ROZDZIAŁ XXXIII Półtora biliona

Oboje spali przez następne trzydzieści godzin, podczas gdy Louis holował dysk. Cierpiał. Jego prawy bok był jednym wielkim, czerwono-purpurowym siniakiem.

Zatrzymał się, kiedy zobaczył, że Harkabeeparolyn już nie śpi. Paplała o straszliwym przymusie, jaki ją opanował, o przerażeniu i rozkoszy, jakich zaznała za sprawą podstępnego zła, czyli drzewa życia. Louis próbował nie myśleć o tym. Zrobiła się piekielnie poetycka i nie zamierzała się zamknąć, a Louis nie przerywał jej. Musiała się wygadać. Chciała, żeby Louis ją objął i pocieszył, i tyle mógł dla niej zrobić.

Na godzinę podłączył starego autolekarza Teeli do swojego ramienia. Kiedy ból żeber trochę ustąpił i kiedy poczuł się mniej zamroczony, odłączył go. Pozostały ból odwracał jego uwagę od zapachu, który wciąż tu był. Może otarł pasem o drzewo życia? Albo… może był w jego głowie? Na zawsze.

Chmee zaczął majaczyć. Louis kazał Harkabeeparolyn włożyć jego strój ochronny. Teela rozerwała go w walce, ale dla kobiety, która miała leżeć obok majaczącego kzina, był lepszy niż jej własna skóra.

Strój prawdopodobnie uratował jej życie przynajmniej raz, kiedy Chmee uderzył ją na oślep, ponieważ przypomniała mu Teelę. Opiekowała się kzinem, jak mogła, podając mu wodę i odżywczy syrop z hełmu swojego skafandra ciśnieniowego. Czwartego dnia Chmee odzyskał przytomność, ale nadal był słaby… i wygłodniały. Syrop nie wystarczał mu.

Cztery dni zajęło im dotarcie w pobliże „Igły” i kolejny dzień przebijanie się przez ściany, dopóki nie natknęli się na lity blok stopionego bazaltu.

Tydzień po zastygnięciu skała była jeszcze ciepła. Louis zostawił latający dysk i jego pasażerów głęboko w tunelu, przez który Teela przyholowała „Igłę". Miał na sobie hełm skafandra ciś­nieniowego, do którego dopływało świeże powietrze, kiedy trzymał obiema rękami dezintegrator i naciskał spust.

Owiał go huragan pyłu. Otworzył się przed nim tunel. Wszedł tarn. Nic nie widział i nie słyszał oprócz huku rozpadającego się w pył bazaltu oraz piorunów z tyłu, gdzie elektrony odzyskiwały swoje ładunki. Ile lawy wlała Teela? Wydawało mu się, że przebija się już od wielu godzin.

Wpadł na coś. Tak. Patrzył przez okno na dziwne miejsce. Salon z kanapami i dryfującym stolikiem do kawy. Wszystko jednak wyglądało jakoś miękko; nie było żadnych ostrych krawę­dzi czy twardych powierzchni… niczego, o co żywa istota mogłaby sobie rozbić kolano. Przez przeciwległe okno widział ogromne budynki, a między nimi skrawek czarnego nieba. Laleczniki Piersona tłoczyły się na ulicach. Wszystko było odwrócone do góry nogami.

To, co wziął za jedno z łóżek, wcale nim nie było. Louis ustawił laserową latarkę na małą moc. Włączył ją na moment i wyłączył. Przez dobrą minutę nic się nie wydarzyło. Potem spłaszczona głowa, która wysunęła się, żeby łyknąć z płytkiego pucharu, drgnęła ze zdumienia i zanurkowała z powrotem pod brzuch.

Louis czekał. Lalecznik wstał. Poprowadził człowieka wzdłuż ścian statku — powoli, ponieważ musiał on torować sobie drogę dezintegratorem — do miejsca, gdzie na zewnątrz kadłuba znajdował się dysk transferowy. Louis skinął głową. Wrócił po swoich towarzyszy.

Dziesięć minut później był już w środku. Jedenaście minut potem on i Harkabeeparolyn jedli jak kzinowie. Apetyt Chmee przerastał wszelkie wyobrażenie. Kawaresksenjajok obserwował ich z przestrachem, ale bibliotekarka nawet tego nie zauważyła.


* * *

Następnego ranka czasu pokładowego, kiedy statek był wciąż zagrzebany w zastygłej lawie, dziesięć mil pod powierzchnią:

— Nasze urządzenia medyczne są uszkodzone — powiedział Najlepiej Ukryty. — Chmee i Harkabeeparolyn muszą się leczyć sami.

Znajdował się na pokładzie nawigacyjnym i mówił przez interkom; mogło to mieć znaczenie albo nie. Teela zginęła i istniała szansa uratowania Pierścienia. Lalecznik miał nagle przed sobą długie życie, które musiał chronić. Ocieranie się o obcych było niewskazane.

— Utraciłem łączność zarówno z lądownikiem, jak z son­dą — oznajmił. — Obrona przeciwmeteorytowa rozbłysła mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zamilkł lądownik, cokolwiek to może znaczyć. Sygnały ze zniszczonej sondy przestały przy­chodzić tuż po tym, jak Teela Brown próbowała wtargnąć do Chmee spał (na łóżku wodnym, zupełnie sam) i jadł. Wygojona skóra znowu będzie pokryta interesującymi bliznami, ale cała i zdrowa.

— Teela musiała zniszczyć sondę od razu jak ją zobaczyła. Nie potrafiła zmusić się do pozostawienia za sobą niebezpiecznego wroga — powiedział.

— Za sobą? Kogo?

— Najlepiej Ukryty, ona nazwała ciebie bardziej niebezpiecz­nym od kzina. To była bez wątpienia zagrywka taktyczna, żeby obrazić nas obu.

— Naprawdę tak powiedziała? — Dwie płaskie głowy przez chwilę patrzyły sobie w oczy. — No dobrze. Nasze zasoby skurczyły się do samej „Igły” i jednej sondy. Zostawiliśmy ją na szczycie w pobliżu latającego miasta. Jej czujniki nadal działają, więc kazałem jej wrócić na wypadek, gdybyśmy wymyślili dla niej jakieś zastosowanie. Powinna do nas dotrzeć za sześć tutejszych dni. Tymczasem zdaje się, że mamy dawny problem, tym razem z dodatkowymi śladami i dodatkowymi komplikacjami. Jak przywrócić stabilność Pierścieniowi? Sądzę, że znajdujemy się we właściwym miejscu — oświadczył Najlepiej Ukryty. — Nieprawda? Zachowanie Teeli, nie pasujące do istoty o uznanej inteligencji…?

Louis Wu nie skomentował słów lalecznika. Był milczący tego ranka. Kawaresksenjajok i Harkabeeparolyn siedzieli po turecku przy ścianie, tak blisko siebie, że dotykali się ramionami. Ramię Harkabeeparolyn było obandażowane i umieszczone na temblaku. Od czasu do czasu chłopiec zerkał na nią. Zadziwiała go i martwiła. Oczywiście brała środki przeciwbólowe, ale nie tłumaczyło to jej odrętwienia. Louis wiedział, że powinien poroz­mawiać z chłopcem… Gdyby tylko wiedział, co ma powiedzieć.

Inżynierowie spali w ładowni. Tak czy inaczej, strach przed upadkiem trzymałby Harkabeeparolyn z dala od pola do spania.

Kiedy Louis przyszedł do nich, żeby zjeść śniadanie, zapropono­wała rishathrę, choć bez nalegania.

— Ale uważaj na moje ramię, Luiwu.

Odmowa stosunku seksualnego wymagała w kulturze Louisa taktu. Powiedział, że boi się sprawić jej ból, i mówił prawdę. Prawdą było również, że nie potrafił wzbudzić w sobie zaintere­sowania. Zastanawiał się, czy to drzewo tak na niego wpłynęło. Ale nie czuł ochoty na żółte korzenie ani nawet na sączący się do mózgu słaby prąd.

Tego ranka zdawał się nie mieć w ogóle żadnych silnych pragnień. Półtora biliona ludzi…

— Przyjmijmy sąd Louisa na temat Teeli Brown. Teela spro­wadziła nas tutaj. Jej cel pokrywał się z naszym. Dała nam tyle śladów, ile mogła. Ale jakich śladów? Walczyła na dwa fronty. Czy było to dla niej tak ważne, że stworzyła trzech protektorów, a potem dwóch zabiła? Louis? — zapytał Najlepiej Ukryty.

Louis, zatopiony w myślach, poczuł cztery ukłucia na skórze nad tętnicą szyjną.

— Słucham? — odezwał się.

Dwugłowy powtórzył. Zagadnięty gwałtownie potrząsnął głową:

— Zabiła ich przy pomocy obrony przeciwmeteorytowej. Wystrzeliła dwukrotnie w cele inne niż nasze niezwykle przydatne osoby. Umożliwiła nam obserwowanie tego i jednocześnie zadbała, by nie włączyło się pole statyczne. To była kolejna wiadomość.

— Przypuszczasz, że miała do wyboru inną broń? — zapytał Chmee.

— Broń, czas, okoliczności, innych protektorów… Miała duży wybór.

— Toczysz znami grę, człowieku? Jeśli coś wiesz, dlaczego nam nie powiesz?

Louis rzucił pełne winy spojrzenie na Inżynierów i zobaczył, że Harkabeeparolyn stara się nie zasnąć, a Kawaresksenjajok przy­słuchuje się z przejęciem. Para samozwańczych bohaterów, czeka­jących na swoją szansę, by pomóc uratować świat. Nieżas.

— Półtora biliona ludzi — powiedział.

— Żeby uratować dwadzieścia osiem i pół biliona, i nas samych.

— Nie poznałeś ich, Chmee. W każdym razie nie tylu. Miałem nadzieję, że jeden z was o tym pomyśli. Łamałem sobie głowę, żeby znaleźć jakiś…

— Znasz ich? Kogo?

— Valavirgillin. Ginjerofer. Króla gigantów. Mar Korssil. Laliskareerlyar i Fortaralisplyara. Pasterzy, Trawożernych Gigan­tów, Ziemnowodnych, Wiszących Ludzi, Nocnych Ludzi, Nocnych Łowców… Mamy zabić pięć procent, żeby uratować dziewięć­dziesiąt pięć. Czy te liczby nie brzmią dla was znajomo?

Odpowiedział mu lalecznik:

— System dysz korygujących położenie Pierścienia działa w pięciu procentach. Ekipa remontowa Teeli zamontowała je wzdłuż pięciu procent łuku Pierścienia. Czy to są ci ludzie, którzy muszą umrzeć, Louis? Ludzie na tym łuku?

Harkabeeparolyn i Kawaresksenjajok wytrzeszczyli oczy z nie­dowierzaniem. Louis rozłożył bezradnie ręce.

— Przykro mi.

— Luiwu! Dlaczego? — krzyknął Kawa.

— Obiecałem — odpowiedział Louis. — Gdybym nie obiecał, może musiałbym podjąć jakąś decyzję. Powiedziałem Valavirgillin, że uratuję Pierścień, nieważne jakim kosztem. Powiedziałem również, że uratuję ją, jeśli będę mógł, ale nie mogę. Nie mamy czasu, żeby ją odszukać. Im dłużej czekamy, tym większa siła spycha Pierścień. Więc ona jest na łuku. Podobnie jak latające miasto, imperium Maszynowych Ludzi, mali, czerwonoskórzy mięsożercy i Trawożercy Giganci. Dlatego umrą.

Harkabeeparolyn załamała ręce.

— Ależ to wszyscy, których znamy na tym świecie, choćby ze słyszenia! — wykrzyknęła.

— Dla mnie również.

— W takim razie nie pozostaje nic, co warto ratować! Dlaczego oni muszą umrzeć? Jak?

— Śmierć to śmierć — powiedział Louis. — Skażenie radioak­tywne. Półtora biliona ludzi z dwudziestu lub trzydziestu ras. Ale tylko wtedy, gdy zrobimy wszystko jak należy. Najpierw musimy dowiedzieć się, gdzie się znajdujemy.

— A gdzie powinniśmy być? — zapytał rozsądnie lalecznik.

— W dwóch miejscach. W miejscach, skąd steruje się obroną przeciwmeteorytową. Musimy pokierować strumieniami plazmy, rozbłyskami słonecznymi. I musimy odłączyć podsystem, który pod wpływem plazmy powoduje wystrzelenie wiązki laserowej.

— Już znalazłem te miejsca — oświadczył Najlepiej Ukryty. — Kiedy was nie było, obrona przeciwmeteorytową wystrzeliła, prawdopodobnie żeby zniszczyć lądownik. Zjawiska magnetyczne zniszczyły połowę moich urządzeń. Mimo to wyśledziłem pochodzenie impulsu. Silne prądy w podłożu Pierścienia, które pobudzają słoneczne rozbłyski i kierują nimi, pochodzą z punktu pod północnym biegunem Mapy Marsa.

— Może urządzenie musi być chłodzone… — podsunął Chmee.

— Nieżas! A co z efektem laserowym?

— Parę godzin później wystąpiły mniejsze, regularne zjawiska elektryczne. Mówiłem wam o tym źródle. Jest tuż nad nami, według orientacji statku.

— Musimy więc odłączyć ten system — powiedział Chmee. Louis prychnął:

— To łatwe. Mógłbym to zrobić za pomocą laserowej latarki, bomby albo dezintegratora. Trudniejsze będzie odkrycie, jak wywołać rozbłysk słoneczny. Przyrządy prawdopodobnie nie zostały zaprojektowane dla idiotów, a nie mamy zbyt dużo czasu.

— A potem?

— Potem wycelujemy lampę lutowniczą w zamieszkany obszar.

— Louis! Szczegóły!

Miał wypowiedzieć wyrok śmierci dla kilkudziesięciu gatunków. Kawaresksenjajok nie podnosił wzroku. Harkabeeparolyn miała twarz stężałą jak kamień.

— Rób, co musisz — powiedziała. Zrobił to.

— System dysz korygujących działa tylko w pięciu procentach. Chmee czekał.

— Paliwem są gorące protony pędzące ze słońca. Słoneczny wiatr.

— Cóż. Zmusimy słońce, by zwiększyło dostawę paliwa o czyn­nik dwadzieścia. Formy życia na obszarze objętym rozbłyskiem umrą albo ulegną drastycznym mutacjom. Siła ciągu zwiększy się o taki sam czynnik. Dysze korygujące albo zapewnią nam bezpieczeństwo, albo eksplodują — oświadczył lalecznik.

— Naprawdę nie mamy czasu, żeby je zaprojektować na nowo, Najlepiej Ukryty.

— To niepotrzebne, o ile Louis nie myli się całkowicie. Teela sprawdzała te silniki przed zamontowaniem — stwierdził Chmee.

— Tak. Jeśli nie były dość mocne, stworzyła margines bezpie­czeństwa, żeby ustrzec się przed nieszczęściem zbyt dużego słonecz­nego rozbłysku. Wiedziała, że to możliwe. Podwójne myślenie.

— Sterowanie rozbłyskiem nie jest dla nas konieczne, ale wygodne — kontynuował kzin. — Odłączymy podsystem lasero­wy. Potem, w razie potrzeby, wykorzystamy „Igłę” jako cel, przyspieszając ją, dopóki nie wystrzeli obrona przeciwmeteorytowa. „Igła” jest niezniszczalna.

Louis skinął głową:

— Wolelibyśmy coś bardziej precyzyjnego. Szybciej wykonali­byśmy robotę i zabili mniej ludzi. Ale… cóż. Możemy tego dokonać. Możemy.


* * *

Najlepiej Ukryty poszedł z nimi, żeby zbadać części składowe obrony przeciwmeteorytowej. Nikt go do tego nie namawiał. Czujniki, które wymontowali z „Igły”, musiał wargami i językiem obsługiwać lalecznik. Kiedy zaproponował, że nauczy Louisa jak manipulować przyrządami przy użyciu dłuta i pincety, ten roześmiał się.

Najlepiej Ukryty spędził kilka godzin w zamkniętej sekcji „Igły". Potem podążył za nimi przez tunel. Grzywę miał ufarbowaną w jaskrawokolorowe paski i pięknie wyszczotkowaną. Louis pomyślał: Każdy chce wyglądać dobrze na swoim pogrzebie, i zastanawiał się, czy o to właśnie chodzi.

Nie było potrzeby użycia bomby wobec podsystemu laserowego. Szukanie wyłącznika zajęło Najlepiej Ukrytemu cały dzień i spo­wodowało wymontowanie ze statku masy instrumentów, ale zakończyło się sukcesem. Sieć kabli nadprzewodzących miała swoje jądro w scrithcie, dwadzieścia mil pod północnym biegunem Mapy Marsa. Znaleźli wysoką na dwadzieścia mil centralną kolumnę i pompy chłodzące Mapę Marsa z osłoną ze scrithu. Kompleks na dnie musi być centrum kontrolnym — doszli do wniosku. Natrafili na labirynt ogromnych śluz powietrznych, z których każdą można było przejść po rozwiązaniu zagadki jej budowy. Najlepiej Ukryty poradził sobie i z tym.

Przeszli przez ostatnie drzwi. Za nimi była jasno oświetlona kopuła, wysuszona ziemia z podium pośrodku i zapach, pod wpływem którego Louis odwrócił się szybko i zaczął uciekać, ciągnąc zdezorientowanego Kawaresksenjajoka za cienki nadgar­stek. Śluza zamknęła się, zanim chłopiec zaczął stawiać opór. Louis uderzył go po głowie i biegł dalej. Minęli trzy śluzy, nim się zatrzymali. W końcu dołączył do nich Chmee.

— Droga prowadzi dalej przez skrawek ziemi uprawnej pod sztucznymi słońcami. Zautomatyzowany sprzęt ogrodniczy wysiadł i rośnie już niewiele roślin, ale rozpoznałem je.

— Ja również — powiedział Louis.

— Poznałem zapach. Dość nieprzyjemny.

— Nic nie poczułem! Dlaczego mnie tak ciągnąłeś? Dlaczego mnie uderzyłeś? — krzyknął chłopiec.

— Flup — powiedział Louis. Przyszło mu do głowy, że Kawaresksenjajok jest za młody: zapach drzewa życia nic dla niego nie znaczy.

Tak więc chłopiec został z obcymi. Ale Louis Wu nie wiedział, co się działo dalej w centrum kontrolnym. Wrócił sam do „Igły".


* * *

Sonda nadal znajdowała się na powierzchni Pierścienia, w od­ległości kilku minut świetlnych. Hologramowe okno, jaśniejące na tle czarnego bazaltu na zewnątrz „Igły”, przekazywało widok z kamery sondy: zamglony, teleskopowy obraz gwiazdy trochę mniej aktywnej od Słońca. Najlepiej Ukryty musiał włączyć go, zanim wyszedł.

Kość w ramieniu Harkabeeparolyn zrastała się trochę krzywo; stary przenośny zestaw pierwszej pomocy, należący do Teeli, nie potrafił jej nastawić. Ale zrastała się. Louis bardziej martwił się o stan emocjonalny bibliotekarki.

Wyrwana ze swojego świata, który wkrótce miały ogarnąć płomienie, przeżywała coś, co można było nazwać szokiem kulturowym. Znalazł ją na wodnym łóżku, przyglądającą się powiększonemu słońcu. Skinęła głową, kiedy ją pozdrowił. Nie poruszyła się nawet wiele godzin później. Louis próbował skłonić ją do rozmowy. To nie był dobry pomysł. Starała się zapomnieć swoją przeszłość, wszystko.

Znalazł lepsze wyjście: postanowił naukowo wyjaśnić jej sytua­cję. Znała trochę fizyki. Nie miał dostępu do komputera „Igły” ani urządzeń hologramowych, więc rysował wykresy na ścianach. Dużo wymachiwał rękami. Wydawało się, że Harkabeeparolyn rozumie.

Drugiej nocy po powrocie obudził się i zobaczył ją, jak siedzi ze skrzyżowanymi nogami na wodnym łóżku i obserwuje go w zamyśleniu, trzymając na kolanach laserową latarkę. Napotkał jej szklisty wzrok, potem przewrócił się na drugi bok i zasnął. Obudził się następnego ranka, i co z tego, nieżas.

Tego popołudnia on i Harkabeeparolyn patrzyli, jak ze słońca bucha płomień i sięga coraz dalej, dalej i dalej. Niewiele rozmawiali.

Загрузка...