Rozdział 21

Następnego dnia spora grupa wyruszyła do Wiednia.

Wszyscy czterej żołnierze wracali do cesarskiego garnizonu, a towarzyszył im także Erling.

Wiózł list Theresy, w którym księżna gorąco prosiła swego potężnego brata, aby zgodził się na jej małżeństwo z Erlingiem. Erling przywdział swój najwytworniejszy strój, miał wszak prosić cesarza o rękę jego siostry.

On, najzwyklejszy kupiec z Bergen!

Szczerze mówiąc czuł się bardzo zdenerwowany.

Żołnierze dyskretnie poprawiali mundury po szaleńczych uściskach czworga dzieci, bo oczywiście Rafael i Danielle musieli koniecznie naśladować Taran i Villemanna! Dolg żegnał się w całkiem inny sposób; z łagodnym, ciepłym uśmiechem i mądrością całego świata bijącą z oczu.

Żołnierze jechali wciąż wzruszeni, dokuczało im niezwykłe wrażenie nagłej pustki. Wielka przygoda dobiegła końca i, jak przypuszczali, już nigdy nic nie będzie się z nią mogło równać. Tym trudniej było im się rozstać z ludźmi, których tak serdecznie polubili, z księżną, Tiril, Mórim, niezwykłym Dolgiem, dwoma parobkami, pokojówką Edith, czwórką pozostałych dzieci, z miłymi służącymi w Theresenhof. No i z Nerem. Wciąż mieli w pamięci jego czujnie patrzące, trochę zdziwione, mądre oczy.

Towarzystwem Erlinga mogli się cieszyć jeszcze przez kilka dni.

Oczywiście przyrzekli uroczyście dochować tajemnicy. Nikt niepowołany nie mógł się dowiedzieć, w jakich to wydarzeniach brali udział. Cesarz jednak miał poznać całą prawdę, z wyjątkiem kilku szczegółów, dotyczących zwłaszcza złego Zakonu.

Uzgodnili, że do odwiedzenia olbrzymiej dworskiej biblioteki najlepiej nadaje się Willy, najbardziej z nich oczytany, zresztą wielokrotnie już tam bywał. Nie warto było, by Erling jeszcze tym się zajmował, wystarczyła mu już sprawa oświadczyn.

– Kim ty właściwie jesteś, Willy? – spytał Erling, kiedy jechali przez piękne doliny Kärnten. W powietrzu czuło się już jesień, a las przywdział swe najpiękniejsze barwne szaty. – Nie jesteś zwyczajnym żołnierzem.

Młody człowiek odparł z uśmiechem:

– Wszyscy gwardziści Jego Cesarskiej Mości muszą pochodzić z dobrych rodzin, najchętniej szlacheckich. Jako dziecko otrzymałem bardzo staranne wykształcenie, a mój ojciec posiada wielki dwór pod Wiedniem. Matka moja, dona Elena, jak wiesz, pochodzi z Hiszpanii i już z tytułu widać, że wywodzi się z wysokiego rodu szlacheckiego.

– No i dodałbym jeszcze, że masz niezwykle tęgą głowę.

– Oczywiście – odparł Willy z taką pewnością siebie, że obaj wybuchnęli śmiechem.

W Hofburgu, wspaniałym zamku Habsburgów, przyjęto ich życzliwie. Cesarz Karol VI poświęcił im parę godzin, bo chciał usłyszeć historię podróży swej siostry i walki ze strasznym kardynałem.

Łaskawie przyjął list Theresy i oświadczyny Erlinga, szczegółowo wypytywał o pochodzenie Norwega i obiecał przemyśleć sprawę. Erling miał otrzymać odpowiedź przed opuszczeniem Wiednia. Co prawda Karol VI poznał wybrańca swej siostry już wcześniej i uznał go za przyzwoitego człowieka, ale kwestia była nadzwyczaj delikatna i cesarz potrzebował czasu na zastanowienie.

Po długiej rozmowie z pięcioma przybyłymi Karol VI, dowiedziawszy się o klęskach kardynała, wpadł w taki świetny humor, że awansował czterech żołnierzy w nagrodę za dobre wywiązanie się z obowiązków. Erlingowi szepnął w tajemnicy, że z pewnością da się załatwić dla niego jakiś tytuł szlachecki, o ile małżeństwo okaże się aktualne. Obietnica ta wstrząsnęła Erlingiem, ale po zastanowieniu doszedł do wniosku, że czemu nie? Pomysł nie był wcale taki głupi.

Nowo mianowany porucznik Willy otrzymał pozwolenie odwiedzenia biblioteki. Cesarz nie bardzo wiedział, gdzie może się znajdować słynna, już dawniej poszukiwana skrzynka z księgą Ordogno. Słyszał oczywiście o próbach jej odnalezienia nie uwieńczonych powodzeniem. Potrafił też udzielić Willy’emu pewnych wskazówek.

O całej sprawie rozmawiano w hallu. Niestety, żaden z uczestników rozmowy nie wiedział, jak wygląda brat Johannes ani też tego, że należy on do cesarskich dworzan.

Przebywał w Hofburgu po prostu jako szpieg kardynała, a cesarz nie miał pojęcia, że jest członkiem Zakonu Świętego Słońca.

Nikt nie zauważył, że brat Johannes ukrył się na szczycie schodów i stamtąd słyszał każde wypowiedziane słowo. O Ordogno i oryginalnej księdze, schowanej w skrzyni…

Miało to przynieść tragiczne skutki.

Serce Johannesa mocno tłukło się w szerokiej piersi. Lepiej skrył się za kolumną.

Dopiero będzie co przekazać kardynałowi! Być może on, brat Johannes, zostanie wyznaczony na kolejnego wielkiego mistrza w miejsce brata Lorenzo? To by było sprawiedliwe!

Udało im się odnaleźć kamień Ordogno! Dlaczego ta banda zawsze wyprzedzała rycerzy?

O czym oni teraz mówili? Johannes nie wszystko rozumiał, bo o niektórych sprawach dyskutowali widać już wcześniej, ale dotarło do niego, że wielka tajemnica znajduje się tu, w Hofburgu! Tkwiła tu przez cały czas, podczas gdy bracia zakonni przez stulecia poszukiwali kamienia Ordogno! Z rozmowy wynikało, że sam kamień nie jest właściwie taki istotny, lecz przywiódł ich tutaj! I dlatego był jednak cenny.

Wysłali na poszukiwanie tylko jednego człowieka. Doskonale!

Kiedy opuścili hall, brat Johannes przemknął się do biblioteki w ślad za Willym. Niech szuka! Niech znajdzie! A potem…

Potem przyjdzie kolej na brata Johannesa!

Willy maszerował przez wielkie sale. Wyczuwał zapach kurzu, zapach ksiąg. Zawsze go lubił. Wielu ludzi brzydzi zapach starych tomów, lecz nie jego.

Kiedy dotarł do pomieszczeń, gdzie przechowywano osiem tysięcy inkunabułów, wrażenie starości jeszcze się spotęgowało. Willy wiedział, że skrzynki powinien szukać nie tutaj, lecz w dziale ręcznie pisanych dzieł, jeszcze starszych niż inkunabuły.

Cesarz wyjaśnił mu, gdzie, jego zdaniem, powinien się rozejrzeć. Willy kierując się jego wskazówkami trafił do niewielkiego pomieszczenia w głębi za salami z ręcznie pisanymi księgami, gdzie półki aż po sufit wypełniały zakurzone, nierówne, trudne do odczytania manuskrypty. Pod ścianą leżał stos zwojów, ale część z nich można już chyba było nazwać księgami, bo składały się z ułożonych jeden na drugim arkuszy. Wydawało się, że nie ruszano ich od stuleci. Willy nie wiedział, czy powinien ich dotykać, bo mogły rozsypać się w pył.

Rozglądał się uważnie. Duszne zatęchłe powietrze przyprawiało go o ból głowy. Gdzieś chyba musi się znajdować jakiś spis, pomyślał. Że też takie proste rozwiązanie nie przyszło mi wcześniej do głowy?

Już miał zawrócić i wyjść na poszukiwanie spisu, kiedy jego spojrzenie padło na półkę w rogu. Stało na niej kilka ksiąg, a przecież pozostałe w tym pomieszczeniu leżały. Już wcześniej patrzył na tę półkę, lecz dopiero teraz zauważył, że nie są to zwyczajne książki, lecz skrzynki. Pięć, różnej wysokości.

Odczytał napisy na grzbietach. Trzy natychmiast mógł odrzucić, czwartą także. Piąta napisu nie miała.

Wyciągnął skrzynkę.

Jej wymiary się nie zgadzały, ale i tak spróbował ją otworzyć.

Podniósł głowę. Miał wrażenie, że nie jest sam.

Ale chyba mu się przywidziało.

Księga leżąca w środku wzbudziła jego rozczarowanie. Przepiękny manuskrypt słynnego na świecie czternastowiecznego pisarza, lecz absolutnie nie ten, którego szukał Willy.

Ale pod półką? Czy nie stał pod nią ledwie widoczny stolik? Sięgał prawie do półki. Willy przekrzywił głowę, by lepiej się przyjrzeć, i ujrzał na stoliku księgę… nie, skrzynkę!

Wyciągnął cały stolik. Nie zauważyłby go, gdyby nie szukał czegoś określonego. Stolik tworzył niemal całość z podpórkami półki.

Wątpił, aby tę skrzynkę wymieniono w jakichkolwiek spisach. Również ci, którzy je sporządzali, musieli ją przeoczyć.

Willy’emu trzęsły się ręce. Chociaż jeszcze się nie upewnił, wiedział już, że znalazł to, czego szukał.

Spróbował zdmuchnąć kurz, co przypłacił gwałtownym atakiem kaszlu. Gdy już doszedł do siebie i mógł patrzeć na oczy, ostrożnie starł kurz ręką. Miał przy tym wrażenie, jakby odgarniał warstwę waty.

Na pokrywie widniały ślady zdobień, Willy ocenił je jako hiszpańskie. Tak, trafił we właściwe miejsce.

Palce gorączkowo szukały mechanizmu otwierającego skrzynkę, gdy nagle powoli czyjaś wielka ręka opadła na jego dłoń. Willy poderwał się i podniósł głowę.

Nad nim górowała olbrzymia postać, którą widział już kiedyś wcześniej. Wtedy jednak była utkana z cienia. Teraz, w ciemnej opończy, ze znakiem Słońca na piersi, wydawała się niemal ludzka.

Willy, zaskoczony, nie potrafił wydusić z siebie nawet słów powitania.

Cień odezwał się do niego głuchym głosem:

– Nie ruszaj tego, młody wojaku, to nie dla ciebie.

– Ale miałem przecież zabrać ją…

Cień potrząsnął głową.

– Czas na to jeszcze nie nadszedł. Otwieranie skrzynki oznaczałoby drogę na skróty, co mogłoby sprowadzić nieszczęście na nas wszystkich. A szczególnie na ciebie. Ja tego nie chcę.

Willy nie mógł oprzeć się wrażeniu, że przez “nas wszystkich” Cień rozumie siebie i swoich krewniaków. Ale również rodzinę z Theresenhof i jej przyjaciół.

Ponieważ nic nie mówił, Cień podjął twardym głosem, któremu usiłował nadać łagodne brzmienie, by i w nim odzwierciedliła się jego troskliwość, lecz bez większego rezultatu:

– Jak myślisz, dlaczego Ordogno żył tak krótko? Dlaczego jego następcy kazali wyrzeźbić tę skrzynkę i umierali, chociaż rozkazał, aby nikt jej nigdy nie otwierał? Dlaczego Joanna Szalona straciła rozum? To ona przywiozła skrzynkę z Kastylii i ukryła ją tu, w tym pokoju. Potem odkryto jej istnienie tylko raz i urzędnik, który ją odnalazł, umarł. A teraz ty. Zastanów się!

– Rozumiem. Mam tylko jedno pytanie, póki tu, panie, jesteś. Wszyscy się zastanawialiśmy, skąd Ordogno miał tę księgę, świętą księgę, która teraz jest tutaj. Czy możesz mi na to odpowiedzieć?

– Owszem, mogę. Znalazł ją w ruinach murów dawnego rzymskiego miasta Leon.

– A więc jednak księga to dzieło Rzymian?

– O, nie! Ukrył ją tam pewien król Wizygotów, który zrozumiał, jak bardzo jest niebezpieczna. Nie można jej przeglądać bezkarnie, jeśli nie zna się właściwego kodu. Księgę ukryto na wiele stuleci przed czasami Ordogno.

– Czy księga nie pochodziła z tego samego pałacu rzymskiego, co oba znaki Słońca?

– O, nie! Znaki Słońca zgubiliśmy w czasie burzy podczas błąkania się przez morze ku północy, przy wybrzeżu, na które później sięgnęło imperium rzymskie. Zniknęły na długie lata, zanim wreszcie odnaleźli je Rzymianie, uznali za święte i powiesili po obu stronach ołtarza w bogatym domu. Stamtąd skradli je Kwintus Ursus i jego przyjaciel centurion.

– Ach, tak! – pokiwał głową Willy.

– Centurion zabrał swój znak do miasta Leon, gdzie stacjonował legion, w którym był dowódcą. Wiesz, Legion – Leon.

– Tak, pamiętam, skąd się wzięła nazwa miasta. Czy ten centurion utworzył Zakon, jak zamierzał?

– Rzeczywiście tak się stało. Ale zakon istniał krótko i nic nie zdziałał, oni bowiem znali tylko znaki Słońca, ale nie wiedzieli o nich nic ponad to, że dają idealną ochronę podczas walki. Później znak Słońca wpadł w ręce Wizygotów, tym razem także przez kobietę. Z chciwości ukryła go tylko dla siebie i przetrwał w królewskiej twierdzy w Leon, przez nikogo nie zauważony aż do czasu, kiedy król Alfonso Wielki nie odnalazł go pod koniec dziewiątego wieku. Zrozumiał, jak cenne jest to znalezisko, i od tej pory znak dziedziczyli kolejni królowie, aż do Ordogno Złego w roku dziewięćset czterdziestym dziewiątym. W tymże roku Ordogno założył nowy Zakon Świętego Słońca. Panowanie w Leon objął dopiero w następnym roku, ale wcześniej wykradł znak Sancho Otyłemu. Cztery lata później odnalazł naszą świętą księgę w dawnych murach miejskich Leon. Doprowadził do tego nieszczęśliwy zbieg okoliczności, kilka głazów osypało się z muru tuż przed tym, jak on tamtędy przechodził.

– Ale skąd wzięła się księga? Wiem, że ukrył ją tam król Wizygotów, ale przedtem?

– Księgę skradły nam barbarzyńskie plemiona z północy, później, podczas naszej wędrówki. Ich losy potoczyły się niepomyślnie i bardzo długo nie było wiadomo, co się stało z księgą. Jej nie da się zniszczyć. Potem dowiedzieliśmy się, że znaleziono ją w łodzi w grobie jakiegoś wodza. Odkryli ją podczas plądrowania grobu Herulowie lub Wandalowie, a ich potomkowie Wizygoci przenieśli ją do Leon. Wszyscy bali się księgi i chcieli się jej pozbyć, kiedy zrozumieli, że ich klęski i przedwczesne śmierci nastąpiły za jej przyczyną. Nie lepiej się stało, kiedy Ordogno Zły nasączył ją swymi mrocznymi czarami. Był czarnoksiężnikiem.

– Ale zanim księgę ukryto w skrzyni, wielu musiało ją studiować?

Cień uśmiechnął się półgębkiem.

– Owszem. Ale to było śmiertelnie niebezpieczne. I nikt nie rozumiał, co w niej napisano. W tamtych czasach umiejętność czytania nie była tak rozpowszechniona, w dodatku księgę napisano w naszym języku. Ordogno natomiast zdołał wszystko poskładać, udało mu się także mocą jego czarnej magii zapanować nad magią księgi aż do chwili, gdy wszystko przeczytał i skopiował. Zdążył jeszcze tylko wyryć napis na swoim kamieniu, a potem krótki czas jego panowania dobiegł końca. Księga zwyciężyła.

Cień niemal nieznacznie poruszył głową, jak gdyby nasłuchiwał. Willy także usłyszał jakiś dźwięk. Ktoś był w pobliżu.

– Dziękuję – szepnął. – Usłucham twej rady, panie.

Gdy tylko Willy odsunął rękę od skrzynki, Cień zniknął.

Nowo mianowany porucznik przez chwilę stał oszołomiony, dlatego nie zdążył na czas wsunąć stolika pod półkę.

W drzwiach stanął potężny, władczo wyglądający mężczyzna. Cała postać świadczyła o szlachetnym urodzeniu i nie całkiem szlachetnym charakterze.

– Co widzę? – spytał zjadliwie. – Masz zamiar okraść cesarza?

– Nie, ja…

Rosły mężczyzna odepchnął Willy’ego na bok z taką siłą, że żołnierz się zatoczył i mocno uderzył o półki. Upadł na ziemię, nie mogąc się podnieść. Obolałe ciało nie chciało go słuchać, w głowie wirowała karuzela.

Patrzył, jak napastnik śmiejąc się triumfalnie sięga po skrzynkę. Błysnął znak Słońca zawieszony na jego szyi i Willy pojął, że oto znów ma do czynienia z którymś z członków Zakonu. Ale z którym? Austria, Wiedeń? Musi to być brat Johannes. Willy parokrotnie spotkał tego człowieka na dworze, lecz jego imienia nigdy nie poznał.

Szlachcica Johannesa ogarnęła niemal ekstatyczna radość. To on, właśnie on rozwiąże zagadkę Świętego Słońca. Cóż za chwała, jakie zwycięstwo!

Powinien się wstrzymać, lecz przeszkodziła mu chciwość. Musiał to zobaczyć! Przebierając palcami w poszukiwaniu zamka zerknął na żołnierza, całkiem chyba oszołomionego. Tylko zajrzy do skrzynki…

Potem prędko ucieknie. Jeszcze wymierzy żołnierzowi celnego kopniaka, który uciszy go na zawsze. Tak, tak właśnie zrobi!

Jest! Znalazł zamek. Skomplikowany, ale dla brata Johannesa to żadna przeszkoda. Palce plątały mu się wyłącznie z pośpiechu. To niemal jak spełnienie, pomyślał. Równie podniecające i zaspokajające.

Pokrywa podniosła się bezgłośnie. Brat Johannes zaglądał do wnętrza skrzynki. Księga! Widział księgę. Okucia ze szlachetnego kruszczu, błysnął symbol Świętego Słońca.

Ale… wzrok mu się mącił. Wokół zgęstniała mgła, jak gdyby z księgi podnosiły się kłęby dymu.

Nagle w spiralach mgły skoncentrowała się jakaś siła – brat Johannes nie potrafił tego inaczej określić, welony mgły gęstniały wokół niego z potężnym sykiem, który zmienił się w huk. Cofnął się, lecz one zaraz go otoczyły, krzyczał, widział przerażone oczy żołnierza, ale mgła atakowała tylko jego, Johannesa, tamtego łotra zostawiła w spokoju.

Przeciągły krzyk zmienił się w nieartykułowany jęk, miał wrażenie, że mgła wyssie zeń wszelkie życiowe siły, przez co stawał się jakby coraz rzadszy. Ledwie widział swoje dłonie, sprawiały wrażenie przezroczystych. Kości w ciele rozpuściły się z nieznośnym bólem, a potem nie było już nic.

Johannes nie był już w stanie myśleć ani czuć.

Oniemiały ze strachu Willy patrzył, jak na jego oczach potężny mężczyzna blednie, znika, znika tak, że nie pozostaje po nim absolutnie nic. Rozwiał się nawet znak Słońca na jego piersi, ale bo też i był on tylko kopią, dziełem ludzkich rąk.

Ludzkich rąk? Co mu przyszło do głowy? A jak, jego zdaniem, powstały oryginalne znaki, z których jeden nosił Dolg? Kto je zrobił?

Willy siedział przy ścianie, wciąż wstrząśnięty tym, co się przed nim rozegrało, a także własnymi myślami. Ledwie zauważył, że powietrze w pomieszczeniu jest już przejrzyste, mgła się rozwiała.

Na jego oczach skrzynka się zamknęła. Pokrywa wolno opadła, szczęknął zamek.

Willy’emu kręciło się w głowie, lecz nie od uderzenia w skroń. Dopiero teraz poczuł, że po policzku spływa mu krew, ale to nie miało znaczenia.

Co innego wywołało zawrót głowy…

Powoli, niezmiernie powoli stolik, na którym leżała skrzynka, przesunął się na swoje miejsce pod półkę. Wkrótce równie trudno go było zauważyć jak przedtem, ponieważ nóżki stapiały się w jedno z podporami półki.

Księga Świętego Słońca ukryła się, by czekać, aż nadejdzie właściwy czas.

Загрузка...