela. Cały czas nie przestawali strzelać. – On jest panem tych kamieni, strzeże ich z czułością, a one go za to ubóstwiają.

– Tobie więc nie są posłuszne?

– Nie. Tylko Shira raz miała z nimi do czynienia, i to na prośbę Dolga. Nikt inny nie może ich dotknąć. Jedynie Villemann, brat Dolga, trzymał kiedyś w dłoniach szafir, lecz nigdy farangil.

Freki z nadzieją czekał, że i on będzie mógł przystąpić do działania. Może pociągnąć jakieś okropne ptaki za ogon?

– Nie tutaj – odparł Ram. – Zostań raczej w gondoli i bądź przy Gerim, gdy się ocknie.

Faron zorientował się w poczynaniach Dolga i zawołał nieco zirytowany:

– Dolg! Masz przy sobie oba kamienie, zabrałeś je tutaj?

– Tak.

– To dlaczego nic o tym nie powiedziałeś? Niebieskim szafirem mogłeś przecież uratować Gorama!

– Byłem trochę zajęty.

– No tak, rzeczywiście. Idziemy do ciebie!

Przybiegli do niego wszyscy, chronieni promieniami farangila. Oślepione ptaki nie mogły się dłużej bronić, strzelali więc do nich po kolei, a Dolg z Erionem tym, które zaczynały się poruszać, wstrzykiwali eliksir.

Wreszcie w ciasnej przełęczy zapadła cisza. Dolg podziękował farangilowi za pomoc i troskliwie zapakował kamień, który powoli przygasał.

Faron wezwał panie powietrza.

– Czy są jeszcze jakieś ptaki?

– Nie, wszystkie zostały pojmane, nie ma ich już nigdzie, dajemy na to słowo.

Potem przywołał Tella.

– Natychmiast przyślij tu pospieszną gondolę. Dolg i Marco muszą czym prędzej wracać do Królestwa Światła, żeby ratować Gorama.

Jeśli on w ogóle jeszcze żyje, dodał w myślach.

Uporali się z pracą w przełęczy, pilnie bacząc, aby wszystkie ptaki otrzymały swoją porcję eliksiru. Podobnie jak na płaskowyżu przekonali się, że drapieżne ptaki już po chwili zaczynają się kurczyć i zmieniać w niegroźne, przypominające trochę kruki, choć dużo mniejsze ptaszki.

Znów ta specjalność Gór Czarnych: wykorzystywanie niewinnych stworzeń przez powiększanie ich rozmiarów i wpajanie im zła.

Gdy zapadła noc, monterzy mogli udać się na spoczynek w swoich gondolach, by następnego dnia już spokojnie podjąć pracę przy budowie masztu. Większość członków specjalnej grupy mogła powrócić do Królestwa Światła.

Odjechali Marco i Dolg, Marco w bardzo złym stanie, źle też było z Mórim, którego Erion opatrzył w gondoli.

Ale wtedy Sol już spała wtulona w ramię Kira, a Indra w objęciach Rama. Berengaria siedziała oparta o ścianę i spoglądała w noc Gór Czarnych. Czuła się ogromnie samotna.

Загрузка...