17

Jego zdecydowane kroki rozległy się w korytarzu.

Wreszcie stanął w drzwiach.

Lilja działała spontanicznie. W tak wielkim napięciu nie była w stanie zastanawiać się nad tym, co robi. Podbiegła do Gorama, objęła go mocno i przycisnęła się do jego piersi.

Goram posłał pytające spojrzenie swemu zwierzchnikowi, tamten kiwnął głową i Strażnik otoczył Lilję ramionami, przycisnął policzek do jej włosów.

Tylko na chwilę. Zaraz potem uwolnił się z jej objęć, Lilja nie protestowała.

– Goramie, co się stało? Sądziliśmy, że jesteś… – zaczął przywódca Elity Strażników.

– Lilja mnie potrzebuje – odparł jego podwładny. – O ile dobrze zrozumiałem, ona nie ma żadnego alibi.

– To prawda.

– Ale ja jej mogę dać alibi. Dlatego zostałem.

Popatrzyli na niego zdziwieni.

– Rozpytywałem trochę o porę popełnienia tego przestępstwa i mogę powiedzieć, że widziałem Lilję u niej w domu właśnie w tamtym czasie.

– Naprawdę? – zdumiała się.

– Owszem, sadziłaś coś w ogrodzie, prawda?

– No, tak, tak właśnie było, krzew róży. Ale jakim sposobem… Ja cię nie zauważyłam.

– Nie mogłaś mnie widzieć, stałem wysoko w punkcie widokowym. Chciałem po raz ostatni spojrzeć na Sagę. No i na ciebie, a przynajmniej na twój dom.

– Ojej! – westchnęła Lilja słabym głosem.

– Widziałem, jak starannie uklepywałaś ziemię wokół roślinki, a potem przy niej uklękłaś. Nie wyglądałaś na wesołą.

– Masz rację, płakałam – przyznała cicho. – Posadziłam tę różę na pamiątkę ciebie i naszej pięknej przyjaźni.

Goram nic na to nie powiedział, z opresji wybawił go jego zwierzchnik.

– Wobec tego pójdziemy zaraz przekazać to ludziom, którzy prowadzą dochodzenie.

– Ale czy oni nie śpią? – nieśmiało zauważyła Lilja. – Jest przecież chyba noc.

Dowódca Strażników uśmiechnął się.

– Rzeczywiście jest późno, ale oni wciąż jeszcze tu są.

Natychmiast wyszli, Lilja spostrzegła, że Goram stara się do niej nie zbliżać, nic sobie jednak z tego nie robiła. Miał swój kodeks, któremu musiał się podporządkować, ale przecież dane jej było poczuć obejmujące ją ramiona. Tym wspomnieniem będzie się karmić jeszcze długo.

– A więc zmieniłeś decyzję? – spytał Gorama zwierzchnik.

– Tak. Ale wywiążę się ze swoich obowiązków tutaj, muszę.

Gdy prowadzący śledztwo usłyszeli, co ma do powiedzenia Goram, orzekli, że to bardzo pomoże Lilji, lecz niestety, nikt nie zna dokładnej pory popełnienia przestępstwa. Żaden z sąsiadów nie widział, jak Strażnik wchodził do domu Zendy, nikogo z nich nie było w pobliżu.

Lilja patrzyła na Gorama i czuła, jak miłość do niego wypełnia jej serce po brzegi. Miała wrażenie, że zaraz pęknie od tego szczęścia i zarazem z rozpaczy. On znów był blisko, lecz nigdy nie dane im będzie być razem.

No cóż, to w każdym razie lepsze, aniżeli miałby być gdzieś strasznie daleko w wymiarze śmierci. Nie, to niewłaściwe określenie, wszak przyjmowanie zmarłych to zaledwie jedna z wielu funkcji Wielkiej Światłości.

Goram nie patrzył na nią, lecz doskonale zdawał sobie sprawę z jej obecności. Lilja wyczuwała to każdym nerwem. Rozmawiał z innymi mężczyznami o możliwościach całkowitego uniewinnienia Lilji, wyglądało jednak na to, że nie będzie to takie łatwe, choć świadectwo Gorama znacznie poprawiło jej sytuację.

Gdy tak stali zajęci dyskusją, zadzwonił telefon jednego ze Strażników.

Pozostali nie bardzo mogli zrozumieć, czego dotyczy rozmowa, odpowiadał bowiem bardzo zdawkowo, właściwie tylko „tak”, „nie”, „co ty powiesz?” i „świetnie”. Zakończył oświadczeniem „zaraz przyjeżdżamy”.

Rozłączył się i odwrócił do towarzyszy z tajemniczym, ale pełnym zadowolenia uśmiechem.

– Sprowadźcie Zendę Brown! Jedziemy, i to wszyscy, bez wyjątku!


Gondola dowiozła ich do szpitala. Zenda, która nie chciała mieć do czynienia z mordercami, to znaczy z Lilja, trzymała się od niej z dala. Była głęboko urażona takim traktowaniem zacnej, uczciwej obywatelki przez tych… Lemuryjczyków! Ostatnie słowo niemal wypluła.

Poprowadzono ich korytarzem szpitalnym do jakiegoś pokoju.

Leżał w nim Lemuryjczyk z obandażowaną głowa, otoczony najrozmaitszymi rurkami i wężykami.

Miał zamknięte oczy, lecz nie wyglądało na to, żeby spał.

Zenda cofnęła się w drzwiach.

– Szpitalne sale. Ojej! Nie znoszę widoku chorych ludzi, muszę stąd wyjść – szepnęła.

– Proszę chwilę zaczekać – nakazał prowadzący śledztwo Strażnik. – Będziesz miała teraz możliwość całkowitego oczyszczenia się z zarzutów.

– Przecież nigdy o nic mnie nie oskarżono. Proszę mnie wypuścić, niedobrze mi się robi od samego tylko zapachu, zaraz zemdleję!

Próbowała osunąć się na ziemię, ale powstrzymała ją mocna ręka Strażnika. Lilja spytała:

– Czy to… Sardor?

– Tak, właśnie dlatego nie dało się ustalić dokładnego czasu popełnienia zabójstwa.

– Ale przecież mówiliście, że on nie żyje! – wykrzyknęła Zenda.

– Nikt nie twierdził, że Sardor umarł. Nikt poza tobą. Właśnie przed chwilą dowiedziałem się, że odzyskał przytomność. Prawdę mówiąc, nie mieliśmy pewności, co z nim będzie, odczuliśmy więc wielką ulgę. No i bardzo nam to teraz pomoże. Sardorze, słyszysz mnie?

Pacjent kiwnął głową.

– Możesz nam pomóc rozwikłać pewien problem. Nie, Zendo, zostań tu. Och, uciekła! Sprowadźcie ją z powrotem!

Nie musieli długo czekać.

– Ale mnie się robi słabo, nie zniosę tego!

– To tylko chwila, zaraz potem będziesz mogła wyjść. Czy masz silę otworzyć oczy, Sardorze, i stwierdzić, czy to któraś z obecnych tu kobiet uderzyła cię w głowę? A może zrobił to ktoś zupełnie inny?

Sardor, stękając z wysiłku, otworzył oczy.

Zenda usiłowała odwrócić twarz, lecz mocne ramiona ją przytrzymały.

Sardor spojrzał na Lilję, a potem zatrzymał wzrok na Zendzie.

– To nie był nikt inny. To ona, ta stara.

– Stara? – wykrzyknęła głęboko urażona Zenda. -On kłamie, wszyscy chyba widzą, że jest zanadto zamroczony, by wiedzieć, co mówi!

– Dlaczego to zrobiła, Sardorze?

– Nie mam pojęcia. Zupełnie mnie tym zaskoczyła, chciałem jedynie…

Zastanowił się. Sprawiał wrażenie bardzo osłabionego, słowa wypowiadał powoli, niemal szeptem.

– Tak, no właśnie, miałem dać jej eliksir. Wielu mieszkańców miasta nieprzystosowanych wzbraniało się przed wypiciem, lecz nikt z tego powodu nie przechodził do rękoczynów.

– Czy coś jej powiedziałeś?

– Dość tych głupstw! On naprawdę nie wie, o czym mówi! – zawołała Zenda.

Sardor rzekł zmęczonym głosem:

– Zdążyłem jej chyba uświadomić, że straciła swoich klientów. To przecież, jak wiecie, ulicznica…

– Ulicznica? Ja? Jestem call… – Zorientowała się, że powiedziała za dużo.

– Znana jesteś ze swoich gwałtownych humorów – przypomniał sobie jeden ze Strażników.

– Z temperamentu! Wolałabym, żebyście używali takiego określenia!

– Ze swych paskudnych humorów – ciągnął niewzruszony Strażnik. – I pewnie w oczach ci pociemniało, gdy okazało się, że wykonywanie twej profesji jest zagrożone. Cóż, tę sprawę mamy więc wyjaśnioną i możemy wreszcie uniewinnić Lilję. Sądzę, że wszyscy się z tego cieszą, no, może z wyjątkiem jednej osoby. Zaaplikujcie tej damie łyk eliksiru Madragów, wygląda na to, że może jej być potrzebny!

Stali w ogrodzie Lilji wpatrzeni w różę, którą ostatnio zasadziła. Goram odprowadził dziewczynę do domu, twierdził, że przynajmniej tyle może dla niej zrobić. Tyle i niestety nic więcej.

– Wiesz chyba, że nic się nie zmieniło? – spytał cicho.

– Owszem, wiem. Znów znaleźliśmy się w punkcie zerowym. Przykro mi, że sprawiam ci tyle kłopotów.

– Przecież to nie ty je sprawiasz, tylko ja.

Lilji krew mocno uderzyła do twarzy.

Goram podjął równie ściszonym głosem:

– Ta chwila, gdy trzymałem cię w objęciach, była najwspanialszym momentem w moim życiu. Nie sądziłem, że miłość może być tak dotkliwa, przenikać całe istnienie człowieka.

– O tym samym i ja myślałam ostatnio.

– Okropnie utrudniłem ci życie – rzekł Goram ze smutkiem. – A naprawdę, to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał.

– Przypuszczam, że nie możesz cofnąć przyrzeczenia danego temu waszemu zakonowi?

– Przysięga obowiązuje przez całe życie, dlatego musiałem pożegnać się z tym światem. – Niecierpliwie pokręcił głową. – Wówczas, kiedy składałem przysięgę, byłem młody i pewny siebie, nie przypuszczałem nawet, że spotkam ciebie.

– Ale znasz przecież wiele kobiet.

– Nigdy nie stanowiły dla mnie żadnego problemu.

Matka Lilji zawołała córkę. Czy matkom zawsze tak bardzo brakuje wyczucia?

– Muszę wracać do domu – powiedziała Lilja z rozpaczą. – Kiedy znów cię zobaczę?

– Prawdopodobnie nigdy. Czy otworzyłaś już swoją kopertę?

Lilja starała się oddychać głęboko, żeby odzyskać spokój.

– Tak, mam wyjść na powierzchnię Ziemi, razem z Dolgiem.

Goram gwizdnął cicho.

– Całkiem nieźle.

– Dowiedziałam się, że potrzebuję silnego opiekuna. No a ty?

– Mnie nie wręczono żadnego listu, miałem wszak opuścić Królestwo Światła.

– No tak, oczywiście.

Cisza. Nie była ona jednak przykra ani kłopotliwa, a jedynie przepojona niewysłowionym smutkiem.

– Ale najpierw wszyscy mają pomóc w burzeniu murów – powiedział Goram. – A później w ustawianiu rusztowania dla największego Słońca.

– Więc…?

Goram jednak prędko rozwiał jej nadzieje.

– Nie, nie, ciebie i mnie umieszczą na pewno jak najdalej od siebie. No, ale matka znów cię woła -uśmiechnął się krzywo. – Nie jest chyba szczególnie zachwycona tym, że prowadzasz się z Lemuryjczykiem, prawda?

Lilja uśmiechnęła się.

– Niepokoi ją raczej to, że jesteś Strażnikiem, i co w związku z tym mogą sobie pomyśleć sąsiedzi.

– Rozumiem. A teraz znów żegnaj, Liljo. Pożegnania weszły nam już chyba w zwyczaj. To dość bolesne. I pamiętaj, uważaj na siebie.

– Ty też.

– Będę uważał. Będzie mi…

Urwał, lecz ona i tak zrozumiała.

– A mnie ciebie. Bardzo.

Żadnych uścisków, nawet podania ręki.

Patrzyła za nim, jak odchodził, lecz nie widziała wyraźnie. On się nie odwrócił.

– Żegnaj, ukochany – szepnęła. – Będę dbała o tę różę.

Загрузка...