Ta dziewczyna… Zala, czy też Kira, czy kto tam ona jest… niepokoi cię, prawda? — spytała Darva.
— Nie ta część; która jest Zalą — skinąłem głową… — Jest w niej bowiem coś sympatycznego. Jednak ad momentu, w którym Korman powiedział mi o tej jej drugiej połowie, chciałem ją spotkać… A teraz, kiedy do tego doszło, nie jestem przekonany; że powinienem był to wymusić.
— Chyba cię nigdy nie zrozumiem — westchnęła. — Zmuszasz ją do ujawnienia się, a potem z tego powodu jesteś cały nieszczęśliwy. Dlaczego? Czy Kira nie należy mniej więcej do tego samego typu ludzi, co ty sam?
Zakręciłem się na pięcie i poczułem jak rośnie — mi ciśnienie krwi. Znieruchomiałem na chwilę, by — się uspokoić. Miałem bowiem już zamiar rzucić jakąś okropną uwagę i zaprzeczyć ostro jej słowom, ale prawdę mówiąc Darva trafiła w samo sedno. Przyznanie tego przed samym sobą pozwoliło mi się uspokoić.
— Tak, w pewnym sensie, Przypomina mnie takiego, jakim byłem, chociaż nigdy nie byłem tak zimy i pozbawiany uczuć, jak — ona. Jednocześnie odarła mnie ze złudzeń i sprowadziła do najniższego wspólnego mianownika. Żadnej moralności, żadnej walki o sprawę, żadnych uczuć. Dokładnie to samo, co biotechnologom udało się stworzyć w przypadku tej istoty o dwu umysłach. Ona potrafi przekazać Zali wszystkie swe emocje, skrupuły i uczucia. Tym samym Kira może posiadać umysł komputera, nie obarczonego żadnymi, śladowymi nawet ilościami… człowieczeństwa. Zala może być głupia, płytka i niewiele warta, ale jest człowiekiem z ciałem i z umysłem. A przecież, kiedy patrzę na Kirę, rozmawiam z nią, widzę… siebie. Widzę człowieka, którym kiedyś byłem, siedzącego tam w górze, jedną trzecią roku świetlnego od systemu Wardenowskiego — dopowiedziałem sobie w myślach.
Bo tak naprawdę, czym różni się Kira od tamtego ;,mnie” w górze? Pomiędzy misjami, z zablokowaną i prawie całkowicie wymazaną psychiką, nie różnił się wiele od Zali, tyle że od tej Zali posiadającej pieniądze. Playboy obracający się w środowisku ludzi bogatych i potężnych, niewiele dający z siebie i całkowicie hedonistyczny. Jedyną różnicą pomiędzy Kirą i tamtym mną”, głęboko ukrytą różnicą, był fakt, że kiedy oddawano mi całą informację przed następną misją — tak jak teraz — to u podstaw mojej osobowości tkwił ten drugi, ten playboy, ten miłośnik zabawy. Kira natomiast doświadczała wszystkiego z drugiej ręki i nigdy nie odczuwała, że jej obecna postać mogłaby być czymś więcej niż tylko przykrywką… Na pewno nie uważała jej za część samej siebie.
Technika, za pomocą której ukształtowano Zalę — Kirę pozostawała dla mnie tajemnicą. Tutejsi eksperci sondowali i badali ją, i niczego nie znaleźli. Jej mózg, nie licząc dziwnego rozkładu „organizmów Wardena”, wyglądał normalnie. Wiedza medyczna nie była w stanie wskazać na nic konkretnego. A przecież nie była to technika psychiczna czy jakaś aberracja umysłowa… wa jasno ukazywało rzeczywisty biologiczny podział, który gdzieś tam występował.
Patrzenie na nią jak w lustro, na ten wizerunek doskonałego skrytobójcy i dostrzeganie w całej jego brzydocie tej doskonałości cech, z których zawsze byłem tak dumny, stanowiło dla mnie poważny problem. Fakt, że znajdowałem się po właściwej stronie, że broniłem słuszności, sprawiedliwości i dobra… nie podbudowywało mojej wiary i pewności moralnej. Charon z jego poglądami i moje własne tutaj doświadczenia zabiły tę pewność i chociaż ciągle znajdowałem się po tej stronie, to tylko dlatego, że przeciwna napawała mnie wstrętem, a nie z powodu jakichś resztek lojalności w stosunku do ideałów Konfederacji. Zastanawiałem się, czy coś podobnego przydarzyło się również moi — m odpowiednikom na Lilith, Cerberze i Meduzie. Wiedziałem jedno: byłem teraz pełniejszym człowiekiem niż kiedykolwiek przedtem. I z tego powodu byłem słabszy, a jednocześnie stanowiłem całość, którą Kira nie była i być może nigdy nie będzie.
Wyjaśnienie tego wszystkiego Darvie nie było rzeczą łatwą. Chociaż dzielenie się informacją i rozmowa o tym wszystkim były przydatne, to jednak pozostawało faktem, że nie była ona w stanie wielu rzeczy zrozumieć. Nie wychowano jej tak, by wierzyła.
I to w końcu okazało się zasadniczą różnicą pomiędzy Kirą i mną. Ja byłem wierzącym, który utracił swą wiarę, ale zyskał człowieczeństwo. Ona nigdy w nic nie wierzyła i dlatego nie mogła ani odnaleźć, ani w pełni pojąć swego własnego człowieczeństwa. Ja zostałem na Charonie dosłownie zredukowany do zwierzęcia i odrodziłem się człowiekiem. Kira została zredukowana do statusu maszyny, w której na zawsze została uwięziona.
W pewnym sensie ona zmusiła mnie do dokładnego przyjrzenia się sobie samemu… czego rezultatem było to, że odzyskałem wolność. Ostatnie więzy zostały zerwane. Podobnie jak ten drobny Cerberejczyk Dumonia, zerwałem ostatnie, łączące mnie z przeszłością więzy, a pozostawałem z nią w sojuszu tylko dlatego, że w tym momencie nasze interesy były zbieżne.
Po raz pierwszy spojrzałem wstecz i zadałem sam siebie i ku swemu zdumieniu udało mi się zlokalizować, za pomocą wa, tę maleńką, organiczną grudkę wewnątrz mojego mózgu. Ciągle tam tkwiła. Przetrwała jakoś transformację Lacocha w odmieńca, odmieńca w bunhara i bunhara w odmieńca. Ciągle więc słuchasz, mój bracie? Ciągle słuchasz… moja Kiro.
Koril miał poważny wyraz twarzy i zawziętą minę. Jego gabinet zawalony był raportami i zdjęciami, a on nie wyglądał na zachwyconego tym, co one przedstawiały, cokolwiek to było.
— Odkryto nas — natychmiast przeszedł do sedna sprawy. — Po tych wszystkich latach zostaliśmy wykryci.
— Komu udało się przesłać informację na zewnątrz?
— Jakoś tego dokonał — skinął głową. — Nie jestem pewien, jak. Ale ten kompleks skazany jest na zagładę. Park. To wyłącznie kwestia czasu. Och, on jest zabezpieczony przeciwko atakom z ziemi, ale skoro jego lokalizacja jest znana, mogą ściągnąć ciężką broń spoza naszej planety i wszystkich nas usmażyć.
— To dlaczego tego dotychczas nie uczynili?
— To zabawne — uśmiechnął się. — Ale podstawowym powodem jest to, że Konfederacja również prowadzi stałą obserwację systemu. Ci na Charonie nie mają ciężkiej broni, a jeśliby ją usiłowali sprowadzić, zostaliby rozwaleni na kawałki w przestrzeni kosmicznej. Żeby uderzyć w nas odpowiednio mocno, musieliby sprowadzić jeden ze statków swoich przyjaciół obcych, a to by ich zmusiło do ujawnienia się. Jednak to i tak tylko kwestia czasu, dopóki nie wymyślą jakiegoś sposobu na zmylenie naszych „wardenków”.
— Ile mamy czasu?
— Kto to wie? Dzień? Tydzień? Miesiąc? A może minutę? Tyle, ile im zajmie wymyślenie sposobu. Nie możemy zakładać, że potrwa to dłużej.
Usiadł wygodnie w fotelu i po raz pierwszy robił wrażenie bardzo starego, starego i niewiarygodnie zmęczonego.
— Cóż, może tak będzie lepiej. Zakończyć to wszystko w ten czy inny sposób, raz na zawsze — spojrzał na mnie, a na jego twarzy widoczny był ciężar podejmowanej decyzji.
— Wiesz, Park, po raz pierwszy uświadomiłem sobie, jak bardzo się przez te wszystkie lata oszukiwałem. Bardzo lubiłem to miejsce. Kochałem badania naukowe, spokój, brak bezpośredniego zagrożenia. Nawet przewodzenie rebeliantom sprawiało mi ogromną przyjemność. Bardziej chodziło w nim o wyzwanie rzucone przeciwnikom, niż o rządzenie tym miejscem. To zabawne… ciągłe przygotowania i żadnego działania. O tym właśnie ongiś mówił Dumonia… ten sukinsyn.
— O co chodzi?
— Stary drań! Nie licząc ludzi znajdujących się pod moją bezpośrednią kontrolą, był jedyną osobą, która wiedziała, jak ustalić dokładnie położenie tej bazy. Musiał to wiedzieć… Jego ludzie ją zaopatrywali. Do diabła, powinienem… — twarz mu poczerwieniała i zacząłem obawiać się, że wpadnie w furię, on jednak dość szybko się uspokoił.
No, trudno — powiedział. — Miał pewnie prawo. Bez niego — nie miałbym tego wszystkiego.
— Chcesz powiedzieć, że zdradził cię ten Cerberejczyk?
— Musiał — skinął głową.
— Ale dlaczego?
— Żeby sprowokować mnie do jakiejś akcji. Do diabła, Park, jestem przecież gotów. Od roku już jestem gotów. Widziałeś Bourget… To był tylko mały sprawdzian. Stąd zresztą obecność Dumonii. Gadaliśmy, i gadaliśmy, i podałem mu ze sto wymówek, ale ten gość jest przecież i psychiatrą, i psychologiem. Wiedział, że będzie mnie trzeba popchnąć we właściwym kierunku. I właśnie to uczynił.
— A kim on w ogóle jest? — zmarszczyłem brwi. Skąd bierze środki i władzę, z których korzysta?
— Jest prawdopodobnie najgroźniejszym człowiekiem Rombu, a to już coś znaczy — odparł Koril. Gdyby zechciał — mógłby być lordem. Jest absolutnie genialny; jeśli chodzi o powodowanie, by inni potężni ludzie robili to, czego od nich oczekuje: W tej chwili Konfederacja i kto wie, jak duża część Rombu, postępuje tak, jak on chce. Nie znam jego motywów; ale wiem, że nie idzie mu o władzę dla samej władzy. Gdyby chciał rządzić, już by rządził. Spytałem go kiedyś, dlaczego mi pomaga i wiesz, co odpowiedział? Powiedział, że pozwala mu to złagodzić nudę! Dość jednak o nim. Dał mi kopniaka… I nie pozostaje mi wic innego; jak tylko działać.
— Spróbujesz więc przejąć na powrót kontrolę? — Słucha j — skinął głową. — Nie chciałbym lekceważyć pewnych problemów. Ty jesteś tutaj ciągle jeszcze nowy… masz za sobą chyba niewiele ponad rok pobytu. Nie zdajesz więc sobie sprawy z tego, na co się porywamy.
Zatoczyłem ramieniem koło.
— To miejsce jest tak wyposażone, że można by przejąć cały system, a twoje podziemne siły są skuteczne na całej planecie. Nie rozumiem, dlaczego na tym etapie miałbyś mieć problemy.
— No tak — uśmiechnął się ponuro. — Ale ty widzisz tylko powierzchnię spraw. Przede wszystkim nie możemy polegać na broni, którą tu posiadamy. Nie zastanowiło cię, dlaczego żołnierze w Bourget używali broni wystrzeliwującej pociski? Podjąłem olbrzymie ryzyko pozwalając na użycie tam laserów. Jeden słaby wicher tabor, a rozniosłoby nas na strzępy…
Wiesz, odkąd tylko znalazłem się na Charonie ciągle słyszałem o wichrach tabor — powiedziałem. A przecież muszą one być bardzo rzadkie. Nigdy nie widziałem żadnego i nie spotkałem nikogo, kto by go widział.
— Wystarczy jeden, żeby wystraszyć cię na całe życie. Jest to wirująca, elektryczna burza, sięgająca od powierzchni ziemi do warstwy jonowej, otaczającej całą planetę. Nikt nie wie, co je wywołuje, ale wyglądają jak coś z tych piekieł, w które wierzą różni fanatycy. Nie uwierzysz, ale jest nawet cała religia, która się na nich opiera. Po prostu się pojawiają… Nie stwierdziliśmy żadnych konkretnych przyczyn ich — występowania. Mogą być wszędzie; tylko z jakiego powodu nie występują tutaj na — tych terenach, w samym centrum Gamush. Nie przebiegają zgodnie z jakimiś stałymi regułami — czy logiką i znikają równie szybko, jak się pojawiają. Może być spokój nawet przez cały rok, a potem mogą być ich dziesiątki, a nawet setki. Poza bezpośrednią furią samej burzy, wszystko, co jest zasilane elektrycznością w promieniu dziesięciu i więcej kilometrów po prostu szaleje. Przeciążenia i eksplozje mają często siłę niewspółmierną do mocy wybuchającego urządzenia. Żadne czary, żadna siła woli nie są w stanie się im przeciwstawić. Energia elektryczna działa na nie jak magnes.
— Wygląda to na coś, czego w ogóle nie muszę doświadczać — oznajmiłem szczerze.
— I występują znacznie powszechniej niż sądzisz — ciągnął Koril. — W tej chwili trzy takie burze szaleją na północy — a właśnie tam musimy się udać.
— Rozumiem — westchnąłem. — Jednak w sytuacji ograniczenia się do tej dość prymitywnej broni, liczba ludzi zaczyna nabierać większego znaczenia… A ludzi, jak sądzę, ci nie brakuje. Gdyby opierać się na doświadczeniach z Bourget, masom tutaj jest tak naprawdę zupełnie obojętne, kto nimi rządzi.
— Jak zresztą wszędzie — przyznał Konl. — Och, na pewno bylibyśmy w stanie bez większych problemów opanować jakieś siedemdziesiąt procent obszarów na północy i kilka osiedli na Gamush. Tukyaną, która jest bardzo prymitywna, nie przejmowalibyśmy się w ogóle. Mam wystarczającą liczbę potężnych czarców, wychowanych i wyszkolonych tutaj, aby przy ich pomocy zdobyć kilka rządowych fortec, takich jak Montlay czy Cubera. Jednak nie miałoby to większego znaczenia. Tak długo, jak długo są oni w posiadaniu Zamku, kontrolują jeden z dwu istniejących na tej planecie portów kosmicznych, czyli mają rzeczywistą władzę, wymianę handlową, administrację, całą gospodarkę. Dzierżąc to w garści mogą doprowadzić do załamania ekonomicznego na skalę planetarną. Sprawy zaczną iść źle, ludzie będą głodni lub wściekli. I podczas, gdy my będziemy tracić siły na naszych siedmiu dziesiątych, oni spokojnie poczeka ją na posiłki albo od trzech pozostałych władców, albo, być może, bezpośrednio od obcych. Krótko mówiąc zajęcie terenu bez Zamku to zajęcie czegoś, czego nie potrafimy utrzymać. Wzięcie Zamku natomiast prowadzi do tego, że reszta automatycznie wpada w nasze ręce.
— Wobec tego musimy zdobyć Zamek. Tulio Koril roześmiał się.
— Łatwiej to powiedzieć, niż tego dokonać, mój zapalczywy młody skrytobójco. O wiele łatwiej.
Siedzieliśmy w niewielkiej sali odpraw: nas ośmioro i Koril. Rozglądałem się po twarzach obecnych, ale prócz dwu, wszyscy pozostali byli obcy. Te dwie to naturalnie Darva i Zala Embuay. Powodów obecności tej ostatniej nikt nam nie wyjaśnił. Była to jednak niewątpliwie Zala, a nie Kira, choć wiedzieliśmy, że Kira również się tu znajduje.
Sala była przyciemniona i na ekranie ukazał się obraz ogromnej, kolistej, czarnej, kamiennej budowli, usytuowanej na szczycie imponującej góry. Ciąg kamiennych portyków w regularnych odstępach prowadził prawie do samego, nie całkiem płaskiego dachu budowli, upodabniając ją tym samym nieco do pagody.
— To jest Zamek — oznajmił Koril. — Ma osiemdziesiąt metrów wysokości licząc od powierzchni gruntu, a dodatkowe czterdzieści metrów mieści się pod powierzchnią. Dzieli się na piętnaście poziomów i wyposażony jest w doskonały system wodociągowe — odwadniający. Mury Zamku są wykonane z litego kamienia, wzmocnionego stalowymi płytami i siatkami.
Poniżej niego, wewnątrz góry, istnieje cała sieć tuneli prowadzących do odległych, podziemnych zbrojowni. Można by wywiercić w nim niezłą dziurę laserem, ale nigdy nie udałoby się powtórzyć tej sztuki. I tak trzeba chyba być geniuszem, żeby wypalić tę pierwszą dziurę, skoro zewnętrzna powierzchnia skały jest pokryta bardzo zmyślnym chemicznym środkiem zbrojeniowym, wymyślonym i wyprodukowanym na Cerberze. Odbija on promienie lasera, a jak nie jest się dostatecznie ostrożnym, odbije je wprost w strzelającego. Z powodu tej warstwy izolacyjnej wa Zamku wykazuje w stosunku do nas pełną inercję. Zachowuje się, jak prawdziwa bariera fizyczna dla zmysłu wa. Nie można rzucić czaru rozpraszającego na znajdujących się za nią ludzi czy przedmioty. Naturalnie oni też tego nie mogą uczynić, ale nie zapominajmy, że oni tego robić nie muszą. Wystarczy, że będą tam siedzieć i czekać na odsiecz albo z innych terenów, albo z kosmosu. Na samym szczycie budowli mieści się lądowisko wahadłowca.
Musiałem przyznać, że miejsce to robiło duże wrażenie, choć znałem co najmniej ze dwa tuziny rodzajów broni, które by sobie z nim poradziły. Naturalnie, żadna z nich nie była dostępna na planetach Rombu Wardena… a dwa rodzaje przy okazji zniszczyłyby całą planetę.
— Poziom najwyższy służy do przyjmowania wahadłowca — kontynuował Koril. — Znajduje się tam duża liczba wind osobowych i towarowych do przewożenia ludzi i towarów w dół i w górę, w większości wykorzystujących bardzo zmyślny system przeciwwagi. Piętro czternaste to apartamenty lorda Rombu Wardena i kwatery mieszkalne służby i tych członków „dworu”, którym lord pozwala tam przebywać. Osiem pięter poniżej zajmuje specjalna gwardia i służby obrony, najwyżsi urzędnicy rządowi i ich personel oraz centrum informacji. Najniższe pięć pięter, poniżej poziomu gruntu, to dział zaopatrzeniowy i magazyny połączone z systemem tuneli, specjalne więzienie, znane jako loch, poziom recepcyjny i biurowy, stacjonują tam także dodatkowe oddziały obronne. Na wielu z górnych poziomów mieszczą się ponadto biura rządowe, laboratoria i tym podobne. W sumie, ogromny kompleks.
Koril nacisnął przycisk i na ekranie ukazał się schemat budowli.
— Musicie się z tym zapoznać. Wszyscy dostaniecie kopie tego planu i chciałbym, żebyście poznali, każde przejście, każdy służbowy korytarz, każdy widoczny na nim zakręt. Za dwa dni przeprowadzę test za pomocą symulacji komputerowej, pokazując wam białe plamy w różnych punktach tego planu. Powinniście orientować się dokładnie w rozkładzie budowli, w przeciwnym razie bardzo łatwo możecie się zgubić. Szybkość gra tu ogromną rolę, a nie chciałbym was stracić w jakikolwiek sposób, włącznie z możliwością utraty przez was obecnego kształtu czy formy.
Nastąpiła zmiana obrazu i ujrzeliśmy poziom najniższy wraz z systemem tuneli.
— To słaby punkt Zamku, o ile w ogóle można powiedzieć, że takowe posiada — ciągnął czart. — Jeśli dobrze się przyjrzycie, zauważycie, że jest to coś więcej niż tylko kompleks tuneli i jaskiń wewnątrz góry. To prawdziwy labirynt. Istnieje możliwość wejścia do tego labiryntu w odległości około dwóch kilometrów od Zamku, jednak dopiero po wniknięciu do środka zaczynają się prawdziwe problemy. Wszędzie tam działają czary i czujniki. W miejscu, gdzie jest pusta przestrzeń, ujrzycie litą skałę, a są tam dosłownie setki takich skalnych zatyczek, które mogą być — i które są — regularnie przemieszczane, zmieniając tym samym cały układ labiryntu. Dosłownie nie ma sposobu, by wiedzieć, jaka w danym momencie jest konfiguracja tego labiryntu. Kiedyś, kilka lat temu, udało — mi się odkryć klucz do niego i wysłałem tam wielu ze swych najlepszych ludzi. Większość przedostała się do Zamku, ale ledwie garstka go opuściła… A i ci nie żyli wystarczająco długo, by do mnie powrócić. Rozumiecie, co to oznacza. Wielu z nich było czartami najwyższej kategorii. Najlepszymi. Dlatego też, jeśli uda nam się dostać do środka, to znaczy, że nie ma dla nas drogi powrotu. Albo zdobędziemy Zamek, albo umrzemy. Innych możliwości nie ma.
Przyszłość rysowała się ponuro, ale wszyscy rozumieliśmy jego punkt widzenia. Ktoś jednak miał pytanie… nie zauważyłem kto.
— Jak rozwiążemy problem labiryntu? — zapytał sensownie.
— Moja jedyna przewaga polega na tym, że znam cały teren. Wiem, co zostało zainstalowane, a co nie, i potrafię zachować orientację nawet w zmieniających się warunkach. W zasadzie bazuję na tym, że potrafię rozwiązać problem labiryntu w oparciu o moją wcześniejszą wiedzę. Jeślibym tego nie potrafił dokonać, to wszystko byłoby skończone.
Po tych słowach w pokoju dało się słyszeć szmer i nerwowe szuranie nogami. Żądano od nas, byśmy wkładali głowy w stryczek przygotowany dla samego Korila i zarazem polegali całkowicie na tymże Korilu, wierząc, że nie dopuści on do zaciśnięcia się pętli.
— Wydaje się, iż potknięcia i tym samym zaalarmowanie żołnierzy, są nieuniknione — ciągnął Koril. — Ale mnie to nie martwi i nie powinno również was niepokoić. Żaden z nich nie należy do wyższej kategorii czartów, co najwyżej reprezentują oni VII kategorię czeków, a najprawdopodobniej należą do IX. Najsłabsi spośród was należą do VII, a większość do znacznie wyższych. Naturalnie utrzymują ich celowo w tak niskich kategoriach, by zapobiec wewnętrznym buntom. Nie oszukujcie się jednak… W Zamku znajdują się bardzo potężni czarcy. Sama śmietanka. Najlepsi, jakich znam. Jeśli dopisze nam szczęcie, nie napotkamy tam więcej niż czterech czy pięciu członków Synodu… Większość czasu spędzają oni bowiem na podróżach. Wszystko wskazuje na to, że może ich tam być właśnie taka liczba, ale nie możemy zapominać o Morahu. Miejmy nadzieję, że go akurat tam nie będzie… I spróbujmy przeprowadzić to wszystko na naszych warunkach.
— A co z Matuze? — spytał ktoś inny.
— Ona na pewno będzie na miejscu. Rzadko wyjeżdża i nigdy na dłużej. Naturalnie bez niej Zamek jest bezwartościowy, czuję jednak, że los w tym wypadku nam sprzyja. Jeśli zaś chodzi o Moraha, to w południowym regionie, tak daleko od Zamku jak to tylko możliwe, wywołamy rozruchy. Przy odrobinie szczęścia on tam wyruszy. Wówczas my wchodzimy do Zamku. Wreszcie, dla odwrócenia uwagi, nastąpi powszechne powstanie i dobrze skoordynowany, choć bezskuteczny, atak na sam Zamek. Nasze własne ruchy będą zależały zarówno od wydarzeń wewnątrz jak i od rozkładu lotów wahadłowca, który dobrze znamy. Ląduje on o czwartej po południu i pozostaje na miejscu przez godzinę. Oznacza to, że akcja na południowym wybrzeżu zacznie się na dzień przed naszą akcją. Wchodzimy do niej o piątej następnego dnia. Kiedy nas odkryją, nie mamy już odwrotu. Musimy osiągnąć nasze wszystkie cele przed powrotem wahadłowca następnego popołudnia. Jeśli tego nie uczynimy, jeśli nas zatrzymają na dolnych poziomach, wówczas wystarczy, że Aeolia odleci tym wahadłowcem na stację kosmiczną, a my wszyscy będziemy martwi — zamilkł na moment, po czym dodał: — Nie zapominajcie, że bierzecie w tym udział na ochotnika.
Być może tak było… jednak jego propozycja zawierała trochę za wiele tych „jeśli”. Jeśli wszystkie ataki będą skoordynowane. Jeśli uda się odciągnąć stamtąd Moraha. Jeśli nie będzie na miejscu większej liczby członków Synodu, niż jesteśmy w stanie pokonać. Jeśli wahadłowiec będzie się trzymał rozkładu lotów.
Jeśli Aeolia Matuze będzie na miejscu. I jeśli my będziemy w stanie myśleć, walczyć i „przeczarcić” się przez tę ogromną budowlę w jeden dzień.
Popatrzyłem w panującym półmroku na Darvę, wiedząc, że myśli to samo, co ja.
— Naprawdę wolałbym, żebyś nie brała w ty m udziału — powiedziałem do niej. — Nie jesteś dość silna, by walczyć z czarcami, a jednocześnie jesteś sztyletem przytkniętym do mego gardła. Zabiją ciebie, to dopadną i mnie.
— Ale posiadam pewne inne umiejętności — przypomniała. — Znajomość broni nabyta tutaj także się liczy. I nie bardziej jestem sztyletem przystawionym do twego gardła, niż ty do mojego. Wolałabym nie otrzymać śmiertelnego ciosu gdzieś z dala od akcji.
— W porządku — uśmiechnąłem się i ścisnąłem jej dłoń. — Wobec tego tworzymy zespół.
W odpowiedzi uśmiechnęła się słabo. Wiedziałem, że sądzi, iż zginiemy, i rozumiałem jej chęć udziału, w wyprawie szczególnie dlatego, że chodziło o sprawy ważne.
Sądzę, że ona mnie też rozumiała. Do diabła, przecież do samego końca nie spodziewałem się, że będą w tym wszystkim brał udział, w każdym razie nie bezpośrednio. A teraz wyglądało na to, iż będę miał więcej zabawy niż w ciągu ostatnich dziesięciu latach.