Rozdział piąty Intryga, układ i napój miłosny

— Zala? To jakiś dowcip! — Z trudem maskowałem moje prawdziwe emocje: mieszaninę zaskoczenia, ulgi i — ciągle obecnej podejrzliwości. — Chyba żartujesz. Bez pomocy nie przetrwałaby nawet dziesięciu minut poza terenem tego hotelu.

— O to między innymi mi chodzi — odparł Korman i nie wydawał się żartować. — Czy widziałeś kiedyś kogoś tak niewinnego, tak zagubionego, tak całkowicie uzależnionego od innych? To zupełnie nie w stylu Rombu Wardena. Nawet nie w stylu Konfederacji.

— Twierdzisz, iż to wszystko jest jedynie grą? Uda wianiem? Że, ją tutaj nasłano? — Miałem autentyczne kłopoty z potraktowaniem takiej możliwości całkiem poważnie.

— Choć to może wydawać ci się dziwne, moja odpowiedź brzmi: nie. Jestem pewien, że Zala jest dokładnie taką osobą, jaką widzimy. Płytką; słabą; raczej zarysem człowieka niż pełnym człowiekiem. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ona wierzy, iż jest tym, kim jest i nie ma najmniejszego pojęcia o swojej prawdziwej naturze… i o prawdziwym zadaniu.

— To niemożliwe — nie mogłem powstrzymać śmiechu.

— Kiedy ją zobaczyłem, natychmiast zdałem sobie sprawę z pewnej anomalii. Jak wiesz, „organizmy Wardena” znajdują się w każdej komórce, w każdej molekule naszego ciała. One wypełniają sobą całą naszą egzystencję. Przy odrobinie wyszkolenia i treningu można je nawet zobaczyć. Wyczuć. Usłyszeć. Jestem przekonany, iż pewnego dnia doświadczysz tego, co ja w tej chwili tak nieporadnie jedynie opisuję słowami. Jednakże te „organizmy Wardena” stają się równie wyspecjalizowane, jak i komórki, z którymi pozostają w ścisłym związku. Szczególnie dziwny w tym względzie jest mózg. Organizują się one w nim bowiem w sposób wyjątkowy,. tak charakterystyczny, że można wręcz dostrzec diagramy poszczególnych części mózgu. Kiedy patrzę na kogoś — na przykład na ciebie — widzę dokładnie części mózgu, łącznie z połączeniami pomiędzy nimi i ze sposobem, w jaki na siebie oddziaływają. Nietrudno jest wyznaczyć granice mózgu i kory mózgowej. U ciebie, u każdego… ale nie użali.

— Hm? Dlaczego?

— Nie potrafię tego wyjaśnić. Jest to coś, co leży całkowicie poza moim doświadczeniem. I czyimkolwiek doświadczeniem, jak przypuszczam. Organicznie rzecz biorąc, funkcje mózgowe u Zali zorganizowane są w całkowicie odmienny sposób. Zupełnie jak gdyby istniały tam dwa osobne przedmózgowia, dwa całkowicie różne centra operacyjne mające połączenia z móżdżkiem, substancją rdzenną, rdzeniem kręgowym i układem nerwowym, ale nie mające połączenia pomiędzy labą. Jest to zdecydowanie organiczne rozwiązanie. Celowe. I z tego co wiem, bezprecedensowe.

— Chcesz mi powiedzieć, iż mamy do czynienia z dwoma mózgami i dwoma umysłami w jednym ciele? Trudno mi w to uwierzyć, chociaż słyszałem opowieści o podwójnych i wielorakich osobowościach.

— Nie! Nie chodzi o to stare znaczenie tego zjawiska. Wielorakie osobowości, jakie znamy, dotyczą stanów psychicznych, które mają podłoże psychologiczne i dają się wyleczyć. Tutaj jednak nie chodzi o stan psychiczny. Mówię o dwu realnie istniejących umysłach, Lacoch!

Nie mogłem pozbyć się przedziwnego uczucia, iż albo sobie wyśniłem tę całą nielogiczną i nieprawdopodobną rozmowę, albo nagle oszalałem. Przyszło mi raptem do głowy, że wszystko to tylko iluzja, sposób, za pomocą którego przeprowadzają ze mną jakiś wyrafinowany eksperyment psychologiczny. Miałem jednak jeszcze tyle zdrowego rozsądku, żeby uświadomić sobie, iż niezależnie od sytuacji moją jedyną szansą jest przyjęcie tych reguł gry, przynajmniej na razie.

— Mam nadzieję, że zrozumiesz — powiedziałem ostrożnie — iż zarówno sama idea, jak i sposób, w jaki ją potwierdzasz, wydają mi się raczej, hm, nieprawdopodobne.

— A jednak to prawda — skinął głową. — I na podstawie tego założenia należy działać. Nie możemy bowiem zignorować implikacji wynikających z istnienia podwójnego umysłu, dysponującego niewiadomą mocą i musimy dowiedzieć się o nim czegoś więcej. W ciągu kilku godzin jestem w stanie uzyskać zestaw kodów obronnych Konfederacji, a nawet listę pięćdziesięciu najlepszych skrytobójców z ich aktualnymi zadaniami. Nasze kanały informacyjne wewnątrz Konfederacji przekraczają nie tylko ich wyobrażenie, one niemal przekraczają moje własne. A przecież nie słyszeliśmy absolutnie nic o tego rodzaju projekcie, który musi już istnieć co najmniej dwadzieścia kilka lat. Agent doskonały. Można ją zahipnotyzować, zastosować obróbkę psychiczną, torturować poza granice wytrzymałości, a ona i tak nic nie będzie wiedziała i nic nie powie. Gdybyśmy dysponowali telepatią, taki test również by przeszła. Przez cały ten czas; ten drugi umysł, umysł skrytobójcy, znajdowałby się na miejscu, poza naszym zasięgiem i zbierałby dane czekając na właściwy moment, by przejąć kontrolę. Jest on na pewno umysłem szczególnym, skoncentrowanym jedynie na swoim zadaniu. Zimnym, analitycznym, genialnym, nastawionym na jeden i tylko jeden cel.

Zastanowiłem się nad tym. Gdyby to była prawda, to nie tylko mógłbym doskonale zrozumieć jego problem, ale mógłbym równie dobrze zwątpić w samego siebie. Krega nigdy mi nie powiedział, że będę jedynym agentem; Zala mogła był częścią jakiegoś innego planu. Mówiąc sobie w duchu, iż muszę być chyba szalony, by zacząć w to wszystko wierzyć, naciskałem jednak dalej.

Zlikwidujcie ją więc i będzie po wszystkim powiedziałem obojętnym tonem.

— Och, nie! Wówczas już nigdy nie zobaczylibyśmy tego drugiego umysłu, nie poznali jego możliwości… i nigdy nie udałoby nam się schwytać następnego, czy następnego tuzina nawet, czy całej setki wreszcie, jej podobnych. Że nie wspomnę zagrożenia, jakie by stanowili na terenie samej Konfederacji, kiedy dojdzie do ostatecznej rozgrywki i do naszego tam powrotu. Musimy wiedzieć znacznie więcej. Naturalnie, chcielibyśmy również wiedzieć, jak wiele oni rzeczywiście wiedzą o nas na tym etapie.

— Przed chwilą powiedziałeś, że ich tajemnice są dla was otwartą księgą.

— Niektóre. — Popatrzył na mnie gniewnym wzrokiem. — A poza tym my — a ściśle j, Czterej Władcy są celem specjalnym pewnej specjalnej grupy. Plany dotyczące tej sprawy są tak tajne, że nawet tym, którzy je przygotowali, wyprano mózgi z wszelkiej informacji na ten temat — westchnął. — A to prowadzi nas z powrotem do tego, co nazwaliśmy „Operacja Mroczne Poszukiwania”, i do twojej osoby.

Skinąłem głową, zacząłem wreszcie pojmować, w jaki sposób to wszystko się wiąże ze sobą. Nie mogłem jednak odmówić sobie maleńkiego komentarza:

— Wydaje mi się, że jak na człowieka z boską mocą sprawiasz bardzo ludzkie wrażenie.

I znów to gniewne spojrzenie, które jednak po chwili złagodniało, a w oczach zabłysły iskierki humoru.

— Masz naturalnie rację. Jest to pewnego rodzaju upokarzające przeżycie, ale umysł jest zawsze najlepszą bronią, niezależnie od tego, jaką mocą się dysponuje.

— Gzy mógłbym poznać jakieś bliższe szczegóły? nalegałem.

— No dobrze, już dobrze. Zamierzamy przydzielić Zalę tobie i wysłać was oboje do małej, lecz wyróżniającej się, placówki w wiosce na południu, gdzie kult Korila jest bardzo silny. Jesteśmy przekonani, że Koril nawiąże tam z tobą kontakt, oczywiście przez pośredników, żeby wysondować jakie są twoje poglądy: Teraz; kiedy już. znasz — sytuację, dobrze byłoby; abyś przyjął jego punkt widzenia i podsycał jego uprzedzenia. Wraz z Zalą zaakceptujecie układ, jaki wam zaoferuje i przyłączycie się do niego, i dzięki temu dostaniecie się do jego fortecy.

— Jesteś pewien, że się z nami skontaktuje? Jako nowi na tamtym terenie będziemy przecież automatycznie podejrzani.

— Skontaktuje się, na pewno. Może nie od razu, ale się pojawi. Wcześniej czy później nawiąże kontakt z każdym członkiem waszej grupy, tyle że nie wszyscy zgodzą się na współpracę.

— Rozumiem. I oczekujesz ode mnie, że zlokalizuję dla ciebie tę jego fortecę.

— Tak — skinął głową. — I poznasz jego plany na przyszłość.

— Przypuszczam, że masz jakieś urządzenia, które mi w tym wszystkim pomogą?

Pokręcił przecząco głową.

— Muszę stwierdzić ze smutkiem, że nie. Większość urządzeń tutaj nie działa, a te, których mógłbym ci dostarczyć używając swej mocy, natychmiast zostałyby wykryte przez Korila. Taki jest dobry. Nie, sądzę, iż będziemy zmuszeni poczekać, aż sam cię wyśle z twoim pierwszym zadaniem czy misją, czy jak to oni tam nazywają. Powiedzmy, że to będzie sprawdzian twojej zaradności i pomysłowości.

— A skąd mam mieć pewność, iż moja informacja dotrze do ciebie, a ja nie stracę przy tym życia albo z rąk twoich ludzi, albo z rąk ludzi Korila? rozważałem jego słowa.

— Twoim zmartwieniem jest Koril. A jeśli chodzi o nas, hasłem będą ;Mroczne Poszukiwania”. Wioskowi czarce i ci nad nami będą znać ten termin, choć nie jego znaczenie. Hasło to zapewni ci bezpieczeństwo z naszej strony, a także pozwoli, by informacja o twym schwytaniu, czy innym nieszczęściu, dotarła do Synodu.

— Wydaje mi się, że Koril pozna brzmienie tego hasła… jeśli jest tak dobry, jak twierdzicie.

— Pozna, ale nic mu to nie da. — Korman skinął głową. — Nie będzie znał jego znaczenia, a ktokolwiek z jego ludzi, z wyjątkiem ciebie, wpadnie w pułapkę, jeśli go użyje.

To mnie satysfakcjonowało.

— A jak dobry jest Koril w sensie psychicznym? Czy zostanę poddany jakiemuś testowi, podczas którego mógłbym zdradzić nasze plany?

— On sam jest wystarczająco potężny, by zrobić z twego mózgu miazgę i dlatego właśnie ta nasza sesja tutaj trwa tak długo. Przez cały ten czas tworzę w twoim umyśle blokady, selektywne pułapki i zapory, które włączyłyby się automatycznie, gdyby czegoś takiego spróbował. A jeśli nawet spróbuje przekabacić twój umysł, to albo mu się nie uda, albo się uda, ale na bardzo krótko.

— Jednak zachodzi duże prawdopodobieństwo, że wyczuje istnienie takich blokad — zauważyłem.

— W większości przypadków to prawda — przyznał Korman. — Jednak ty… ty masz za sobą trzy lata intensywnej obróbki psychicznej. — W twoim umyśle widzę wiele, bardzo wiele bloków i zmian. Te, które dodam, pozostaną nie zauważone i chociażby to tylko powoduje, iż posiadasz wyjątkowe kwalifikacje… rozumiesz?

Rozumiałem doskonale. Naturalnie, te blokady psychiczne, które widział Korman, nie były rezultatem kuracji, jakiej poddano Lacocha, ale rezultatem mojego wychowania, szkolenia i zabiegów dokonanych przez ludzi Kregi; jednak wiele mi to wyjaśniało. Jeśli Korman mógł wyczuć te blokady, ale nie był w stanie ich usunąć, to nie tylko potwierdzało to moją obecną tożsamość, ale i chroniło przed manipulacjami z moim umysłem z jego strony. Nie zapomniałem tego hipnotyzującego spojrzenia sprzed kilku minut.

— W porządku, to wszystko rozumiem — powiedziałem. — Ale co z Zalą?

— Koniecznie zabierz ją ze sobą! — nalegał Korman. — Wyciągnij z niej wszystko, co się da, szczególnie informacje na temat jej alter ego, które na pewno uda ci się dostrzec. A jeśli nadarzy ci się sposobność i kiedy będziesz mógł skorzystać z „Mrocznego Poszukiwania”, postaraj się, by była wówczas przy tobie.

— Dajesz mi niezłą robótkę — zachichotałem. Przecież ja byłem tylko administratorem, na miłość boską! A teraz nagle oczekujesz ode mnie, bym był superszpiegiem, tajnym agentem i czym tam jeszcze, rzucającym wyzwanie największej potędze planety i skrytobójcy Konfederacji.

— Nie musisz się zgodzić — powiedział spokojnie. Przyznaję, że twoje kwalifikacje ogólne nie są imponujące, choć doskonałe maskowanie psychiczne plus interesujący i bystry umysł równoważą w jakimś stopniu brak doświadczenia. Czyżbyś tak dobrze pamiętał samego siebie sprzed lat?

— O tak, pamiętam go dobrze — wzdrygnąłem się teatralnie, tik jak wymagała tego sytuacja.

— Byłeś mistrzem charakteryzacji i maskowania, ponad pięć lat wodziłeś policję za nos. Nie jesteś aż takim amatorem, jak sądzisz.

— Mimo wszystko, każde moje posunięcie musi być właściwe… — zastanawiałem się przez moment — nie mogę sobie pozwolić na najmniejszy błąd. Jedno potknięcie i koniec ze mną. Prawdopodobieństwo mojego przeżycia jest bardzo niewielkie.

— No cóż, to prawda — przyznał lekkim tonem ale zważ, jakie masz inne możliwości. Po pierwsze, możesz kategorycznie odmówić. Znajdę wówczas innego kandydata, dołączę do niego, czy do niej Zalę i wymażę całą tę rozmowę z twojej pamięci. Ciebie wyślemy na północ, gdzie spędzisz resztę życia, pracując na polach przy zbiorach. Byłoby to bezpieczne rozwiązanie. Albo możesz się zgodzić… i zginąć. Możesz też się zgodzić, wypełnić misję i stać się nagle człowiekiem wysokiej rangi i mocy, prawą ręką Aeolii Matuze i Synodu, uczestnikiem nadchodzącej rewolucji i beneficientem jej owoców.

Patrzyłem na niego podejrzliwie.

— Mógłbym też się zgodzić, nawiązać kontakt z Korilem i przejść na jego stronę.

— Mógłbyś — przyznał — tylko po co? Jeśli wygrasz, na zawsze zostaniesz ważną osobistością na izolowanym i prymitywnym świecie. Co jednak bardziej prawdopodobne, przegrasz, i będziesz starzeć się w pełnej frustracji, podczas gdy my pójdziemy naprzód… albo zginiesz w czasie jakiegoś niemądrego ataku na Synod. Jeśli nie dostrzegasz tego, że Koril niewiele ma ci do zaoferowania, co warte byłoby jakiegokolwiek ryzyka, to dla mnie też nie przedstawiasz sobą wielkiej wartości.

— W porządku — skinąłem głową. — Jestem wasz. W sumie i tak nie pozostawiasz mi wielkiego wyboru, a to, co proponujesz przynajmniej nie będzie nudne. Poza tym, sam jestem dość ciekawy tego wszystkiego.

— Wiedziałem, że jesteś rozsądny. — Korman uśmiechnął się. — Pamiętaj jednak: nie wolno ci nie doceniać Korila i w żadnym wypadku nie próbuj rzucać mu wyzwania; nawet nie kontaktuj się z nami, kiedy on jest w pobliżu. Nikt w pojedynkę — nie jest aż tak dobry. Potrzebny by był cały Synod, żeby go przygwoździć. Wierz mi.

— Zamierzam przeżyć — zapewniłem go.

— Lacoch — roześmiał się nieprzyjemnie — jeśli to spartaczysz; śmierć będzie najlepszym rozwiązaniem; jakie cię czeka. A teraz, opuszczę barierę i dokończę zadawanie tych rutynowych pytań, Nikt z tu obecnych, nawet moi współpracownicy, nie będą wiedzieli; że ta konwersacja w ogóle się odbyła. Dostaniesz przydział jeszcze dzisiaj i jutro wczesnym rankiem będziesz już w drodze. Podróż jest długa, ale interesująca. Kiedy już będziesz w Bourget, w mieście do którego cię wysyłamy, znajdzie z się pod opiekuńczymi skrzydłami Tally Kokula, miejscowego — czarca. To dobry człowiek i zajmie się tobą właściwie, ale o naszych sprawach nie będzie miał pojęcia. Nie zmieniaj tego… i uważaj na niego i jego czelców. Nie jesteśmy ich całkiem pewni, a każdy z nich posiada większą moc, niż jesteś to sobie w stanie wyobrazić. — Będę pamiętał — zapewniłem go.

Ogarnęło mnie nagłe uczucie dezorientacji, trwające zaledwie ułamek sekundy. Nie odwróciłem się, ale usłyszałem za sobą głosy i szepty pozostałych więźniów.

— Sądzę, że znajdzie się jakieś stanowisko w administracji dla kogoś takiego, jak ty — powiedział Korman oficjalnym tonem. — Możesz już wrócić do grupy:

Wstałem z krzesła i podszedłem do pozostałych szukając na ich twarzach jakiegoś znaku świadczącego o tym, iż są świadomi, że rozmowa trwała tak długo, ale niczego nie zauważyłem. Niemniej, dostrzegłem kilka krzywych uśmieszków i przypomniałem sobie, że przecież Korman miał podobną prywatną rozmowę z większością z nich. Zastanawiałem się, czy proponowano im to samo, co mnie. Miałem w tym względnie niejakie wątpliwości… chyba że któreś z nich również dysponowało jakimiś wyjątkowymi kwalifikacjami. To mało prawdopodobne, aby czarownik postawił wszystko na jedną kartę.

Musiałem teraz popatrzeć na Zalę innym wzrokiem, uwzględniającym te nowe informacje; a jednak, to co usłyszałem, ciągle wydawało mi się niemożliwością. Chociaż… Równie mało prawdopodobne było przecież, by Konfederacja postawiła wszystko na jedną kartę. Gdyby to, co podejrzewał Korman, okazało się prawdą, znalazłbym się niewątpliwie w interesującej sytuacji. Ja też chciałem poznać tę drugą Zalę… Jeśli rzeczywiście istniała.

Zjedliśmy jeszcze jeden posiłek, po czym odpoczywaliśmy przy różnych prostych grach i czekaliśmy na powrót naszych przewodników. Zaczynałem kilkakrotnie rozmowy, ale albo robiłem to zbyt subtelnie, albo nikt nie chciał dyskutować na temat swoich ostatnich doświadczeń. W końcu wylądowałem w zacisznym kącie z Zalą.

— Jak sądzisz, co się teraz z nami stanie? — spytała.

— Chyba dadzą nam jakieś zajęcie — wzruszyłem ramionami.

— Wiedzieli, że nie byłam administratorką — powiedziała nerwowo. — Przypuszczam, że mają nasze oficjalne kartoteki. Powiedział, że nie ma wielkiego zapotrzebowania na ludzi z moimi umiejętnościami.

— Nie martw się. Coś wymyślą.

— Ciekawe, czy nas rozdzielą? — ciągnęła, grając na swoich drobnych lękach. — Nie chciałabym być oddzielona. Nie od ciebie.

— Zobaczymy — odpowiedziałem, mimo że znałem już decyzję.

Korman wrócił po kilku godzinach, tym razem z notatnikiem w ręku. Ponownie zasiadł za stołem, przerzucił kilka kartek i popatrzył na nas. Staliśmy w wyczekującej postawie, gotowi na jego słowa. Zala robiła wrażenie bardzo zdenerwowanej i ściskała moją dłoń tak mocno, że wyłączyła ją niemal z obiegu krwi; niektórzy z pozostałych również wyglądali na nieco zaniepokojonych, inni byli całkowicie spokojni. Fakt ten wydawał mi się wielce interesujący.

Korman wywoływał nasze nazwiska, ale nie w tej samej kolejności jak poprzednio, i podawał nazwy miast i zajęcia, do jakich poszczególne osoby zostały wyznaczone. Gdzieś w połowie listy wywołał Zalę i mnie, co spowodowało, że moja ścierpnięta dłoń otrzymała dodatkową porcję nacisku.

— Parku Lacoch, byłeś administratorem, dzięki czemu posiadasz całkiem niezłe i przydatne dla nas doświadczenie, chociaż tutaj będziesz się musiał obejść bez tych swoich wyrafinowanych komputerów i wielkiego personelu pomocniczego. To zaś wymaga pewnych nowych przyzwyczajeń i dlatego zaczniesz na niewielką skalę. Miasto Bourget leżące na południowo — wschodnim wybrzeżu właśnie straciło Miejskiego Księgowego. Jest trochę za duże jak na nowicjusza, ale skoro jest już to wolni stanowisko, a ty jesteś pod ręką, wyznaczyliśmy tam ciebie. Będziesz zajmował się czterema gałęziami przemysłu, obejmującymi dwadzieścia jeden Firm. Tamtejszy personel wprowadzi cię w problemy… polegaj na ich zdaniu, nim się zorientujesz w szczegółach.

— A czy nie spotkam się z zawiścią spowodowaną tym, że sprzątnąłem pracę sprzed nosa ludziom o dłuższym stażu?

— Jeżeli nawet, to z minimalną. To są ludzie miejscowi, sami tubylcy, i są całkiem zadowoleni ze swojej sytuacji. Robią, co im się każe. Jeśli będziesz się do nich odnosił przyzwoicie i cenił ich doświadczenie, zaakceptują cię.

— Wygląda mi to na sprawiedliwy układ — powiedziałem całkiem szczerze.

— Jeśli zaś chodzi o ciebie, Zalo Embuay — ciągnął Korman — to stanowisz dla nas pewien problem. Twoja znajomość czytania, pisania i liczenia jest na dość niskim poziomie. Stanowiskiem odpowiadającym twoim szczególnym kwalifikacjom mogłaby być praca barmanki albo pokojowej. Twoje umiejętności związane z rozrywką i jej planowaniem są znaczne, ale wymagają współpracy i pomocy innych. Bez standardowych urządzeń komputerowych są one tutaj zupełnie bezużyteczne. Prawdę mówiąc, im bardziej szczegółowo rozpatrywaliśmy ten problem, tym bardziej skłonni byliśmy sądzić, że nawet w barze, czy w usługach hotelowych, znalazłabyś się poza swoim żywiołem. Musiałabyś bowiem nauczyć się takich umiejętności, które tutaj uważane są za oczywiste.

Czułem jak Zala drży słuchając tych słów, tym bardziej że były one prawdziwe. Jako wytwór społeczeństwa, w którym roboty wykonują wszystkie podstawowe prace, a wszystko, od świateł począwszy a na muzyce skończywszy, kontrolowane jest przez komputery, nie miała ona żadnych umiejętności, które mogłaby tu zaoferować.

— Dlatego też, najbardziej logicznym zajęciem dla ciebie byłaby praca robotnika rolnego. Uważamy jednak, iż takie radykalne przejście do pracy fizycznej, bez żadnych etapów pośrednich, nie byłoby dla ciebie najlepsze; twój status osoby z Zewnątrz mógłby spowodować konflikty ze współpracownikami. — Zala patrzyła na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem, ale ja wiedziałem, co miał na myśli. Robotnicy są najszczęśliwsi wtedy, kiedy nie wiedzą, co tracą. Wspomnienia i opowiadania Zali o wspaniałościach Konfederacji — podczas gdy oni żyją bez żadnej nadziei na zmianę swych nędznych i prymitywnych warunków — mogłyby wywołać niezadowolenie i lokalne rozruchy, by już nie wspomnieć o potencjalnych nawróceniach na kult Korila.

— Co tedy mamy z tobą uczynić, Zalo Embuay? — Nie… nie wiem — jęknęła z taką żałością, że wszyscy byliśmy poruszeni jej oczywistym nieszczęściem i kompletnym brakiem wiary w siebie.

— Obawiam się, że najlepszym rozwiązaniem, jakie udało nam się wymyślić, jest pewna staroświecka instytucja, dobrze znana tam, skąd pochodzicie — ciągnął Korman obojętnym głosem. — Jeśli tylko Lacoch wyrazi zgodę, proponuję, byś została jego żonokochanką.

Usłyszałem jak Zala wciąga głośno powietrze, a ja sam z lekka podskoczyłem.

— Żonakochanką? — powtórzyłem pytająco. Skinął głową.

— Ceruję się nieco zażenowany poruszając ten temat. Jest to bowiem rodzaj niewolnictwa. Pozostawałaby w absolutnej zależności ad Lacocha. Mieszkałabyś z nim i on by decydował o twoich podstawowych potrzebach, takich jak mieszkanie i wyżywienie. W zamian nauczyłabyś się i wyćwiczyła podstawowe umiejętności — gotowanie, sprzątanie, drobne naprawy. Miejscowi pokażą ci, o co chodzi. Poza tym, będziesz sprzątała jego biuro i służyła mu za posłańca i robiła to wszystko, czego sobie zażyczy. W razie potrzeby, możesz zostać również wezwana przez którąkolwiek z Firm do jakichś dodatkowych prac przy żniwach czy usługach.

— To przypomina obowiązki robota domowego wyglądała na kompletnie zaskoczoną.

— Mniej więcej — przyznał Korman. — Tyle, że tutaj nie ma robotów. Poza tym, nie licząc uczynienia cię obiektem eksperymentów, niewiele więcej możemy dla ciebie zrobić.

— Eksper… — aż podskoczyła słysząc te słowa. To znaczy, jak jakieś zwierzę?

Skinął z powagą głową i zwrócił się do mnie.

— Zgodziłbyś się na taki układ?

Byłem w niejakim kłopocie. Dla każdego, prócz Zali, musiało to brzmieć okropnie, nieludzko, w najwyższym stopniu poniżające… ale czy ona miała jakiś wybór?

— Jeśli ona jest chętna, ja się zgadzam — odparłem.

— Słucham? — skierował wzrok ponownie na nią.

— Chciała… chciałabym pojechać z Parkiem, ale nie wiem, czy potrafię…

Korman uśmiechnął się, wykonał magiczny gest i wyczarował fiolkę z czerwonawym płynem. Wręczył ją dziewczynie.

— Najstarszy dar czarowników w historii magii oznajmił. — Jeśli się zdecydujesz, pójdziecie oboje do waszego pokoiku na górze i kiedy już będziecie sami, Embuay, wypij to. Smak ma przyjemny i nie wyrządzi ci najmniejszej krzywdy, a uczyni wszystko o wiele łatwiejszym.

Wzięła fiolkę i przyglądała się jej z zaciekawieniem.

— Co… co to jest?

— Napój — odparł. — Jak powiedziałem, najstarsza ze znanych mikstur. Starożytni nazwaliby ją napojem miłosnym. Wypij go, kiedy na pewno będziecie sami; może tuż przed udaniem się na spoczynek.

I nagle znów opadła ściana ciszy i izolacji, ponownie znalazłem się sam na sann z Kormanem.

— Czy to jest rzeczywiście napój miłosny? — spytałem.

— Ani dla ciebie, ani dla mnie — zachichotał. Smakuje trochę jak lukrecja. Ja jednak przygotowałem odpowiednio jej umysł i napój ten będzie w jej przypadku skuteczny, ponieważ ona w niego wierzy, a to wyzwoli powstanie odpowiedników układów „organizmów Wardena” w jej mózgu.

— Którym? — nie mogłem się powstrzymać ad zadania tego pytania.

— Faktycznie, to powinno być bardzo interesujące odpowiedział, nie zważając w ogóle na sarkazm zawarty w pytaniu. — Ośrodki emocji i ośrodki reakcji hormonalnych mieszczą się w zwierzęcej części mózgu, a nie w ludzkiej. Teoretycznie powinno to odnieść skutek w każdym przypadku… Mam nadzieję. Nie licz jednak na to. Jeśli ten drugi mózg jest tak dobry, jak sądzę, potrafi on kontrolować i zdusić praktycznie każdą reakcję emocjonalną. — Zamilkł na moment.

— Dopilnuj, żeby to wypiła. I… no cóż, powodzenia.

— Na pewno przyda mi się troszkę szczęścia — odparłem z przekonaniem. Niemniej, jeśli wziąć wszystko pod uwagę, sprawy poszły o wiele lepiej, niż mogłem to sobie wyobrazić w najśmielszych marzeniach. Gdyby przyjąć, że wszystko znaczyło to, co znaczyło, to niewątpliwie podejrzewano kogoś innego, że jest, no cóż, m n ą; a mnie wyznaczono jedynie, bym miał na tego kogoś oko. Praktycznie siłą wpakowano mnie do obozu moich potencjalnych i naturalnych sojuszników, do obozu Korila, i dano mi możliwość wyboru: albo przyłączyć się do superpotężnego ruchu oporu, oddanego zresztą mej własnej sprawie, albo zdradzić ten ruch, co pozwoliłoby mi na odpowiednie entre na dwór Aeolii Matuzeod razu w charakterze człowieka zaufanego. Do diabła, w żadnym wypadku nie mogłem przegrać!

Zala natomiast stanowiła ciągle wielką niewiadomą. Im bardziej ją analizowałem, tym bardziej zaczynałem dochodzić do wniosku, że nie może być ona tą osobą, za którą się podaje. Tak słabe ego było bowiem nie do pomyślenia w światach cywilizowanych.

Jakiś czas później siedzieliśmy w naszym pokoju i rozmawialiśmy. Wspomnienie przeprowadzonej tam na dole tak otwarcie i na zimno analizy jej niskiego mniemania o sobie — nawet jeśli było ono rzeczą oczywistą — pozostawiło we mnie nieprzyjemny osad.

— Chcę z tobą pojechać — przyznała szczerze jednak ludzie traktowani jak własność… to istne barbarzyństwo! — wyjęła fiolkę i przyglądała jej się podejrzliwie.

— Nie musisz tego brać — zapewniałem. Wystarczy, że ze mną pojedziesz.

— Nie — pokręciła głową, nie odrywając oczu od fiolki. — Wiem, co by się wówczas wydarzyło. Zbuntowałabym się albo oszalała i byłabym jeszcze gorsza, niż jestem teraz. Być może… być może, tak będzie dla mnie najlepiej.

— Ta mikstura może w ogóle nie zadziałać — zauważyłem. — Sam pomysł jest całkiem niedorzeczny. Napój miłosny! Odnoszę wrażenie, że z tym jest tak, jak ze wszystkimi innymi na tym wariackim świecie: napój miłosny jest nim tylko wtedy, kiedy go za takowy uważasz.

— A swoją drogą ciekawe, co miał na myśli nazywając to napojem miłosnym? — zastanawiała się. Czy miał na myśli kochanie się?

— Nie, nie sądzę. Chodzi tu o pewną starożytną i romantyczną ideę. Mam wątpliwości, czy jakakolwiek buteleczka jest w stanie ją ożywić.

Wyjęła korek i powąchała zawartość.

— Pachnie jak cukierek.

— Posłuchaj — westchnąłem i ułożyłem się wygodnie na łóżku. — Daj temu na razie spokój i chodźmy spać. Możesz to zabrać ze sobą, jeśli zechcesz. Teraz jednak musimy się trochę przespać… Czeka nas jutro długi i męczący dzień.

— Przy… przypuszczam, że masz rację. Ale, do diabła, Park, ja się boję! Boję się samej siebie, boję się tego miasta, boję się… życia. — To ostatnie słowo wypowiadała powoli, ze zdumieniem, jak gdyby właśnie akceptowała tę prawdę. Patrzyłem na nią z zaciekawieniem, kiedy nagle wyciągnęła korek, uniosła buteleczkę do ust… i zastygła. To dziwny widok; jak gdyby podjęła decyzję, zaczęła pić i skamieniała w połowie tej czynności… Chociaż.:. jakiś ruch jednak występował. Jej dłoń — i tylko jej dłoń, i ramię podtrzymujące fiolkę — drgnęły, uniosły się nieco w górę, opadły po chwili, opadły jeszcze niżej, jak gdyby zmagała się sama ze sobą, na skutek otrzymywania zupełnie sprzecznych rozkazów z mózgu.

Patrzyłem zafascynowany. Dwa umysły, powiedział Korman. Dwa umysły i jeden centralny układ nerwowy. Nagle zmagania urwały się i bez jednego słowa, jej ciało odprężyło się, a twarz stała się pusta, bez żadnego wyrazu. Wstała, podeszła da umywalki i wylała do niej zawartość fiolki. Potem, położywszy fiolkę na komódce, odwróciła się, powróciła do łóżka i położyła się.

— Zala? Wszystko w porządku? — spytałem delikatnie, a kiedy nie doczekałem się reakcji, wstałem i podszedłem do niej. Spała, oddychając regularnie i rytmicznie.

Stałem tak przez dłuższą chwilę i patrzyłem. W końcu powiedziałem na głos: — A niech mnie jasny piorun! — Zgasiłem światło i wsunąłem się do łóżka. Nie mogłem zasnąć.; Znów zaczęło padać; tym razem jednak regularny dźwięk kropli uderzających o dach zupełnie mi nie przeszkadzał.

Czegóż, do diabła, byłem tutaj świadkiem?

Загрузка...