Znajdował się w wielkiej, odbijającej odgłosy, szklanej butli, w prawie zupełnej ciemności. Przez przezroczyste ściany widać było do połowy rozmontowany, niewyraźny w półmroku statek kosmiczny. Sonda wróciła do klamer w tylnej ścianie ładowni, osiem stóp nad pomalowaną na czarno podłogą. A Louis tkwił w sondzie jak jajko w kieliszku, w otworze, gdzie poprzednio znajdował się filtr deuteru.
Obrócił się, zawisł na rękach i skoczył. Był ledwo żywy ze zmęczenia. Jeszcze ostatnia komplikacja, a potem będzie mógł odpocząć. Bezpieczeństwo znajdowało się po drugiej stronie nieprzenikliwej ściany. Widział płyty antygrawitacyjne…
— Dobrze. — Odezwał się gdzieś spod sufitu głos Najlepiej Ukrytego. — Czy to ekran do czytania? Nie spodziewałem się czegoś tak nieporęcznego. Musiałeś go rozłupać na połowę?
— Tak. — Wcześniej spuścił także jego elementy składowe na podłogę z wysokości ośmiu stóp. Na szczęście, laleczniki sprawnie posługiwały się narzędziami… — Mam nadzieję, że jest tutaj zestaw dysków transferowych.
— Przewidziałem sytuacje awaryjne. Spójrz w lewo… Louis! Z tyłu rozległ się jęk nieziemskiego przerażenia. Louis odwrócił się. W sondzie tkwiła Harkabeeparolyn, tam, gdzie przed chwilą znajdował się on. Ręce zaciskała na karabinie. Zęby miała obnażone. Oczy jej błądziły. Wędrowały w górę, w dół, w lewo, w prawo i nigdzie nie znajdowały ukojenia. Najlepiej Ukryty odezwał się monotonnym głosem:
— Kim jest ta istota, która wtargnęła na mój statek? Czy jest niebezpieczna?
— Nie, uspokój się. To tylko zabłąkana bibliotekarka. Harkabeeparolyn, wracaj.
Jej lament przybrał na sile. Nagle zaczęła zawodzić:
— Znam to miejsce, widziałam je w sali map! To jest port dla statków kosmicznych, poza światem! Luiwu, kim jesteś?
— Wracaj. — rozkazał. Wycelował w nią laserową latarkę.
— Nie! Zniszczyłeś skradzioną własność Biblioteki. Ale jeśli… jeśli świat jest zagrożony, chcę pomóc!
— Jak pomóc, szalona kobieto? Posłuchaj, wróć do Biblioteki, dowiedz się, skąd pochodził eliksir młodości przed Upadkiem Miast. To miejsce, którego szukamy. Jeśli istnieje sposób, by ruszyć ten świat bez wielkich silników, właśnie tam znajdziemy urządzenia sterujące.
Potrząsnęła głową.
— Ja me… Skąd możesz to wiedzieć?
— To ich macierzysta baza. Pro…budowniczowie Pierścienia musieli mieć gdzieś w pobliżu siebie rośliny… Nieżas… Tak się domyślam. Tylko się domyślam. Nieżas, do diabła! — Aż dudniło mu w głowie od naporu myśli. — Nie prosiłem o to. Zostałem porwany!
Harkabeeparolyn wysunęła się z sondy i zeskoczyła na podłogę. Bardzo przypominała Halrloprillalar. Jej surowa, niebieska szata była wilgotna od potu.
— Mogę pomóc. Mogę ci czytać.
— Mamy do tego maszynę.
Podeszła bliżej. Broń opadła, jakby zapomniana.
— Sami to sobie zrobiliśmy, prawda? Moja rasa zabrała światu silniki do naszych statków. Czy mogę to naprawić?
— Louis, ta kobieta nie może wrócić. Dysk transferowy w pierwszej sondzie jest przecież nadajnikiem. Czy ona trzyma w ręce broń? — zapytał Najlepiej Ukryty.
— Harkabeeparolyn, oddaj mi to.
Oddała. Louis niezdarnie chwycił karabin, który wyglądał na dzieło Maszynowych Ludzi.
— Zanieś go do prawego przedniego rogu ładowni. Tam znajduje się nadajnik — powiedział dwugłowy.
— Nie widzę.
— Zamalowałem go. Połóż broń w kącie i cofnij się. Kobieto, zostań na miejscu!
Louis posłuchał. Karabin zniknął. Mężczyzna omal nie przeoczył szybkiego ruchu za ścianą statku, kiedy broń spadła na występ portu kosmicznego. Najlepiej Ukryty umieścił dysk transferowy odbiornik na zewnątrz kadłuba. Louis zdumiał się. W paranoi lalecznika były elementy włoskiego Odrodzenia.
— Dobrze. Teraz… Następny!
Z sondy wychynęła brązowa, kędzierzawa głowa. To był chłopiec z sali map, zupełnie nagi i ociekający wodą. Omal nie runął głową w dół, kiedy próbował rozejrzeć się wokół. Oczy miał wielkie ze zdumienia. Był akurat w odpowiednim wieku, by zetknąć się z magią.
— Najlepiej Ukryty! Wyłącz te dyski! — zawył Louis.
— Już wyłączyłem. Powinienem to zrobić wcześniej. Kto to?
— Dziecko bibliotekarza. Ma sześciosylabowe imię, którego nie mogę sobie przypomnieć.
— Kawaresksenjajok — krzyknął chłopiec, uśmiechając się. — Gdzie jesteśmy, Luiwu? Co tutaj robimy?
— Tylko finagl to wie.
— Louis! Nie chcę tych obcych na moim statku!
— Jeśli myślisz o wyrzuceniu ich w przestrzeń, to poniechaj tego zamiaru. Nie pozwolę skrzywdzić naszych pasażerów.
— Więc muszą zostać w ładowni. I ty także. Sądzę, że to zaplanowałeś, ty razem z Chmee. Nigdy nie powinienem był ufać żadnemu z was.
— Nigdy nie ufałeś.
— Powtórz, proszę.
— Umrzemy tutaj z głodu.
Nastąpiła długa przerwa. Kawaresksenjajok zręcznie skoczył z sondy. On i Harkabeeparolyn zaczęli prowadzić szeptem ożywioną rozmowę.
— Możesz wrócić do swojej celi — zadecydował nagle Najlepiej Ukryty. — Oni zostaną tutaj. Zostawię otwarte łącze transferowe, żebyś mógł ich karmić. Jeszcze wszystko skończy się bardzo dobrze.
— Jak to?
— Dobrze, że przeżyją jacyś mieszkańcy Pierścienia. Mieszkańcy Pierścienia stali zbyt daleko, by słyszeć komunikator Louisa.
— Chyba nie myślisz rezygnować teraz, prawda? To, co jest na tych taśmach, może nas zaprowadzić prosto do magicznego urządzenia transmutacyjnego — powiedział.
— Tak, Louis. A bogactwa map kilku światów mogą znajdować się teraz w rękach Chmee. Odległość ochroni nas przez dwa lub trzy dni, nie więcej. Musimy wkrótce ruszać.
Tubylcy popatrzyli na zbliżającego się Louisa.
— Harkabeeparolyn, pomóż mi przenieść maszynę do czytania — poprosił.
Dziesięć minut później szpule, maszyna i oderwany ekran znalazły się u Najlepiej Ukrytego na pokładzie nawigacyjnym. Harkabeeparolyn i Kawaresksenjajok oczekiwali na następne rozkazy.
— Będziecie musieli zostać tutaj na trochę — poinformował ich Louis. — Nie wiem, co się jeszcze wydarzy. Przyślę wam jedzenie i pościel. Zaufajcie mi. — Czuł, że na twarzy ma wypisane poczucie winy, kiedy odwrócił się szybko i poszedł w róg ładowni.
Chwilę później był z powrotem w swojej celi… skafander ciśnieniowy, kamizelka i wszystko.
Louis rozebrał się i zamówił domową piżamę. Od razu poczuł się lepiej. Był zmęczony, ale należało zaopatrzyć Harkabeeparolyn i Kawaresksenjajoka. Kuchnia nie mogła dać mu kocy. Zamówił cztery obszerne poncho z kapturami i przesłał je przez dyski transferowe.
Sięgnął do swojej pamięci. Co lubiła jeść Halrloprillalar? Była wszystkożerna, ale wolała świeże jedzenie. Wybrał dania dla swoich gości. Przez ścianę obserwował ich powątpiewające miny, kiedy badali potrawy, które im posłał.
Zamówił orzechy i markowego burgunda dla siebie. Chrupiąc i sącząc wino, włączył pole do spania, opadł na nie i wyciągnął się w stanie nieważkości, żeby pomyśleć. Budynek Lyar zapłaci za jego bandycki czyn. Czy Harkabeeparolyn zostawiła w Bibliotece materiał nadprzewodzący, żeby wyrównać szkody? Nawet tego nie wiedział. Co teraz robi Valavirgiilin? Boi się o swój gatunek, boi się o cały świat i nic nie może zrobić, a wszystko przez kurtuazję Louisa Wu. Kobieta i chłopiec w ładowni muszą być równie wystraszeni… i gdyby Louis Wu umarł w ciągu następnych kilku godzin, nie przeżyliby go długo. Wszystko to było częścią ceny. Jego życie również wisiało na włosku.
Pierwszy krok: wnieść laserową latarkę na pokład „Igły". Wykonane. Drugi krok: Czy można przesunąć Pierścień na dawne miejsce? W ciągu kilku godzin mógł udowodnić, że to niemożliwe. Wszystko zależało od magnetycznych właściwości scrithu.
Jeśli nie można uratować Pierścienia, trzeba odlecieć. Jeśli Pierścień można uratować, to…
Trzeci krok: Podjąć decyzję. Czy Chmee i Louis mogą wrócić do poznanego kosmosu. Jeśli nie, to… Czwarty krok: Bunt.
Powinien zostawić skrawek materiału nadprzewodzącego w Budynku Lyar. Powinien przypomnieć Najlepiej Ukrytemu, by wyłączył dyski transferowe sondy. Faktem było, że ostatnio Louis Wu podjął kilka kiepskich decyzji. Dręczyło go to. Następne kroki miały być niezwykle ważne. Ale na razie ukradnie kilka godzin snu… do kompletu z innymi kradzieżami.
Głosy, przytłumione. Louis poruszył się, obrócił w stanie nieważkości i rozejrzał. Za ścianą rufową Harkabeeparolyn i Kawaresksenjajok prowadzili ożywioną rozmowę z sufitem. Brzmiało to jak szwargot. Nie miał przy sobie komunikatora. Inżynierowie wskazywali na prostokątny hologram dryfujący na zewnątrz kadłuba i zasłaniający część portu kosmicznego.
Przez to „okno” Louis widział zalany światłem słonecznym podwórzec szarego zamku z kamienia. Ogromne ilości grubo ciosanych kamieni, mnóstwo kątów prostych. Jedynymi oknami były pionowe szczeliny dla łuczników. Po jednej ze ścian piął się jakiś gatunek bluszczu. Bujnego, bladożółtego bluszczu ze szkarłatnymi żyłkami.
Louis zeskoczył z pola. Lalecznik siedział na swojej ławce na pokładzie nawigacyjnym. Dzisiaj jego grzywa roztaczała fosforyzujący blask. Odwrócił jedną głowę na powitanie.
— Mam nadzieję, że odpocząłeś? — zagadnął.
— Tak, potrzebowałem tego. Jakieś postępy?
— Udało mi się naprawić maszynę do czytania. Komputer „Igły” nie zna języka Inżynierów na tyle, by odczytać taśmy z dziedziny fizyki. Chcę zgromadzić słownictwo, rozmawiając z tubylcami.
— Ile to potrwa? Mam parę pytań na temat konstrukcji Pierścienia. — Czy podłoże Pierścienia, całe sześćset milionów mil kwadratowych, można by wykorzystać do skorygowania jego pozycji elektromagnetycznie? Gdyby to wiedział na pewno!
— Przypuszczam, że dziesięć do dwudziestu godzin. Wszyscy musimy od czasu do czasu spać.
Zbyt długo — pomyślał Louis, zważywszy na zbliżającą się ekipę remontową. Niedobrze.
— Skąd pochodzi ten obraz? Z lądownika? — spytał.
— Tak.
— Możemy przesłać Chmee wiadomość?
— Nie.
— Dlaczego? Przecież musi mieć przy sobie komunikator.
— Popełniłem błąd, wyłączając koercyjnie jego komunikator. Chmee nie ma go przy sobie.
— Co się stało? — zapytał Louis. — Co on robi w średniowiecznym zamku?
— To było dwadzieścia godzin po tym, jak Chmee dotarł do Mapy Kzinu. Opowiadałem ci, jak wykonał swój lot zwiadowczy, jak pozwolił samolotom kzinów atakować siebie, jak wylądował na wielkim statku i czekał, podczas gdy oni kontynuowali atak. Trwał to jeszcze sześć godzin, zanim Chmee wystartował i odleciał. Chciałbym zrozumieć, co miał nadzieję osiągnąć — powiedział Najlepiej Ukryty.
— Ja również nie wiem, naprawdę. Mów dalej.
— Samoloty leciały za nim przez jakiś czas, a potem zawróciły. Chmee kontynuował poszukiwania. Znalazł pustkowie z małym, otoczonym murami, kamiennym zamkiem na najwyższym wzniesieniu. Wylądował na dziedzińcu. Został, oczywiście, zaatakowany, ale obrońcy nie mieli nic, oprócz mieczy, łuków i tym podobnych rzeczy. Kiedy zbliżyli się do lądownika, strzelił do nich z działa obezwładniającego. Potem…
— Zaczekaj.
Jakiś kzin wypadł na czworakach z jednej z hakowatych bram i puścił się straceńczym biegiem przez szare kamienie brukowe w stronę lądownika. To musiał być Chmee; miał na sobie strój ochronny. Z oka sterczała mu strzała, długa, drewniana strzała z cienkimi jak papier lotkami.
Inni kzinowie biegli za nim, wymachując mieczami i maczugami. Ze szczelin okiennych sypały się strzały i odbijały od stroju ochronnego. Kiedy Chmee dotarł do lądownika, z jednego z okien wystrzeliła nić światła. Laserowa wiązka skrzesała iskry o kamienne płyty dziedzińca, a potem skoncentrowała się na lądowniku. Chmee zniknął. Wiązka po chwili zgasła, a szczelinowe okno eksplodowało czerwonymi i białymi płomieniami.
— Nieostrożnie — mruknął Najlepiej Ukryty — dawać taką broń wrogom! — Drugimi ustami delikatnie zaczął manipulować przy tablicy kontrolnej. Przełączył obraz na wewnętrzną kamerę. Louis zobaczył, że Chmee zamyka śluzę powietrzną, potem, słaniając się, idzie w kierunku koi autolekarza, ściągając z siebie strój ochronny i rzucając go po drodze na podłogę. Unosi pokrywę autolekarza i opada na koję z przeciętą nogą.
— Nieżas! Nie włączył monitorów! Najlepiej Ukryty, musimy mu pomóc.
— Jak? Gdybyś próbował dotrzeć do niego przez dyski transferowe, nagrzałbyś się do temperatury syntezy jądrowej. Między twoją szybkością a szybkością lądownika…
— Tak. — Ocean Wielki znajdował się trzydzieści pięć stopni za hakiem Pierścienia. Różnica energii kinetycznej wystarczyłaby do wysadzenia w powietrze miasta, Nie było jak pomóc.
Chmee leżał krwawiąc. Nagle krzyknął. Przekręcił się na bok. Grubymi palcami pogmerał przy klawiaturze autolekarza. Uniósł się, wyciągnął rękę i zamknął pokrywę.
— Nieźle — powiedział Louis. Strzała weszła w oczodół pod ostrym kątem. Mogła ominąć tkankę mózgową… albo nie. — Masz rację, był nieostrożny. W porządku, mów dalej.
— Chmee użył działa obezwładniającego, żeby unieszkodliwić wszystkich w zamku. Następnie przez trzy godziny ładował nieprzytomnych kzinów na platformy repulsyjne i wynosił ich na zewnątrz. Zaryglował bramy. Potem wszedł do zamku. Przez dziewięć godzin nie widziałem go. Dlaczego się szczerzysz?
— Nie wyniósł na zewnątrz żadnych samic, prawda?
— Nie. Chyba rozumiem.
— Miał, nieżas, szczęście, że w porę założył strój ochronny. Cięcie w nogę otrzymał, zanim zdążył to zrobić.
— Wygląda na to, że Chmee nie stanowi dla mnie zagrożenia. Będzie w autolekarzu dwadzieścia do czterdziestu godzin — ocenił Louis. Decyzja należała teraz wyłącznie do niego.
— Jest coś — powiedział — co powinniśmy omówić z kzinem, ale domyślam się, że nie da się tego zrobić. Najlepiej Ukryty, proszę, nagraj tę rozmowę. Wyślij ją pętlą do lądownika. Chcę, żeby Chmee ją usłyszał, kiedy się obudzi.
Lalecznik sięgnął za siebie; wydawało się, że żuje pulpit sterowniczy.
— Zrobione. Co takiego mamy omówić?
— Chmee i ja nie mogliśmy uwierzyć, że zabierzesz nas z powrotem do poznanego kosmosu. Albo że w ogóle możesz to zrobić.
Lalecznik przyjrzał mu się badawczo z dwóch kierunków. Płaskie głowy odsunęły się od siebie na maksymalną odległość, by lepiej przypatrzyć się swojemu wątpliwemu sojusznikowi i potencjalnemu wrogowi.
— Dlaczego miałbym was nie zabrać, Louis? — zapytał.
— Po pierwsze, wiemy zbyt dużo. Po drugie, nie masz powodu, by wracać na jakikolwiek świat w poznanej części kosmosu. Z magicznym transmutatorem czy bez niego, miejscem, gdzie chcesz się znaleźć, jest Flota Światów.
Mięśnie tylnej kończyny lalecznika napięły się niespokojnie. (Tą właśnie nogą walczyły laleczniki: odwrócić się tyłem do wroga, wycelować z szeroko rozstawionymi oczami, kopnąć).
— Czy to byłoby tak źle? — zapytał.
— Byłoby lepiej, niż zostać tutaj — przyznał Louis. — Co zamierzałeś?
— Możemy wam urządzić bardzo przyjemne życie. Wiesz, że mamy lekarstwo na długowieczność przeznaczone dla kzinów. Możemy również dostarczyć ci utrwalacz. W „Igle” jest miejsce dla samic ludzi i kzinów, zresztą mamy na pokładzie kobietę z rasy Inżynierów. Podróżowalibyście przy włączonym polu statycznym, więc tłok nie byłby problemem. Moglibyście osiedlić się na jednej z czterech rolniczych planet Floty. Faktycznie mielibyście ją na własność.
— A gdyby znudziło mi się wiejskie życie?
— Nonsens. Miałbyś dostęp do bibliotek naszej macierzystej planety. Dostęp do wiedzy, która zdumiewa ludzkość, odkąd się ujawniliśmy! Flota porusza się prawie z prędkością światła, żeby w końcu dotrzeć do Obłoków Magellana. Z nami uciekłbyś przed wybuchem jądra Galaktyki. Możliwe, że byłbyś nam potrzebny, by badać… interesujące obszary, które znajdą się na naszej drodze.
— Masz na myśli niebezpieczne.
— A co innego mógłbym mieć na myśli?
Louis odczuwał pokusę większą, niż mógł przypuszczać. Jak Chmee przyjąłby taką ofertę? Odłożenie zemsty? Szansa zniszczenia macierzystej planety lalecznika w bliżej nie określonej przyszłości? A może zwykłe tchórzostwo?
— Czy warunkiem tej propozycji jest znalezienie magicznego transmutatora? — zapytał.
— Nie. Wasze talenty są potrzebne niezależnie od tego. Jednakże… każda obietnica, jaką teraz złożę, byłaby łatwiejsza do zrealizowania pod rządami Eksperymentalistów. Konserwatyści mogą nie docenić twojej wartości, nie mówiąc o Chmee.
Ładnie powiedziane — przyznał Louis.
— Jeśli mówimy o Chmee… — rzekł głośno.
— Kzin zdezerterował, ale moja oferta dotyczy również jego.
Znalazł samice kzinów, które może uratować. Może ty go przekonasz.
— Kto wie?!
— A poza tym, może zobaczycie jeszcze swoje światy. Za tysiąc lat w poznanym kosmosie zapomną o lalecznikach. Dla was minie zaledwie kilka dekad, kiedy będziecie pędzili razem z Flotą z szybkością podświetlną.
— Potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć. Powiem o tym Chmee, kiedy będę miał okazję. — Louis zerknął za siebie. Inżynierowie patrzyli na niego. Szkoda, że nie mógł się z nimi naradzić, gdyż decydował również o ich losie. Ale zadecydował.
— Oto, co chciałbym zrobić teraz — powiedział. — Dotrzeć do Oceanu Wielkiego. Moglibyśmy przelecieć przez Pięść Boga i dalej na tyle wolno, żeby…
— Nie mam zamiaru ruszać „Igły". Mogą nam grozić niebezpieczeństwa większe od obrony przeciwmeteorytowej, a z pewnością ona już wystarczy.
— Założę się, że jestem w stanie zmienić twoją decyzję. Pamiętasz, jak znaleźliśmy sprzęt do windowania silników Bussarda na krawędź? Spójrz teraz na ten sprzęt.
Przez chwilę lalecznik trwał w bezruchu. Następnie odwrócił się i zniknął za matową ścianą swojej prywatnej kabiny. To powinno zatrzymać go na dłużej.
Tymczasem Louis Wu podszedł do stosu porzuconych ubrań i ekwipunku. Wyjął latarkę laserową z kieszeni kamizelki. Krok czwarty: atak. Szkoda, że jego autolekarz znajdował się w lądowniku, sto milionów mil stąd. Mógł go wkrótce potrzebować.
Na zewnętrznej stronie kadłuba „Igły” znajdowała się, oczywiście, osłona przeciwodblaskowa. Każdy statek ją miał, przynajmniej na oknach. Pod wpływem zbyt dużej ilości światła osłona zmieniała się w lustro i ratowała wzrok pilota. Zatrzymywała rozbłyski słoneczne i światło laserowe. Jeśli Najlepiej Ukryty umieścił między sobą a swoją więzioną załogą nieprzenikliwe ściany, z pewnością pokrył również osłoną cały pokład nawigacyjny.
A co z podłogą?
Louis uklęknął. Silnik napędu nadprzestrzennego zajmował całą długość statku; miał kolor brązu, z domieszką miedzi i metalu używanego do budowy kadłubów. Maszyneria laleczników wyglądała jak lekko nadtopiona. Louis skierował na nią laserową latarkę i wystrzelił przez przezroczystą podłogę.
Światło odbiło się od powierzchni brązu. Uniosły się opary metalu. Następnie stopiony metal zaczął płynąć. Louis przytrzymał wiązkę, żeby wniknęła głęboko, a potem zatoczył nią koło, paląc i topiąc wszystko, co wyglądało interesująco. Szkoda, że nigdy nie przestudiował budowy napędu nadprzestrzennego.
Laser rozgrzał się w jego dłoni. Człowiek pracował przez kilka minut. Przesunął wiązkę na jedno z sześciu zamocowań, które podtrzymywały silnik w komorze próżniowej. Nie stopiło się; zmiękło i opadło. Zaatakował następne. Wielka masa silnika obwisła i skręciła się. Wąski promień błysnął, jak w stroboskopie, i zgasł. Wyczerpała się bateria. Louis odrzucił latarkę, pamiętając, że lalecznik może mu ją zdetonować w dłoni.
Przeszedł do przedniej ściany swojej klatki. Lalecznika nie było widać, ale Louis usłyszał jakby odgłosy agonii organów parowych. Najlepiej Ukryty przytruchtał zza matowej zielonej ściany i stanął naprzeciwko buntownika. Mięśnie drżały mu pod skórą.
— Zastanówmy się wspólnie — powiedział Louis Wu.
Lalecznik bez pośpiechu wsadził obie głowy pod przednie nogi i zwinął się w kłębek.