Rozdział 12

Theresa ostrzegawczo podniosła rękę do góry.

– Zanim poruszymy tak poważne kwestie, powinniśmy rozważyć coś równie istotnego.

– Dobrze, mów dalej, Thereso – poprosił Móri.

– Czy to rozsądne ciągnąć Tiril jeszcze dalej od domu? Po tak niebezpiecznych drogach?

– Myślałem o tym samym – kiwnął głową Móri. – To prawdziwy dylemat.

– Ja sama bardzo bym już chciała zająć się naszymi nowymi dziećmi – podjęła Theresa. – Przekonać się, czy dobrze się im wiedzie w Theresenhof. Dolg także powinien już wracać do domu.

– Nowe dzieci? – ze zdumieniem powtórzyła Tiril.

– Ach, ty jeszcze o nich nie słyszałaś! Po drodze tutaj na pewnym dworze znaleźliśmy dwoje, łagodnie mówiąc, zaniedbanych, no cóż, maltretowanych dzieci. Nazywają się Rafael i Danielle i naprawdę można je pokochać. Erling i ja postanowiliśmy się nimi zaopiekować.

Tiril przeniosła pytające spojrzenie z Theresy na Erlinga.

– Twoja matka i ja zamierzamy się pobrać – wyjaśnił. – Gdy tylko cesarz zezwoli na ślub.

– To ci dopiero! – zdumiała się Tiril. Przez moment wyglądała na kompletnie oszołomioną, ale zaraz rozjaśniła się w uśmiechu. – Gratuluję obojgu! Naprawdę niezwykle rozsądny pomysł!

– No cóż, rozsądek… – ciepło uśmiechnął się Erling. – Przede wszystkim zadecydowały uczucia.

Księżna Theresa pochyliła głowę, uśmiechając się wstydliwie.

Bernd tłumaczył niezbornie:

– Ja także powinienem się już zbierać do domu, obiecałem to jakby pannie Edith. Ona jest trochę postrzelona, jeszcze nie zechce na mnie czekać!

– Jeśli nie będzie czekać, to znaczy, że nie jest ciebie warta – zauważył Siegbert.

– My mamy jeszcze tydzień urlopu – przypomniał kapitan. – Ledwie starczy czasu na powrotną podróż.

– Kto więc opuszcza tonący statek? – zafrasował się Móri. – Heinrich Reuss, Tiril, Theresa i Erling, Dolg, Bernd i żołnierze. Wychodzi na to, że zostaniemy we dwóch, Siegbercie.

– Jeszcze Nero i ja – wtrącił Dolg. – Nie mamy zamiaru wracać.

– Bardzo chciałabym jechać z tobą, Móri – westchnęła Tiril. – Ale chyba nie mam na to siły.

– Rozumiem, najmilsza. Została z ciebie tylko skóra i kości.

– Wszyscy byśmy chętnie pojechali, Móri – powiedział Erling. – Ale, jak słyszysz, mamy obowiązki.

– Rozumiem.

Zapadła przykra cisza.

Móri wreszcie otrząsnął się z zamyślenia.

– Jak już mówiliśmy, rycerze Zakonu i ich ludzie odetną nam wszelkie możliwe drogi na północ i na wschód. Nie wolno wam więc próbować przeprawić się do domu najkrótszą drogą. Posłuchajcie, co wymyśliłem! Znajdujemy się teraz w Nawarze. Pojedziemy jeszcze kawałek na zachód, a później ja, wraz z tymi, którzy zechcą mi towarzyszyć, udamy się do bastionu rycerzy Zakonu. Heinrich Reuss przekaże mi informacje, gdzie go szukać i jak tam dotrzeć…

– To szaleństwo! – jęknął Reuss. – Nie możecie tam jechać!

Móri udawał, że go nie słyszy.

– Wy pozostali przeprawicie się na zachodnie wybrzeże Francji wzdłuż Zatoki Baskijskiej do Bordeaux. Znajdziecie się wówczas prawie na tej samej wysokości co Szwajcaria i Austria. Z Bordeaux możecie na pewno bezpiecznie wyruszyć wprost na wschód.

– Czy dużo nadłożymy drogi? – dopytywała się Theresa.

Móri zawahał się.

– Trochę. Nieznacznie. Lepiej chyba podróżować bezpiecznie, prawda? Ja chętnie zatrzymałbym Willy’ego. On zna hiszpański, ja nie.

Kapitan musiał się nad tym poważnie zastanowić, wreszcie jednak wyraził zgodę.

– Przypuszczam, że Jego Cesarska Mość życzyłby sobie, abyście rozprawili się z tymi rycerzami.

– Dziękuję. Cieszę się też, że będziecie eskortować moją żonę i teściową. Chętnie natomiast zabrałbym Dolga.

– I Nera – szybko podpowiedział chłopiec.

– Oczywiście. Nera także. Jesteście przecież nierozłączni.

Tiril i Theresa zgodziły się w końcu, aby Dolg towarzyszył ojcu.

– A co z osiołkiem? – zaniepokoił się chłopiec.

– O nic lepszego nie mogłeś się dla nas postarać – zapewnił chłopca kapitan. – Może teraz służyć jako zwierzę juczne i tym samym przybędzie dodatkowy koń pod wierzch.

– Ale z kim on pójdzie? Z nami czy z wami?

– Z nami – zadecydował kapitan. – Nam jest bardziej potrzebny, zresztą osobiście gwarantuję, że dotrze do Theresenhof, nie zaznając krzywdy.

– Dobrze – uspokoił się chłopiec.

– Teraz więc Heinrich Reuss nareszcie może nam opowiedzieć o Świętym Słońcu – stwierdził Erling.

– Zaraz, zaraz – powstrzymał go niemiecki szlachcic powracający z krętych ścieżek na uczciwą drogę. – Właściwie uważam, że Tiril opowie o tym znacznie lepiej niż ja, wie przecież tyle samo. A wy macie zamiar wyruszyć dalej na południowy zachód, czego ja z całego serca pragnę uniknąć. Sądzę więc, że powinniśmy rozstać się tu i teraz. Chciałbym natychmiast wyruszyć na północ!

– Nie słyszałeś, co mówił Móri? – przypomniała mu Tiril. – Od razu cię złapią.

– Nie z tymi włosami i brodą.

– Owszem, właśnie widząc zapuszczone włosy i długą brodę w jednej chwili zrozumieją, że jesteś skazańcem – zaprotestował Erling. – ‘Pozwól nam się przynajmniej ostrzyc i ogolić, żebyś wyglądał godnie!

Reuss dal się w końcu przekonać.

Podczas gdy Erling strzygł niedawnego więźnia, on sam i Tiril opowiadali.

– Tiril wspominała, że znacie baśń o morzu, które nie istnieje. Nie jest to tylko legenda, wszystko zdarzyło się kiedyś naprawdę, ale ponieważ nie jest wam obca, nie będę tracić czasu na jej opowiadanie. Dawno temu jednak istniały trzy kamienie: niebieski, czerwony i Złociste Słońce. Ten ostatni był masywną złotą kulą pokaźnych rozmiarów…

– Czy to o niego tak zabiegają? – spytał któryś z żołnierzy z rozczarowaniem w głosie. – Ze względu na wartość złota?

– Nie, z pewnością nie dla złota. Podobno kula posiadała bardzo szczególne właściwości. Osoba, która ją miała, mogła przezwyciężyć śmierć.

Patrzyli na niego z niedowierzaniem, ciągnął więc:

– Nie należy tego rozumieć tak, że obdarza swych właścicieli życiem wiecznym. Po prostu przechodzili oni w inny stan.

Theresa poczuła się urażona.

– Ależ to przecież nic nowego! Wszyscy, którzy umierają, idą do nieba, o tym wiemy.

– Tu wcale nie chodzi o to – zaoponował Heinrich Reuss. – Oni nie stają się aniołami czy duchami, są jak żywi ludzie, konkretni, namacalni, jeśli sobie tego życzą. Mogą też przybrać bardziej eteryczną postać.

– Brzmi to bardzo zawile – stwierdził Siegbert.

– Nie – zaprzeczył zamyślony Dolg. – Wszystko się zgadza. Ja ich widziałem. Strażniczka pilnująca szafiru była rzeczywista, ale kiedy padły na nią promienie wysłane przez kamień, zniknęła. Podobnie stało się ze wszystkimi małymi ognikami. Zmaterializowały się, a potem po prostu zniknęły. I Cień…

– Właśnie, Cień – podchwycił kapitan. – Czasami wydawał się bardzo ludzki, kiedy indziej wyglądał jak zjawa, a czasami po prostu się rozpływał.

– Ale kim oni są?

– Mam pewną teorię – wyznał Reuss. – Jest wprawdzie bardzo świeża, bo dopiero teraz usłyszałem niesamowitą opowieść Dolga. Pamiętacie legendę? Na brzegu mieli ze sobą Święte Słońce. Chyba oddali mu hołd, a potem zniknęli. Rozpłynęli się.

– Wrócili z powrotem do gwiazd – wtrąciła Theresa.

– Tego nigdy nie byłem pewien – stwierdził Móri. – Coś mi się tutaj nie zgadza. Sądzę, że nie wyruszyli do gwiazd.

– A dokąd? – spytała Tiril.

Móri z żalem wzruszył ramionami.

– Niestety nie wiem.

– Ale legenda jest prawdziwa – powiedziała Tiril. – Potwierdza to niebieski kamień Dolga.

Heinrich Reuss ciągnął:

– Według opowiadania Dolga, które moim zdaniem jest ogromnie interesujące, bo wypełnia wiele luk, zostawili niebieski kamień gdzieś po drodze i wyznaczyli kobietę, aby go strzegła…

– To prawda – przyznał Móri. – Ale jak się do tego mają maleńkie błędne ogniki Dolga?

Reuss popatrzył na nich przebiegle.

– Zapomnieliście, że jeden mężczyzna został na brzegu? Nie chciał opuszczać Ziemi, ukrył się. I spłodził potomstwo z ziemskimi kobietami z jakiegoś prymitywnego plemienia, niemal małpami…

– Z lemurami? – wykrzyknął Dolg.

– Tego nie wiem – odparł Heinrich Reuss. – Kwestia lemurów jest dla mnie całkiem nowa. Nie, sądzę, że potomstwo owego wojownika z dawnej baśni miało to już we krwi. Mogli przejść do innej formy życia, ale tu, na Ziemi, czuli się opuszczeni. To właśnie ich spotkałeś, Dolgu.

Chłopiec patrzył jakby nieobecnym wzrokiem.

– Tęskniły. Tęskniły tak gorzko, zarówno one, jak i Strażniczka, i Cień… I gorąco dziękowały mi za to, że pokazałem im kamień, wręcz chłonęły jego promienie. Dlatego były na bagnach! U Strażniczki, żywej krewniaczki.

Móri kiwnął głową i dokończył:

– Powiedziały ci jednak, że cel wciąż nie został osiągnięty, prawda, Dolgu?

– Tak, i że być może jeszcze kiedyś się spotkamy. Jeśli właściwie wykonam spoczywające na mnie zadanie. Życzyły sobie tego.

Tiril westchnęła:

– Mam nadzieję, że zdążysz przynajmniej dorosnąć, kochany synku! Dla dwunastolatka wyprawianie się na takie przygody może być bardzo niebezpieczne, serce matki ściska się na samą myśl!

– Do tej pory świetnie sobie radził – przypomniał Erling. – Ma potężnych przyjaciół!

– Owszem, szczególnie Cienia – przyznał kapitan. – Ale kim on właściwie jest?

Nikt nie odpowiedział, wielu jednak myślało o tym samym.

Cień nie miał w sobie pomieszanej krwi jak inni, których spotkał Dolg.

Myślą powędrowali dalej:

Jedną wyznaczono, aby została na Ziemi: Strażniczkę. Inny został dobrowolnie. Umarł, lecz dla kogoś z jego rasy nie oznaczało to ostatecznej śmierci.

Zakończył żywot targany tęsknotą i głębokim żalem.

U kresu życia usiłował odnaleźć morze, które nie istnieje. Brzeg, na którym wszyscy pozostali z jego rasy wkroczyli prawdopodobnie w nieznany wymiar. On, samotny, pragnął odnaleźć Święte Słońce, wiedział bowiem, że zostało na brzegu.

Ale brzegu nad morzem nie odnalazł nigdy.

Nie znalazł go, choć szukał od tak wielu, bardzo wielu lat.

Dlatego stworzył ludzkie dziecko, odpowiadające jego pragnieniom, żywego, rzeczywistego człowieka, który mógłby mu pomóc osiągnąć cel: Dolga.

Ostatnim wojownikiem, który nie chciał opuszczać Ziemi, był Cień.

Загрузка...