ROZDZIAŁ XXIX Mapa Marsa

Chmee jednym potężnym susem dotarł do dysku trans­ferowego przed Louisem. Kzin również potrafi słuchać roz­kazów — pomyślał człowiek. Powstrzymał się od uwagi na ten temat.

Inżynierowie patrzyli przez ścianę kadłuba nie na przesuwający się za nim widok — niebieskie morze i poprzecinane chmurami błękitne niebo, stykające się w nieskończoności z horyzontem — ale na hologram wielkości ekranu kinowego. Kiedy Chmee pojawił się na dysku transferowym, obejrzeli się i wzdrygnęli, starając się natychmiast to ukryć.

— Chmee, poznaj Harkabeeparolyn i Kawaresksenjajoka, bibliotekarzy z latającego miasta. Bardzo nam pomogli w zbiera­niu informacji — powiedział Louis.

— To dobrze. Najlepiej Ukryty, o co chodzi? — zapytał kzin. Louis szarpnął kzina za futro i pokazał palcem.

— Tak — potwierdził lalecznik. — Słońce.

Słońce było ciemniejsze i powiększone w hologramowym prostokącie. Błyszcząca plama w pobliżu środka przesuwała się, wirowała i zmieniała kształt, kiedy patrzyli.

— Czy na słońcu nie działo się to samo na krótko przedtem, zanim wylądowaliśmy w porcie kosmicznym? — zapytał Chmee.

— Właśnie. Patrzysz na obronę przeciwmeteorytową Pierś­cienia. Najlepiej Ukryty, co teraz zrobimy? Możemy zwolnić, ale nie widzę sposobu uratowania lądownika.

— Moją pierwszą myślą było ratowanie waszych cennych osób — powiedział lalecznik.

Bezpośrednio pod mknącą „Igłą” morze odbijało światło.

Wydawało się, że jest jaśniejsze, z fioletowym zabarwieniem. Nagle, w jednej chwili, stało się nieznośnie jasne. Następnie na kadłubie pod ich stopami pojawiła się czarna plama. W kierunku obrotu, na horyzoncie uniosła się w górę czarna jak smoła nić z jasnofioletowym obrysem. Pionowa kolumna, sięgająca od ziemi do nieba. Ponad atmosferą stawała się niewidoczna. Kzin powiedział parę słów w języku bohaterów.

— Wszystko w porządku — odparł Najlepiej Ukryty, używając interworldu. — Ale do czego to strzela. Sądziłem, że my jesteśmy celem.

— Czy tam właśnie nie znajduje się Mapa Ziemi? — zapytał Louis.

— Tak. A także mnóstwo wody i znaczny obszar lądów Pierścienia.

W miejscu, gdzie padła wiązka, horyzont rozjarzył się na biało. Chmee szepnął coś w języku bohaterów, ale Louis zrozumiał sens: — Z taką bronią mógłbym zamienić Ziemię w parę.

— Zamknij się.

— To była naturalna myśl, Louis.

Wiązka zniknęła nagle. Potem wystrzeliła znowu, parę stopni w lewo.

— Nieżas, do diabła! W porządku. Najlepiej Ukryty, wznosimy się na taką wysokość, żeby można użyć teleskopu.

Na Mapie Ziemi jarzył się jasnożółty punkt. Wyglądało to jak uderzenie sporego asteroidu. Nieco dalej, na przeciwległym krańcu Oceanu Wielkiego, widać było podobną jasność.

Rozbłysk słoneczny przybladł i stracił spoistość.

— Czy na tamtym obszarze znajdowały się jakieś samoloty albo statki kosmiczne? Szybko poruszające się obiekty? — zapytał Chmee.

— Może instrumenty coś zarejestrowały — odparł Najlepiej Ukryty.

— Sprawdź. I zejdźmy na wysokość jednej mili. Sądzę, że zbliżymy się do Mapy Marsa od dołu.

— Louis?

— Wykonać.

— Masz pojęcie, jak wytworzono tę laserową wiązkę? — zapytał Chmee.

— Louis może ci powiedzieć — oświadczył lalecznik. — Będę zajęty.


* * *

„Igła” i lądownik zdążały do Mapy Marsa z dwóch stron. Najlepiej Ukryty prowadził oba pojazdy kursem równoległym, żeby można było wykonać skok.

Louis i Chmee przeskoczyli do lądownika na obiad. Kzin był głodny. Zjadł kilka funtów czerwonego mięsa, łososia i wypił galon wody. Jego towarzysz stracił apetyt. Był zadowolony, że goście tego nie widzą.

— Nie rozumiem, dlaczego zabrałeś tych pasażerów — po­wiedział Chmee — Chyba że chodziło o kobietę. Ale po co chłopiec?

— Są Inżynierami — odparł Louis. — Ich rasa rządziła znaczną częścią Pierścienia. Porwałem ich z Biblioteki. Poznaj ich, Chmee. Zadawaj im pytania.

— Boją się mnie.

— Jesteś łagodnym dyplomatą, pamiętasz? Mam zamiar za­prosić chłopca, żeby obejrzał lądownik. Poopowiadaj mu. Opo­wiedz o Kzinie, parkach łowieckich i o Domu Przeszłości Patriarchy. Opowiedz, jak kzinowie się kochają.

Louis przeskoczył do „Igły”, porozmawiał z Kawaresksenjajokiem i wrócił z nim do lądownika, zanim Harkabeeparolyn zdała sobie sprawę, co się dzieje.

Chmee pokazał chłopcu, jak się pilotuje. Lądownik pikował, robił salta i wzbijał się w górę na jego polecenia. Kawa był zachwycony. Wielki stwór pokazał mu potem magiczne gogle, materiał nadprzewodzący i strój ochronny.

Chłopiec zapytał go o praktyki miłosne kzinów.

Chmee kopulował z samicą, która potrafiła mówić! Otworzyło to przed nim nowe horyzonty. Powiedział Kawaresksenjajokowi to, co ten chciał wiedzieć — a co Louis uważał za nudziarstwo — a potem wciągnął chłopca w rozmowę na temat rishathry.

Kawaresksenjajok nie miał praktyki, ale spore przygotowanie teoretyczne.

— Nagrywamy to, jeśli jakaś rasa pozwala. Mamy całe archiwa taśm. Niektóre gatunki robią inne rzeczy zamiast rishathry albo lubią przyglądać się, albo rozmawiać o tym. Niektóre kopulują tylko w jednej pozycji, inne tylko w pewnych okresach. Wszystkie zwyczaje rozpowszechniają się i mają wpływ na stosunki handlowe. Istnieją różnego rodzaju pomoce. Czy Luiwu mówił ci o perfumach wampirów?

Chyba nie zauważyli, że Louis sam wrócił do „Igły". Harka­beeparolyn była zdenerwowana.

— Luiwu, on może zrobić krzywdę Kawie!

— Świetnie im idzie — uspokoił ją. — Chmee jest członkiem załogi i lubi dzieci wszystkich ras. Jest zupełnie niegroźny. Jeśli również chcesz zostać jego przyjaciółką, podrap go za uszami.

— W jaki sposób zraniłeś się w czoło?

— Byłem nieostrożny. Hej, wiem, jak cię uspokoić. Uprawiali miłość — no dobrze, rishathrę — na wodnym łóżku z włączonym urządzeniem do masażu. Kobieta mogła nienawidzić Budynku Panth, ale nauczyła się tam dużo. Dwie godziny później, kiedy Louis był pewien, że nigdy więcej już się nie ruszy, Harkabeeparolyn pogłaskała go po policzku i powie­działa:

— Jutro prawdopodobnie nie będę już mogła się kochać. Więc odzyskasz siły.

— Mam mieszane uczucia. — Zachichotał.

— Luiwu, czułabym się lepiej, gdybyś wrócił do Chmee i Kawy.

— W porządku. Patrz, jak chwiejnie wstaję. Widzisz mnie na dysku transferowym? A teraz pstryk, i już mnie nie ma.

— Luiwu…

— No, już dobrze.


* * *

Mapa Marsa była ciemną linią, która powiększała się w oczach i zmieniała w ścianę wyrastającą im na kursie. Kiedy Chmee zwolnił, mikrofony na kadłubie lądownika wychwyciły jednostajny szmer, głośniejszy od świstu wiatru spowodowanego ich przelotem.

Dotarli do ściany spadającej wody. Z odległości jednej mili wyglądała na doskonale prostą i nieskończenie długą. Wierzchołek znajdował się dwadzieścia mil nad nimi. Podstawę przesłaniała mgła. Woda huczała im w uszach, dopóki Chmee nie wyłączył mikrofonów, a i wtedy słyszeli ją przez kadłub.

— To jak kondensatory wody w mieście — powiedział chłopiec. — To tutaj moja rasa musiała nauczyć się je budować. Chmee, opowiadałem ci o kondensatorach?

— Tak. Jeśli Inżynierowie dotarli tak daleko, to ciekawe, czy znaleźli drogę do wnętrza. Czy w waszych opowieściach nie ma nic o wydrążonym w środku lądzie?

— Nie.

— Ich wszyscy czarodzieje są zbudowani jak protektorzy — powiedział Louis.

— Luiwu, ten wielki wodospad… dlaczego jest taki duży?

— Spada z samego wierzchołka Mapy. Zbiera parę wodną. Wierzch Mapy musi być suchy — powiedział Louis. — Najlepiej Ukryty, słuchasz?

— Tak. Twoje rozkazy?

— Zrobimy okrążenie lądownikiem, użyjemy radaru i innych instrumentów. Może znajdziemy wejście pod wodospadem. Wy­korzystamy „Igłę” do zbadania wierzchu. Jak u ciebie z zapasem paliwa?

— Wystarczy, zważywszy, że nie wracamy do domu.

— Dobrze. Wymontujemy sondę i zaprogramujemy tak, żeby podążała kursem „Igły” na wysokości… dziesięciu mil, czyli blisko Ziemi, jak sądzę. Niech łańcuch dysków transferowych będzie włączony i mikrofony także. Chmee, chcesz pilotować lądownik?

— Tak jest — odpowiedział kzin.

— W porządku. Chodź, Kawa.

— Chciałbym tutaj zostać — poprosił chłopiec.

— Harkabeeparolyn zabiłaby mnie. Chodźmy.


* * *

„Igła” wzniosła się o dwadzieścia mil. Ukazała się im czerwona powierzchnia Marsa.

— Wygląda okropnie — stwierdził Kawareskenjajok. Louis zignorował to.

— Przynajmniej wiemy, że szukamy czegoś wielkiego. Wyob­raźmy sobie łatę na tyle dużą, by naprawić nią Pięść Boga. Szukamy włazu na tyle dużego, by zmieściła się taka łata i jeszcze pojazd do przewiezienia jej. Gdzie umieściłbyś go na Mapie Marsa? Najlepiej Ukryty?

— Pod wodospadem — odparł dwugłowy. — Kto by go dojrzał? Ocean jest pusty. Spadająca woda zakrywa wszystko.

— Tak. To ma sens. Chmee już go przeszukuje. Gdzie jeszcze?

— Mam ukryć zarysy gigantycznego włazu w marsjańskim krajobrazie? Może nieregularny kształt, z zawiasami w długim, prostym kanionie. Może umieściłbym go pod lodem, roztapiając i zamrażając pomocny biegun, żeby ukryć swoje wejścia i wyjścia.

— Czy jest tu taki kanion?

— Tak. Wykonałem pracę domową, Louis. Bieguny to najlepszy pomysł. Marsjanie nigdy nie dotarli w pobliże biegunów. Woda ich zabijała.

Patrzyli na Mapę od strony bieguna południowego.

— W porządku. Lećmy na biegun północny. Jeśli niczego nie znajdziemy, odlecimy stamtąd. Trzymaj się tej wysokości i niech wszystkie instrumenty będą włączone. Nie przejmujmy się zbytnio, że coś strzeli w „Igłę". Chmee, słyszysz mnie?

— Słyszę.

— Przekazuj nam wszystko. Istnieje szansa, że znajdziesz to, czego szukamy. Nie próbuj sam nic robić. — Czy posłucha? — Nie dokonamy inwazji przy użyciu lądownika. Jesteśmy włamy­waczami. Lepiej znajdować się wewnątrz kadłuba General Pro­ducts, gdyby coś miało do nas strzelić.

Radar zatrzymał się na materiale konstrukcyjnym Pierścienia. Góry i doliny nad scrithem okazały się dla niego przezroczysty. Były też morza marsjańskiego pyłu, tak drobnego, że płynął jak olej. Pod pyłem zobaczyli jakby miasta: kamienne budowlę, gęstsze niż pył, z zaokrąglonymi ścianami i mnóstwem otworów. Inżynierowie wytrzeszczali oczy, podobnie jak Louis Wu. Mars­janie wyginęli w poznanym kosmosie setki lat temu.

Powietrze było przejrzyste jak w próżni. Na prawo, daleko za horyzontem, widniała góra, większa od najwyższego szczytu na Ziemi. Oczywiście, Olympus Mons. Nad kraterem unosiła się biała kreska.

„Igła” opadła i zawisła tuż nad półokrągłymi wydmami. Ukazała się budowla; unosiła się pięćdziesiąt, sześćdziesiąt jardów nad szczytem. „Igła” również musiała być widoczna dla jej mieszkańców.

— Chmee?

— Słucham.

Louis zwalczył w sobie tendencję do szeptania.

— Znaleźliśmy latający drapacz chmur. Jakieś trzydzieści pięter wysokości, z wykuszowymi oknami i półką dla samochodów. Zbudowany jak podwójny stożek. Jest bardzo podobny do budowli, którą zajęliśmy podczas naszej pierwszej wyprawy, do „Niemożliwego".

— Identyczny?

— Niezupełnie, ale bardzo zbliżony. Unosi się nad najwyższą górą na Marsie, jak jakiś cholerny znak drogowy.

— To wygląda jak znak dla nas. Mam przeskoczyć do was?

— Jeszcze nie. Znalazłeś coś?

— Sądzę, że wyśledziłem zarysy ogromnego włazu wewnątrz wodospadu. Pomieściłby flotę wojenną albo łatę do pokrycia krateru w Pięści Boga. Mogą tam być instrukcje, jak go otworzyć. Nie próbowałem.

— Nie próbuj. Zaczekaj. Najlepiej Ukryty?

— Mam odczyty. Budynek wypromieniowuje niewiele energii. Magnetyczna lewitacja nie wymaga dużych ilości mocy.

— Co jest w środku?

— Spójrz. — Najlepiej Ukryty przekazał im obraz, na któ­rym budowla była przezroczysta i szara; latający wieżowiec przystosowany do podróży, ze zbiornikami paliwa i odrzuto­wym silnikiem przelotowym wbudowanym w piętnaste pięt­ro. — Solidna konstrukcja, ściany z betonu lub czegoś równie gęstego. Żadnych pojazdów na parkingu. Na szczycie i w pod­ziemiu są teleskopy albo inne urządzenia sensorowe. Nie po­trafię stwierdzić, czy budowla jest zamieszkana — powiedział lalecznik.

— Zgoda, to jest problem. Chcę przedstawić wam strategię. Powiedzcie mi, co o niej sądzicie. Po pierwsze: przelecimy z maksymalną prędkością nad szczytem.

— Robiąc z siebie doskonały cel.

— Teraz też stanowimy cel.

— Nie dla broni wewnątrz Olympus Mons.

— Do licha, mamy przecież kadłub General Products. Jeśli nic do nas nie strzeli, przejdziemy do etapu drugiego: zbadamy radarem krater. Jeśli znajdziemy coś poza litą „podłogą” ze scrithu, rozpoczniemy etap trzeci: zamienimy ten budynek w parę. Jesteśmy to w stanie zrobić? Szybko?

— Tak. Ale nie mamy zapasu mocy, by zrobić to dwa razy. Jaki jest etap czwarty?

— Dostać się jak najszybciej do środka. Chmee zaczeka na zewnątrz i w razie czego ruszy nam na ratunek. A teraz powiedz mi, czy masz zamiar załamać się w połowie drogi?

— Nie odważyłbym się.

— Zaczekaj chwilę. — Do Louisa dotarło, że goście są przestraszeni. Powiedział do Harkabeeparolyn: — Jeśli istnieje miejsce, skąd można uratować ten świat, to jest ono właśnie pod nami. Chyba znaleźliśmy wejście. Znalazł je jeszcze ktoś. Nie wiemy nic o nim albo o nich. Rozumiesz?

— Jestem przerażona — odpowiedziała kobieta.

— Ja też. Potrafisz uspokoić chłopca?

— A ty potrafisz mnie uspokoić? — Roześmiała się spaz­matycznie. — Spróbuję — dodała zaraz.

— Najlepiej Ukryty. Ruszamy.

„Igła” skoczyła w niebo z przyspieszeniem dwudziestu g, obróciła się i zawisła dziobem w dół, tuż obok latającego budynku. Żołądek Louisa również odwrócił się do góry nogami. Dwoje gości krzyknęło. Kawaresksenjajok złapał go kurczowo za ramię.

Ukazał się krater wypełniony starą lawą. Louis spojrzał na obraz radarowy.

Była tam! Dziura w scrithcie, odwrócony lej prowadzący w górę (w dół) krateru Olympus Mons. Zbyt mały, żeby pomieścić sprzęt remontowy Pierścienia. Zwykły właz ewakuacyjny, ale wystar­czający dla „Igły".

— Ognia — rozkazał Louis.

Najlepiej Ukryty używał ostatnio tej wiązki jako reflektora. Na bliską odległość była niszcząca. Latający budynek zamienił się w rozżarzony słup z kometarnym jądrem z wrzącego betonu. Chwilę później została tylko chmura pyłu.

— Nurkuj — polecił Louis.

— Louis?

— Stanowimy tutaj cel. Nie mamy czasu. Nurkuj. Dwadzieścia g. Wybijemy własne drzwi.

Krajobraz koloru ochry znalazł się nad ich głowami. Radar ukazywał dziurę w scrithcie, która zbliżała się, żeby ich pochłonąć. Ale wszystkie zmysły pokazywały krater z litą lawą w Olympus Mons, obniżający się z ogromną prędkością, żeby ich zmiażdżyć. Paznokcie Kawaresksenjajoka wbiły się do krwi w ramię Louisa. Harkabeeparolyn zamarła. Mężczyzna przygotował się na wstrząs.

Ciemność.

Na ekranie radaru pojawiło się przytłumione, mleczne światło. Jarzyło się coś jeszcze: zielone, czerwone i pomarańczowe gwiazdy. Tarcze na tablicy przyrządów.

— Najlepiej Ukryty! Żadnej odpowiedzi.

— Najlepiej Ukryty, daj nam trochę światła! Włącz reflektor! Zobaczmy, co nam zagraża!

— Co się stało'' — zapytała płaczliwie Harkabeeparolyn. Wzrok Louisa przyzwyczajał się: zobaczył ją, jak siedzi na podłodze, obejmując kolana.

Zajaśniały światła kabiny. Najlepiej Ukryty odwrócił się od pulpitu. Wyglądał, jakby się skurczył: już do połowy zwinął się w kłębek.

— Nie jestem już w stanie tego zrobić, Louis.

— Nie możemy użyć przyrządów sterowniczych. Wiesz o tym. Włącz reflektor, żebyśmy mogli się rozejrzeć.

Lalecznik dotknął przycisków. Białe, rozproszone światło zalało przód pokładu nawigacyjnego.

— Utknęliśmy w czymś. — Jedna głowa spojrzała w dół: druga powiedziała: — Lawa. Zewnętrzna część kadłuba ma temperaturę siedmiuset stopni. Lawa zalała nas, kiedy byliśmy w polu statycznym, a teraz ostygła.

— Wygląda na to, że ktoś na nas czekał. Nadal jesteśmy odwróceni do góry nogami?

— Tak.

— Więc nie możemy polecieć w górę. Tylko w dół.

— Tak.

— Chcesz spróbować?

— A o co pytasz? Chciałbym zacząć od chwili, zanim jeszcze spaliłeś napęd hiperprzestrzenny…

— Oj, przestań.

— … albo zanim postanowiłem porwać człowieka i kzina. To był prawdopodobnie błąd.

— Tracimy czas.

— Nie ma tu miejsca, żeby wypromieniować nadmiar ciepłą „Igły". Użycie silników głównego ciągu przybliżyłoby nas o go­dzinę lub dwie do momentu, kiedy będziemy musieli włączyć pole statyczne i czekać na rozwój wydarzeń.

— Więc wstrzymaj się na razie. Co pokazuje radar?

— Wulkaniczną skałę we wszystkich kierunkach, popękaną w trakcie stygnięcia. Zwiększę zasięg… Louis? Scrith jakieś sześć mil pod nami, pod dachem „Igły". Znacznie cieńsza warstwa scrithu czternaście mil nad nami.

Louis zaczął wpadać w panikę.

— Chmee, widzisz to wszystko? — spytał.

Otrzymał nieoczekiwaną odpowiedź. Usłyszał wycie nieludz­kiego bólu i wściekłości, kiedy Chmee zeskoczył z dysku trans­ferowego, zasłaniając ramionami oczy. Harkabeeparolyn usunęła mu się z drogi. Kzin potknął się o łóżko wodne, przetoczył się po nim i spadł na ziemię.

Louis rzucił się do prysznica. Nastawił go na pełną moc, skoczył przez łóżko wodne, chwycił Chmee pod pachy i dźwignął.

Ciało stwora było gorące pod futrem. Kzin wstał i pozwolił się zaciągnąć pod zimny strumień.

Obracał się, żeby woda dotarła do każdego skrawka skóry; potem osunął się na podłogę, podstawiając twarz pod ulewę z prysznica. W końcu zapytał:

— Skąd wiedziałeś?

— Za minutę poczujesz — odparł Louis. — Spalone futro. Co się stało?

— Nagle zacząłem się palić. Na tablicy przyrządów zabłysło kilkanaście czerwonych lampek. Skoczyłem na dysk transferowy. Lądownik leci na autopilocie, jeśli jeszcze nie jest zniszczony.

— Będziemy musieli to sprawdzić. „Igła” jest zagrzebana w lawie. Najlepiej Ukryty? — Louis odwrócił się w stronę pokładu nawigacyjnego.

Lalecznik zwinął się w kłębek, chowając głowy pod brzuch.

O jeden szok za dużo. Łatwo było to zrozumieć. Ekran na pokładzie nawigacyjnym pokazywał jakby znajomą twarz.

Ta sama twarz, powiększona, spoglądała z prostokąta, który stanowił radarową projekcję. Ludzka twarz przypominająca maskę wymodelowaną ze starej skóry, choć niezupełnie. Łysa czaszka i twarde, wygięte w łuk, bezzębne szczęki. Głęboko osadzone oczy patrzyły w zamyśleniu na Louisa Wu.

Загрузка...