Rozdział 4

Wieści pędziły na zachód. Do rycerzy zakonnych we Francji i w Hiszpanii.

Wrogowie wyruszyli ku Pirenejom. Powstrzymać ich, zabić! Nie dopuścić, by dotarli do uwięzionej kobiety! Bracie Lorenzo, należy ją przesłuchać jak najprędzej, stosując wszelkie dostępne środki, a następnie zgładzić!

Wielki Mistrz bardzo się pilnował, by nie narażać się bez potrzeby. Jeśli ktoś inny mógł wykonać to, co jemu się nie udało, bardzo się z tego cieszył.

Sam zaszył się w domu w Sankt Gallen i z rozkoszą obserwował, jak siły życiowe wstępują weń od nowa. Niebieski kamień zadziałał.

Już niedługo będzie dostatecznie silny, by wznowić poszukiwania Świętego Słońca. Gdy Lorenzo wyciśnie z tej upartej kobiety jej tajemnice, ich wiedza stanie się o wiele większa.

Zakon Słońca będzie gotów do zadania ostatecznego ciosu.

A on, von Graben, zbierze owoce. Tylko on i nikt inny.

Po odjeździe pokojówki Edith i małej Taran do Theresenhof księżna Theresa była jedyną kobietą w gromadce podążającej na zachód. Wcześniej się nad tym nie zastanawiała, bo wszyscy dziesięcioro stanowili zgraną grupę i czuła się po prostu jedną z nich. Poza tym podświadomie wliczała swoją córkę Tiril do ich zastępu, jakby Tiril już z nimi była.

Nadszedł jednak wieczór, kiedy musiała przyznać, że różni się od swoich towarzyszy, i na nowo uświadomiła sobie swoją kobiecość.

Dotarli już do Francji, znaleźli się na wysokich górskich szlakach północnej Prowansji. Podróż przez Szwajcarię przebiegała w powadze. Z zaciekłej walki nikt nie wyszedł cało, wszyscy odnieśli rany, na ciele bądź na duszy, w milczeniu rozmyślali o swych niesamowitych sprzymierzeńcach, udręczeni, że przez nich zginęli ludzie.

W tej ostatniej kwestii trochę się mylili. Nie z ich winy wszak tak wielu utraciło życie. Całą odpowiedzialność za to ponosił Wielki Mistrz Zakonu Świętego Słońca.

No cóż, należało się spodziewać, że to właśnie ich będą dręczyć wyrzuty sumienia, a nie jego.

Najbardziej wciąż cierpiał Dolg. Nic nie mogło stłumić jego żalu nad tym, że szlachetna niebieska kula tak zmatowiała. W głębi kamienia pozostała wprawdzie tylko drobna mętna plamka, lecz to wystarczyło, by Dolg był niepocieszony. Próbował wszystkiego, rozmawiał z duchami Móriego, lecz co one mogły poradzić? Pani powietrza powiedziała: “My sami jesteśmy już tak zbrukani, a niektórych wprost zniszczyła ludzka głupota, i będzie jeszcze gorzej, nie mamy ci więc nic do zaofiarowania, kochany chłopcze. Ale nie ustawaj w poszukiwaniach, nie poddawaj się!”

Dolg westchnął. Jeśli nawet Cień nie mógł nic uczynić dla kamienia, cóż w takim razie mógł zdziałać on sam? Prosił o pomoc także swego ducha opiekuńczego, lecz Eliveva była równie bezradna.

– Nie przejmuj się tym – łagodnie przemawiała chłopcu do rozsądku Theresa. – Szafir jest niemal idealnie przejrzysty. Nie znam nikogo, kto byłby równie czysty jak ty, zobaczysz, z czasem wszystko będzie dobrze.

Tak się jednak nie stało, chociaż Dolg bezustannie wyjmował kamień z torby i przyglądał mu się ukradkiem.

Plamy wciąż nie znikały i chłopiec udręczony dojmującym smutkiem posyłał wiele brzydkich myśli niedobremu starcowi, który siłą odebrał mu klejnot.

I oto znaleźli się we Francji. Wędrowali górskimi drogami z widokiem na cudowne doliny, gdzie prastare rycerskie zamki wisiały jakby przylepione do zboczy. Ze zwietrzałych ruin na ich oczach osypywały się kamienie. Pasterze w czarnych płaszczach i kapeluszach z szerokim rondem, wsparci na długich rzeźbionych kosturach, niewzruszenie pędzili swoje owce, uprzejmie pozdrawiając jeźdźców, którzy równie przyjaźnie się im kłaniali. Dolinami płynęły rzeki, a wysoko górą wiły się ścieżki, mijając miasteczka i wioski, domy z nie ociosanego kamienia, o dachach z pociemniałych ze starości dachówek.

A wszędzie rozpościerał się jedwabiście miękki dywan czerwonych maków. Theresa pełną piersią rozkoszowała się tym widokiem. Muszę sprowadzić maki do Theresenhof, pomyślała. Wiem, że rosną w głębi mojej doliny, ale wieśniacy traktują je jak chwasty. Chciałabym, żeby kwitły na moich łąkach…

Poprosiła o krótki postój.

Od razu zrozumieli, dlaczego.

Dotarli do miejsca, w którym kogoś spotkało nieszczęście, a może właśnie ktoś został ocalony, nie wiadomo, w każdym razie wzniesiono tu kapliczkę, smukłą i wysoką, z krzyżem i figurką Chrystusa.

Zsiedli z koni, by nieco odpocząć. Theresa, Bernd, Siegbert i dwaj żołnierze uklękli, by modlić się o powodzenie wyprawy.

Później, siedząc już razem przy posiłku, podziwiali przepiękny widok.

Dolg zamyślony przyglądał się Theresie.

– Babciu, opowiedz mi o swojej wierze! Trochę o niej wiem, ale powiedz mi, co ona ci daje?

Theresa uśmiechnęła się z wdzięcznością i objęła ramieniem swego niezwykłego wnuczka.

– Daje mi poczucie bezpieczeństwa, Dolgu. Przekonanie, że nie jestem sama, że jest ktoś, kto się o mnie troszczy.

Dolg kiwnął głową.

– To brzmi sensownie. Znam wielu, którzy traktują religię jako formę ucieczki od strachu przed śmiercią. “Jeśli będziesz wierzyć w Boga i ślepo go słuchać we wszystkim, po śmierci pójdziesz do nieba”. Moim zdaniem to nie jest prawdziwa wiara.

– Myślę, że masz rację.

– Ale ty jesteś katoliczką, babciu. My nie. Dlaczego?

– Niełatwo wyjaśnić tę sprawę, moje dziecko. Sądzę, że to w głównej mierze zależy od środowiska, w jakim człowiek się wychował. Ja osobiście nie potrafiłabym odstąpić od katolicyzmu, nie umiem sobie nawet tego wyobrazić.

– Katolicy czczą Madonnę – powiedział Dolg. – My nie.

– Owszem, to prawda. Nie chcę się wtrącać i dyktować waszym rodzicom, jak mają was wychowywać, ale szczerze bym pragnęła, aby któreś z was przyjęło moją wiarę. Jak sam widzisz, czcimy także Chrystusa.

Dolg oderwał wzrok od widoku na dolinę. Wiatr delikatnie rozwiewał czarne włosy chłopca wpatrującego się w figurę Chrystusa.

– Czy tylko o pomoc modlisz się do Madonny i jej syna, babciu?

Theresa zwlekała z odpowiedzią.

– Nie, tak powiedzieć nie można. W matce i synu jest coś tak czystego i pięknego, że pragnie się ich dobra. Rozumiesz, o co mi chodzi? Widziałeś, że położyłam bukiet maków na stopniu kapliczki, żeby sprawić im radość, nie tylko po to, by błagać o łaskę, szczęście i powodzenie w podróży. Oczywiście modliłam się także o moją biedną córkę, twoją matkę, ale chciałam im także podziękować.

Dolg pokiwał głową.

– Sądzę, że wyznanie luterańskie coś utraciło – rzekł zamyślony. – Wydaje mi się, że katolicy czczą swojego Boga i świętych bardziej konkretnie, bardziej namacalnie. Mają też wizerunki, do których mogą się modlić. W tym pewnie także tkwi siła.

– Ja w każdym razie tak czuję – łagodnie uśmiechnęła się Theresa. – Cieszę się, że chcesz o tym rozmawiać, Dolgu. Czasami czuję się w swojej rodzinie bardzo osamotniona.

Chłopiec nie odpowiedział. Jego wyraziste oczy przez chwilę spoczywały na babce, ale nie można było odczytać, co myśli.

A potem wprawił w osłupienie nie tylko Theresę, lecz także wszystkich pozostałych, wstając i zrywając bukiet najpiękniejszych maków, jakie udało mu się znaleźć. Obserwowali go w milczeniu, lecz Dolg jakby nie zdawał sobie sprawy, że jest tam jeszcze ktoś poza nim.

Wolno zbliżył się do świętej figury. Przez chwilę wpatrywał się w cierpiącą twarz, a następnie położył swój bukiecik przy innych, które już tam leżały.

A potem…

Theresa i Móri zachłysnęli się powietrzem. Dolg wyjął zbrukany kamień i trzymając go w dłoniach szeptał coś cicho do figurki Chrystusa.

Co mówił – nie słyszeli, widzieli jednak łzy w jego oczach, a z twarzy czytali uniesienie.

Z niezmierną ostrożnością chłopiec położył szlachetną kulę wśród krwistoczerwonych kwiatów. Ukląkł i modlił się w milczeniu.

Potem jeszcze raz spojrzał na Chrystusa, wstał i podniósł kamień.

Theresa i Móri, przerażeni, że chłopiec postanowił ofiarować szafir, odetchnęli z ulgą.

Dolg odwrócił się w ich stronę. Drobne rączki o barwie kości słoniowej trzymały szafir w górze. Kamień w świetle słońca skrzył się i rzucał wiązki promieni, ale tym razem jego blask nie mógł się mierzyć z blaskiem bijącym z oczu chłopca.

– Patrzcie! – zawołał Dolg z wielką radością w głosie. – Spójrzcie!

Jakby nie potrafił znaleźć słów wyjaśnienia, na co mają spoglądać.

Ale oni nie potrzebowali wskazówek.

Theresa, wzruszona, płakała.

Niebieski szafir był równie czysty jak wówczas, gdy ujrzeli go pierwszy raz.

Zapanowała powszechna radość. Nero cieszył się wraz z ludźmi, nie wiedząc wprawdzie dlaczego, ale zawsze był skory do uciechy.

– Trzeba to uczcić – postanowił Erling ze śmiechem. – Zrobiło się późno. W dolinie widzę miasteczko. Co wy na to, abyśmy wyjątkowo zatrzymali się na nocleg w jakimś wygodnym miejscu?

Ta propozycja wszystkim przypadła do gustu.

Jechali wolno w dół zbocza, Dolg za Theresa, a przed Erlingiem. Z nim właśnie najłatwiej mu się rozmawiało.

– Jak myślisz, czy to oznacza, że katolicyzm jest właściwą wiarą, Erlingu?

Przyjaciel nie spieszył się z odpowiedzią, głęboko się zastanawiał.

– To nie takie proste, Dolgu – odparł wreszcie. – Wiara katolicka jest jednym z wielu, bardzo wielu słusznych wyznań. Bez wątpienia Chrystus był człowiekiem o niezwykle czystym sercu, podobnie jak Panna Święta. Wielką osobowością był Mahomet, a także Budda i wielu innych. Wiarę w Boga wyobrażam sobie zawsze jako wielki dom z licznymi pokojami, ale bez dachu. W poszczególnych pomieszczeniach ludzie czczą swoich bogów. Wiesz chyba, że istnieje niemal tyle wyznań co ludów. Ale na nich wszystkich spogląda z góry ten sam bóg czy bogowie, i bóstwo nie dba o to, jakim imieniem nazywają go ludzie. Jego, albo ich, istnieje wiele religii mających więcej niż jednego boga.

– Bardzo światłe stanowisko, Erlingu – stwierdziła przysłuchująca się rozmowie Theresa.

Erling uśmiechnął się leciutko.

– To moja dość prosta filozofia życiowa. Zrozumcie, uważam, że nie jest najistotniejsze to, do kogo człowiek się modli. Ważna jest modlitwa. Sama w sobie wyzwala gwałtowną energię, która niekiedy może czynić cuda. Tym razem najczystszy był Dolg, jego szczerość, żal i pragnienie okazały się tak intensywne, że szafir odzyskał przejrzystość. To jego miłość zwalczyła prostacką przebiegłość von Grabena.

Theresa zastanawiała się nad istotą modlitwy. Modlitwa błagalna, zgromadzenie modlitewne… Tak, Erling miał rację.

– Ale figura Chrystusa także zrobiła swoje.

– Bez wątpienia – prędko odparł Erling. – Absolutnie nie przeczę, że jej bliskość przyczyniła się do sukcesu. Można powiedzieć, że to podwójne działanie.

– Teraz mówimy tym samym językiem – uśmiechnęła się zadowolona Theresa.

Dolg się nie odzywał. Dosyć miał myślenia o tak trudnym pojęciu, jakim jest religia. Wiedział bowiem, że jego rozpacz była równie wielka, a pragnienie gorące już od chwili, kiedy kamień utracił swą przejrzystość. A plamki zniknęły dopiero teraz.

Podzielił się w końcu swymi przemyśleniami z Erlingiem i babcią. Theresa bardzo się ucieszyła, a Erling aprobująco kiwnął głową.

Zajechali do ślicznego średniowiecznego miasteczka, nad którym, jak w wielu innych miejscach we Francji, górował przesadnie olbrzymi kościół. Na szczęście gospoda również należała do tych obszerniejszych, mogli się więc wszyscy w niej pomieścić.

Dowódca gwardzistów cesarza wyniosłym tonem oświadczył oberżyście, że “księżna życzy sobie lokum na nocleg”. Takie słowa wywoływały zwykle pożądany efekt, ale rzadko się do nich uciekali, gdyż Theresa pragnęła podróżować anonimowo, często też przychodziło im nocować w prymitywnych warunkach pod gołym niebem. Tym razem zdecydowali, że pozwolą sobie na wszelkie wygody, chcieli uczcić sukcesy: udało im się zawędrować tak daleko, wszyscy są mniej więcej cali i zdrowi, no i szafir odzyskał przejrzystość.

Oberżysta giął się w ukłonach, obiecując ugościć ich najlepiej jak tylko może, i wskazał pokoje w różnych częściach gospody.

Kiedy jednak miał być serwowany późny obiad, Theresa wyjaśniła, że wszyscy dziesięcioro chcą zasiąść przy jednym stole. Tak, tak, parobcy także.

To była rzecz niesłychana, lecz jak powiedziała księżna: dzielili wszystkie trudy podróży, mieliby więc nie dzielić chwil radości?

Pies Nero też zasługiwał na szczególne ugoszczenie. Tylko żadnych kości, na ogół nie wychodziły mu na zdrowie.

Nie zapomniano także o koniach, nakarmiono je dobrze, a potem jeszcze mogły się paść w ogrodzie przy oberży.

Nieco paradoksalne było, że właśnie tego wieczoru, kiedy Theresa pokazała się jako wielka demokratka, gdy tak pojednała się z żołnierzami i parobkami, oni wszyscy zachowywali się w stosunku do niej wyjątkowo rycersko.

A szczególnie Erling…

Nigdy nie przeżywała swej kobiecości równie mocno jak tego wieczoru.

Trzeba przyznać, że toasty wznoszono często i wszystkim dorosłym wino mniej lub bardziej uderzyło do głowy. Bernda i Siegberta trzeba było zanieść do łóżek, ale uśmiechali się przez sen tak błogo, że żołnierze nie potrafili się na nich gniewać. Sami też zresztą dość mocno mieli w czubie.

Nie mogli jednak ucztować zbyt długo, zamierzali bowiem wyruszyć nazajutrz jak najwcześniej. Zdecydowali, że nie pojadą najprostszą drogą. Chodziło o to, by zmylić ludzi kardynała na wypadek, gdyby wciąż ich tropili. Co prawda Móri i jego towarzysze nie bardzo w to wierzyli, woleli jednak mieć się na baczności.

Żołnierze, powróciwszy do stołu, zastali Erlinga i Theresę szeptem prowadzących ożywioną rozmowę.

– Nie, ty mów – zachęcała księżna.

Erling kiwnął głową i zaczerpnął tchu:

– Z pewnością zauważyliście, że księżna Theresa i ja… jakby tu powiedzieć… mamy się ku sobie. Chciałbym wam oznajmić, że poprosiłem o rękę mojej wybranki i zostałem przyjęty.

– Podejrzewałem, że tak właśnie się to skończy – ucieszył się Móri. – Witaj w rodzinie, teściu!

Wszyscy się uśmiechnęli i wznieśli toast za zdrowie przyszłych małżonków.

Theresa podziękowała, a potem powiedziała:

– Muszę, oczywiście, prosić mego brata, cesarza, o pozwolenie, bo Erling pomimo szlachetnego serca nie jest szlachcicem. Mam jednak szczerą nadzieję, że uzyskamy zgodę na ślub. A wtedy Rafael i Danielle będą mieć prawdziwy dom.

Dolg był nieco oszołomiony nowiną.

– Czy to znaczy, że teraz będziesz moim… dziadkiem, Erlingu?

– Owszem – odparł Erling z uśmiechem. – Ale proszę, zwracaj się do mnie nadal po imieniu! Dziadek, to brzmi tak… A zresztą nazywaj mnie, jak sam uważasz za słuszne. Chciałbym jednak, żeby twoje młodsze rodzeństwo mówiło do mnie “dziadku”.

Po raz kolejny zdumiało ich, jak ogromna różnica wieku zdawała się dzielić Dolga od dziesięcioletnich bliźniąt. A przecież był od nich starszy zaledwie o dwa lata!

Dolg jakby należał do świata dorosłych.

Przyczyniła się do tego powaga w oczach chłopca, bo przecież często wyrażał się i zachowywał dziecinnie, w najlepszym rozumieniu tego słowa.

Dowódca, podnosząc szklankę, zwrócił się do Erlinga i Theresy:

– Uważam, że oboje państwo uczyniliście naprawdę słuszny wybór. Najserdeczniejsze życzenia szczęścia!

Kolejny toast. Dolg miał wrażenie, że zaraz pęknie od soku wiśniowego, i chciał, żeby wreszcie przestano ucztować.

Żołnierze odeszli do swego skrzydła gospody. Móri, który dzielił pokój z Dolgiem i Nerem, powiedział dobranoc i zabrał syna i psa.

Ale Erling i Theresa jeszcze nie chcieli się kłaść. Mieli oddzielne sypialnie, oboje bardzo się pilnowali, by nie złamać żadnych zasad. Spędzenie nocy w tym samym pokoju nawet nie przyszło im do głowy. Na to Erling darzył swą wybrankę zbyt wielkim szacunkiem.

Mogli jednak siedzieć razem przy stole i rozmawiać, odprężeni po trwającym wiele dni intensywnym napięciu, strachu i niepewności. Kardynał i Zakon Świętego Słońca zeszli gdzieś na dalszy plan, a oni w spokoju mogli się teraz zająć sobą.

Erling ujął dłonie Theresy.

– Mam wrażenie, że tyle już czasu upłynęło od chwili, gdy byliśmy na Akershus i przez woalkę dostrzegliśmy twoje siniaki, Thereso – rzekł łagodnie.

– Bo to naprawdę było dawno temu. Znamy się od… od czternastu lat? Chyba tak, około czternastu albo nawet dłużej.

– Już wtedy mi się spodobałaś, ale wówczas byłem związany z Catherine, a ty z Adolfem von Holstein – Gottorp. Od tamtego czasu wiele przeżyliśmy. Cudownie, że możemy być razem już na zawsze.

– I ja tak czuję.

Erling uniósł dłoń Theresy i ostrożnie, delikatnie ją ucałował.

– Chociaż zbliżam się do pięćdziesiątki, uważam, że to, co w życiu najlepsze, mam jeszcze przed sobą, Thereso.

– Podobnie myślę i ja – przytaknęła mu rozpromieniona. – Ale będziesz miał teraz wielką rodzinę – rzekła ostrzegawczym tonem.

– Bardzo się cieszę, zawsze tego pragnąłem. Podejrzewam jednak, że nie mogę mieć dzieci – powiedział dyplomatycznie.

Theresa popatrzyła na niego z taką wdzięcznością, że poczuł ogarniające go wzruszenie.

– Ja także nie mogę mieć już więcej dzieci – westchnęła z ulgą. – Dlatego tak bardzo się cieszę z odzyskania Tiril…

Umilkli. Theresa raz odzyskała córkę. Ale jak się im powiedzie teraz?

Erling zapewnił pospiesznie:

– I wiesz przecież, jak bardzo jestem przywiązany do rodziny Tiril. Móri był moim najlepszym przyjacielem na długo przed spotkaniem z tobą, a dzieci są po prostu wspaniałe. Przyda im się dziadek, nie uważasz?

– Och, oczywiście – odparła z powagą, lecz nie bez błysku w oku.

Przyszedł oberżysta i dyskretnie szepnął, że kładzie się już spać, ale oni mogą siedzieć w jadalni tak długo, jak tylko zechcą. A może życzą sobie jeszcze wina?

– O, nie, dziękuję – Theresa uśmiechnęła się nieco wyniośle. – Gdybym wypiła więcej, mogłabym zacząć zachowywać się nierozważnie.

– A więc poprosimy o wino – prędko odpowiedział Erling i roześmieli się wszyscy troje.

Po odejściu gospodarza Erling oświadczył:

– Myślę, że wszystkie dzieci zdołają się porozumieć, cała piątka: Dolg, Villemann, Taran, Rafael i Danielle.

– Z całą pewnością. Są przecież niemal równolatkami i polubiły się od razu w Virneburg.

– Bardzo się cieszę na tę chwilę, kiedy znów zobaczę naszych podopiecznych!

– Ja także. Łapię się na tym, że ciągle o nich myślę.

Tak dobrze czuli się razem. Oberża była bardzo stara, w pociemniałe ze starości ściany wniknął jakby blask ognia płonącego na kominku od dawien dawna, szmer głosów, radość i napięcie. Sufit przez dziesiątki lat poczerniał od oparów przyrządzanego jedzenia, ale stoły i ławy wyszorowano do białości. W grubych deskach widniały szczerby i nacięcia, ale obrusiki w czerwoną kratę starały się zakryć najgorsze zniszczenia. Na półkach stały oplecione pajęczyną butelki wina, a z belek pod sufitem zwieszały się warkocze czosnku i pęczki suszonych ziół.

Gospoda miała swoją atmosferę, przyjemnie było tu przebywać.

– Z tobą jest zupełnie inaczej – wyznał nagle Erling.

– Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli.

Erling zaśmiał się nerwowo.

– Mam wrażenie, jakbym zabiegał o względy kobiety po raz pierwszy w życiu. Znałem wszelkie zasady zachowania, całą niezmienną kolejność postępowania. A teraz jakbym zaczynał wszystko od nowa. Jakbym nigdy dotąd nie miał do czynienia z kobietą.

Theresa spuściła głowę, onieśmielona i niepewna.

– I to jest takie wspaniałe! – wykrzyknął nieoczekiwanie Erling. – Czuję się jak odrodzony, oczyszczony właśnie z tego powodu. Kocham cię, Thereso. Czy już ci to mówiłem?

– Powtórz jeszcze raz – rozpromieniła się.

Uczynił to z ochotą.

– A ja ciebie. Bardzo, naprawdę bardzo.

Erling wstrzymał oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Spoglądał na Theresę, obejmował ją wzrokiem, patrzył na jej włosy, na ujmującą twarz, na ręce tak ufnie spoczywające w jego dłoniach…

Wstał.

– Chyba najlepiej będzie, jak się teraz rozstaniemy, Thereso. Wiele nas jeszcze czeka, zanim naprawdę będę mógł wziąć cię w ramiona. Musimy odnaleźć Tiril, trzeba także poprosić twojego brata o zgodę na nasze małżeństwo. Nie chciałbym się teraz posuwać za daleko, chociaż tego właśnie pragnę. Pójdźmy teraz do swoich pokojów, tak będzie najlepiej.

Theresa potakująco kiwała głową. I ona wstała, ale nie puściła ręki Erlinga. Gdy opuszczali jadalnię, z oczu biła jej ogromna radość.

Jego słowa, spojrzenia, bliskość, rozpaliły ją bardziej niż sądziła, że to możliwe. Pocieszało ją jedynie, że i on mówił, iż czuje podobnie.

Nie spodziewałam się takiego podniecenia, takiej reakcji w moim wieku, myślała.

W moim wieku? Och, przestań, Thereso, z tym wiekiem, łajała sama siebie. Erling jest niemal twoim rówieśnikiem…

Czterdzieści dziewięć lat to żaden wiek!

Jestem głupia, taka głupia!

Nie, raczej niepewna i niedoświadczona, chociaż w młodości miałam kochanka, co prawda tylko raz, i przez wiele łat byłam zamężna.

Ale obca mi jest piękna, czysta, odwzajemniona miłość.

Po prostu.

Theresa leżała w łóżku, ale nie spała. Niepokój trawił jej ciało i nie mogła się doczekać, aż sam się wypali.

Ale radość, jaka ją ogarnęła, była tak wielka, że gdy tak leżała z zamkniętymi oczami, na ustach błąkał jej się łagodny uśmiech, a na twarzy malował spokój, niezwykły spokój.

Znów poczuła się kobietą.

Nie tylko księżną, jej wysokością, odpowiedzialną za gospodarzenie w Theresenhof, za wszystkich, którzy u niej pracowali – czyli za więcej niż połowę miasteczka, dbającą o to, by podlegli jej ludzie mieli kogo obdarzać szacunkiem i na kim się wzorować, aby we dworze mieszkała naprawdę dobra rodzina.

I tak właśnie było. Wszyscy członkowie jej rodziny cieszyli się wielkim poważaniem, a Móri i Tiril, rzecz jasna, bardzo jej pomagali w zarządzaniu dworem.

Ale główny ciężar odpowiedzialności zawsze spoczywał na niej, chociaż oficjalnie przekazała Theresenhof córce i zięciowi. To ona była księżną, siostrą cesarza. Ludzie w miasteczku o tym nie zapominali i Theresa często nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest groźną i surową chlebodawczynią, choć wcale nie było to prawdą. Jedynie odpowiedzialność tak bardzo jej ciążyła.

Teraz wszystko się zmieniło. Wielbił ją mężczyzna, i to tylko ze względu na nią samą. Pokochał ją za jej sposób bycia, za wygląd. Mówił, że spodobały mu się jej oczy, bijące z nich ciepło. Lubił dotykać jej skóry… Theresa nieświadomie przeciągnęła palcami po ramieniu, jakby chciała sprawdzić, czy rzeczywiście jest co kochać. Podobał mu się jej głos, jej śmiech, włosy siwiejące w równym rytmie z jego włosami…

Przyszłość wydawała się teraz nieskończenie piękna. Móc się starzeć wspólnie z kimś.

Zadrżała, ale był to dreszcz przyjemności. Wiedziała, co ją czeka, zdawała sobie sprawę, że już niedługo pozyska pełną, zalegalizowaną miłość Erlinga. Ta myśl napełniała ją cudownym oczekiwaniem. Ale nie tylko ciało było niespokojne, myśli także nie mogły zaznać spokoju.

Czyżby w życiu towarzyszyła mi Nemezis, bogini zemsty? zastanawiała się. Dlaczego nigdy nie mogę zaznać pełnej, niczym nie zmąconej radości?

Gdy odzyskałam utraconą córkę i przeżyłam nieziemskie wprost szczęście, zmarł mój mąż. Tego samego dnia.

Theresa nie wiedziała, że to Catherine w źle pojętej dobrej wierze zgładziła księcia Adolfa. Tej tajemnicy nigdy przed nią nie zdradzono.

Myślała dalej:

To ja sprowadziłam nieszczęście na Tiril i Móriego, bo mój ukochany z czasów młodości znajdował się wśród ich wrogów.

A teraz, kiedy mogłabym być niewypowiedzianie szczęśliwa, bo mam miłość wspaniałego, kochanego przeze mnie mężczyzny, prawdziwy ojciec Tiril, jego okrutny stryj kardynał i ten ich straszny zakon uprowadzili moją córkę. Nie zaznam w pełni radości i szczęścia, dopóki jej nie odnajdziemy i nie przekonamy się, że nic się jej nie stało.

Czym zasłużyłam sobie na taką karę? Czy wciąż nie uzyskałam przebaczenia za grzech młodości?

Och, nie, ta krótka chwila szaleństwa jest nieistotna. Prawdziwym grzechem było odrzucenie Tiril, nowo narodzonej córeczki. Ale próbowałam wszak naprawić ten błąd! Co więcej mogę uczynić, aby uzyskać rozgrzeszenie?

Zapłakała, kryjąc twarz w poduszce. Wiedziała, że następnego dnia przypłaci to bólem głowy, ale poczuła się taka bezradna i łzy nie dały się powstrzymać.

Upłynęło dużo czasu, zanim zasnęła.

Загрузка...