ROZDZIAŁ II Porwanie

Oczy kzina obserwowały go od jakiegoś czasu. Wreszcie sparaliżowany stwór na próbę odchrząknął i zagrzmiał:

— Lu-i Wu.

— Uhm — powiedział zagadnięty. Zastanawiał się nad samo­bójstwem, ale ledwo mógł poruszać palcami.

— Louis, jesteś uzależniony?

— Nieżas — odparł człowiek, by zyskać na czasie. Poskut­kowało. Kzin zrezygnował. Louis — którego naprawdę obchodził jedynie utracony droud — zareagował odruchowo. Rozejrzał się, żeby ocenić sytuację.

Sześciokąt trawiastego dywanu zakrywał dysk transferowy-odbiornik. Czarny krąg trochę dalej mógł być nadajnikiem. Poza tym podłoga była przezroczysta, podobnie jak kadłub po lewej stronie i ściana rufowa.

Maszyneria napędu hiperprzestrzennego biegła wzdłuż całej niemal długości statku, pod podłogą. Louis rozpoznał ją od razu. Nie została wykonana przez ludzi; jak większość konstrukcji laleczników, miała wygląd wpółstopionej. A więc statek mógł lecieć szybciej od światła. Wyglądało na to, że czeka ich długa podróż.

Przez ścianę rufową Louis mógł zajrzeć do ładowni z zaokrąg­lonym lukiem z boku. Niemal całą ładownię wypełniał stożek wysoki na trzydzieści stóp i dwa razy taki długi. Czubek stanowiła wieżyczka z otworami na broń i (lub) czujniki. Poniżej wieżyczki znajdowały się umieszczone na obwodzie okienka. Jeszcze niżej — właz, który mógł opuszczać się, tworząc pochylnię.

To był lądownik, pojazd eksploracyjny. Wyprodukowany przez ludzi — pomyślał Louis — i to na zamówienie. Nie przypominał niczym tych współczesnych konstrukcji. Za lądownikiem do­strzegł obserwator srebrzystą ścianę, prawdopodobnie zbiornik na paliwo.

Na razie nie zauważył drzwi do własnej kabiny.

Z pewnym wysiłkiem odwrócił głowę w drugą stronę. Teraz patrzył na pokład nawigacyjny. Dużą część statku stanowiła nieprzezroczysta zielona ściana, ale mógł dostrzec za nią, za­projektowany w kształcie podkowy, zestaw ekranów, tarcz z drob­nymi, blisko siebie umieszczonymi cyframi, pokręteł przystoso­wanych kształtem do szczęk lalecznika. Fotel-koja pilota był wyściełaną ławą z antywstrząsową uprzężą i wgłębieniami na biodra i plecy użytkownika. W tej ścianie nie było drzwi.

Z prawej strony… cóż, przynajmniej ich cela była całkiem duża. Zobaczył prysznic, dwie płyty antygrawitacyjne oraz prostokąt gęstego futra, pokrywający coś, co mogło być łóżkiem wodnym kzina, a między nimi okazałe urządzenie. Louis rozpoznał je jako regenerator i podajnik żywności, wunderlandzkiej produkcji. Za łóżkami ciągnęła się zielona ściana bez żadnych śluz powietrznych, i to załatwiało sprawę. Znajdowali się w pudle bez wyjścia.

Statek zbudowały laleczniki: kadłub General Products nr 3 w kształcie cylindra, o spłaszczonym brzuchu i zaokrąglonych końcach. Handlowe imperium laleczników sprzedało miliony takich pojazdów. Reklamowano je jako zabezpieczone przed wszelkimi zagrożeniami, z wyjątkiem grawitacji i światła widzial­nego. Mniej więcej w czasie, kiedy Louis Wu się urodził, populacja laleczników uciekła ze znanego kosmosu w stronę Obłoków Magellana. Obecnie, dwieście parę lat później, wszędzie można było spotkać kadłuby General Products. Niektóre należały do kilkunastu pokoleń właścicieli.

Dwadzieścia trzy lata temu statek laleczników, „Kłamca”, rozbił się na powierzchni Pierścienia, lecąc z szybkością siedmiuset siedemdziesięciu mil na godzinę. Pole statyczne ochroniło Louisa i pozostałych pasażerów… a kadłub nie miał nawet jednego zadrapania.

— Jesteś kzińskim wojownikiem — powiedział Louis. Wargi miał obrzmiałe i zdrętwiałe. — Czy potrafisz przebić się przez kadłub General Products?

— Nie — odpowiedział Mówiący. (Nie Mówiący. Chmee!)

— Warto było zapytać. Chmee, co robisz na Canyon?

— Dostałem wiadomość: Louis Wu jest w kanionie na Warhead, żyje w transie. Na dowód dołączono hologramy. Wiesz, jak wyglądasz w transie? Jak morski glon z liśćmi poruszającymi się pod wpływem kapryśnych prądów.

Louis stwierdził, że łzy kapią mu na nos.

— Nieżas — zaklął. — Po stokroć nieżas. Dlaczego przy­leciałeś?

— Chciałem powiedzieć ci, jakim jesteś bezwartościowym stworzeniem.

— Kto przysłał tę wiadomość?

— Nie wiem. Pewnie lalecznik. Potrzebował nas obu. Louis, czy masz tak zniszczony mózg, że nie zauważyłeś, iż ten lalecznik…

— To nie Nessus. Racja. A zwróciłeś uwagę na jego grzywę? To kunsztowne uczesanie musi zabierać mu co najmniej godzinę dziennie. Gdybym zobaczył go na planecie laleczników, pomyślał­bym, że ma wysoką rangę.

— A więc?

— Żaden zdrowy na umyśle dwugłowiec nie ryzykowałby życia dla międzygwiezdnej podróży. Laleczniki zabrały ze sobą cały swój świat, nie mówiąc już o czterech planetach rolniczych; setki tysięcy lat świetlnych przemierzają z szybkością podświetlną, tylko dlatego, że nie mają zaufania do statków kosmicznych. Kimkolwiek jest ten nasz, musi być szalony ponad wszelkie wyobrażenie. Nie wiem, czego się po nim spodziewać — stwierdził Louis Wu. — Ale właśnie wrócił.

Lalecznik stał na sześciokątnym dysku transferowym na po­kładzie nawigacyjnym, przyglądając im się przez ścianę. Odezwał się kobiecym, zmysłowym kontraltem:

— Słyszycie mnie?

Chmee, słaniając się, powstał, przez moment utrzymywał się na nogach, potem opadł na czworaki i rzucił się do ataku. Z hukiem uderzył o ścianę. Każdy inny lalecznik cofnąłby się, ale ten nie postąpił ani kroku do tyłu. Powiedział: — Nasza wyprawa jest prawie w komplecie. Brakuje nam tylko jednego członka załogi.

Louis stwierdził, że jest w stanie się odwrócić, i zrobił to.

— Zacznijmy od początku. Trzymasz nas w zamknięciu, więc nie musisz niczego ukrywać. Kim jesteś? — zapytał.

— Możecie mnie nazwać, jak chcecie.

— Czym jesteś? Czego oczekujesz od nas? Lalecznik zawahał się. Potem odparł.

— W moim świecie byłem Najlepiej Ukrytym. I partnerem Nessusa, którego znaliście. Teraz nie jestem ani jednym, ani drugim. Potrzebuję załogi na powtórną wyprawę do Pierścienia, żeby odzyskać swój status.

— Nie będziemy ci służyć — oświadczył Chmee.

— Czy u Nessusa wszystko w porządku? — zapytał Louis.

— Dziękuję za zainteresowanie. Nessus jest zdrowy na ciele i umyśle. Szok, który przeżył na Pierścieniu, pozwolił mu odzyskać zdrowie psychiczne. Opiekuje się w domu dwójką naszych dzieci.

To, co przeżył Nessus — pomyślał Louis — dla każdego skończyłoby się szokiem. Mieszkańcy Pierścienia odcięli mu jedną z głów. Gdyby Louis i Teela nie wpadli na pomysł, by założyć opaskę uciskową, Nessus wykrwawiłby się na śmierć.

— Przypuszczam, że przeszczepiliście mu nową głowę — za­gadnął.

— Oczywiście.

— Nie znalazłbyś się tutaj, gdybyś nie był szalony. Dlaczego bilion laleczników wybrał na swojego przywódcę kogoś chorego umysłowo? — spytał Chmee.

— Nie uważam się za obłąkanego. — Tylna noga lalecznika ugięła się niespokojnie. (Jeśli jego twarze z obwisłymi wargami w ogóle coś odzwierciedlały, to wyłącznie niedorozwój umysłowy.) — Proszę, nie mówmy o tym więcej. Dobrze służyłem mojemu gatunkowi, a przede mną czterech Najlepiej Ukrytych, zanim Konserwatyści nie odsunęli od władzy mojej frakcji. Oni się mylą. Udowodnię to. Polecimy na Pierścień i znajdziemy niepojęty dla nich skarb.

— Porwanie kzina — ryknął Chmee — to chyba błąd. — Wysunął długie pazury.

Lalecznik popatrzył na nich przez ścianę.

— Sam nie przyszedłbyś — stwierdził. — Louis również by nie przyszedł. Miałeś pozycję i imię. Louis miał drouda. Nasz czwarty członek załogi był więźniem. Moi agenci informują mnie, że została zwolniona i znajduje się w drodze do nas.

Louis roześmiał się gorzko. Bez drouda wszelka wesołość zaprawiona była goryczą.

— Chyba naprawdę nie masz za dużo wyobraźni — rzekł. — Jest tak, jak podczas pierwszej wyprawy. Ja, Chmee, lalecznik i kobieta. Kim jest ta kobieta? Kolejną Teelą Brown?

— Nie! Nessus bał się Teeli Brown… Sądzę, że miał powody. Wykradłem Halrloprillalar z rąk ARM. Będziemy mieli jako przewodnika mieszkankę Pierścienia. A jeśli chodzi o charakter naszej ekspedycji, dlaczego miałbym zaniechać zwycięskiej strate­gii? Przecież uciekliście z Pierścienia.

— Wszyscy oprócz Teeli.

— Teela została z własnej woli.

— Zapłacono za nasz trud. Przywieźliśmy do domu statek kosmiczny zdolny przebyć jeden rok świetlny w minutę i pięt­naście sekund. Tym statkiem kupiłem sobie imię i pozycję. Co możesz nam zaoferować teraz, żeby dorównywało tam­temu? — zapytał kzin.

— Wiele rzeczy. Możesz się ruszać, Chmee?

Kzin wstał. Wyglądało na to, że już otrząsnął się ze skutków działania pistoletu obezwładniającego. Louisowi nadal kręciło się w głowie i miał zdrętwiałe kończyny.

— Dobrze się czujesz? Masz zawroty głowy, mdłości albo bóle?

— Skąd ta troska, pożeraczu liści? Trzymałeś mnie na koi autolekarza przez ponad godzinę. Straciłem koordynację ruchów i jestem głodny, to wszystko.

— Dobrze. Tylko o tyle mogliśmy sprawdzić tę substancję. Bardzo dobrze, Chmee, masz swoją zapłatę. Utrwalacz to lekars­two, dzięki któremu Louis Wu pozostaje młody i silny od dwustu dwudziestu trzech lat. Laleczniki opracowały odpowiednik dla kzinów. Po zakończeniu wyprawy będziesz mógł zabrać jego formułę do Patriarchii.

Chmee wydawał się zakłopotany.

— Odmłodnieję? — pytał. — Mam już w sobie to paskudztwo?

— Tak.

— Sami mogliśmy opracować coś podobnego. Ale nie chcie­liśmy.

— Potrzebuję cię młodego i silnego. Chmee, nasza wyprawa nie wiąże się z żadnym wielkim niebezpieczeństwem! Nie za­mierzam lądować na samym Pierścieniu, tylko na półce portu kosmicznego! Będziesz miał swój udział we wszystkim, co znaj­dziemy, podobnie jak ty, Louis. A jeśli chodzi o wasze bez­pośrednie wynagrodzenie…

Na dysku transferowym pojawił się droud Louisa Wu. Obudowę otworzono i ponownie zaplombowano. Właścicielowi zabiło serce.

— Nie bierz go jeszcze — powiedział Chmee i zabrzmiało to jak rozkaz.

— W porządku. Najlepiej Ukryty, od jak dawna mnie obser­wowaliście?

— Odnalazłem cię w kanionie piętnaście lat temu. Moi agenci już działali na Ziemi, starając się uwolnić Halrloprillalar. Bez większego powodzenia. Zainstalowałem dyski transferowe w twoim mieszkaniu i czekałem na odpowiedni moment. Teraz zajmę się zwerbowaniem naszej przewodniczki. — Lalecznik dotknął ustami jednego z licznych przyrządów sterowniczych, zrobił krok do przodu i zniknął.

— Nie używaj drouda — powiedział Chmee.

— Co tylko rozkażesz — Louis odwrócił się do niego plecami. Wiedział, że byłby szalony, gdyby powodowany głodem zaatako­wał kzina. Chociaż mogłaby z tego wyniknąć przynajmniej jedna dobra rzecz… i kurczowo złapał się tej myśli.

Nic nie był w stanie zrobić dla Halrloprillalar.

Kobieta miała tysiąc lat, kiedy dołączyła do Louisa, Nessusa i Mówiącego-do-Zwierząt w poszukiwaniu sposobu ucieczki z Pierścienia. Miejscowi, którzy mieszkali u stóp jej latającego posterunku policji, traktowali ją jak żyjącą w niebie boginię. Cała grupka zaczęła z pomocą Halrloprillalar odgrywać w trakcie drogi powrotnej do rozbitego „Kłamcy” rolę żyjących bogów. Ona i Louis byli w sobie zakochani.

Mieszkańcy Pierścienia, wszystkie trzy rasy, z którymi zetknęła się wyprawa, choć spokrewnione z ludźmi, różniły się od nich. Halrloprillalar była prawie łysa, a usta miała wąskie jak małpa. Czasami bardzo starzy ludzie poszukują jedynie urozmaicenia w miłości. Louis zastanawiał się, czy właśnie jemu to się nie przytrafiło. Dostrzegał w Prill skazy charakteru… ale, nieżas! Sam również miał ich pokaźną kolekcję.

I miał dług wobec Halrloprillalar. Potrzebowali jej pomocy, więc Nessus uzależnił ją od siebie taspem. A Louis pozwolił na to.

Wróciła z nim do poznanego kosmosu. Udała się do biur ONZ w Berlinie i nigdy stamtąd nie wyszła. Gdyby Najlepiej Ukryty zdołał ją uwolnić i odwieźć z powrotem do domu, byłoby to więcej, niż mógł dla niej zrobić Louis.

— Myślę, że lalecznik kłamie. Mania wielkości. Dlaczego jego ziomkowie mieliby pozwolić, by rządził nimi ktoś chory psychicz­nie — powiedział Chmee.

— Woleliby sami tego nie próbować. Zbyt duże ryzyko. Ale wybrać najbystrzejszego spośród niewielkiego procenta mega­lomanów… to miało sens. Albo spojrzyj na to z innej strony: przykład Najlepiej Ukrytego uczy resztę populacji, że nie należy się wychylać — nie próbujcie zdobyć zbyt dużej władzy, to niebezpieczne. Może być i tak.

— Sądzisz, że powiedział prawdę?

— Nie wiem. A jeśli nawet kłamie? Ma nas w garści.

— Ma ciebie — odparł kzin. — Trzyma cię prądem. Jak ci nie wstyd?

Louisowi było wstyd. Usilnie starał się nie dopuścić do tego, by wstyd sparaliżował mu umysł; nie chciał pogrążyć się w czarnej rozpaczy. Nie mógł się stąd wydostać: ściany, podłoga i sufit stanowiły części kadłuba General Products. Ale były tu również elementy…

— Jeśli wciąż zamierzasz się stąd wyrwać — powiedział — lepiej pomyśl o tym. Staniesz się młodszy. Nie skłamałby w tej sprawie; nie miałby po co. Co się stanie, kiedy odmłodniejesz?

— Większy apetyt. Więcej sił życiowych. Ochota do walki. Martwiłbym się na twoim miejscu, Louis.

Chmee z wiekiem przytył. Czarne „okulary” wokół oczu niemal zupełnie zsiwiały, podobnie jak miejscami futro. Kiedy się poru­szał, rysowały się twarde mięśnie; żaden rozsądny młody kzin nie zaatakowałby go. Ale jego ciało pokrywały blizny. Futro i znaczna część skóry Chmee spłonęły, kiedy po raz pierwszy i ostatni odwiedził Pierścień. Sierść odrosła — przez te lata, ale posiwiała kępkami w miejscach, gdzie tkanki uległy uszkodzeniu.

— Utrwalacz leczy rany — stwierdził Louis. — Twoje futro wygładzi się. Zniknie również siwizna.

— Więc będę ładniejszy. — Ogon przeciął powietrze. — Muszę zabić pożeracza liści. Blizny to pamiątki. Nie usuwamy ich.

— Jak zamierzasz udowodnić, że jesteś Chmee? Ogon znieruchomiał. Kzin spojrzał na towarzysza.

— On trzyma mnie prądem. — Louis miał zastrzeżenia co do tej uwagi, ale być może podsłuchiwano ich. Lalecznik nie zlek­ceważyłby możliwości buntu. — Ciebie ma ze względu na twój harem, ziemię, przywileje i imię, które należy do starzejącego się bohatera. Patriarcha może nie uwierzyć w twoją historię, jeśli nie dostaniesz utrwalacza przeznaczonego dla kzinów i nie potwierdzi jej Najlepiej Ukryty.

— Ucisz się.

Tego było już nagle Luisowi za wiele. Sięgnął po drouda, ale kzin wykonał błyskawiczny ruch. W czarno-pomarańczowych rękach obrócił czarną plastykową kasetkę.

— Jak chcesz — powiedział Louis. Opadł na plecy. Tak czy owak, miał zaległości w spaniu…

— W jaki sposób się uzależniłeś?

— Ja… — zaczął Louis. — Musisz coś zrozumieć. Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie?

— Tak. Niewielu ludzi zaproszono na Kzin. Zasłużyłeś na ten zaszczyt.

— Może. Być może zasłużyłem. Pamiętasz, jak oprowadzałeś mnie po Domu Przeszłości Patriarchy?

— Pamiętam. Próbowałeś przekonać mnie, że możemy na­prawić stosunki między naszymi gatunkami. Wystarczy, że wpuś­cimy do muzeum waszych reporterów z holokamerami.

Louis uśmiechnął się na to wspomnienie.

— Tak powiedziałem — potwierdził.

— A ja miałem wątpliwości.

Muzeum Patriarchy było zarazem wielkie i imponujące: ogromna, rozległa budowla z grubych płyt wulkanicznej skały, stopionych na krawędziach. Cała składała się z kątów, a na czterech wysokich wieżach osadzono działa laserowe. Pokoje ciągnęły się jeden za drugim. Przejście ich zajęło Chmee i Louiso­wi dwa dni.

Oficjalna przeszłość Patriarchy sięgała daleko wstecz. Gość z Ziemi ujrzał kości udowe starożytnego sthondata z dorobionymi uchwytami — maczugi używane przez pierwotnych kzinów. Zobaczył broń, którą można było zaliczyć do dział ręcznych; niewielu ludzi zdołałoby je dźwignąć. Widział posrebrzaną zbroję, grubą jak drzwi pancerne, oraz dwuręczną siekierę, którą można by ściąć starą sekwoję. Właśnie mówił o wpuszczeniu do muzeum reporterów, kiedy znaleźli się przy Harveyu Mossbauerze.

Rodzinę Harveya Mossbauera zabito i zjedzono w czasie czwartej wojny między kzinami a ludźmi. Wiele lat po zawarciu rozejmu i starannych, maniackich przygotowaniach Mossbauer, uzbrojony, wylądował samotnie na Kzinie. Zabił czterech męskich osobników i podłożył bombę w haremie Patriarchy, zanim strażnikom udało się go zabić. Przeszkadzała im — wyjaśnił Chmee — chęć zachowania jego skóry w nienaruszonym stanie.

— Ty to nazywasz nienaruszonym stanem?

— Przecież on walczył. I to jak walczył! Są taśmy. Wiemy, jak uczcić dzielnego i potężnego wroga, Louis.

Wypchana skóra była tak pokryta bliznami, że należało się dokładnie przyjrzeć, żeby rozpoznać gatunek; stała jednak na wysokim piedestale z metalową płytą pamiątkową, a otaczała ją tylko podłoga. Przeciętny reporter mógłby to źle zrozumieć, ale Louis utrafił w sedno.

— Ciekaw jestem, czy zdołam ci wytłumaczyć — powiedział dwadzieścia lat później, porwany i pozbawiony drouda – jak wspaniale się wtedy poczułem, kiedy dowiedziałem się, że Harvey Mossbauer był człowiekiem.

— Dobrze jest powspominać, ale rozmawialiśmy o uzależnieniu od prądu — przypomniał Chmee.

— Szczęśliwi ludzie nie uzależniają się. Trzeba przecież pójść i kazać sobie wszczepić gniazdko. Czułem się dobrze tamtego dnia. Czułem się jak bohater. Wiesz, gdzie wtedy była Halrloprillalar?

— Gdzie?

— Rząd ją przetrzymywał. ARM. Mieli wiele pytań, a ja, nieżas, nic nie mogłem zrobić. Znajdowała się pod moją opieką. Zabrałem ją ze sobą na Ziemię…

— To ona miała cię w rękach; wszystko przez gruczoły, Louis. Dobrze, że samice kzinów nie są zmysłowe. Zrobiłbyś, o co by cię poprosiła. Poprosiła cię, żebyś jej pokazał zamieszkany przez ludzi kosmos.

— Oczywiście, miałem być jej miejscowym przewodnikiem. Tak się jednak nie stało. Chmee, zabraliśmy „Szczęśliwy Traf i Halrloprillalar do domu, przekazaliśmy koalicji Kzinu i Ziemi; widzieliśmy wtedy ją i statek po raz ostatni. Nie mogliśmy nawet nikomu o tym powiedzieć.

— Napęd nadprzestrzenny kwantum II stał się Sekretem Patriarchy.

— W ONZ jest to również ścisła tajemnica. Nie sądzę, żeby w ogóle powiadomili o tym inne rządy. Dali mi, nieżas, jasno do zrozumienia, żebym lepiej trzymał język za zębami. Oczywiście, Pierścień również stanowił część tajemnicy, bo jak moglibyśmy do niego dotrzeć bez „Szczęśliwego Trafu”. W związku z tym zastanawiam się — powiedział Louis — w jaki sposób Najlepiej Ukryty zamierza dotrzeć do Pierścienia. Dwieście lat świetlnych od Ziemi, jeszcze więcej z Canyon, to trzy dni na każdy rok świetlny, jeśli skorzysta z tego statku. Myślisz, że gdzieś tutaj krąży drugi „Szczęśliwy Traf?

— Nie odwrócisz mojej uwagi. Dlaczego wszczepiłeś sobie przewód? — Przyczaił się do skoku i obnażył pazury. Może to był odruch, nie kontrolowany… może.

— Opuściłem Kzin i wróciłem do domu — odpowiedział Louis. — Nie mogłem skłonić ARM, by mi pozwolono zobaczyć się z Prill. Gdybym zdołał wtedy zorganizować wyprawę do Pierścienia, ona musiałaby polecieć z nami jako przewodnik, nieżas! Ale nie mogłem o tym z nikim porozmawiać, z wyjątkiem rządu… i ciebie. Ale ty nie byłeś zainteresowany.

— Jak mogłem polecieć? Miałem ziemię, imię, dzieci w drodze.

Samice kzinów są od nas bardzo uzależnione. Potrzebują opieki i troskliwości.

— Co się teraz z nimi stanie?

— Mój najstarszy syn będzie zarządzał posiadłościami. Jeśli jednak zostawię go zbyt długo samego, będzie próbował walczyć ze mną, żeby je zatrzymać. Jeśli… Louis! Dlaczego się uzależniłeś?

— Jakiś pajac potraktował mnie taspem!

— Wrrr?

— Zwiedzałem muzeum w Rio, kiedy ktoś zaskoczył mnie zza filara.

— Ale Nessus wziął tasp na Pierścień, żeby panować nad załogą. Użył go wobec nas obu.

— Zgadza się. To bardzo podobne do lalecznika Piersona robić komuś przyjemność, jednocześnie trzymając go w garści! Najlepiej Ukryty ma takie właśnie do nas podejście.

— Nessus użył taspu wobec mnie, a nie jestem uzależniony.

— Ja też nie uzależniłem się wtedy. Ale pamiętałem. Czułem się jak wesz, kiedy myślałem o Prill… Pragnąłem wtedy Oderwania. Zwykle tak robiłem: wyruszałem samotnie statkiem i gnałem na krańce poznanego kosmosu, dopóki znowu nie byłem zdolny wytrzymać z ludźmi. Dopóki nie byłem w stanie wytrzymać z samym sobą. Ale to oznaczałoby koniec dla Prill. I właśnie wtedy jakiś pajac użył taspu. Nie był to dla mnie wielki wstrząs, ale przypomniał mi o taspie Nessusa, dziesięć razy silniejszym. Ja… wytrzymałem prawie przez rok, a potem poszedłem wszczepić sobie gniazdko.

— Powinienem wyrwać ci je z mózgu.

— Wystąpiłyby niepożądane skutki uboczne.

— Jak znalazłeś się na Warhead?

— Ach, to. Może byłem paranoikiem, ale zrozum: Halrlopril­lalar zniknęła w budynku ARM i nigdy stamtąd nie wyszła. Louis Wu uzależnił się i nie wiadomo, komu głupiec nizinny mógłby wygadać tajemnice. Pomyślałem, że lepiej będzie zniknąć. Na Canyon łatwo niepostrzeżenie wylądować statkiem.

— Przypuszczam, że Najlepiej Ukryty również to odkrył.

— Chmee, daj mi drouda, pozwól mi spać albo zabij mnie. Brak mi sił.

— Więc śpij.

Загрузка...