Rozdział 16

Druga grupa dotarła już w głąb Francji, po opuszczeniu Bordeaux ruszyła na wschód, w kierunku domu.

Cudownie brzmiące słowa!

Ale do prawdziwej radości i spokoju było im jeszcze daleko. Do rodzinnych stron mieli jeszcze długą drogę, nie wiedzieli, co się dzieje z Mórim i jego towarzyszami… A w dodatku przed rozstaniem obu grup nikt nie zwrócił uwagi na kaszel Tiril.

Obaj, którzy potrafili leczyć i uzdrawiać, zostali w Hiszpanii.

Theresa ogromnie się niepokoiła.

Tiril czasami nawiedzały straszliwe dreszcze, musieli ją owijać w swetry, derki i wszystko, co tylko przy sobie mieli. Ze zmęczenia ledwie mogła utrzymać się w siodle, a wieczorami wycieńczona zapadała w sen prawie bez życia.

I jeszcze przez cały czas ten uporczywy kaszel, który zdawał się ciągle pogarszać.

Z początku bali się zwrócić o poradę do lekarza, pragnęli za wszelką cenę zachować anonimowość. Ale dojechawszy do miasta St. Etienne nie mogli już dłużej zwlekać. W jednej z bocznych uliczek znaleźli doktora cieszącego się dobrą opinią i poprosili, aby zbadał Tiril.

Stwierdził, że należy jej robić okłady z olejków eterycznych na piersi, nocą okład z gęstej papki, a ponadto dostali zioła, z których mieli przygotowywać napar, między innymi gorczycę, “doskonale leczącą wrzody i rany w płucach”.

Theresa doszła do wniosku, że ten doktor nie może równać się z Mórim, a już na pewno z szafirem Dolga. Przeraziły ją zwłaszcza słowa nonszalancko rzucone na pożegnanie: “Poza tym ona i tak nie przeżyje tak poważnego przypadku świńskiej zarazy”.

Świńska zaraza to pewnie inne określenie gruźlicy, pomyślała Theresa. Ale moja córka nie mogła chyba na to zachorować?

W czasie dalszej podróży śmiertelnie wystraszona księżna nie spuszczała oka z Tiril.

Wkrótce się przekonali, jak wiele pożytku mają z Heinricha Reussa. Dokładnie wiedział, gdzie mieszkają bracia zakonni, mogli więc szerokim łukiem okrążać te okolice.

Dlatego też w wielkim mieście Lyonie czuli się stosunkowo bezpieczni. W pobliżu nie mieszkał żaden z członków Zakonu. Tiril potrzebowała przynajmniej jednego dnia odpoczynku, nie mogła dłużej tak wisieć na końskim grzbiecie. Co prawda przez ostatnie dni kapitan gwardii cesarskiej wiózł ją na swym wierzchowcu, żeby ją podtrzymywać i ogrzewać.

Naprawdę przydałby im się teraz powóz dla Tiril, poważnie chorej. W gruźlicę wprawdzie nie wierzyli, lecz bez wątpienia zapalenie zaatakowało płuca. A wypchana na początku podróży kiesa Theresy była już prawie pusta.

Dlatego właśnie Erling postanowił pojechać przez Lyon.

Prowadził tam kiedyś interesy, miał znajomego kupca bławatnego, który był mu winien sporą sumę pieniędzy. Erling odszukał go i przyłożył nóż do gardła, człowiek więc po prostu nie mógł nie zapłacić. Usprawiedliwiał się, że bał się wysłać tak wielką kwotę aż do Bergen, i podkreślał, że dobrze się złożyło, iż pan Müller tędy przejeżdżał…

Tak, tak!

W obozowisku zapanowała wielka radość, kiedy Erling wrócił z dużym zapasem gotówki i wszystkim, czego im było trzeba na dalszą podróż. Natychmiast wyszukano odpowiedni ekwipaż, którym powozić miał Bernd.

Nastrój od razu się poprawił. Niezwykłe, jak brak pieniędzy potrafi zwarzyć ludziom humory, filozofował Erling. A może to wcale nie takie dziwne? Pewność, poczucie bezpieczeństwa to najważniejsze, co daje dobra sytuacja finansowa nawet najbardziej awangardowej bohemie, chociaż jej przedstawiciele nigdy by się nie przyznali do takiego drobnomieszczaństwa, ciągnął Erling, który sam przecież był mieszczaninem z urodzenia i wychowania.

Tiril i Móri nauczyli go czegoś innego, ale teraz znów miał szansę powrócić do ustabilizowanego życia, z odpowiednim zabezpieczeniem finansowym.

I w takiej sytuacji chyba czuł się najlepiej.

Zatrzymali się w gospodzie, która, jak wcześniej przypuszczali, miała być ostatnią w drodze do domu. Teraz mieli w perspektywie wiele pokrzepiających kolacji i wygodnych łóżek przez dalszą część podróży. Wszyscy w głębi ducha odetchnęli.

W Lyonie Heinrich Reuss postanowił się z nimi pożegnać. Chciał wyruszyć do domu, do Saksonii, kierując się na północ.

– Ależ droga przez Szwajcarię musi być szybsza! – zaprotestowała Theresa.

Owszem, może i tak, ale Reuss za żadne skarby świata nie chciał zapuszczać się do Szwajcarii, rejonu kardynała von Grabena.

Siedzieli w pokoju Tiril, największym, w dodatku ze stołem i krzesłami. Bali się zostawić ją samą, a jednocześnie chcieli też rozmawiać. Akurat zapadła w niespokojny sen, przerywany kaszlem i jękami. Starali się mówić jak najciszej.

– Księżno! Panie Erlingu! – przemówił gorąco Heinrich Reuss. – Proszę, przyjmijcie moje najszczersze podziękowania dla was i dla wszystkich pozostałych, za waszą wyjątkową życzliwość i szczodrość w stosunku do mnie. Kiedyś byłem człowiekiem honoru, a teraz stałem się nim na powrót i gdy tylko wrócę do domu, postaram się odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie uczyniliście. Zwrócę wam wszelkie długi. Za konia, jedzenie, ubranie i wszystko, co otrzymałem w formie duchowej, oddam wam w pieniądzach. Ale nie proście, bym jechał przez Szwajcarię. Moje nerwy tego nie wytrzymają.

– Rozumiemy – pokiwał głową kapitan. – Nie rozumiemy natomiast, w jaki sposób trafił pan do Zakonu Świętego Słońca?

– Właśnie, jak się zostaje jego członkiem? – podchwyciła Theresa. – Mnie także to zastanawiało.

Na twarzy Heinricha Reussa odmalowała się gorycz.

– Zakon liczy dwudziestu jeden braci, rozproszonych po całej Europie, aby łatwiej można było znaleźć rozwiązanie zagadki Świętego Słońca. Kandydata do Zakonu poszukuje się przez przyjaciół, znajomych i znajomych znajomych. Wszystko owiane jest mgłą tajemnicy, każdy kandydat, zanim zostanie w jakikolwiek sposób wtajemniczony, jest przez długi czas wystawiany na próby. Trzeba zajmować wysokie stanowisko, więc rozumie się samo przez się, że należy także posiadać tytuł szlachecki. Im “wyższa, pozycja, tym lepiej. Przynależność do zakonu kosztuje, każdy musi być przygotowany na udział w drogich przedsięwzięciach, na przykład poszukiwaniach prowadzonych w odległych miejscach. Ale… ale to nie wystarczy. Trzeba mieć jeszcze jakiś słaby punkt w życiu.

– A to dlaczego? – spytał jeden z żołnierzy.

– Ponieważ Zakon chce trzymać ludzi w szachu, tak aby nikt nie uciekł ani nie doniósł.

– A więc i na pana coś mieli – cierpko zauważył Erling.

– Tak. Grzech z czasów młodości. Walczyłem ze swoim rywalem i nieumyślnie go zabiłem. Zwłoki wrzuciłem do jeziora. Sądziłem, że nikt tego nie odkrył. Aż do czasu, gdy ten, który polecił mnie Zakonowi, nie przyparł mnie do muru.

– A kto pana zaproponował?

– Horst von Kaltenhelm.

– Ale jeśli pan wróci do Gera, on przecież z łatwością pana odnajdzie!

– Nie zamierzam osiąść na zamku w Gera. Chcę tylko odwiedzić rodzinę, powiedzieć im, że żyję, i wydobyć nieco pieniędzy, co pozwoli mi osiedlić się w jakimś bezpiecznym miejscu. Poza tym von Kaltenhelm planował przeniesienie się do Flandrii. Nie wiem, czy tak naprawdę się stało, ale taką mam nadzieję!

Poprosili o pełną listę dwudziestu jeden braci zakonnych, wraz z ich miejscem zamieszkania. Heinrich Reuss chętnie udzielił informacji, nie wiedział jednak, na ile są aktualne, w ciągu minionych trzynastu, czternastu lat wielu mogło umrzeć i zastąpili ich inni.

Erling wziął listę, aby ją przechować do czasu ponownego spotkania z Mórim.

Nie bardzo wprawdzie wiedział, co ma z nią zrobić. Ale w każdych okolicznościach dobrze było “wiedzieć, gdzie przebywają pomiędzy zgromadzeniami w Burgos poszczególni rycerze przeklętego Zakonu Świętego Słońca.

Rozeszli się na spoczynek. Jeden z żołnierzy podjął się czuwania przy Tiril przez pierwsze godziny, później miała go zastąpić Theresa. Przez ostatnie dni przy chorej stale ktoś siedział, robili to wszyscy po kolei. Tiril nawet na chwilę nie mogła zostać sama, trzeba było ją poić, aby gorączka doszczętnie jej nie wyniszczyła, a kiedy kaszel stawał się bardziej dokuczliwy, musiano także pomagać jej siadać. Pościel często wymagała zmiany, podobnie jak okłady na piersi. Zawsze ktoś musiał przy niej być.

Erling i Theresa razem wracali do skrzydła, gdzie znajdowały się ich pokoje.

– Moja biedna córka – westchnęła Theresa. – Czyż nie dość już wycierpiała?

– Gdyby Móri zdawał sobie sprawę, jak bardzo jest chora, z pewnością nie pojechałby do Burgos.

– Z początku nie wyglądało to tak poważnie, ale choroba wyraźnie się rozwija. Ach, Erlingu, czuję się taka zmęczona duchowo, psychicznie, wycieńczona tym wiecznym niepokojem.

– Wiem o tym. I ja czuję podobnie. Odprowadzę cię do twej sypialni, chwilę razem porozmawiamy.

Nigdy dotąd się to nie zdarzyło, ale Theresę cieszyło jego wsparcie.

W pokoju księżnej niewiele było sprzętów, przysiedli więc na łóżku.

– Wsuń się pod kołdrę i ogrzej stopy – zaproponował Erling. – Masz takie lekkie pantofelki.

– Chciałam dziś wieczorem ładnie wyglądać – uśmiechnęła się zawstydzona, zsuwając buciki i usiłując jak najprzystojniej wpełznąć pod przykrycie. Wygładziła spódnicę, by zbyt się nie pogniotła.

Erling uśmiechnął się leciutko.

– W najtrudniejszych chwilach, a było ich niemało, zawsze pozostawałaś damą, Thereso. I to nie wydelikaconą, zadzierającą nosa paniusią. Przedzierałaś się przez bagna, ubierałaś w stroje, które trudno nazwać kobiecymi, walczyłaś z niedogodnościami tak jak i my. A jednak zachowałaś dostojeństwo. Nawet wtedy, kiedy wyrwało ci się przekleństwo w tamtych gęstych zaroślach, pamiętasz?

– Uf, tak – zawstydziła się. – Nigdy nie sądziłam, że takie słowo przejdzie mi przez usta. Zaraz, w następnym mieście, do którego dojechaliśmy, poszłam do kościoła się wyspowiadać.

– Często się spowiadasz?

– W każdym kościele, do jakiego dojeżdżamy.

– Ale ty przecież nie grzeszysz!

– Myślą, Erlingu! Moje myśli zna tylko mój spowiednik.

Przy następnym pytaniu zająknął się:

– Czy te myśli dotyczą… także mnie?

Theresa spuściła głowę.

– Dobrze wiesz, Erlingu.

– W takim razie mnie także by się przydała długa spowiedź – rzekł z powagą.

Nie odpowiedziała. Spostrzegł jednak, że odwróciła twarz, by ukryć uśmiech szczerej radości.

Jakimż nikczemnikiem musiał być ten Engelbert, który tak zniszczył szesnastoletnią Theresę! Przypominała wtedy zapewne najdelikatniejszy kwiat, śmiertelnie zakochana, jak to się często przytrafia dziewczętom w tym wieku. A on ośmielił się to wykorzystać, by później zostawić ją na pastwę losu! Porzucił ją dla kariery w Kościele…

Całkiem nieudane małżeństwo także nie zdołało zabić jej godności i dostojeństwa, myślał Erling.

Czyż więc to takie dziwne, że jestem onieśmielony? Że wobec jej szczerej, gorącej, lecz pełnej zawstydzenia miłości do mnie czuję się niezręczny jak żółtodziób?

Na zewnątrz jest prawdziwą księżną. Silną, pewną siebie, nawykłą do wydawania poleceń. A w środku nieśmiała i niepewna jak dziecko.

Podczas długiej podróży Erling kilkakrotnie odniósł wrażenie, że Theresa boi się pokazać mu swoje ciało, że się go wstydzi. Wzruszyło go to. Przecież on był w tym samym wieku.

Erling postanowił przyjść jej z pomocą, uprzedzić, wyzwolić przynajmniej z tego lęku.

– Thereso… – rzekł z wahaniem. – Ja… rozmyślałem o tym… że gdy kiedyś… zbliżymy się do siebie… uznasz mnie za nie dość pociągającego.

Popatrzyła na niego zdumiona.

– O co ci chodzi? Ty miałbyś nie być pociągający? Ty, najpiękniejszy…

Powstrzymała ją podniesiona dłoń Erlinga.

– Muszę przyznać, że trochę się ciebie wstydzę, Thereso. Wiesz, że nie jestem już młody. Nadmiar wieczorów zakrapianych winem i mocniejszymi trunkami zostawił swoje ślady, chociaż teraz piję znacznie mniej. Ale też jestem starszy. Dlatego nie rozczaruj się, że moja skóra nie będzie taka gładka jak u młodzieńca.

Najpierw słuchała zdumiona, potem wybuchnęła stłumionym śmiechem.

– Ależ, Erlingu, wyjąłeś mi te słowa z ust. To znaczy w ogóle nie śmiałam ich wypowiedzieć. Ale o to samo się boję, o to, że nie będziesz zadowolony z mojego ciała. Jest już takie brzydkie!

– Wcale w to nie wierzę – rzekł z uśmiechem, ale w duchu powiedział sobie: A więc jednak tu cię bolało! Dobrze zgadłem.

Theresa ciągnęła z przejęciem:

– Mam dwa pieprzyki na plecach, nienawidzę ich! Nie wiedziałam o nich, dopóki Alfred, mój mąż, nie powiedział o dwóch paskudnych skazach.

– Pokaż mi je – zdecydowanie poprosił Erling.

– Ależ nie…

– Przepraszam, to było nierozważne z mojej strony.

– Och, nie. Masz prawo je zobaczyć. Przed ślubem! Czy mógłbyś się na moment odwrócić?

– Oczywiście!

– Teraz możesz już patrzeć. Czy są odrażające?

Musiał przysunąć do jej obnażonych pleców lampę, żeby w ogóle je zauważyć. Spostrzegł, że skóra na bokach nie jest już taka jędrna, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Przeciwnie, nawet go wzruszyło.

– Gdzie są te skazy? Ach, tak, te maleńkie kropeczki? No, plamki. Przecież to nic takiego. Troszeczkę wystają, ale są zupełnie normalne. Pamiętaj, każdy człowiek ma sporą liczbę pieprzyków. Twój były mąż chciał cię po prostu pognębić, sprawić, abyś poczuła się mniej warta.

– Naprawdę? A ja tak się nimi zamartwiałam!

– Zobacz, jakie ja mam wałki tłuszczu na bokach!

Ostrożnie go dotknęła i rzeczywiście, skóra nad paskiem trochę się wylewała.

Roześmiała się z ulgą.

– Ja też mam coś podobnego.

– Dzięki Bogu, jesteśmy przecież równolatkami!

Theresa odwróciła się ku niemu, zasłaniając piersi bluzką, lecz wciąż z gołymi plecami.

– Bardzo trudno jest się do siebie zbliżyć, kiedy nie jest się już młodym. Owszem, łatwo można się zaprzyjaźnić, lecz człowiek bez wątpienia popada w niepewność, ba, nawet nerwowość, na myśl o tym, co pomyśli druga osoba, kiedy… już przyjdzie…

– Wiem, o co ci chodzi – powiedział prędko, chcąc ją wybawić z kłopotu. Lekko przesunął ręką po jej plecach.

Gdy zdusiła jęk, pochylił się i delikatnie pocałował ją w ramię.

– Uważam, że jesteś niezwykle powabna, Thereso!

– Och, Erlingu!

Nigdy jeszcze nie słyszał, by ktoś wypowiedział jego imię w takim uniesieniu.

Odwrócił ją całkiem w swoją stronę i otoczył ramionami. Dzieliła ich od siebie pognieciona bluzka. Spoglądali sobie głęboko w oczy, długo, badawczo, pytająco. Odpowiedzi i kolejne pytania. Wargi Theresy drżały. Zorientowała się, że Erling patrzy na jej usta, potem na włosy, by wreszcie znów napotkać jej wzrok.

Delikatnie, z wielkim doświadczeniem, zbliżył się do niej.

Kiedy jego usta znalazły się już bardzo, bardzo blisko jej, szepnął:

– Czy mogę?

Wyszła mu naprzeciw.

Długi pocałunek. Pieszczoty dłoni, oddechy, mówiące własnym językiem.

Erling wypuścił powietrze z płuc.

– Chyba lepiej będzie, jak sobie pójdę.

Nie śmiała tego powiedzieć, ale ledwie wyczuwalny uścisk dłoni wokół jego karku, dotyk piersi, wyjawiły milczącą prośbę: “Nie odchodź!”

Powietrze znieruchomiało, Erling nie śmiał oddychać.

Próbował się roześmiać, lecz w ogóle mu się to nie udało.

– Płonę – wyznał cicho.

Theresa nie musiała odpowiadać. Odpowiedziała mu jej wibrująca, pulsująca skóra.

– Thereso, nie chcę cię zhańbić. Chciałbym stanąć przed twoim bratem z czystym sumieniem.

– Ależ, Erlingu – szepnęła mu do ucha, pieszczotliwym gestem wsuwając mu ręce we włosy. – Dla żadnego z nas dwojga nie będzie to pierwszy raz!

– Wiem o tym, ale… Chyba już dłużej tego nie zniosę!

Zsunął jej bluzkę z piersi i ucałował je. Theresa wolno opadła na łóżko, myśląc o tym, że nigdy jeszcze nie była tak kochana. Tak szczerze, z taką czcią i… oddaniem.

Nie pamiętała, jak zdjęli z siebie ubranie, czuła się upojona, oszołomiona tym przeżyciem, jej ciało pragnęło, gorące, rozpalone i gotowe.

Kiedy już był w niej – powoli, czule i ostrożnie – miała przekonanie, że wszystko jest tak, jak być powinno. Erling należał do niej, Theresa w tym momencie poczuła, że on nigdy jej nie zawiedzie, nie opuści dla innej ani się nią nie znudzi. Oboje byli dojrzałymi ludźmi, świadomymi, na co się decydują, do czego zmierzają. Wycierpieli już dość, zaznali samotności i zagubienia.

Teraz byli pewni siebie nawzajem.

Pod względem technicznym nie był to szczególnie udany akt miłosny. Oboje zbyt długo żyli samotnie i wszystko skończyło się za szybko. Ale to można naprawić, czas w tym pomoże. Theresie nie przyszło do głowy, by wyrzucać Erlingowi żałośnie krótkie trwanie tej chwili. Przeciwnie, ogarnęła ją niepomierna radość, ponieważ okazała się tak… godna pożądania!

Było to mocne słowo, lecz jej zdaniem mogła sobie pozwolić na takie określenie.

Spędzili jeszcze razem pół godziny, gawędząc o przyszłości. Byle tylko wrócili do domu, bezpiecznie dowieźli Tiril…

– Bardzo się z tego cieszę – wyznała Theresa. – To była w pełni nasza chwila, tylko nasza, dlatego, że jej nie zaplanowaliśmy.

– To prawda – przyznał Erling, pieszcząc jej włosy. – Wiesz, Thereso, to było krótkie i intensywne przeżycie, lecz dla mnie całkiem nowe. Ja… czułem się przy tobie bezpieczny.

– I ja to samo przed chwilą pomyślałam – oświadczyła zdumiona.

Erling ułożył się przy niej na plecach i westchnął głęboko.

– Mam wrażenie, jakbym nareszcie wrócił do domu. Do prawdziwego domu. Nigdy czegoś podobnego nie czułem, nawet jako dziecko.

Theresa przytuliła się do niego.

Niedługo jednak się poderwała.

– Teraz moja kolej na czuwanie przy Tiril. Czy wiesz, że na chwilę zdołałam zapomnieć o tym ciągłym niepokoju o nią?

– Zasłużyłaś na to. Już od zbyt wielu dni nie opuszczało cię napięcie i strach.

– Tak, jestem znacznie spokojniejsza, taka rozluźniona. Łatwiej mi teraz będzie znosić przeciwności, wszelkie przeszkody, niedospanie. Czuję się po prostu silniejsza!

– Doskonale!

– Teraz więc, wzmocniona, mogę czuwać przez kilka godzin, bez ucisku w gardle z obawy, że ona przestanie oddychać.

– To dobrze, człowiek wycieńczony niepokojem staje się mniej odporny.

– Ale, Erlingu… Nikt nie może się dowiedzieć, że…

– Nikt. Ta chwila była tylko nasza. Jest święta.

– Dla mnie również. Dzięki ci za to, że istniejesz, Erlingu!

Загрузка...