EPILOG

Mężczyzna w fotelu powoli dochodził do siebie. Zdjął hełm i odsunął go od siebie, ale pozostał na miejscu, odczuwał bowiem coś w rodzaju zawrotów głowy.

— Czy dobrze się czujesz? — spytał komputer głosem, w którym pobrzmiewała autentyczna troska. — Tak. Przypuszczam zresztą, że lepiej się nie będę czuł już nigdy. Jest coraz gorzej. Teraz już nawet rozważam przejście na stronę wroga!

— Zmienne okoliczności, dodatkowy rok w obcym środowisku w niesprzyjających warunkach, nie ma w tym nic zaskakującego. Oni nie są tobą. To jednak inni ludzie.

— Być może — mężczyzna roześmiał się bez przekonania. — Być może. W każdym razie… widziałeś i słyszałeś?

— To oczywiste. Czy chcesz teraz przesłać raport i swoje zalecenia?

Hm? — mężczyzna robił wrażenie zaskoczonego. — Nie. Oczywiście, że nie! Ciągle brakuje nam pewnych elementów i, chociaż jestem przekonany, że wiem; co się dzieje, to jednak nie jestem pewien czy wiem, jak to powstrzymać.

— Czas jest teraz bardzo istotnym czynnikiem przypomniał mu komputer. — Słyszałeś, co powiedziała Matuze. Kwestia miesięcy. Oznacza, to, że już teraz są prawdopodobnie na miejscu.

— A my ciągle jeszcze musimy odnaleźć tych obcych. Ciągle jeszcze nie wiemy, jak oni wyglądają.

Musimy ustalić ich siły defensywne i ich położenie. Podejrzewam, iż znajdują się całkiem blisko.

— Widzę, że nie zamierzasz podjąć działania — odparł komputer. — Wiesz, dlaczego obcy są tutaj, wiesz, dlaczego interesują się szczególnie Rombem Wardena, znasz sposób, w jaki zamierzają zaatakować Konfederację i znasz mniej więcej termin ataku… Istnieje więc więcej niż niezbędna liczba powodów i dowodów, by działać.

— Dowody! Dedukcja! Ani kawałka prawdziwego dowodu!

— Jeśli uwzględnimy ekstremalne okoliczności i zgodność ze sobą dedukcji przeprowadzonych na podstawie danych z tych trzech światów, uważam, że masz coś więcej niż tylko teoretyczne podstawy do działania.

— Nie! — zaprotestował mężczyzna. — Muszę być absolutnie pewien! Stawką jest życie milionów ludzi! — W Rombie Wardena. Gdzie indziej jednak ta stawka jest tysiące razy wyższa.

— To nie takie proste, jak wydajesz się sugerować. Dlatego właśnie nie pozwalają tobie podejmować decyzji. Ciągle mamy jeszcze trochę czasu. Być może wymyślimy taki sposób, który pozwoli, by nikt nie musiał umrzeć.

— Rzeczywiście zmieniłeś się — strofował go komputer. — Czuję się zobowiązany do złożenia krótkiego raportu nadzwyczajnego. A ty dodasz swoje wnioski.

— Jeszcze nie. W porządku… posłuchaj. Pozwól mi spędzić jakiś dzień w bibliotece i w laboratorium statku. Chcę także sprawdzić łączność. Czuję, że będę w stanie wykryć położenie floty obcych.

— Nie wierzę ci. Chcesz tylko odwlec całą sprawę. Upodobniłeś się do swoich odpowiedników tam, na dole.

— Trzy dni. Nawet ty musisz przyznać, że trzy dni zwłoki niczego nie zmienia. Poza tym rozwiązanie jest tak niesamowite, że i tak teraz nikt by mi nie dał wiary. Nawet t y musisz to przyznać.

Przez krótką chwilę komputer wydawał się wahać.

— W porządku — powiedział wreszcie. — Trzy dni. Cóż jednak takiego według ciebie może się wydarzyć w ciągu tych trzech dni?

— Zobaczysz. A poza tym, zanim skończymy, chcę jeszcze odtworzyć zapis z Meduzy.

— Ale przecież ten zapis nie jest kompletny.

— Nie szkodzi. Meduza jest kluczem do tego wszystkiego. Bądź gotów do działania, kiedy wrócę.

Przeszedł na zaplecze, wziął prysznic, ubrał się i podszedł do specjalnie zabezpieczonych drzwi, które łączyły go z ogromnym statkiem, a jednocześnie całkowicie go od niego izolowały. Nacisnął płytę identyfikacyjną; drzwi pozostały zamknięte. Wściekły odwrócił się i wrzasnął w kierunku pustego pomieszczenia:

— No dobrze już! Wypuść mnie, ty draniu! Zawarliśmy przecież umowę!

— Czy naprawdę wiesz, co zamierzasz zrobić, czy jedynie czepiasz się nadziei? — spytał beznamiętny głos komputera.

— Słuchaj… Kimże ja w końcu tu jestem; więźniem czy odpowiedzialnym za całość spraw agentem? rzucił gniewnie.

— Ale wrócisz?

— Naturalnie, że wrócę! A gdzie niby mógłbym stąd uciec?

— Co planujesz?

— Ja… och, powiedzmy, że w tej chwili mój umysł jest jakby rozdwojony.

— No, cóż…

— Czy mógłbym cię okłamywać?

Ponownie nastąpiła krótka przerwa, po czym drzwi otworzyły się bezgłośnie.

Загрузка...