Tuż poniżej grubej talii Budynku Lyar znajdowało się coś, co wyglądało na połączenie sali audiencyjnej i sypialni. Ogromne, koliste łoże z baldachimem, kanapy i fotele wokół małych i dużych stołów, ściana widokowa wychodząca na bliższy koniec mrocznej farmy, barek przystosowany do serwowania dużego wyboru trunków. Ten wybór należał do przeszłości. Laliskareerlyar nalała płynu z kryształowej karafki do pucharu z dwoma uchami, pociągnęła łyk i podała Louisowi.
— Udzielasz tutaj audiencji? — zapytał Louis.
— Coś w tym rodzaju. Rodzinne zebrania. — Uśmiechnęła się. Orgie? Bardzo prawdopodobne, jeśli rishathra była tym, co utrzymywało razem rodzinę Lyar. Rodzinę, dla której nadeszły ciężkie czasy. Louis łyknął z pucharu i poczuł smak koktajlu z nektaru i paliwa. Dzielenie się kielichami i naczyniami… czy krył się za tym strach przed trucizną? Ale ona robiła to tak naturalnie. A na Pierścieniu nie było chorób.
— To, co dla nas uczyniłeś, poprawi nasz status i finanse — oznajmiła Laliskareerlyar. — Proś.
— Muszę dostać się do Biblioteki i przekonać ludzi, którzy nią rządzą, żeby mi dali wolny dostęp do całej wiedzy.
— To bardzo kosztowne.
— Więc nie niemożliwe? To dobrze. Uśmiechnęła się.
— Zbyt kosztowne. Stosunki między domami są skomplikowane. Dziesiątka zarządza turystyką…
— Dziesiątka?
— Dziesięć dużych budynków, Luiwu, najpotężniejszych spośród nas. Dziewięć nadal ma światło i kondensatory wody. Wspólnie wybudowały most do Wzgórza Nieba. Cóż, rządzą turystyką i handlem, i płacą mniejszym budynkom za udzielanie gościny obcym; za korzystanie z publicznych miejsc; za imprezy w prywatnych domach. Zawierają wszelkie umowy z innymi rasami, na przykład z Maszynowymi Ludźmi w sprawie pompowania wody. Płacimy Dziesiątce za wodę i za specjalne koncesje. Twoje pozwolenie byłoby bardzo szczególne… chociaż Biblioteka otrzymuje od nas ogólną opłatę za edukacje.
— Biblioteka należy do Dziesiątki?
— Tak. Luiwu, nie mamy pieniędzy. Czy istnieje szansa, żebyś coś zrobił dla tej instytucji? Może twoje badania na coś by im się przydały.
— To możliwe.
— Zwróciliby część opłaty w zamian za twoją usługę. Może nawet więcej, niż dalibyśmy. Ale nie mamy pieniędzy. Sprzedałbyś im swoją świetlną broń albo maszynę, która mówi za ciebie?
— Myślę, że lepiej nie.
— Jesteś w stanie naprawić więcej kondensatorów wody?
— Może. Czy nie powiedziałaś, że jeden budynek z Dziesiątki nie ma czynnego kondensatora? Wiec dlaczego jest jednym z Dziesiątki?
— Budynek Orlry należy do Dziesiątki od czasu Upadku Miast. Tradycja.
— Czym był wcześniej?
— Magazynem broni. — Zignorowała rechot Louisa. — Mają zamiłowanie do broni. Twój miotacz światła…
— Bałbym się go oddać. Ale może zechcą, bym naprawił ich kondensator wody?
— Dowiem się, jakiej zapłaty żądają za wpuszczenie cię do Budynku Orlry.
— Żartujesz.
— Nie. Musisz być pilnowany, żebyś nic nie wyniósł. Płaci się za obejrzenie starożytnej broni, a dodatkowo, jeśli ma odbyć się demonstracja jej działania. Gdybyś zobaczył tamtejszą pracownię konserwacyjną, mógłbyś poznać ich słabe strony. Zapytam. — Wstała. — Rishathra?
Louis trochę się tego spodziewał, a jego wahania nie spowodował dziwny wygląd Laliskareerlyar. Wywołał je strach przed zdjęciem stroju ochronnego i odłożeniem ekwipunku. Przypomniał sobie stary rysunek króla dumającego na tronie. „Jestem paranoikiem. Ale czy w wystarczającym stopniu?”
Miał jednak poważne zaległości w spaniu! Będzie musiał, po prostu, zaufać Lyarom.
— Dobrze — powiedział. Zaczął ściągać ubiór ochronny.
Wiek osobliwie potraktował Laliskareerlyar. Louis znał starożytną literaturę, sztuki i powieści z czasów, gdy nie istniał utrwalacz. Wiek czynił ludzi niedołężnymi… ale ta kobieta nie była niedołężna. Miała obwisłą skórę i ciało nie tak giętkie jak on. Lecz przejawiała niewyczerpane zainteresowanie miłością i odmiennością ciała i reakcji mężczyzny z innej rasy.
Minęło dużo czasu, zanim zasnął. Błagał ją, by nie pytała o plastykową płytkę pod włosami. Żałował, że mu o tym przypomniała. Najlepiej Ukryty miał działający droud… a on nienawidził się za to, że go pragnie.
Obudził się przed zapadnięciem nocy. Łóżko podskoczyło dwa razy, a Louis zamrugał oczami i przekręcił się. Znalazł się twarzą w twarz z Laliskareerlyar i mężczyzną z rasy Inżynierów, którego również naznaczył wiek.
Laliskareerlyar przedstawiła go jako Fortaralisplyara, swojego oficjalnego partnera i gospodarza Louisa. Podziękował gościowi za naprawienie starej maszynerii budynku. Kolacja już czekała na jednym ze stołów i Louis został zaproszony do dużej miski gulaszu, zbyt mdłego jak na jego gust. Zjadł go jednak.
— Budynek Orlry żąda więcej, niż mamy — powiedział Fortaralisplyar. — Kupiliśmy dla ciebie prawo wejścia do trzech sąsiadujących z naszym domów. Jeśli uda ci się naprawić chociaż jeden z kondensatorów wody, możemy zaprowadzić cię do Orlry. Czy to cię zadowala?
— Całkowicie. Potrzebuję maszyn, które nie działają od tysiąca stu lat i w których nic nie ruszano.
— Moja partnerka powiedziała mi o tym.
Louis zostawił ich samych, kiedy zapadła ciemność. Zaprosili go wprawdzie do siebie, a łoże było wystarczająco obszerne, by pomieścić troje, ale Louis wyspał się już i zaczął odczuwać niepokój.
Wielki budynek przypominał grobowiec. Z górnych pięter przybysz wypatrywał jakiegoś ruchu w labiryncie mostów. Nie zobaczył nikogo, oprócz paru wielkookich Nocnych Łowców. Jeśli Inżynierowie przesypiali dziesięć 2 trzydziestu godzin, mogło to równie dobrze wypadać w okresie ciemności. Był ciekaw, czy w oświetlonych budynkach też wszyscy śpią.
— Wzywam Najlepiej Ukrytego — powiedział.
— Tak, Louis. Musimy używać tłumacza?
— Nie ma potrzeby, jesteśmy sami. Przebywam w latającym mieście. Dostanie się do Biblioteki zajmie mi dzień lub dwa. Chyba jestem tutaj uwięziony. Moja uprząż nie działa.
— Chmee nadal nie odpowiada. Louis westchnął.
— Co jeszcze nowego?
— Za dwa dni moja pierwsza sonda zakończy okrążanie krawędzi. Mogę ją wysłać do latającego miasta. Chcesz, żebym negocjował bezpośrednio z mieszkańcami? Jesteśmy w tym dobrzy. Przynajmniej mogę uwiarygodnić twoją historyjkę.
— Zawiadomię cię. Co z dyszami korygującymi? Znalazłeś jeszcze jakieś?
— Nie. Z tych, o których wiesz, działają wszystkie dwadzieścia jeden. Widzisz je?
— Stąd nie. Najlepiej Ukryty! Możesz dowiedzieć się czegoś o fizycznych właściwościach scrithu, materiału, z którego skonstruowano Pierścień? Wytrzymałość, elastyczność, właściwości magnetyczne…
— Pracowałem nad tym. Krawędź jest dostępna dla moich instrumentów. Scrith jest znacznie gęstszy od ołowiu. Podłoże ze scrithu ma na Pierścieniu prawdopodobnie mniej niż sto stóp grubości. Pokażę ci dane, gdy wrócisz.
— Dobrze.
— Louis, mogę ci zapewnić transport, w razie potrzeby. Byłoby jednak łatwiej, gdybym mógł posłać Chmee.
— Świetnie! Jaki transport?
— Będziesz musiał zaczekać na sondę. Wtedy dam ci następne instrukcje.
Jeszcze przez chwilę po wyłączeniu się Najlepiej Ukrytego Louis patrzył na opustoszałe miasto. Czuł się przygnębiony. Samotny w zrujnowanym budynku zrujnowanego miasta, bez drouda…
Jakiś głos odezwał się za jego plecami:
— Powiedziałeś mojej pani, że nie jesteś stworzeniem nocnym.
— Cześć, Mar Korssil. Używamy elektrycznego oświetlenia. Niektórzy z nas funkcjonują w dziwnych godzinach. Zresztą jestem przyzwyczajony do krótszego dnia — Louis odwrócił się.
Wielkooka kobieta nie celowała do niego z karabinu.
— W ciągu ostatnich falanów dzień zmieniał długość. To niepokojące.
— Tak.
— Z kim rozmawiałeś?
— Z dwugłowym potworem.
Mar Korssil odeszła. Może się obraziła. Louis Wu został przy oknie, na zasadzie wolnych skojarzeń przywołując wspomnienia z długiego i pełnego wydarzeń życia. Porzucił nadzieję na powrót do poznanego kosmosu. Zrezygnował z drouda. Może nadszedł czas, by zrezygnować… z czegoś więcej.
***
Budynek Chkar był płytą z lanego kamienia pokrytą balkonami. Eksplozje pokiereszowały jedną jego stronę, obnażając miejscami metalowy szkielet. Kondensator wody był rynną wzdłuż szczytu, lekko pochyloną. Dawny wybuch zasłał odłamkami metalu znajdującą się niżej maszynerię. Louis nie oczekiwał, że naprawa się uda, i miał rację.
— To moja wina — oświadczyła Laliskareerlyar. — Zapomniałam, że Budynek Chkar walczył z Orlry dwa tysiące falanów temu.
Budynek Panth przypominał cebulę stojącą na czubku. Louis domyślił się, że pierwotnie służył jako klub odnowy; rozpoznał baseny, zdroje, sauny, stoły do masażu, salę gimnastyczną. Wydawało się, że jest tu dużo wody. I ten słaby, jakby znajomy zapach, który pobudził jego wspomnienia…
Panth również walczył z Orlry. Pozostały po tym wyrwy. Łysy, młody mężczyzna o imieniu Arrivercompanth przysięgał, że kondensator wody nie został uszkodzony. Louis znalazł w maszynerii ślady pyłu, a nad nimi styki. Kiedy skończył naprawę, na zaokrąglonym dachu zaczęły się formować krople wody i spływać do rynny.
Były pewne kłopoty z zapłatą. Arrivercompanth i jego ludzie chcieli zaoferować rishathrę i obietnice. (I wtedy Ziemianin rozpoznał zapach, który drażnił mu powonienie i pamięć. Znajdował się w domu o złej reputacji i gdzieś tutaj były wampiry.) Laliskareerlyar domagała się gotówki od razu. Louis próbował śledzić spór. Wywnioskował, że Dziesiątka będzie nieszczęśliwa, kiedy Panth przestanie kupować wodę, i aż nadto szczęśliwa, mogąc nałożyć nań grzywnę za oszustwo. Arrivercompanth zapłacił.
Gisk stanowił w okresie Upadku Miast coś w rodzaju kondominium. Był w połowie pustym sześcianem z szybem wentylacyjnym biegnącym przez środek. Sądząc po zapachu, Gisk przesadnie ograniczał zużycie wody. Louis nauczył się już wyglądu maszynerii do kondensacji wody. Szybko dokonał napraw, które okazały się skuteczne. Giskowie zapłacili od razu. Padli Laliskareerlyar do stóp, by wyrazić wdzięczność… ignorując jej operującego narzędziami sługę. No cóż, trudno.
Fortaralisplyar był zachwycony. Wepchnął dwie garści metalowych monet do kamizelki swojego gościa i wyjaśnił zawiłą etykietę przekupstwa. Język, którego zadaniem było ratowanie pozorów, forsował jego komunikator do granic możliwości.
— Jeśli masz wątpliwości, nie rób tego — powiedział mu Fortaralisplyar. — Pójdę z tobą jutro do Budynku Orlry. Pozwól, że ja się potarguję.
Budynek Orlry znajdował się po lewej stronie miasta. Louis i Fortaralisplyar nie spieszyli się, zwiedzając po drodze co ciekawsze obiekty i idąc po najwyżej położonych rampach, ze względu na lepszy widok. Fortaralisplyar był dumny ze swojego miasta.
— Trochę cywilizacji pozostało nawet po Upadku — powiedział. Wskazał na Rylo, budynek, który był zamkiem imperatora. Piękny, ale pokiereszowany. Imperator próbował ogłosić miasto swoim mniej więcej w tym czasie, kiedy zbudowano Budynek Orlry. Żłobiona kolumna w kształcie greckich filarów, która nie podtrzymywała niczego oprócz samej siebie, to Chank, dawne centrum handlowe. Bez zapasów Chank — z targów, restauracji, domów towarowych z odzieżą i pościelą, a nawet sklepów z zabawkami — przeznaczonych na handel z Maszynowymi Ludźmi — miasto zginęłoby już dawno. Od sutereny Budynku Chank powietrzna droga wiła się do Wzgórza Nieba.
Budynek Orlry był dyskiem o grubości czterdziestu stóp i szerokości dziesięć razy większej, zbudowanym według przepisu na placek. Masywna wieża na jednym krańcu, ze stanowiskami armatnimi, platformami, balustradami i żurawiem masztowym, przypominała Louisowi mostek wielkiego statku… wojennego.
Droga do Orlry była szeroka, ale tylko jedna, podobnie jak wejście do budynku. Wzdłuż górnej krawędzi widniały setki małych występów. Louis domyślił się, że to kamery albo inne czujniki i że nie działają. Okna wybito w Orlry dopiero po wzniesieniu budynku. Szyby były kiepsko dopasowane.
Fortaralisplyar był ubrany w żółto-szkarłatną szatę z czegoś, co wyglądało na włókno roślinne: szorstkie, według standardów przybysza, ale okazałe z pewnej odległości. Louis wszedł za nim do Orlry, do dużej sali recepcyjnej. Światło w środku migotało: dziesiątki alkoholowych lamp paliło się pod sufitem.
Jedenaścioro przedstawicieli rasy Inżynierów obojga płci czekało na niecodziennego gościa. Ubrani byli niemal identycznie, w luźne spodnie z mankietami i jaskrawo kolorowe peleryny, o brzegach przyciętych niesymetrycznie, w wyszukany sposób. Symbole rangi? Białowłosy mężczyzna, który podszedł do nich z powitalnym uśmiechem, miał na sobie pelerynę skrojoną wytworniej niż inne, a do tego nosił broń. Przemówił do Fortaralisplyara:
— Musiałem sam go zobaczyć, tę istotę, która może dać nam wodę z maszynerii zepsutej od pięciu tysięcy falanów. — Pistolet w zniszczonym plastykowym futerale był mały, o prostych liniach, i nie mógł przydać Filistranorlry'owi wojowniczego wyglądu. Drobne rysy wodza odzwierciedlały żywą ciekawość, kiedy przyglądał się obcemu. — Wydaje się dość niezwykły, ale… cóż. Zapłaciliście. Zobaczymy. — Skinął na żołnierzy.
Przeszukali Fortaralisplyara i Louisa. Znaleźli laserową latarkę, wypróbowali ją i oddali. Komunikator wprawił ich w zakłopotanie, dopóki właściciel nie wyjaśnił:
— To mówi za mnie. Filistranorlry podskoczył.
— Rzeczywiście! Sprzedasz go? — Zwracał się do Fortaralisplyara, który odpowiedział:
— Nie należy do mnie.
— Byłbym bez niego niemy — powiedział Louis, Wydawało się, że pan Orlry przyjął to do wiadomości.
Kondensator wody był wgłębieniem pośrodku szerokiego dachu Budynku Orlry. Znajdujące się pod nim szyby konserwacyjne były zbyt wąskie dla Louisa. Nie zmieściłby się, nawet gdyby zdjął strój ochronny, a nie miał zamiaru tego robić.
— Kto wykonuje dla was naprawy? Myszy?
— Wiszący Ludzie — odparł Filistranorlry. — Musimy korzystać z ich usług. Budynek Chilb miał ich przysłać. Widzisz jakieś inne problemy?
— Tak. — Do tej pory dość dobrze poznał maszynerię; naprawił ją w trzech budynkach, a nie udało mu się w czwartym. Zobaczył coś, co powinno być parą styków. Szukał pod nimi pyłu, ale nie znalazł. — Czy próbowano to wcześniej naprawiać?
— Przypuszczam, że tak. Skąd możemy wiedzieć, po pięciu tysiącach falanów?
— Zaczekamy na fachowców. Mam nadzieję, że potrafią wykonywać polecenia. — Nieżas! Ktoś nieżyjący od dawna zrobił porządki, zdmuchując ścieżynki kurzu, które stanowiły dla niego wskazówkę. Ale Louis był pewien, że mógłby włożyć tam rękę…
— Czy chciałbyś zwiedzić nasze muzeum — zapytał Filistranorlry. — Kupiłeś sobie do tego prawo.
Louis nigdy nie był ekspertem od broni. W narzędziach do zabijania, umieszczonych w szklanych skrzynkach i za szklanymi ścianami, rozpoznał kilka zasad działania, jeśli nie kształtów. Większość z nich miotała pociski albo materiały wybuchowe lub obie rzeczy jednocześnie. Niektóre wyrzucały sznury drobnych kul, które eksplodowały w ciele wroga jak małe petardy. Było parę masywnych i nieporęcznych laserów. Kiedyś musiały być zamontowane na ciągnikach albo latających platformach, ale te wyszły z użycia.
Jeden z Inżynierów przybył z kilkoma robotnikami. Wiszący Ludzie sięgali Louisowi do żeber. Ich głowy wydawały się za duże w stosunku do ciał; palce stóp były długie i chwytne, a ręce niemal szorowały po podłodze.
— To prawdopodobnie strata czasu — powiedział jeden z nich.
— Zrób to dobrze, a i tak otrzymasz zapłatę — odparł Louis. Mały człowieczek uśmiechnął się szyderczo.
Mieli na sobie togi bez rękawów, pełne kieszeni obciążonych narzędziami. Kiedy zbliżyli się do nich żołnierze, Wiszący Ludzie zrzucili togi i zostawili je do przeszukania. Może nie lubili, gdy ich dotykano.
Tacy mali. Louis szepnął do Fortaralisplyara.
— Czy twoja rasa uprawia z nimi rishathrę? Inżynier zachichotał.
— Tak, ale ostrożnie.
Wiszący Ludzie stłoczyli się wokół Louisa Wu, zaglądając do tunelu, kiedy wsunął tam rękę. Nałożył przedtem izolacyjne rękawice, które pożyczył od Mar Korssil.
— Tak wyglądają styki. Zawiążcie pasek materiału w ten sposób… i tak. Powinniście znaleźć sześć par styków. Pod nimi mogą być ślady kurzu.
Kiedy zniknęli za zakrętem tunelu, odezwał się do panów Orlry i Lyar:
— Jeśli popełnią błąd, nigdy się o tym nie dowiemy. Szkoda, że nie możemy sprawdzić ich pracy. — Ale nie wspomniał o swojej drugiej obawie.
Wiszący Ludzie w końcu wyszli. Wszyscy zgromadzili się teraz na dachu: oni, żołnierze, panowie i Louis Wu. Patrzyli, jak tworzy się para, skrapla się i spływa do zagłębienia w dachu. A sześciu Wiszących wiedziało już, jak naprawiać kondensatory wody paskami czarnego materiału.
— Chcę kupić ten czarny materiał — powiedział Filistranorlry. Mali robotnicy i ich majster z rasy Inżynierów zniknęli w klatce schodowej. Filistranorlry z dziesięcioma żołnierzami odciął Louisowi i Fortaralisplyarowi drogę ucieczki…
— Nie zamierzam sprzedawać — oświadczył Louis.
— Zatrzymamy cię tutaj, dopóki, mam nadzieję, nie przekonamy do sprzedaży. Jeśli cię przyciśniemy, sprzedasz również mówiące pudełko — powiedział siwowłosy żołnierz.
Louis trochę się tego spodziewał.
— Fortaralisplyar, czy Orlry zatrzymaliby ciebie siłą? Pan Lyar patrzył panu Orlry w oczy, kiedy mówił:
— Nie, Louis. Powstałyby bardzo nieprzyjemne komplikacje. Mniejsze budynki przyłączyłyby się, żeby mnie uwolnić. Dziesiątka stałaby się raczej Dziewiątką, niż naraziła na bojkot gości.
Filistranorlry roześmiał się.
— Mniejsze budynki uschłyby z pragnienia… — zaczął i uśmiech zamarł mu na ustach, pojawił się natomiast na twarzy Fortaralisplyara. Budynek Lyar mógł teraz sprzedawać wodę.
— Nie możesz mnie zatrzymać. Goście pospadają z ramp. Teatry w Chkar i obiekty w Panth będą dla was zamknięte…
— Więc idź.
— Zabieram Louisa.
— Nie zrobisz tego.
— Weź pieniądze i idź. Tak będzie lepiej dla wszystkich zainteresowanych — powiedział Louis. Rękę trzymał w kieszeni na laserowej latarce.
Filistranorlry wyciągnął małą sakiewkę. Fortaralisplyar wziął ją i przeliczył zawartość. Przeszedł między żołnierzami i ruszył w dół po schodach. Kiedy zniknął im z oczu, Louis naciągnął na głowę kaptur stroju ochronnego.
— Oferujemy wysoką cenę. Dwanaście… — nieprzetłumaczalne słowo. — Nie oszukamy cię — mówił Filistranorlry.
Ale przybysz zaczął się cofać w stronę brzegu dachu. Zobaczył, że Filistranorlry daje sygnał swoim żołnierzom, i rzucił się do ucieczki.
Na brzegu dachu był płot sięgający do piersi: zygzak żelaznych sztachet wyrzeźbionych tak, że przypominały tworzący żywopłoty krzew łokciowy. Mroczna farma znajdowała się daleko w dole. Louis biegł wzdłuż płotu w stronę rampy. Żołnierze byli już blisko, ale Filistranorlry został z tyłu i strzelił z pistoletu. Huk był niepokojący, wręcz przerażający. Kula uderzyła Louisa w kostkę; strój zesztywniał, a człowiek potoczył się jak przewrócony pomnik, zerwał się i pobiegł znowu. Kiedy dwóch żołnierzy rzuciło się na niego, skoczył przez płot.
Fortaralisplyar szedł chodnikiem. Obejrzał się przestraszony.
Louis wylądował na brzuchu, a strój ochronny zrobił się sztywny jak stal. Dopasowana do kształtu ciała trumna ochroniła go, ale mimo to był ogłuszony. Czyjeś ręce pomogły mu wstać, zanim doszedł do siebie. Fortaralisplyar wsunął Louisowi rękę pod ramię i ruszyli.
— Odejdź. Mogą strzelać — wysapał uciekinier.
— Nie ośmielą się. Jesteś ranny? Krwawisz z nosa.
— Opłacało się.