Ogromny kompleks pod powierzchnią pustyni Gamush robił równie wielkie wrażenie po bliższym zapoznaniu się z nim, jak i na pierwszy rzut oka. Nowoczesny, świetnie wyposażony i z kompetentnym personelem był potężną twierdzą, całkowicie, podstępnie skrytą przed najpotężniejszym wzrokiem. Wybudowany jako nowoczesne laboratorium a zarazem odosobnione schronienie, w czasach kiedy Koril znajdował się jeszcze u władzy, celowo nie był nigdy dokładnie zaznaczony na żadnych mapach. Tych, którzy go z jakichś powodów odwiedzili, dezorientowano za pomocą czarów tak, że nie tylko nie byli w stanie zdradzić jego lokalizacji, ale i sami nie mogli powtórnie tam trafić bez pomocy odpowiednich osób. Na `.ej samej zasadzie tamtejszy personel techniczny był całkowicie bezradny bez dostaw zapewnianych przez Korila i nie mógł go zdradzić czy uciec, jeśli by nawet miał na to ochotę. Dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych wypalonej słońcem pustyni, wyglądającej tak samo we wszystkich kierunkach, zamieszkałej przez niewielkie, lecz groźne drapieżniki piaskowe stanowiły potężną i praktycznie nieprzekraczalną barierę. Poza tym nad pustynią krążyły posiadające całkiem wysoką inteligencję narile, gotowe rzucić się i pożreć wszystko, co żyje.
Jeśli przeto Zala tu dotarła, to prawdopodobnie ciągle się tu znajdowała. Urzędnicy Korila znaleźli ją bardzo szybko. Przybyła tu jeszcze przede mną i została przydzielona do służb obsługi. Biedna Zala… nawet w twierdzy, będącej kwaterą główną buntowników, skazana była na mycie podłóg.
— Nie może być przecież najmniejszego związku pomiędzy tą kobietą a Morahem — protestowała Darva, kiedy szliśmy oboje długim korytarzem. — To znaczy — ona ma nie więcej niż dwadzieścia kilka lat… a Morah przybył tu co najmniej piętnaście lat przed jej urodzeniem. To, że pochodzą z tej samej planety musi być czystym przypadkiem.
— Koril sądzi podobnie — powiedziałem. — Ale mnie to nie przekonuje: Za dużo tajemnic wiąże się z jej osobą, nawet jeśli nie weźmiemy pod uwagę tych nowych danych. Doda j do tego jeszcze jej związki z kimś postawionym bardzo wysoko we władzach charonejskich, a trudno ci będzie przyjąć wersję przypadku. Za dużo jest światów, a — za mało zesłańców; by się na taką wersję zgodzić.
— Nic do niej nie czujesz, prawda?
— Tym nie musisz się zupełnie przejmować — nie mogłem powstrzymać śmiechu. — Nigdy tak naprawdę nic do niej nie czułem. Och, na początku byłem nieco zafascynowany… no wiesz, te dwa umysły, cała ta tajemnica. Kiedy jednak była ciągle tą samą prostą, myszowatą, małą Zalą, bardzo szybko stała się nudna. A poza tym, nie należymy teraz nawet do tej samej rasy.
— Mimo wszystko, wolałabym iść tam z tobą.
— Nie! To musi być spotkanie sam na sam. Nie zapominaj, że ja nie wyglądam teraz tak jak przedtem i jeśli ona nie dysponuje wyjątkowo świetnymi szpiegami, to w żaden sposób nie skojarzy sobie mnie z Pankiem Lacochem. A to daje mi ogromną przewagę. I ponieważ ciągle nie wiemy, co się może wydarzyć, nie chcę dodatkowo martwić się o ciebie.
Doszliśmy do naszego celu. Pocałowałem Darvę i uśmiechnąłem się.
— Życz mi powodzenia.
— To zależy — powiedziała bez przekonania, ale pozwoliła mi wejść do pokoju bez dalszych protestów. Pokój został przygotowany zgodnie z moimi instrukcjami, co oznaczało, że było w nim jedno krzesło, mały stolik, i nic poza tym. W drzwiach schyliłem nisko głowę, co stało się już niejakim przyzwyczajeniem, i wszedłem do środka.
Zala podniosła na mnie wzrok. Jej twarz wyrażała połączenie zdumienia i strachu, które nie mogło być udawane… tak mi się przynajmniej zdawało. Jakby nie było, naprawdę robiłem imponujące wrażenie. Stałem przez chwilę w milczeniu i przyglądałem się jej. Drzwi zamknęły się bezszelestnie za moimi plecami.
Muszę przyznać, że nie wyglądała źle. Gdyby nie luźne, niebieskie spodnie i koszula, świadczące o jej statusie pracownicy obsługi, nie różniłaby się niczym od tamtej dziewczyny, którą ujrzałem na ulicy tyle miesięcy temu. Ciągle też miała na sobie znak Moraha, ale te dwa różki tak do niej pasowały, że wydawały się elementem całkiem naturalnym.
— Zala Embuay? — spytałem, najbardziej oficjalnym tonem, na jaki mnie było stać.
Skinęła głową i przełknęła nerwowo ślinę, ale się nie odezwała.
— Zalo, na samym początku zapoznam cię z najbardziej podstawowymi regułami — kontynuowałem. — Po pierwsze, zauważyłaś być może te dwa małe urządzenia w kątach pokoju. Jedno to kamera; to, co się tutaj dzieje jest rejestrowane. To drugie, to automatyczna broń laserowa, która będzie zawsze wymierzana w ciebie, niezależnie od sytuacji. Drzwi pozostaną zamknięte, chyba że ja udzielę pozwolenia na ich otwarcie, a może je otworzyć wyłącznie osoba obsługująca kamerę. Rozumiesz?
Skinęła ponownie głową, ale…
— 0… o co tu chodzi? Co ja takiego zrobiłam? — zebrała się na odwagę i zapytała drżącym głosem.
— Sądzę, że wiesz. Na początku myśleliśmy, że nie wiesz, ale uświadomiliśmy sobie, że musisz wiedzieć, a przynajmniej powinnaś podejrzewać.
— Nie… nie wiem, o czym mówisz.
— Myślę, że wiesz. Powiedz mi, czy byłaś członkiem kultu Niszczyciela w Bourget?
Skinęła z wahaniem ;głową.
— Kto był przywódcą tego kultu?
— Nie… nie mogę tego powiedzieć. To zabronione. — Zalo, jak dobrze wiesz, to my jesteśmy przełożonymi tej organizacji. Doskonale znamy to imię. — To dlaczego mnie o nie pytasz?
Uśmiechnąłem się. Nie była aż tak przestraszona, jak udawała.
— Ponieważ chcę sprawdzić, czy ty wiesz.
— Oczywiście, że wiem. Powiedziałam już przecież, że jestem członkiem.
— Wobec tego, podaj to imię.
Widziałem, jak za tymi przestraszonymi oczami zachodzi szybki proces myślenia.
— Nie…, nie mogę. Rzucano na nas czar, który nam nie pozwala tego odkryć, nawet gdybyśmy bardzo chcieli. To taka forma ochrony.
— Oboje wiemy, że to nieprawda — nieźle, pomyślałem sobie. — Podaj to imię. Nie wyjdziesz stąd, jeśli tego nie uczynisz.
— Na… naprawdę nie mogę — potrząsnęła głową. Naprawdę rzucano ten czar. Byłam przerażona…
— Nie możesz mi powiedzieć — uśmiechnąłem się. — To prawda, ale nie z powodu jakiegoś czaru. Nie możesz mi powiedzieć bo po prostu nic nie wiesz. Nie pamiętasz nawet tych zebrań, prawda?
— Ja…, oczywiście, że pamiętam! To niedorzeczne!
— Gdybyś rzeczywiście pamiętała, wiedziałabyś, że przywódca kultu występował pod zmienioną czarem postacią, tak jak i większość wyznawców. Nie mogłaś więc znać przywódcy… niepotrzebny był żaden czar, by cię powstrzymać od wyjawienia jego imienia. Kłamiesz, Zalo Embuay. Nigdy nie byłaś członkiem tamtej grupy.
— Ja… oczywiście, że byłam! Popatrz! — wskazała dłonią na rogi. — A jakże inaczej mogłabym je mieć?
— Właśnie na to pytanie usiłujemy tu odpowiedzieć. Widzisz bowiem, w tym całym zamieszaniu nie było dość czasu i możliwości, by sprawdzić tożsamość każdego i porównać ją z listą członków. Musieli zabrać wszystkich, którym nagle wyrosły rogi. Już wykryliśmy kilku szpiegów.
To było kłamstwo, chociaż myśl taka przyszła do głowy Korila i jego personelu i zaczęto sprawdzać historie każdego po kolei. Prawdą natomiast było, że nie można było mieć pewności i dlatego umieszczono pod obserwacją wszystkich i nie pozwolono nikomu wyjechać, ani też nie dopuszczano żadnej z tych osób, z Zalą włącznie, na teren lądowiska i magazynów.
— Przekonali się, że tutaj, najłagodniejszą z kar dla szpiega jest śmierć.
W tym momencie sięgnąłem ku niej i nawiązałem kontakt z jej wa, bez trudu narzucając mu łagodny czar. Zala krzyknęła przeraźliwie i wstała. Musiałem zastosować lekkie paraliżujące uderzenie w jej nogi, w przeciwnym bowiem razie nie mogłaby się powstrzymać od bezsensownej szamotaniny i prób ucieczki. Musiałem zastosować dramatyczne efekty — jednocześnie zachowując ostrożność, jeśli chodzi o masę jej ciała ponieważ miał to być tylko krótkotrwały czar. Normalnie mijały całe dni, a nawet tygodnie nim wa dokonało całkowitej zmiany wyglądu fizycznego, jednak postrzeganie takich zmian było natychmiastowe.
Zala obserwowała, jak kurczą się jej dłonie i ramiona, zmieniają się, przybierają kolor plamistej zieleni i brązu, po czym robią się coraz większe i cięższe, i przekształcają w ohydne, wyposażone w przyssawki macki, które dla niej miały ciężar co najmniej pół tony.
— Nie! — zawyła.
— Chcesz lusterko, żeby się obejrzeć w całości? prowokowałem, choć nie było to dla mnie przyjemne, mimo, że zdawałem sobie sprawę z konieczności takiego postępowania. Korman powiedział przecież, że załamie się ona dopiero w sytuacji maksymalnego stresu, a to niewątpliwie taka sytuacja.
— Nie! Nie! Nie! — zawołała. — Kira! Pomóż mi, proszę! Kira! Kira!
Nagle poczułem się trochę lepiej. A jednak wiedziała! Obserwowałem ją i czekałem, co będzie dalej. Korman powiedział kiedyś, że pewnego dnia będę postrzegał wa równie dobrze jak on… A ja znajdowałem się już przecież poza tak określonym punktem. Widziałem wyraźnie obydwa mózgi Zali Embuay, całkowicie oddzielone i bardzo dziwne. Ze skrzywianego nieco punktu widzenia wa wyglądały na równe sobie wielkością, każdy mniejszy od normalnego ludzkiego mózgu. Jeśli dana osoba dysponowała mocą, można było dostrzec przepływ informacji z wa do wa… Zala nią nie dysponowała… Ale ktoś ją posiadał. Ktoś bowiem zaczął nagle czynić to, co jest niemal niemożliwe.
Rozbłyski z przekazem informacji, potwornie silne, przepływały z mózgu do ciała i z powrotem, mierząc, sprawdzając ten czar, który miał formę pajęczyny z energii wa, a potem rozwikłując go w podobny sposób, w jaki ja rozwikłałem czar Darvy i własny. Ktokolwiek to robił — a musiała to być sama Zala był silniejszym czarcem niż ten czar, który, choć prosty, to jednak należał do kategorii VI lub nawet VII. Zacząłem się zastanawiać, czy umysł ten nie jest być może potężniejszy od mojego i doszedłem do wniosku, że prawdopodobnie po prostu będę zmuszony to odkryć. Jedna rzecz była oczywista — nie tylko był to umysł potężny, ale również świetnie wyszkolony. Kiedy? Przez kogo?
Nie uczyniłem żadnego wysiłku, by bronić tego czaru i dlatego pękł on bez trudu, pozwalając Zali powrócić do poprzedniego wyglądu. Przez króciuteńki moment widziałem obraz tamtej silniejszej, przypominającej Amazonkę Zali, Zali z ulic Bourget podczas pamiętnych wydarzeń. Obraz ten jednak bardzo szybko zniknął. Najwyraźniej Kira nie miała jeszcze ochoty spotkać się twarzą w twarz ze mną.
Zala usiadła, osłabiona i wstrząśnięta. Nie zamierzałem pozwolić jej wyślizgnąć się tak łatwo.
— Kim jest Kira? — spytałem.
Potrząsała tylko głową, nie patrząc na mnie.
— Jest w tobie, prawda? — naciskałem. — Kira i ty dzielicie to samo ciało, prawda? I dlatego jesteś tu na Charonie… Z powodu Kiry? Czyż tak właśnie nie jest? Zalo, czym jest Kira?
Zakryła uszy dłońmi, usiłując nie słyszeć mojego głosu, ale nie było to takie łatwe.
— Kiro, jeśli mnie słyszysz, jeśli mnie rozumiesz, to lepiej będzie, jeżeli się ukażesz — powiedziałem ostro. — Twe czary są niezłe, ale nawet dla mnie są niezbyt silne, a ja na pewno nie jestem tutaj najpotężniejszym z czartów. Każda próba unieruchomienia tego lasera za pomocą czaru, zostanie natychmiast wykryta i otworzy on wówczas ogień. Utkanie czaru przez wa zajmuje jakiś czas. Nie sądzę, by ktokolwiek był szybszy od światła. Będziesz tu siedzieć dopóty, dopóki się nie pojawisz, Kiro. Będziesz tu siedzieć bez jedzenia, bez picia, w pustym pokoju, w takim miejscu na pustyni, z którego nie ma ucieczki.
Głowa Zali odwróciła się i spojrzała ona w kierunku kamery — lasera, jednak nie podjęła żadnej próby, by ją zneutralizować. Wreszcie zwróciła się do mnie.
— A niech cię szlag! Kim ty, do diabła, jesteś? Uśmiechnąłem się.
— Alei Zalu, mój skarbie, przecież to twój stary, kochający mąż, najdroższy Park, w nowym garniturku odmieńca. Czyżbyś mnie zapomniała?
To nią wstrząsnęło bardziej niż groźby, bardziej niż wszystko inne.
— Park? — wykrztusiła z trudem. — Czy to naprawdę… ty?
— To rzeczywiście ja — złożyłem jej głęboki ukłon. — I jeśli to może być dla ciebie jakąś pociechą, to odkryto cię na samym początku. Korman wręcz wyznaczył mnie, żebym się trzymał blisko ciebie i składał raporty. Uważał, że jesteś jakimś nowym typem skrytobójcy z Konfederacji. Obawiam się, że twój jedyny w swoim rodzaju umysł świeci tak mocno jak latarnia morska dla kogoś, kto potrafi postrzegać wa.
Widać było, że aż wstrzymała oddech. NajwyraDniej informacja ta stanowiła dla niej nowość… A podejrzewam, że również dla jej odpowiedniczki. Przecież niezależnie od stopnia naszej samokontroli, nigdy nie widzimy sami siebie w kategoriach wa. Wa nie odbija się w lustrach.
— To, co ci mówię, jest prawdą — zapewniłem ją. — Koril stworzył niewielką grupę badawczą, pracującą nad tą unikatową częścią twego mózgu już od momentu twojego przybycia. Dyskutowano twój przypadek w środowisku naukowym i w urzędzie ochrony. Zostawili cię na wolności, żeby zobaczyć, co się wydarzy… I nie wydarzyło się nic. Dlatego sami prowokujemy wydarzenia. Nie sądzisz, że już najwyższy czas, żeby prawda wyszła na jaw? Jeśli pracujesz dla Moraha, możesz się do tego przyznać i będzie to stanowiło punkt startowy. Jeśli pracujesz dla kogoś innego, chcemy to wiedzieć. A jeśli nie pracujesz dla nikogo, to chcemy wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Potrząsała głową, jak gdyby chciała zebrać myśli. — Ja… och, niech to wszyscy diabli. Jakiż ma sens kontynuowanie tego? Powiem ci… chyba że zostanę powstrzymana.
— Przez Kirę?
— Przez Kirę — skinęła głową.
— Zala, kim jest Kira?
— Ona… ona jest moją siostrą. To, co ci powiedziałam… Naprawdę jesteś Parkiem? To, co ci powiedziałam na początku jest z grubsza prawdą. Przeprowadzono na mnie eksperyment. — Na nas. Powiedzieli, że to całkowicie inny rodzaj mózgu. My dwie. Dwoje ludzi w jednym ciele. To dziwne uczucie, kiedy tak mówię, ponieważ tak naprawdę nie mam pojęcia, jak to jest, kiedy się nie ma takiego mózgu.
— Ale dlaczego? — pokręciłem w zdumieniu głową. — Jaki był tego cel? Na pewno nikt nie podjąłby tego rodzaju ryzyka dla samego eksperymentu? To nie było warte tak wielkiego ryzyka.
— Ryzyko — roześmiała się, ale jakoś bez przekonania. — Jakie ryzyko? Masz bardzo dobre mniemanie o Konfederacji, Park. To twoja wada. Widzisz wyłącznie to, co jest na wierzchu, na pokaz, i dajesz się na to nabrać, podobnie jak większość frajerów. Myślisz, że ci czterej władcy siedzą sobie tutaj spokojnie i jedynie rządzą swoimi planetami. Tylko dlatego, że są tutaj uziemieni? To śmieszne. Oni mają wpływ na bardzo wiele spraw wewnątrz Konfederacji. Są nowym uosobieniem tego, co istniało przez całe tysiąclecia… a może i zawsze. Przykładem biznesu. Sprzedającego produkty i usługi, których nikt inny nie posiada. Rzeczy, o których ludzie mówią, że są im niepotrzebne, podczas gdy tak naprawdę, to chcą je mieć: perwersje, hazard poza oficjalnymi kasynami, specjalne pożyczki, nawet — poparcie polityczne. Biżuteria, dzieła sztuki i tym podobne, kradzione i kupowane na obszarze Konfederacji, w dużej części trafiają tutaj, do Rombu. Ci ludzie są wszędzie i we wszystkim mają swój udział. Narkotyki dla znudzonych ludzi z pogranicza i astronautów podróżujących w przestrzeni przez rok i dłużej. Wszystko możesz od nich otrzymać… i wszędzie… za właściwą cenę.
— Nie jestem aż tak naiwny, jak sądzisz — odparłem. — Mów jednak dalej. Zostałaś więc wyhodowana przez ten syndykat?
— Ja… i inni — skinęła głową.
To była interesująca informacja.
— Inni? Wielu?
— Kto wie? — wzruszyła ramionami. — Nie chowano nas razem.
— Taak… Ale po co? W jakim celu?
— Konfederacja posiada korpus elitarny wyhodowany w celu wypełnienia założonego zadania. Zwą ich skrytobójcami, choć nie często zabijają. Wiedziałeś o tym?
— Tak, wiem coś o nich — potwierdziłem wymija jąco.
— A jak sądzisz, dlaczego ci czterej władcy utknęli tu na dobre? Dotyczy to zresztą większości ludzi. Zmusili ich do tego owi skrytobójcy. Jak powiedziałam, są oni hodowani do swych zadań i dlatego praktycznie nie można ich przekupić ani skorumpować. Kochają swą pracę i nie robią nic poza nią. Ich prawdziwa tożsamość jest nieznana nawet biurom, które ich zatrudniają, a kontakt z nimi jest rzadki i bardzo krótki. Po wykonaniu przez nich zadania, cała pamięć z nim związana jest wymazywana z umysłów ludzi z bezpieczeństwa i wszelkich rejestrów. Ich anonimowość jest jedyną rzeczą, której nie udało się złamać czterem władcom. Ci mężczyźni i te kobiety są jedynymi ludźmi, których członkowie Bractwa, jak ta organizacja nazywa samą siebie, bardzo się obawiają. Jedynymi. Jak do tej pory wykryto i skorumpowano tylko jednego z nich… I jest on jednym z tych czterech władców!
— Marek Kreegan z Lilith — wtrąciłem. — Już nie żyje.
— Nie żyje! Jak to się stało? — aż podskoczyła. — Wygląda na to, że dopadł go skrytobójca z Konfederacji.
— Rozumiesz więc teraz?
— Nie, nic nie rozumiem — pokręciłem głową. Do czego to wszystko prowadzi?
— Czterej Władcy, całe Bractwo potrzebuje ludzi, którzy mogliby zidentyfikować i zabić owych skrytobójców, nim ci zabiją ich. Próbowali już wszelkich możliwych sposobów, by złamać ten system i za każdym razem ponosili klęskę. Nawet Kreegan nie był w stanie im pomóc, ponieważ żaden ze skrytobójców wystarczająco dobrze nie zna systemu obrony. Zresztą, i tak jest on bezustannie zmieniany. Tak więc Bractwo wymyśliło sobie, że jeśli nie mogą poradzić sobie z tym systemem, to stworzą własny. I ludzi w tym systemie przygotowanych można by nazwać zabójcami skrytobójców.
— Ty jesteś zabójcą skrytobójców? — nie mogłem powstrzymać śmiechu.
— Nie — potrząsnęła głową. — Ja nie. Kira. Ona jest niesamowita, Park. Niesamowita. Uczy się wszystkiego natychmiast i nigdy tego nie zapomina. Posiada całkowitą kontrolę nad swoim… naszym… ciałem. Całkowitą. Jest maszyną do zabijania, ale maszyną wybitną i błyskotliwą.
Mówiła to wszystko z podziwem, jednak odniosłem wrażenie, jak gdyby mówiła o kimś zupełnie innym. To bardzo dziwne. Naturalnie, wywoływało to więcej problemów i pytań, niż ich rozwiązywało.
Jeśli bowiem Zala mówiła prawdę, to Koril już wiedział, kim ona jest… musiał wiedzieć. I prawdopodobnie Korman też to wiedział. Dlaczego więc mimo wszystko nie wiedzieli? A jeśli wiedzieli, to po co ta cała maskarada? Coś tu zdecydowanie śmierdziało, a Zala była pierwszą podejrzaną. Przecież już w przeszłości nie można było na niej polegać.
— Zalo, dlaczego obie? Dlaczego i ty, i Kira?
— Och, to miało być pewne zabezpieczenie w przypadku schwytania. Psychiatrzy nie poradziliby sobie z Kirą; jedynie daliby radę ze mną. Nie mogliby wymazać jej pamięci, a moją — tak.
— To ma tylko sens, kiedy ty sama nic nie wiesz o jej istnieniu — zauważyłem. — A ty, naturalnie, musiałaś przecież wiedzieć.
— No, jasne. Tyle że ona jest naprawdę silna. Nie bardzo to rozumiem, ale Kira twierdzi, że naprawdę to jest nas tylko jedna, przynajmniej jeśli chodzi o pamięć i tym podobne sprawy. Potrafi mnie odciąć od siebie i czasami to robi. Raz pamiętam wiele rzeczy, a innym razem nie pamiętam… A czasami nie wiem nawet tego, co kiedyś widziałam, dopóki jakoś znowu tego nie wiem… Jeśli w ogóle to, co mówię ma jakiś sens.
Choć to może wydać się dziwne, ale był w tym pewien sens i robiło to wrażenie prawdy. Nie miałem pojęcia, jakie były podstawy — biologiczne takiej sytuacji; bez wątpienia sam uznałbym, że istnienie dwóch takich osobowości w jednym mózgu jest niemożliwe, gdyby nie fakt, że miałem przed sobą przykład takiego właśnie przypadku. W jakiś sposób biologom z syndykatu udało się tego dokonać. Mistrzowski skrytobójca, co najmniej tak dobry jak ci z Konfederacji. Być może lepszy, pomyślałem z goryczą. Bez wątpienia śmiertelność w moim zawodzie byka wysoka i czasami dość trudna do wytłumaczenia. Jeśli jednak ta dominująca osobowość Kiry posiadała klucz do pamięci, całkowite zrozumienie i kontrolę nad tym, co tam się działo — a było to znacznie więcej niż posiadał ktokolwiek inny — mogła ona dosłownie zarezerwować całe jej sekcje tylko do własnego użytku. A nawet w razie potrzeby dodać nowe sekcje, pomyślałem. Można więc było poznać dobrze Zalę, zahipnotyzować ją i poddać kontroli psychicznej, i tak nic by to nie dało.
— Wygląda jednak na to, że Kira pozwala ci żyć własnym życiem — zauważyłem. — Przez większość czasu wydaje się tylko towarzyszyć tobie.
— To prawda — Zala skinęła głową. — Niemniej ona nie śpi. Jest cały czas ze mną. Powiada, że w taki sposób zostałyśmy… no cóż, zaprojektowane, chociaż czyni to z nas jakiś rodzaj obrzydliwej maszyny. Skinąłem głową.
— Tak więc, kiedy ja mówię do ciebie, to w rzeczywistości mówi do was obydwu… Kiedy jednak ty mówisz do mnie, to możesz być tylko ty.
— Tak to z grubsza wygląda — przyznała.
— Jak się więc znalazłaś tutaj, na Charonie?
— Cóż, Kira twierdzi, że wyglądało to na przypadek, ale teraz tak tego nie widzę. Nigdy nam zresztą nie powiedzieli. Po prostu przyszli pewnego dnia i aresztowali mnie, to wszystko. Och!
Podskoczyła nagle, po czym stałem się świadkiem zadziwiającej transformacji.
W przeciwieństwie do tego, co postrzegałem poprzednio, tym razem miało to raczej charakter umysłowy a nie fizyczny, a mimo to można było bardzo wyraźnie widzieć, co się dzieje. To, co nastąpiło, było bowiem czymś więcej niż tylko całkowitą zmianą osobowości ukrytej za tymi wielkimi, brązowymi oczyma. Ukryte cechy osobowości Zali wyraźnie się uwidoczniły. Jako Zala wyglądała krucho i zwyczajnie; będąc Kirą wydawała się posiadać potężne mięśnie, z jej oczu biła moc. Choć tak naprawdę nie zaszły żadne zmiany, transformacja ta robiła duże wrażenie.
— Witaj, Kiro — powiedziałem.
— Lacoch — odparła głosem niskim i lodowatym, omal nieludzkim ze względu na brak intonacji. Uważam, że nadszedł już czas, byśmy porozmawiali bezpośrednio.
Wsparłem się na swoim ogonie.
— To mi odpowiada. Hm… powiedz mi, czy Zala wie, co się dzieje, kiedy ty jesteś tobą?
— Kiedy jej na to pozwolę — odparła. — Teraz właśnie pozwalam. Nie ma powodu, bym nie miała pozwolić.
— A kiedy nie… pozwalasz?
— To tak, jak gdyby spała.
— Tak. Czy jesteś skłonna odpowiedzieć na resztę pytań?
— Zobaczymy. Pytanie nic nie kosztuje.
Miałem dziwne uczucie, że to ja jestem uwięziony w tym pokoju, a nie ona. Od samego początku wywierała na mnie niepokojący wpływ.
— Po pierwsze, czy Zala powiedziała prawdę spytałem.
— Nie skłamała — odparła Kira, co ściśle biorąc, nie było odpowiedzią na moje pytanie. Zapamiętałem to sobie i kontynuowałem.
— Ta hodowla specjalnych agentów, takich jak ty… odbywała się wyłącznie na Takannie?
Skinęła głową.
— Rozszerzenie operacji na większy obszar zawsze zwiększa ryzyko wykrycia. Teraz już, naturalnie, nie ma potrzeby kamuflażu, skoro operacja ta została wykryta i prawdopodobnie zlikwidowana.
To była wielce interesująca informacja.
— Czy wiesz, jak ją odkryto?
Pokręciła przecząco głową.
— Podejrzewam, że nikt jej nie odkrył i nikt do niej nie przeniknął. Sądzę, iż nastąpiły celowe przecieki… i została zlikwidowana przez samych czterech władców. Zali nikt nie zdemaskował. Zostaliśmy wszyscy zdradzeni. Garstka naszych została wysłana tutaj wcześniej przez Konfederację. Jednak Konfederacja nie powinna była wiedzieć o moim istnieniu. Operacja została zakończona i całkowicie zniszczona wiele lat przed tym, nim mnie pochwycono. Zakończona osobiście przez czterech władców. Nie mam na to bezpośrednich dowodów, jednak uważam, że znajduję się tutaj również z polecenia Lordów Rombu. Całkiem prawdopodobne, że wszyscy pozostali, tacy jak ja także.
Zastanowiłem się nad jej słowami.
— W sumie więc wezwano cię do szefa w jedyny możliwy sposób?
— To jedyne sensowne wyjaśnienie.
— W porządku. Powiedz mi… jeśli to jest prawdą, dlaczego obecny czy poprzedni władca Charona nic o tobie nie wiedział? Korman myślał, że jesteś skrytobójcą z Konfederacji. Koril twierdzi, że nic o tobie nie wiedział, dopóki ja nie zwróciłem na ciebie uwagi. A personel Korila twierdzi, że i owszem bardzo się tobą interesował, ale nie miał najmniejszego pojęcia na temat twojej prawdziwej natury. Dlaczego oni nic nie wiedzieli, Za… Kiro?
— W tej chwili przychodzą mi do głowy tylko trzy możliwości — odparła. — Albo Koril rzeczywiście nie wiedział, albo też Matuze nie wiedziała, i jedno z nich tylko udawało; albo nie wiedzą oboje i wówczas albo ta operacja z jakiegoś powodu nie została udostępniona nowym władcom — którzy, od tamtej pory objęli władzę — albo właśnie istniał jakiś konkretny powód, by im tej informacji nie przekazywać.
— Nikt się z tobą nie skontaktował?
— Owszem, skontaktowano się ze mną. W Bourget.
— Kto?
— Yatek Morah.
Poczułem, że krew znów zaczyna mi płynąć szybciej w żyłach. Teraz wreszcie do czegoś dochodzimy.
— Kiedy to miało miejsce?
— W niecałe dwa dni po naszym przyjeździe.
— Niecałe dwa dni! Przecież spędziliśmy tam pięć miesięcy, nim on się pojawił!
Skinęła głową.
— W czasie, kiedy ty pracowałeś, poinstruował mnie jak korzystać z wa. Na początku przychodził codziennie, potem, kiedy lekcje zmieniły się w ćwiczenia; rzadziej… Zresztą sam wiesz, jak to przebiega.
Jasne, że wiedziałem.
— Czy pytałaś go,. po co to wszystko?
— Spytałam, czy ma dla mnie jakąś misję do spełnienia. Odpowiedział, że czas misji nadejdzie, a na razie mam tylko ćwiczyć.
— I nigdy go nie naciskałaś w tej sprawie?
— Nie podaję w wątpliwość rozkazów przełożonych! — to nie była jej chełpliwość, lecz jedynie stwierdzenie faktu, wygłoszone takim samym, pozbawionym intonacji i emocji głosem, jak cała reszta.
— Tamtego ranka w Bourget nie posiadałaś więc żadnych instrukcji?
— Nie. Spodziewałam się jakiegoś kontaktu, a nawet sama próbowałam nawiązać kontakt z Morahem, ale zbył mnie. Do tej chwili pozostaję bez rozkazów.
— Nie należałaś do kultu?
— Nie. Próbowałam, owszem, ale bez powodzenia. Nikt nawet nie przyznał, że coś takiego istnieje, i przecież był on doskonale zakonspirowany. Naturalnie nie byłaby aż tak wielką sztuką określenie, kto jest z nim związany i gdzie odbywają się spotkania, jednak ponieważ ja dopiero uczyłam się mocy, nie chciałam nim nie poczuję, że jestem gotowa — spotkać wśród nich kogoś silniejszego ode mnie.
Kiwałem głową, głównie zresztą sam: do siebie: Wszystko. ta w jakiś szalony sposób miało sens, ale jednak nie wszystkie kawałki pasowały do siebie. Do diabła, czy Koril wiedział, czy też nie? A przede wszystkim, czy Korman wiedział, przynajmniej na samym początku? Morah niewątpliwie wiedział. Potrzebowałem więcej informacji… I to jak najszybciej!
— Powiedz mi, Kiro, dla kogo teraz pracujesz? Czyich poleceń musisz słuchać?
Natychmiast zorientowała się, jaki był cel tych pytań.
— Na Charonie nie jest to takie proste i dlatego właśnie czekam i żyję poprzez Zalę. Tutaj, podobnie jak na rodzimej planecie, istnieją pewne frakcje w Bractwie, ale tam wiedziałam przynajmniej dokładnie, po której jestem. stronie. Tutaj te dwie istniejące siły wydają mi się mniej więcej równe. Matuze pozbawiła władzy Korila, kiedy był jednym. z władców. Przejęła kontrolę, ale może nie móc jej utrzymać. Morah pomógł mi, pracując dla frakcji Matuze: Praktycznie jednak rzecz biorąc, muszę służyć lordowi Korilowi. Jestem tutaj. Nie mam od Moraha żadnych rozkazów ani instrukcji i prawdopodobnie ich nie otrzymam, Jeśli nie sprzymierzę się z lordem Korilern przeciwko lordowi Matuze, zostanę zabita. Logika dyktuje przeto, bym służyła lordowi Korilowi. Jestem więc na jego usługi.
Oświadczenie to było tak chłodne i tak pozbawione wszelkich emocji, że z trudem powstrzymałem dreszcz. Miałem przed sobą kogoś bez poczucia moralności, bez skrupułów, a nawet lojalności. Było jej absolutnie wszystko jedno, dla kogo pracowała.
Nadszedł czas, żeby porozmawiać z Korilem.
— Widziałeś zapis — powiedziałem. — Jakie odniosłeś wrażenia?
Koril usiadł wygodnie w fotelu i wyglądało, jakby się zastanawiał.
— Z trudem sobie przypominam tę operację — odparł po dłuższej przerwie. — Jak przez mgłę. Jej początki, naturalnie, sięgają czasów na długo przed tym, nim mnie tu zesłano. Nigdy jednak nie uważano jej za sukces. Przysięgam ci, że sądziłem, iż już dawno temu ją porzucono i zlikwidowano. A ta sprawa podwójnego umysłu… do diabła, według mnie to brzmi niewiarygodnie.
Mówił chyba szczerze, a ja chciałem mu wierzyć. Bardzo chciałem.
— A jednak ktoś wiedział — zauważyłem. — Ona… i inni… pracowali dla Bractwa przez całe lata. Któż wie; ilu ich było, i jak dług — o pracowali? Wreszcie ktoś nakazał zamknięcie tej operacji. Praktycznie oddał ją w ręce władz i spowodował, by ją tu zesłano.
Koril siedział pogrążony w myślach i tylko część swojej uwagi poświęcał rozmowie ze mną.
— Im dłużej o tym myślę, tym wyraźniej widzę prawdopodobny scenariusz. Operację zlikwidowano, bo, o ile dobrze pamiętam, jej efekty napawały lękiem czterech władców, a już szczególnie przerażały co ważniejsze osobistości z tamtej, rodzimej planety. Maszyny do zabijania… To, co powiedziała Zala, jest znaczące. Żadnych emocji. Żadnej lojalności. I co z tego wynika — żadnej kontroli. Coś, co jest tak… nieludzkie… mogłoby być użyte nie tylko przeciwko Konfederacji, ale również przeciwko ośrodkom władzy samego Bractwa. Do diabła, ta operacja została rzekomo zakończona w czasie, kiedy mnie tu zesłano. Dowiedziałem się o niej dopiero od pewnego starego, lubiącego wspominki władcy jednej z planet, który zasiadał ze mną w Synodzie.
— Ale przecież to było co najmniej czterdzieści lat temu — zauważyłem. — A ona pewnie ma niewiele ponad trzydziestkę.
Skinął głową.
— A to, mój przyjacielu, oznacza, że ktoś kontynuował działania już po wydaniu rozkazu zaprzestania tej operacji. Ktoś, kto utrzymywał ten fakt w tajemnicy przed wszystkimi, z wyjątkiem swej najbliższej rodziny. Dawało to tej osobie niesamowitą przewagę.
— Wspomniała coś o rodzinie Triana — powiedziałem.
— Nie znam jej — wzruszył ramionami. — Jednak równie dobrze może to być prawdziwa rodzina, a nie rodzina wchodząca w skład Bractwa. Rozumiesz wszak, co to oznacza? Że istnieje jakiś lord, pozostający w cieniu i uczestniczący w tej grze od czterdziestu już lat.
— Morah. To musi być Morah.
— Zgadzam się z tobą. Choć z drugiej strony, to właśnie Morah zakończył tę operację i ujawnił co najmniej jednego, a może nawet wszystkich pozostałych agentów. Dlaczego?
— Przyszedł mi do głowy jeden powód — odparłem.
— Hm?
— Mając organiczne superroboty i całą potęgę obcych za sobą, nie potrzebował ich dłużej. W każdym razie nie tam.
— Być może. Ale po co mu byli potrzebni tuta j? I dlaczego, skoro już nimi tutaj dysponował, nie użył ich?
Zastanowił się przez chwilę.
— Może jeszcze nie był gotowy, by jej użyć.
— Hm?
— Załóżmy, że niewiele jest tych… ludzi. Załóżmy, że jest ich, powiedzmy, czworo. Pamiętasz, jak Morah wydostał się z tamtego placu?
— Jako czterogłowa hydra.
— A teraz Kreegan nie żyje. Nie zapominaj, iż Dumania powiedział, że to nie skrytobójca go dopadł. Nazwał to przypadkiem.
Spojrzał mi prosto w oczy.
— A Morah, widział, spotkał się, rozmawiał z tymi obcymi twarzą w twarz.
Wreszcie zorientowałem się, do czego zmierza.
— Korman tedy mógł rzeczywiście nie wiedzieć. Podobnie jak Aeolia Matuze.
— Możliwe — skinął głową. — Może Konfederacja nie jest jedyną siłą, która chce zlikwidować czterech władców. W rzeczywistości Konfederacja być może czyni wielką przysługę Yatekowi Marahowi.
— Nie czterech Władców Rombu… tylko jeden.