Rozdział 13

– Ale wobec tego on musi być nieprawdopodobnie stary! – wykrzyknął Dolg.

– Owszem – przyznał Erling. – I w tej sytuacji poszukiwanie starego zakonu w czasach rzymskich na nic się nie zda.

– Musicie znacznie bardziej cofnąć się w czasie – zamyśliła się Tiril. – Jak daleko… Chyba nawet nie ośmielimy się zgadywać.

Dolg podniósł się wołając:

– Cieniu! Cieniu, przyjdź!

Jego głos odbił się echem gdzieś od skalnej ściany. Czekali. Las trwał w milczeniu.

Ale Cień się nie ukazał. Jakby nagle ogłuchł na wszelkie wołania.

Heinrich Reuss wstał. Z podciętą brodą i przystrzyżonymi do odpowiedniej długości włosami wyglądał teraz porządniej, ale widać było, jak bardzo jest wychudzony.

– Cóż, bez względu na wszystko teraz was opuszczę. Pozostałe informacje usłyszycie od Tiril. Późno się zrobiło, a chciałbym przed zapadnięciem nocy być już daleko stąd. Do Gera w Saksonii długa droga.

Móri pokręcił głową nad takim uporem, ale zrezygnował już z dalszego przekonywania Reussa.

Nie mieli konia, którego mogliby mu ofiarować, bo przybyła przecież Tiril i juczny koń był im teraz bardzo potrzebny. Theresa podarowała więc Reussowi kilka luidorów, aby mógł kupić wierzchowca, gdy tylko przybędzie do Francji. Dostał też trochę jedzenia na pierwszy dzień, zresztą nie potrzebował go wiele, odwykł od obfitych posiłków.

Heinrich Reuss obiecał, że odwdzięczy się za jej wielkoduszność, gdy tylko będzie miał ku temu sposobność. Później każdemu z osobna dziękował za ocalenie, a szczególnie długo trzymał w uścisku Tiril.

– Będzie mi brakowało naszych rozmów, przyjaciółko.

– Mnie także – odparła wzruszona.

– Wyglądasz inaczej, niż przypuszczałem.

Tiril zaśmiała się nerwowo.

– Nigdy nie byłam pięknością, a teraz nie śmiem nawet spojrzeć w lusterko.

– Pięknością? Móri miał naprawdę wiele szczęścia, że mógł cię poślubić.

– Tak jest w istocie – przyznał Móri z powagą.

Jak większość kobiet, Tiril troszeczkę rozczarowała taka pochwała. My, kobiety, jesteśmy na tyle niemądre, że najbardziej lubimy słuchać komplementów o swojej urodzie, nawet jeśli wiemy, że wcale nie jesteśmy takie brzydkie, pomyślała.

Ale podziękowała Reussowi za miłe słowa.

Na pożegnanie jeszcze raz mocno go uściskała. Dzielili wszak tyle strachu, bólu i zwątpienia.

Reuss pomachał ręką i odszedł.

Przejechali jeszcze kawałek na południe, aż ujrzeli dolinę, w której rozciągały się pola uprawne i stały wiejskie chaty. Na wzgórzu, przy skraju lasu, rozbili obóz na noc. Z ludźmi na razie bali się stykać.

Tiril przytuliła się do Móriego, aby jak najpełniej poczuć bijące od niego ciepło. Tyle czasu upłynęło od chwili, gdy ostatni raz czuła jego bliskość, opłakiwała też jego śmierć… A teraz była wolna, i to razem z prawdziwym, żywym Mórim.

Miała wrażenie, że to niemal zbyt wielkie szczęście. Bała się nim w pełni rozkoszować, nie chciała myśleć, uświadamiać sobie prawdy. Osłabione ciało mogło nie znieść takiej radości.

Móri starał się traktować żonę z jak największą delikatnością. Nie przyszło mu nawet do głowy, by się do niej zbliżyć, wiedział, że Tiril nie ma na to sił. Tulił tylko do siebie wychudłe ciało, w którym można było policzyć wszystkie żebra, kości ostro zaznaczały się pod skórą.

– Czy wam nie dawano nic do jedzenia? – spytał wzburzony.

– Coś tam dostawaliśmy, ale było tak ciemno, że nie widziałam, co mi rzucają, a czasem jedzenie śmierdziało i nie śmiałam go podnieść do ust. Zdarzało się też, że po nim chorowałam, i wtedy przez kilka dni nic nie jadłam. Nikt do mnie nie zaglądał, mogłam tam umrzeć.

Móri westchnął z bezsilności. Lepiej rozmawiać o czym innym, ogarniał go taki gniew, kiedy słyszał, jak traktowano Tiril.

– Powinniśmy byli przybyć wcześniej – rzekł ze smutkiem. – Najpierw jednak musieli uratować mnie, przeprawa Dolga przez bagniska też trochę trwała, a i odważne poczynania Theresy, mające na celu zdobycie informacji o miejscu twego pobytu, również zabrały nieco czasu.

– Najdroższy, przecież ja to rozumiem!

– I jeszcze po drodze mieliśmy dwa postoje. Jeden żeby uratować te dzieci, a drugi w Aix – en – Provence, żeby Dolg mógł dostać swój znak Słońca. Przypuszczam, że bardzo mu się przyda.

– Na to wygląda. Móri, jestem taka dumna z naszego najstarszego syna, a zarazem tak się o niego niepokoję.

– Ja także. Przekonałem się jednak, że możemy być dumni także z młodszych dzieci. W Virneburg dokonały prawdziwie bohaterskiego czynu.

– Pięknie – uśmiechnęła się Tiril. – Czy o nich także trzeba się niepokoić?

– Niestety, obawiam się, że tak – westchnął Móri. – Zwłaszcza o Taran. Ona potrafi wpaść w prawdziwe tarapaty, mimo że stara się postępować jak najlepiej. Villemann sprawia wrażenie chyba… bardziej dojrzałego.

– Ja bym powiedziała, że bardziej dziecinnego, naiwnego.

– Pewnie masz rację. Taran jest bardziej spontaniczna i ciekawa świata. To może być niebezpieczne.

– Musimy ją chronić przed światem.

– Owszem.

Tiril mocniej przytuliła się do męża.

– Mamy wspaniałe dzieci.

– Najwspanialsze. I fantastycznego psa.

– O, tak, to prawda!

Nero przysunął się bliżej pleców Móriego.

– Tiril, dokąd my właściwie jedziemy?

– Chodzi ci o to, gdzie leży bastion Zakonu?

– Tak.

– W Burgos.

Móri podniósł rękę, jakby chciał lepiej widzieć Tiril w gęstej ciemności.

– Burgos? A co to jest?

– Miasto w północnej Hiszpanii, w dawnej prowincji Kastylia i Leon. Teraz nazywa się już tylko Kastylia.

– Leon – mruknął Móri.

– Nazwa pochodzi stąd, że kiedyś stacjonował tam legion rzymski.

Móri kiwnął głową.

– Ordogno Zły z Leon.

– Tak. Byli także dawni wielcy mistrzowie z Kastylii, na przykład Pedro Okrutny, chyba pamiętasz.

– Tak. – Móri nie przerywał własnego toku myślenia: – Cień mówił, że kamień Ordogno podobno jest gdzieś w tamtym kierunku.

– Powiedział gdzie?

– Tak. W miłym miejscu Deobrigula. Wydaje się jednak, że nikt nie słyszał takiej nazwy.

Teraz Tiril wsparła się na łokciu.

– Ależ, kochany… jaka jestem niemądra! Reuss nie wiedział, co to jest Deobrigula. A przecież ja to widziałam! Na starej mapie w hallu, kiedy kasztelan chciał mi się przyjrzeć. Byłam wtedy tak przerażona, że nie zastanawiałam się nad tym, co widzę, ale teraz sobie przypominam. Mapa przedstawiała Hiszpanię za czasów rzymskich.

– I co to takiego Deobrigula?

– Tak Rzymianie nazywali Burgos.

Z Móriego jakby nagle uszło całe powietrze.

– I rycerze zakonni o tym nie wiedzą? Nie wiedzą, że kamień Ordogno przez cały czas znajdował się pod ich nosem? W ich twierdzy?

– Najwyraźniej tak właśnie jest. Szukają go wszak od stuleci. Później, po Rzymianach, do Hiszpanii “wkroczyli Wizygoci i oni nazwali miasto Burgos, czyli twierdza, tyle mi powiedział Reuss. Być może wtedy miasto było jeszcze tylko twierdzą, ale o tym nic nie wiem.

Móri zastanowił się chwilę. Nawinął na dłoń pasemko włosów żony. Mieć ją znów przy sobie… Nieprawdopodobne! Przecież owego strasznego dnia na skale Graben wydawało się to niemożliwe. Wciąż trudno mu było uwierzyć, że to prawda, że ona jest tutaj, że są razem!

Wrócił do wcześniejszej rozmowy.

– Czy Burgos leży daleko stąd?

– Nie jest to droga nie do przebycia. Bardzo chciałabym jechać z tobą!

– Ja także! Niestety, jesteś za słaba. Nawet szafir Dolga nie przywróci ci ciała na kościach. Jesteś całkiem wycieńczona.

– Rzeczywiście – przyznała. – Bardzo tęsknię za domem. Chciałabym leżeć między czystymi, chłodnymi prześcieradłami i spać, tylko spać. I jeść wspaniałe przysmaki z Theresenhof. I patrzeć na swoje dzieci. Uważaj na Dolga – tok myśli Tiril nagle się zmienił, lecz nietrudno było go prześledzić.

– Możesz mi zaufać.

Kiedy wszyscy już zasnęli, Móri czuwał. Granatowe, aksamitne niebo rozjaśniło się tysiącem gwiazd i zawisło nad nimi niczym ciepły dach.

Długo szeptali z Tiril, tyle mieli sobie do powiedzenia o końcu pasma lęku i tęsknoty. Tiril mówiła o tym, czego dowiedziała się od Heinricha Reussa. Właściwie powinna wstrzymać się z tym do rana, ale nie mogła dłużej czekać. Móri tak wiele chciał wiedzieć.

Później po prostu leżeli w milczeniu, rozkoszując się wzajemną bliskością, aż wreszcie oddech Tiril wyrównał się i pogłębił, kiedy zasnęła.

Ale Móri nie mógł spać. Jeszcze nie.

Wyruszali teraz na poszukiwanie kamienia Ordogno, musieli bowiem cofnąć się w przeszłość. Zakon Świętego Słońca i jego obecni członkowie interesowali ich już teraz mniej. Gromada napuszonych starców, pomyślał Móri gniewnie, ale zaraz się zreflektował. Rycerze wciąż byli niebezpieczni w swym dążeniu do odnalezienia Słońca.

Móri jednak liczył na to, że znajdzie coś interesującego nawet w tajemnej siedzibie zakonnych braci.

Heinrich Reuss von Gera ruszył ku granicy między Hiszpanią a Francją. Orszak, wybierający tak okrężną drogę aż do Bordeaux, postępował z przesadną ostrożnością. On nie miał czasu na takie nadkładanie drogi, pragnął wracać do domu zaraz, jak najprędzej, nie marnując ani jednej chwili!

Ach, wspaniała wolność! Cudownie czyste powietrze nocy! Gotów był iść nieprzerwanie, bez snu, aż do samego Gera w Saksonii.

Czuł, rzecz jasna, że nie jest już tak silny jak dawniej. Lata więzienia odcisnęły swój ślad. Z początku poganiała go siła woli, a ona potrafi zaprowadzić człowieka naprawdę daleko. Teraz jednak nogi zaczęły mu odmawiać posłuszeństwa, serce waliło mocno. Oddychał z trudem, nieprawdopodobny wprost upór wyczerpał jego ciało do reszty.

Musiał przysiąść, a w końcu położyć się płasko na ziemi.

Skraj drogi był twardy i kamienisty, a żółtawoczerwoną ziemię porastały osty. Reuss ułożył się wygodniej.

Ktoś się zbliżał!

Reuss usiadł i odpełzł dalej od drogi. Ukrył się za krzakami.

Dwaj jeźdźcy.

Doszły go urywki rozmowy:

– …idiotyzm tak się włóczyć. Lepiej byłoby siedzieć w domu.

– Co oni sobie wyobrażają? Że ich odnajdziemy w środku nocy?

– Oczywiście, że ich znajdziemy, nie ma co do tego wątpliwości. Całe wzgórze jest otoczone, posłano wieści do granicy i dalej. Nie dotrą do Austrii, ba, nie przedostaną się nawet do Francji.

– Jak, do diabła, zdołali uciec z tych lochów? Podobno jeden siedział tam od czternastu lat.

– Pewnie już go zabiło świeże powietrze. Łatwo go będzie poznać, musi wyglądać jak jaskiniowiec!

Wybuchnęli śmiechem, wkrótce ich głosy ucichły.

Heinricha Reussa ogarnęła panika.

Na co on się poważył?

Jak mógł zachować się tak nierozumnie? Dlaczego nie usłuchał dobrych rad? Jakby nie znał fanatycznej mściwości Zakonu Słońca!

Podniósł wzrok na niebo, z położenia gwiazd usiłował wyczytać kierunek.

Nie mogli dotrzeć daleko, mieli co prawda konie, ale on wyruszył w swą szaleńczą podróż na długo przed nimi.

Którędy szedł? Do jeziorka jakoś uda mu się dotrzeć, a potem…

Będzie musiał iść po śladach koni.

Gdyby tylko nie te ciemności!

Jacyż oni byli życzliwi! I przeciwko takim ludziom występował, prześladował ich, usiłował zabić!

Heinrich Reuss załkał głucho.

Przez całą noc szukał. Gdy miał trochę więcej sił, biegł na chwiejnych nogach, i znów odpoczywał. Nie błądził, bo wiedział, dokąd zmierzają i czego ma wypatrywać.

Nad ranem, kiedy zaczynało już świtać, odnalazł wreszcie obóz. Wyczerpany, wybuchnął zdyszanym, bolesnym płaczem niewypowiedzianej ulgi. Przyjęli go życzliwie, bez wyrzutów i wypominań. Przespał dwie godziny ciężkim, niemal przypominającym śmierć snem, w poczuciu, że jest bezpieczny wśród przyjaciół, snem, w którym nie ma miejsca na koszmary o tym, że strażnicy wchodzą do celi i oznajmiają, że oswobodzenie tylko mu się przyśniło.

Po prostu spał.

Tego dnia się rozstali.

Większa grupa, w której między innymi znalazł się Heinrich Reuss, wyruszyła na zachód, by później zawrócić na północ i przeprawić się przez przełęcz w ośnieżonych Pirenejach do granicy francuskiej. Erling i Theresa podróżowali na jednym koniu, wierzchowca bowiem odstąpili Reussowi do czasu, kiedy kupi własnego.

Mniejsza grupa podążyła na południowy zachód, ku równinom i dolinom Kastylii. Kraina ta wzięła nazwę od licznych zamków i kaszteli, lecz podróżnicy na razie jeszcze niewiele ich spotkali. Widzieli natomiast, że ludzie w tej rzadko zaludnionej krainie mieszkają w lepiankach albo w grotach wydrążonych w żółtej miękkiej skale, by chronić się przed palącym żarem lata i surowymi chłodami zimy.

Móri i jego towarzysze nie posuwali się drogami, tego się bali, znajdowali się przecież w kraju Zakonu Świętego Słońca. Wprawdzie Tiril mówiła, że bracia spotykają się w Burgos dwukrotnie w ciągu roku i kolejne spotkanie przypadało dopiero za jakiś czas – miała wówczas stanąć przed sądem – ale nigdy nie wiadomo, lepiej zachować ostrożność. Wędrowali bocznymi ścieżkami, byle tylko posuwać się we właściwym kierunku. Jedynie czasami Willy wyprawiał się do ludzi, by wypytać o drogę do Burgos, ale na razie wszystko szło jak najlepiej, nie napotkali żadnego śladu braci zakonnych ani ich podwładnych.

Żaden z rycerzy nie przypuszczał zapewne, że Móri i jego towarzysze mogą być na tyle głupi, by wyruszyć na południowy zachód. Wszyscy przypuszczali, że jak najprędzej wrócą z ocaloną Tiril do domu, do Austrii.

Grupka składała się z Móriego, Dolga, Willy’ego, Siegberta i Nera. Nie mieli dodatkowego jucznego konia, chcieli podróżować najskromniej jak się da. Poza tym w ogóle przecież cierpieli na niedostatek koni.

– Nero musi mieć już chyba obolałe łapy – zauważył Willy.

– O dziwo, raczej nie – odparł Móri. – Wydaje się, że on wszystko zniesie.

– Otrzymuje pomoc – spokojnie powiedział Dolg.

Nikt tego nie skomentował, bo wszyscy wiedzieli, że Nero zajmuje szczególne miejsce w sercach duchów Móriego, a zwłaszcza Zwierzęcia.

Wszyscy także zwrócili uwagę, jak świetnie, pomimo codziennej morderczej wędrówki, radzą sobie konie. Tylko podmokłe okolice Camargue naprawdę je udręczyły.

Móri tęsknił za Tiril. Bardzo chciał być teraz z nią. Wiedział jednak, że ukochana jest bezpieczna, a nieodwiedzenie przez niego Burgos, kiedy znalazł się już tak blisko, byłoby ogromną stratą.

Erling Müller przekonał się na własnej skórze, jak trudno jest podejmować ważne decyzje. Nie chciał opuszczać przyjaciela w potrzebie, lecz Móri, który dobrze rozumiał, jak gorąco Erling pragnie być z Theresa, wrócić do domu do Theresenhof, poprosić cesarza o jej rękę i zająć się dwójką ich nowych dzieci, niemal wypchnął go w powrotną podróż. Erling uśmiechał się smutno, ale z wdzięcznością.

Móriemu brakowało teraz starego przyjaciela. Kapitan gwardii cesarskiej także odjechał, cała odpowiedzialność spoczywała więc na Mórim. Ciążyła mu, lecz nie na tyle, by nie mógł jej udźwignąć.

Tiril spodziewała się, że grupa Móriego powróci do domu zaledwie tydzień po nich. Nie sądziła, by mogło to potrwać dłużej.

Wszystko jednak zależało od tego, czy podróż przebiegnie bez komplikacji. No i do Burgos było dalej, niż przypuszczała…

Загрузка...