9

Tym razem towarzyszył im Armas. Ruszył w stronę gondoli wraz z przyjaciółmi z dzieciństwa, Jaskarim i Jorim. Przyłączył się do nich również Marco.

– Chciałbym tutaj pracować – westchnął Jaskari na widok opiekunów zwierząt z koszykami pełnymi przysmaków i zdrowej paszy. – Zawsze bardziej chciałem zostać weterynarzem niż lekarzem.

– Ja także chętnie bym tu pracował – oświadczył Jori, wielki przyjaciel zwierząt.

Armas milczał, uśmiechnął się tylko.

Marco rozejrzał się dokoła.

– Wcześniej były tu ogrodzenia – rzucił zamyślony. – Dlaczego? Co się stało?

– Na wszystkie pytania otrzymacie odpowiedź już niedługo. Nie zapomnijcie, by je zadawać, skoro macie taką okazję. To będzie naprawdę wielki moment w waszym życiu.

– Ty tam byłeś? – spytał zaskoczony Jori. – Byłeś u nich?

Armas przez chwilę zwlekał z odpowiedzią, wreszcie uśmiechnął się jakby przepraszająco, odrobinę zawstydzony.

– Eee… Nie – przyznał. – To będzie wielka chwila również w moim życiu.

– Świetnie – ucieszył się Jori. – Zawsze mieliśmy w stosunku do ciebie pewien kompleks.

– Naprawdę? – zdumiał się Armas. – A przecież ja tak często wam zazdrościłem! Niekiedy bywa tu bardzo samotnie.

– Z wszystkimi tymi pięknymi dziewczętami, od których wprost się tu roi? Nic dziwnego, że zdaniem twojego ojca nasze dziewczyny nie dorastają im do pięt.

– O, ojciec mierzy jeszcze wyżej – stwierdził Armas nie bez goryczy. – Chciałby, żebym poślubił prawdziwą kobietę z rodu Obcych.

– Czy to znaczy, że ty się z nimi stykasz? – spytał Marco.

– Zdarza się niekiedy, że Obcy tu zaglądają. Dziewczęta również. Ale moim zdaniem one są zbyt… zbyt obce.

– To prawda – przyznał Jaskari. – Widzieliśmy przecież Farona.

– No właśnie – dokończył Armas.

Zajęli miejsca w gondolach, które zaraz poderwały się z ziemi i poszybowały naprzód.

Okolica była dość rozległa, a ten, kto sterował gondolami, nadał im prędkość umożliwiającą pasażerom dokładne przyjrzenie się wszystkiemu.

Wszędzie były zwierzęta, spokojne, zdrowe. Domy tworzyły osady, dzielnice willowe, lecz nigdzie nie widać było żadnego miasta. Między osadami królowała przyroda, zielone łąki pełne kwiecia, drzewa w bujnych gajach, tu i ówdzie niezwykłe lasy wysokich, prostych, podobnych do sosen drzew, które jednak zamiast igieł miały liście. Kiedy sunęli wśród tych lasów, ogarnęło ich nagle wrażenie, jakby znaleźli się w katedrze, jak gdyby drzewa rosły tu od eonów lat i śpiewały mroczną, melancholijną pieśń niczym chór mnichów, pieśń o minionych czasach i dawno ukrytych tajemnicach. Nagle jednak dookoła zrobiło się jaśniej i drogę przegrodziła przezroczysta biała ściana.

Ona również się rozsunęła, przepuszczając gondole.

I jeszcze jedna ściana! W niej także było tajemnicze przejście, przez które się przesunęli.

Jeszcze jedna? A cóż to za zabezpieczenia? Tym razem jednak gondola zatrzymała się między dwiema ścianami i wszyscy musieli wysiąść.

Dość niepewni stanęli przy pojazdach. Gondagil trzymał na rękach małego Harama, chłopczyk jasnymi zdziwionymi oczkami wpatrywał się w niemal oślepiająco białe otoczenie.

Misza podniósł wzrok.

– Sufit opada – stwierdził przerażony.

– A ściany się przybliżają – dodała równie wystraszona Sassa.

Nagle ze ścian i z sufitu buchnęła biała para.

– Ratunku, zagazują nas! – zawołała Elena.

– Uspokój się! – krzyknął Móri. – Nie rób paniki! To wcale nie jest gaz.

– Dezynfekcja – spokojnie powiedział Ram. – Zachowajcie spokój, nic nam nic grozi.

Wszyscy wiedzieli, że Elena jest najsłabszym ogniwem w całym ich gronie przyjaciół. Zawsze tak było i pozostali mieli na to wzgląd, nie każdy wszak musi być twardzielem.

Otulenie w mgłę o delikatnym zapachu nie należało do przyjemności. Gwiazdeczka zaczęła demonstracyjnie kaszleć, a Kata zaraz poszła w jej ślady. W końcu dziewczynki usiłowały zagłuszyć jedna drugą tym kasłaniem.

Drzwi gondoli otworzyły się znów na znak, że mogą z powrotem wsiąść.

– No, widzę, że zamiłowanie do sterylnej czystości dotarło aż tutaj – stwierdził Marco, odnajdując swoje miejsce.

Rzeczywiście, mgła snuła się gęsta również we wnętrzu gondoli, lecz jakby w niczym nie przeszkadzała.

Na poły przezroczysty mur przed nimi otworzył się i wsunęli się do środka.

Teraz byli już we wnętrzu Królestwa Obcych.

Z początku wszyscy milczeli, jakby nie bardzo rozumiejąc, co widzą.

– Ojej! – westchnął tylko Dolg.

Otaczał ich olśniewający biały świat. Wszędzie jak okiem sięgnąć, wznosiła się wieża za wieżą, sklepienie za sklepieniem, niczym lśniąco biała gotycka katedra, przy której budowie fantazja poniosła architekta. Piękne białe budynki ciągnęły się cały czas w górę, przybierając coraz bardziej fantastyczne formy.

– Niezłe – pokiwała głową Indra.

Gondole zatrzymały się na niewielkim placyku przed delikatnym mostkiem. Usłyszeli głos Shiry:

– To mi przypomina ów wijący się most w drodze przez groty.

– Ten, który nagle się urwał? Cóż, to dopiero za zachęta! – powiedziała Indra.

– Ale ten wygląda na bardziej stabilny – uspokoiła ją Shira.

Marco wszedł jako pierwszy na biały most, który wydawał się znikać w jednej z wież z przodu. Pozostali podreptali za nim długim rzędem i wkrótce się przekonali, że mostek wcale nie był taki kruchy, na jaki wyglądał. Co znajdowało się w dole, trudno było odgadnąć, przypuszczali jednak, że musi tam być jakaś woda. W tej krainie panowało takie niezwykłe, migotliwe światło, że właściwie trudno było coś zobaczyć. Wszystko przypominało poranną mgłę, lśniące kryształki lodu czy też białe opary w rozległym białym pomieszczeniu. Nie bardzo udawało im się opisać wrażenia tak dokładnie, jak by tego chcieli.

Przeszli przez most i otworzyły się przed nimi jakieś wysokie wrota. Znaleźli się w pierwszej sali.

Wszędzie ta sama zdumiewająca biel, tu jednak rozpraszały ją nieco pastelowe barwy wyposażenia, mebli i okien. A jedną z bocznych ścian w całości pokrywało przepiękne malowidło.

– Ach! – westchnął Misza. – Jakież to wszystko cudne! Nic ładniejszego nie widziałem w całym życiu!

– Zobacz sama – mruknęła Indra, lekko szturchając Elenę w bok. – On na Berengarię patrzy również jak na dzieło sztuki, zresztą trudno jej tego odmówić, chyba sama przyznasz.

– Tak, tak – odmruknęła Elena. – Widzę, widzę. Przygląda się temu obrazowi dokładnie z tym samym wyrazem twarzy, z jakim patrzy na nią. Ten sam barani podziw. Wiesz, to przyniosło mi kolosalną ulgę. Chodź tutaj, Misza! Jeśli zdołasz się teraz oderwać od tego obrazu, to zaraz się przekonasz, że coś zaczyna się dziać. Najwyższy już na to czas.

Drzwi po drugiej stronie pomieszczenia otworzyły się i wyszła z nich grupka czterech Obcych, najprawdziwszych Obcych takich jak Faron, którego wszyscy mieli już przecież okazję widzieć. Obcy byli wysocy, cali w bieli, a ich ornaty, bo inaczej nie dało się nazwać tego stroju, zdobiły emblematy Świętego Słońca i własny symbol Obcych. Wszyscy mieli czarne włosy i te niezwykłe rysy twarzy, przypominające właściwie zespolone płytki. Badawczo przyglądali się nowo przybyłym.

– Kogoś tu brakuje – odezwał się jeden takim samym głuchym, pustym głosem, jakim mówił Faron. – Czy duchy zechcą być tak łaskawe i się ukazać?

Ojej, pierwsze powitanie i od razu krytyka, chociaż zawoalowana. Niedobrze!

Duchy powoli wyłoniły się z nicości. Zdumienie Miszy i Lilji było bezgraniczne, lecz Gwiazdeczka nagłe pojawienie się licznej gromady przyjęła spokojnie.

– Stlachy – powiedziała z podziwem. – Oglomne paskudne gloźne stlachy.

– Ależ, Gwiazdeczko – złajała ją zawstydzona Siska. – To wcale nie są strachy!

Ukazała się wielka gromada. Tengel Dobry wystąpił naprzód i przemówił do Obcych w imieniu wszystkich duchów, prosząc o wybaczenie za to, że nie ukazały się wcześniej, nie wiedziały po prostu, co będzie większą uprzejmością, niektóre z nich mogły przecież budzić przerażenie.

Rzeczywiście tak było. Lilja i Misza z niedowierzaniem patrzyli na olbrzymiego Cienia, Nidhogga, Nauczyciela, Ducha Zgasłych Nadziei, na panie wody i powietrza, na Pustkę i Hraundrangi-Móriego. Były tu także cztery duchy Shiry, jak również Shama, śmierć, na którego widok niejednemu ciarki przechodziły po plecach. Mało kto widział go wcześniej.

Ukazały się też duchy Ludzi Lodu, lecz one wyglądały zwyczajniej. Tengel Dobry, Sol – choć ona była widoczna przez cały czas, Ulvhedin, Heike, Villemo, Shira z Marem i wielu, wielu innych.

Cień pokłonił się przed Obcymi.

– Jesteśmy głęboko wzruszeni i zaszczyceni faktem, że zaproszono nas tutaj, Wielki Mistrzu. Ja osobiście mam nadzieję, że będę mógł znów spotkać mych krewniaków, jeśli to tylko oczywiście jest możliwe.

– O, tak, lecz dopiero w powrotnej drodze. Oni mieszkają na zewnątrz.

– Wielkie dzięki.

Dołączyło jeszcze dwóch Obcych.

– Faron, to Faron! – rozległy się uradowane głosy.

A Faron uśmiechnął się swoim surowym, sztywnym uśmiechem i dobrodusznie pozwolił, by obstąpili go dawni towarzysze podróży.

Marco czym prędzej przestrzegł go przed Gwiazdeczką. Dziewczynka potrafiła wymówić jego imię, lecz robiła to w bardzo nieodpowiedni sposób, przez co mogła wywrzeć bardzo złe wrażenie.

Faron podniósł głowę i z wesołym zainteresowaniem popatrzył na Gwiazdeczkę, siedzącą na rękach u swego ojca i wpatrującą się w niego rozpromienionymi oczkami.

– Jakże to maleństwo urosło! – rzekł zdumiony. -Ale też i w jej żyłach płynie krew elfów, to widać już na pierwszy rzut oka.

Wyciągnął ręce do dziewczynki, a Gwiazdeczka ufnie pozwoliła się podnieść.

– Ty jesteś Faja? – spytała swoim cienkim, jasnym głosikiem. – Nie, tak niedobrze, Fajon.

Faron wybuchnął śmiechem, którym zaraz zarazili się wszyscy, również jego szacowni pobratymcy.

– Prawie dobrze, Gwiazdeczko. Rzeczywiście jestem Faron. A gdzie dwójka pozostałych dzieci? Jak one się miewają?

Gondagil czym prędzej wysunął się przed innych z Haramem, do którego Faron powiedział kilka miłych słów, ale w odpowiedzi otrzymał jedynie bezzębny uśmiech. Potem zaś podeszła Misa z Katą, która znów dygnęła aż do podłogi i dopiero Dolg, który dyskretnie wyciągnął do niej rękę, pomógł jej się podnieść. Dziewuszka wpatrywała się w Farona szeroko otwartymi, pełnymi powagi oczyma.

– Kata też już umie mówić – oznajmiła Misa z dumą. – One obie bardzo się przyjaźnią.

Faron nie ryzykował, że ktoś jeszcze raz nazwie go nieodpowiednim słowem, kiwnął więc tylko głową Kacie i pochwalił jej śliczną, choć najzupełniej nie na miejscu łososioworóżową sukienkę.

Kata zaczęła skubać rąbek spódniczki i teraz wyglądała doprawdy czarująco w całej swej zażenowanej niezgrabności.

– Miła nać – powiedziała bez tchu.

– Co takiego? – Faron pytająco popatrzył na Misę.

Matka przetłumaczyła:

– Miło pana poznać. Mówi jeszcze trochę niewyraźnie.

Faron zwichrzył Kacie gęste kręcone włosy, wyglądało na to, że doskonale się przy tym bawi.

– I ciebie miło poznać, Kato!

Pozostali Obcy ze zdumieniem obserwowali, jak wielką popularnością cieszy się Faron.

– Zaczynamy rozumieć, że coś nam przeszło koło nosa – stwierdził jeden zamyślony. – Ale nam nie jest łatwo…

Wielu zastanawiało się, co właściwie zamierzał powiedzieć i dlaczego tak trudno im kontaktować się z ludźmi z Królestwa Światła. Od dawna wielką zagadką dręczącą wszystkich mieszkańców Królestwa Światła był dystans, jaki utrzymywali wobec nich Obcy, jak gdyby uważali, że stoją wysoko ponad wszystkimi innymi istotami zamieszkującymi wnętrze Ziemi. A przecież kontakty z Faronem przebiegały tak bezproblemowo.

– Może teraz zechcecie wejść razem z nami do naszego królestwa? – zaproponował jeden z Obcych.

– Czy już w nim nie jesteśmy? – wyrwało się Tsi-Tsundze.

– Jeszcze nie, to dopiero przedsionek. A przy okazji chciałem spytać… Czy te chmury mgły nie są dla was zanadto dokuczliwe?

– Oprócz zbędnych demonstracji ze strony najmniejszych, to powietrze w niczym nam nie przeszkadza – stwierdziła Siska. – To trochę takie wrażenie, jakbyśmy byli w olbrzymiej pralni.

– A więc doskonale, wchodzimy.

Berengaria znów poczuła się trochę zostawiona na boku, tak jak poprzednio, gdy był z nimi Faron. On jej nie znal. Nie pozwolono jej wziąć udziału w jego wielkiej wyprawie w Góry Czarne, nie zabrali wtedy także Jaskariego ani Eleny. Elena sama nie chciała jechać, lecz w duszach Jaskariego i Berengarii fakt, że ich odrzucono, pozostawił głębokie rany. Teraz znów je rozdrapano.

Wielkie drzwi prowadzące do wnętrza królestwa Obcych otworzyły się, a gdy weszli, zaraz zamknęły się za nimi.

Tutaj chmury były jeszcze gęściejsze, mlecznobiała mgła jakby skondensowana. Indra na wszelki wypadek mocno chwyciła Rama za połę płaszcza, żeby nie stracić z nim kontaktu.

Było tu wielu Obcych. Pomogli gościom naciągnąć na głowy coś w rodzaju obciskającego kaptura, wystawały spod niego jedynie uszy, oczy, nos i usta.

– Kondomy – szepnęła Indra do Rama. – Słyszałeś chyba o Indianinie, który spytał: „Tatusiu, dlaczego mamy tyle dziwnych imion w naszym plemieniu?” „Zaraz ci powiem, synku. Gdy Wędrujący Jeleń przyszedł na świat, w pobliżu wędrował jeleń, a gdy spłodzony został Ognisty Deszcz, trwała straszliwa burza. Czy chciałbyś wiedzieć coś więcej, Dziurawa Gumo? A ja w tej gumie nie czuję się całkiem bezpiecznie.

Ram uśmiechnął się.

– Ciesz się, że Oko Nocy cię teraz nie słyszał! Ale muszę przyznać, że i ja jestem zdziwiony. Co to wszystko może znaczyć?

Dostali fartuchy ochronne i dodatkowo jeszcze cienkie gumowe rękawiczki. Nie było to zbyt przyjemne, większość jednak jakoś się z tym pogodziła. Natomiast mały Haram głośno protestował w przeciwieństwie do obu dziewczynek, które skakały w koło, figlując w swoich nowych obcisłych kostiumach.

– Kto ty jesteś? – spytała Indra jakąś przypominającą kokon istotę.

– Jestem Oko Nocy i świetnie słyszałem, co przed chwilą mówiłaś, ale muszę ci powiedzieć, że się mylisz. Mniejszości i pierwotne ludy wcale nie są tak strasznie przewrażliwione i potrafią się śmiać same z siebie. Mnie też by ubawiła ta twoja historyjka, gdybym nie słyszał jej już wcześniej. Ale wszystko tutaj wydaje się takie tajemnicze. Dziwne, że usta zostawili nam swobodne.

– To prawda, niczego nie pojmuję. Jeśli oni chcą nas teraz poznać, to przecież nie będą mogli stwierdzić, kto jest kto, ani nie zobaczą, jak wyglądamy. Jakoś to wszystko poplątane!

– Rzeczywiście – z najbliższej mumii wydobył się głos Berengarii. – Chętnie przedstawiłabym się Faronowi, którego wszyscy z wyjątkiem mnie tak dobrze znają, ale skąd on będzie wiedział, jaka jest Berengaria, kiedy tak wyglądam?

– Och, tyle goryczy w twoich słowach? – zdumiała się Indra.

– Chyba nic w tym dziwnego. A tobie podobałoby się, gdyby zostawiono cię w domu, podczas gdy wszyscy inni wyruszyli razem z nim w Góry Czarne?

Indra zaniemówiła, ale Ram znalazł odpowiedź.

– Widać miał swoje powody.

Nie było to przemyślane stwierdzenie. Zobaczyli, jak oczy Berengarii wypełniają się łzami, i Ram czym prędzej poprosił o wybaczenie, nic złego przecież nie miał na myśli.

– Możesz tak sobie mówić – stwierdziła Berengaria, lecz teraz przynajmniej się uśmiechała.

Przyniosło im to wielką ulgę.

– I tak nic mądrego nie wymyślisz. No, ale muszę przyznać, że głupio się czuję w tym przebraniu, w tej skórze węgorza.

Jakiś Obcy usłyszał ich i wtrącił się:

– To tylko zabezpieczenie. Nie wiemy, jak długo musicie być w nie ubrani, właśnie o tym także chcemy się przekonać.

Podziękowali uprzejmie za wyjaśnienie i nawet nie protestowali, kiedy Obcy zaczęli wszystkich wciskać w kąt.

Nagle cały róg pokoju odgrodziła przezroczysta ściana, mniej więcej taka jak w kabinie prysznicowej, i doświadczyli czegoś, czego nie umieli zrozumieć. Jedynie Miranda przeżyła wcześniej coś podobnego. Zostali przeniesieni, nie ruszając się z miejsca. Ich ciała zostały rozszczepione na molekuły i połączone na powrót dopiero wtedy, gdy znaleźli się w jakiejś sali wysoko ponad halą wejściową. Nie było to nieprzyjemne uczucie, lecz, trzeba przyznać, bardzo dziwne.

– Ale gdzie my teraz jesteśmy?

To Tsi wypowiedział na głos pytanie, które w duchu zadali sobie wszyscy.

Tu nie było już mgły, a jedynie fantastyczne, niezwykłe piękno, bez względu na to, w którą stronę się spojrzało. Można mówić o Obcych, co się chce, lecz ich poczuciu estetyki nie dawało się nic zarzucić. Różnili się przy tym od tyranów z Nowej Atlantydy, którzy urządzili swoją krainę z symetrią co do milimetra. Tutaj sporo do powiedzenia miał pierwiastek artystyczny, każdy najdrobniejszy nawet detal był niezwykle wyszukany, choć symetrii w nim nie było. Otoczenie stanowiło więc odpoczynek dla oczu i rozkosz dla duszy.

Podstawowym kolorem, jaki tu obowiązywał, wciąż była biel, lecz wykorzystano także inne barwy, zarówno pastelowe, jak i ostre. Berengaria westchnęła z uniesieniem, usłyszała też głębokie, przeciągłe westchnienie innych. Wszystko tutaj było takie piękne, że wprost bolało w piersiach. Takie wspaniałości wprost pragnie się pokazać swoim przyjaciołom. Na szczęście oni również je widzieli. Szkoda tylko, że rodzice i babcia Theresa nie mogli tego zobaczyć,. zwłaszcza ojciec, delikatny poeta Rafael. Przede wszystkim jednak uwagę przybyłych zwrócili gospodarze. Ci, którzy znajdowali się w tej sali, nie mieli wcale takich sztywnych dziwacznych twarzy, wyglądali niemal jak ludzie, a raczej jak Lemuryjczycy. Berengarii przypomniała się prastara saga opowiadająca o tym, jak to Obcy pojawili się w świecie na powierzchni Ziemi przed wieloma tysiącami lat i połączyli się z prymitywnym, lecz stosunkowo inteligentnym plemieniem, będącym pośrednim gatunkiem między małpami a ludźmi. Efektem ich związków byli Lemuryjczycy. Nowa rasa znacznie przewyższała ówczesne naczelne zarówno pod względem inteligencji i urody, jak i charakteru. Rasa ta na Ziemi wyginęła, tu jednak istniała nadal.

Tu również byli jej przodkowie, Obcy.

– Ale przystojniacy – stwierdził Tsi-Tsungga, może nie elegancko, lecz szczerze. – Człowiek czuje się przy nich jak śmieć.

I rzeczywiście, ci Obcy byli naprawdę piękni. Znaj- dowali się wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety, o wzroście co najmniej dwu i pół metra, mieli wielkie, całkowicie czarne oczy, które przekazali w spadku Lemuryjczykom i wszystkim, w których żyłach płynęła lemuryjska krew, na przykład Dolgowi. Ale oczy Tsi iskrzyły zielenią oczu elfów. Obcy mieli długie czarne włosy i cery tak świeże jak rosa o poranku. Uśmiechali się przyjaźnie do oniemiałych gości i zaprosili ich do ogromnego okrągłego audytorium. Tam przybysze zajęli miejsca w rzędach ławek, na wyszukanych miękkich fotelach obciągniętych jasnobłękitnym puszystym welurem, doskonale harmonizującym z kremowymi, równie puszystymi dywanami na podłodze.

Kata mało nie ukręciła sobie głowy, żeby zajrzeć w kopułę na sklepieniu, ozdobioną drobnym połyskliwym wzorem.

– To gwiazdy – wyjaśniła Misa. Córeczka popatrzyła na nią zdumiona.

– Jak Wiazecka?

– Tak, Gwiazdeczka właśnie od nich wzięła swoje imię. Dlatego, że jej oczy błyszczą jak gwiazdki.

Mała Gwiazdeczka słuchała tego z wielkim zadowoleniem, ona też odchyliła głowę i podziwiała pięknie zdobione sklepienie.

Jakaś kobieta z rodu Obcych wyjaśniła życzliwie:

– Umieściliśmy je tam, by przypominały nam o gwiaździstym niebie ponad światem na zewnątrz.

– Tak, tak – pokiwała głową Misa. – Doskonale to rozumiem.

Potem w sali zapadła cisza.

Większość nowo przybyłych przeczuwała, że już niedługo otrzymają wyjaśnienie bardzo wielu zagadek, które od dawna nie dawały im spokoju.

Загрузка...