ROZDZIAŁ XVI Strategie handlu

Wszędzie wokół pełno było rośliny, która wyglądała jak zwoje kiełbasek w zielono-żółte pasy, z odroślami na końcach pęt. Valavirgillin wkroiła jej trochę do garnka. Nalała wody, anastępnie dorzuciła jakieś strączki przyniesione z pojazdu. Postawiła garnek na płonących pniakach.

Nieżas, Louis mógł zrobić to sam. Kolacja zapowiadała się nie najlepiej.

Słońce już zupełnie zniknęło. Gęste skupisko gwiazd po lewej stronie musiało być latającym miastem. Łuk pociął czarne niebo w poziome pasy jarzącego się błękitu i bieli. Przybysz czuł się jak na jakiejś ogromnej zabawce.

— Szkoda, że nie mam mięsa — powiedziała Valavirgillin.

— Daj mi gogle — polecił.

Odwrócił się od ogniska, zanim je założył. Zwiększył natężenie światła. Ukazało się kilka par oczu, które obserwowały ich spoza zasięgu blasku padającego od ogniska. Louis był zadowolony, że nie strzelił na oślep. Dwa duże kształty i jeden mniejszy stanowiły rodzinę wampirów.

Ale jeden jasnooki cień był mały i pokryty futrem. Louis odciął mu głowę długą wiązką z laserowej latarki. Wampiry pierzchły. Zaczęły szeptać między sobą. Samica ruszyła w kierunku martwego zwierzęcia, ale zatrzymała się, ustępując pierwszeństwa człowie­kowi. Podniósł ciało i patrzył, jak wampirzyca wycofuje się.

Wampiry wydawały się dość bojaźliwe. Ale zajmowały całkiem bezpieczną niszę ekologiczną. Vala powiedziała mu, co działo się, kiedy ludzie podejmowali wysiłek grzebania lub palenia swoich umarłych. Potwory atakowały żyjących. Noc należała do nich.

Ich magia wywodziła się z dziesiątek miejscowych religii. Mówio­no, że potrafią stawać się niewidzialne. Nawet Vala w połowie w to wierzyła.

Ale nie niepokoiły Louisa. Po co miałyby to robić?

On zje futrzaste zwierzę, pewnego dnia sam umrze, a wampiry upomną się wtedy o to, co im się należy.

Podczas gdy go obserwowały, obejrzał zwierzę — podobne do królika, ale z długim, płasko zakończonym ogonem i pozbawione przednich łap. W żadnym razie nie hominid. To dobrze.

Kiedy podniósł wzrok, daleko z lewej strony dostrzegł słabą fioletową poświatę. Wstrzymując oddech i zachowując spokój, Louis ustawił maksymalne natężenie światła i powiększenie. Nawet łomotanie krwi w skroniach zamazywało teraz obraz, ale wiedział, na co patrzy. Powiększony fioletowy płomień raził w oczy i rozwijał się w wachlarz, jak rakieta odpalona w próżni. Jego spód odcinała prosta, czarna linia: skraj lewej krawędzi.

Zdjął gogle. Nawet kiedy wzrok mu się przystosował, fioletowa poświata była ledwo widoczna, ale była. Słaba… i przerażająca.

Wrócił do ogniska i rzucił zwierzę pod stopy Vali. Ruszył w prawo, w ciemność i znowu nałożył okulary. Po tej stronie płomień okazał się znacznie większy, ale oczywiście ta krawędź znajdowała się znacznie bliżej.

Vala obdarła małe futerkowe stworzenie ze skóry i wrzuciła je do garnka, nie usuwając wnętrzności. Kiedy skończyła, Louis poprowadził ją za ramię w mrok.

— Zaczekaj chwilę, a potem powiedz mi, czy widzisz w oddali niebieski płomień.

— Tak, widzę.

— Wiesz, co to jest?

— Nie, ale myślę, że mój ojciec wie. Kiedy ostatnio wrócił z miasta, nie chciał o czymś mówić. Jest ich więcej. Spójrz na podstawę Łuku w kierunku obrotu.

Poziome biało-niebieskie pasy oświetlone dziennym światłem zmusiły go do przymrużenia oczu. Louis zasłonił je ręką… i teraz, z pomocą gogli, mógł dostrzec dwa małe płomyki świec na krawędziach Łuku i dwa, jeszcze mniejsze, ponad nimi.

— Pierwszy pojawił się siedem falanów temu, w pobliżu podstawy Łuku w kierunku obrotu. Potem kolejne dalej w tę samą stronę, te duże na prawo i na lewo, a następnie jeszcze więcej małych w kierunku przeciwnym do ruchu obrotowego. Teraz jest ich dwadzieścia jeden. Pokazują się tylko przez dwa dni w ciągu jednego obrotu, kiedy słońce jest najjaśniejsze — powie­działa Valavirgillin.

Louis wydał gwałtowne westchnienie ulgi.

— Louis, nie wiem, co to znaczy, kiedy tak robisz. Jesteś zły, przestraszony czy odczuwasz ulgę?

— Ja również nie wiem. Powiedzmy, że czuję ulgę. Mamy więcej czasu, niż myślałem.

— Czasu na co? Louis roześmiał się.

— Nie masz jeszcze dosyć mojego szaleństwa? Opanowała się.

— Ostatecznie mogę sama ocenić, czy mam ci wierzyć, czy nie! Louis zdenerwował się. Nie nienawidził Valavirgillin, ale miała przekorny charakter i już raz próbowała go zabić.

— Świetnie. Jeśli tę budowlę w kształcie pierścienia, na której żyjecie, pozostawi się samej sobie, otrze się o czarne prostokąty — to, co zasłania słońce, kiedy nadchodzi noc — za pięć lub sześć falanów. Wszystko zginie. Nic nie pozostanie tu przy życiu, kiedy otrzecie się o samo słońce…

— I oddychasz z ulgą? — krzyknęła.

— Spokojnie, tylko spokojnie. Pierścień nie jest pozostawiony samemu sobie. Te płomienie to silniki, które go poruszają. Jesteśmy teraz prawie w punkcie najbliższym słońca, a one odpalając w jego kierunku — o, w ten sposób — wykorzystują siłę ciągu do hamowania Pierścienia. — Zaostrzonym patykiem narysował jej to wszystko na ziemi. — Widzisz? Powstrzymują przesuwanie się Pierścienia.

— Teraz mówisz, że nie umrzemy?

— Silniki mogą okazać się zbyt słabe. Ale zatrzymają nas. Zostanie nam dziesięć albo piętnaście falanów.

— Mam nadzieję, że jesteś obłąkany, Louis. Wiesz zbyt dużo. Wiesz, że ten świat jest Pierścieniem, a to jest tajemnica. — Wzruszyła ramionami, jakby zrzucała duży ciężar. — Tak, mam tego dość. Powiesz mi, dlaczego nie zaproponowałeś rishathry?

Louis był zaskoczony.

— Sądziłem, że masz dosyć rishathry do końca życia.

— To nie jest zabawne. Rishathra to sposób na przypieczęto­wanie rozejmu!

— Aha. W porządku. Wracamy do ogniska?

— Oczywiście, potrzebujemy światła.

Odsunęła garnek z płomienia, żeby gotowało się wolniej.

— Musimy omówić warunki. Zgadzasz się nie zrobić mi krzywdy? — Usiadła na ziemi naprzeciwko niego.

— Nie zrobię ci krzywdy, chyba że zostanę zaatakowany…

— Idę na takie samo ustępstwo. Czego jeszcze żądasz ode mnie? Była szybka i rzeczowa, i Louis wpadł w ten sam ton.

— Zawieziesz mnie najdalej, jak możesz, z uwzględnieniem twoich potrzeb. Spodziewam się, że to będzie, hm, przy Zakręcie Rzeki. Uznasz, że „pamiątki” są moje. Nie przekażesz ich ani mnie żadnym władzom. Dasz mi radę, najlepszą według twojej wiedzy i możliwości, jak dostać się do latającego miasta.

— Co możesz zaoferować w zamian?

Ejże, czyż ta kobieta nie była całkowicie na łasce Louisa Wu? Cóż, mniejsza o to.

— Spróbuję uratować Pierścień — powiedział i był nieco zaskoczony, kiedy uświadomił sobie, że tego właśnie najbardziej pragnie. — Jeśli potrafię, zrobię to, nieważne jakim kosztem. Jeśli dojdę do wniosku, że Pierścienia nie można uratować, spróbuję uratować siebie i ciebie, jeśli ci to odpowiada.

Wstała.

— To pusta obietnica — zawyrokowała. — Oferujesz mi swoje szaleństwo, jakby miało prawdziwą wartość!

— Vala, nigdy przedtem nie miałaś do czynienia z szaleń­cami? — Louis był rozbawiony.

— Nigdy nie miałam do czynienia nawet ze zdrowymi na umyśle obcymi! Jestem tylko studentką!

— Uspokój się. Co innego mogę ci zaproponować? Wiedzę? Chętnie podzielę się swoją wiedzą. Wiem, jak zepsuły się maszyny Inżynierów i kto to spowodował. — Można było spokojnie przyjąć, że Inżynierowie to rasa Halrloprillalar.

— Kolejne szaleństwo?

— Będziesz musiała sama ocenić. I… mogę dać ci mój pas do latania, a także okulary, kiedy już mi nie będą potrzebne.

— A kiedy to będzie?

— Kiedy, i jeśli, wróci mój towarzysz. — W lądowniku znajdowała się uprząż nośna i okulary przeznaczone dla Halrlop­rillalar. — Albo niech będą twoje, kiedy umrę. A teraz mogę dać ci połowę mojego zapasu tkaniny. Pasy z niej pozwolą naprawić niektóre ze starych maszyn Inżynierów.

Vala zastanowiła się.

— Szkoda, że nie mam większej wprawy. Cóż, zatem zgadzam się na wszystkie twoje żądania.

— Ja zgadzam się na twoje.

Zaczęła zdejmować ubrania i biżuterię. Powoli, jakby kuszą­co… aż Louis wreszcie zrozumiał, co ona naprawdę robi: pozbywała się wszelkiej możliwej broni. Zaczekał, aż będzie zupełnie naga, a potem zaczął ją naśladować, rzucając latarkę, gogle i części stroju ochronnego dość daleko od niej, i dołączając nawet zegarek.

Potem kochali się, ale to nie była miłość. Szaleństwo poprzedniej nocy zniknęło razem z wampirami. Zapytała o jego ulubioną technikę, nalegała, aż wybrał pozycję misjonarską. Było w tym zbyt dużo formalności. Może właśnie tak miało być. Później, kiedy podeszła do ogniska, żeby zamieszać w garnku, pilnował, żeby nie znalazła się między nim a jego bronią. Tak to wyglądała sytuacja.

Wróciła do niego, a on wyjaśnił jej, że jego rasa może uprawiać miłość więcej niż jeden raz.

Usiadł ze skrzyżowanymi nogami i wziął Valę na kolana. Ciasno objęła mu nogami biodra. Głaskali się, pobudzali, uczyli się siebie nawzajem. Spodobało się jej drapanie po grzbiecie. Miała muskularne plecy i szerszy od niego tors. Warkocz sięgał jej do pasa. Potrafiła dobrze kontrolować mięśnie pochwy. Jej bródka była bardzo miękka, bardzo delikatna.

A Louis Wu miał pod włosami na czubku głowy plastykowy dysk.

Położyli się spleceni ramionami, a ona czekała.

— Nawet jeśli nie macie elektryczności, musicie o niej wie­dzieć — powiedział Louis. — Inżynierowie używali jej do napę­dzania swoich maszyn.

— Tak. Potrafimy uzyskiwać elektryczność z prądu rzek. Mówi się, że przed upadkiem Inżynierów nieskończona ilość energii pochodziła z nieba.

Było to dość dokładne. Na czarnych prostokątach znajdowały się generatory mocy, które przesyłały wiązki energii do kolektorów na Pierścieniu. Naturalnie, w kolektorach stosowano nadprzewo­dzące kable i naturalnie, one wysiadły.

— A więc jeśli umieszczę we właściwym miejscu mózgu bardzo cienki drucik (co właśnie zrobiłem), wtedy bardzo słaby prąd elektryczny będzie drażnił nerwy, które zarejestrują przyjemność.

— Jak to jest?

— Jak upijanie się bez kaca albo zawrotów głowy. Jak rishathra albo prawdziwa namiętność bez potrzeby kochania kogokolwiek innego oprócz siebie i bez konieczności przestawania. Ale ja przestałem.

— Dlaczego?

— Pewien obcy zdobył moje źródło prądu. Chciał wydawać mi rozkazy. Wstydziłem się tego.

— Inżynierowie nigdy nie mieli drucików w czaszkach. Znaleź­libyśmy je, kiedy przeszukiwaliśmy ruiny miast. Gdzie praktykuje się ten zwyczaj? — zapytała. Potem odsunęła się i spojrzała na niego z przerażeniem.

To był grzech, którego najczęściej żałował: nietrzymanie języka za zębami.

— Przepraszam — powiedział.

— Powiedziałeś, że paski tej tkaniny… Co to za materiał?

— Przewodzi prąd elektryczny bez żadnych strat. Nazywamy to nadprzewodnikiem.

— Tak, właśnie to zepsuło się Inżynierom… Nadprzewodniki rozpadły się. Twój materiał również rozpadnie się, prawda? Kiedy?

— Nie. To inny rodzaj. Krzyknęła na niego:

— Skąd wiesz, Louisie Wu?

— Powiedział mi Najlepiej Ukryty. To obcy, który przywiózł nas tutaj wbrew naszej woli. Zostawił nas bez możliwości powrotu.

— Ten Najlepiej Ukryty zrobił z was niewolników?

— Próbował. Ludzie i kzinowie są kiepskimi niewolnikami.

— Czy jego słowa są coś warte? Louis skrzywił się.

— Nie. Zabrał nadprzewodzący materiał i kable, kiedy uciekał ze swojego świata. Nie miał wiele czasu. Musiał wiedzieć, gdzie są przechowywane. Podobnie jak inne rzeczy, które zabrał — dyski transferowe; musiały być pod ręką. — I od razu zorientował się, że coś jest nie w porządku, ale zajęło mu chwilę, zanim się połapał, w czym rzecz.

Komunikator umilkł zbyt szybko. Potem przemówił innym głosem:

— Louis, czy to mądrze opowiadać jej to wszystko?

— Domyśliła się części — odparł Louis. — Niemal obwiniła mnie o Upadek Miast. Włącz mi komunikator.

— Mam ci pozwolić na te brzydkie podejrzenia? Dlaczego moja rasa miałaby dokonać tak złego czynu?

— Podejrzenia? Ty sukinsynu. — Vala uklękła, patrząc na niego rozszerzonymi oczami, słuchając, jak mamrocze coś do siebie niezrozumiale. Nie mogła słyszeć głosu lalecznika w słuchaw­kach Louisa. — Wykopali cię jako Najlepiej Ukrytego, więc uciekłeś. Zgarnąłeś to, co zdołałeś, i uciekłeś. Dyski transferowe, materiał nadprzewodzący, kable i statek. Dyski to była łatwa sprawa. Ale gdzie znalazłeś materiał nadprzewodzący? Akurat czekał na ciebie? I wiedziałeś, że nie rozpadnie się na Pierścieniu!

— Louis, dlaczego mielibyśmy robić coś takiego?

— Dla korzyści handlowej. Włącz mi komunikator. Valavirgillin wstała. Odsunęła garnek z ognia, zamieszała i spróbowała. Poszła w stronę pojazdu i wróciła z dwiema drewnianymi miskami, które napełniła warząchwią.

Czekał niespokojnie. Najlepiej Ukryty mógł go zostawić na lodzie, bez komunikatora. Louis nie był dobry w nauce języków…

— W porządku, człowieku. To nie było zaplanowane w ten sposób i wydarzyło się jeszcze przede mną. Szukaliśmy sposobu poszerzenia naszego terytorium przy minimalnym ryzyku. Ze­wnętrzni sprzedali nam położenie Pierścienia.

Zewnętrzni byli ziemnokrwistymi, kruchymi istotami, które wędrowały po całej Galaktyce na wolniejszych od światła statkach. Handlowali informacjami. Równie dobrze mogli wiedzieć o Pier­ścieniu i sprzedać informację lalecznikom, ale…

— Zaczekaj minutę. Laleczniki boją się lotów kosmicznych.

— Przezwyciężyłem strach. Gdyby Pierścień okazał się od­powiedni, to jeden lot kosmiczny w ciągu całego życia nie byłby wielkim ryzykiem. Oczywiście lecielibyśmy przy włączonym polu statycznym. Z tego, co nam powiedzieli Zewnętrzni, i z tego, czego dowiedzieliśmy się dzięki teleskopom i automatycznym sondom, Pierścień wydawał się idealny. Musieliśmy to zbadać.

— Frakcja Eksperymentalistów?

— Oczywiście. Mimo to wahaliśmy się przed kontaktem z tak potężną cywilizacją. Ale przeanalizowaliśmy skład tutejszych nadprzewodników za pomocą spektroskopu laserowej. Stworzyliś­my bakterie, które mogły się nimi żywić. Sondy rozsiały je po całym Pierścieniu. Domyśliłeś się tego?

— Tego tak.

— Mieliśmy następnie przylecieć statkami handlowymi. Nasi kupcy przybyliby we właściwym momencie na ratunek. Dowie­dzieliby się wszystkiego, co chcieliśmy wiedzieć, i jednocześnie zyskaliby sprzymierzeńców. — W czystym i melodyjnym głosie lalecznika nie było śladu poczucia winy ani zakłopotania.

Vala postawiła miski i uklękła naprzeciwko Louisa. Twarz miała schowaną w cieniu. Z jej punktu widzenia tłumaczenie nie mogło się skończyć w gorszym momencie.

— Potem, jak się domyślam, Konserwatyści wygrali wybory — powiedział Louis.

— To było nieuniknione. Sonda znalazła dysze korygujące. Wiedzieliśmy, oczywiście, o niestabilności Pierścienia, ale mieliśmy nadzieję zaradzić temu w jakiś bardziej wyrafinowany sposób. Kiedy opublikowano zdjęcia, rząd upadł. Nie mieliśmy powrotu na Pierścień, dopóki…

— Kiedy? Kiedy rozsialiście bakterie?

— Tysiąc sto czterdzieści lat temu według ziemskiego czasu. Konserwatyści rządzili przez sześćset lat. Później zagrożenie ze strony kzinów przywróciło Eksperymentalistów do władzy. Kiedy nadszedł dogodny czas, wysłałem Nessusa i jego załogę na Pierścień. Gdyby budowla przetrwała tysiąc lat po upadku kultury, która o nią dbała, warta byłaby inwestowania. Mógłbym wysłać statki handlowe i ratownicze. Na nieszczęście…

Valavirgillin trzymała laserową latarkę na kolanach, wycelowa­ną w Louisa Wu.

… — na nieszczęście budowla była zniszczona. Znaleźliście dziury po meteorytach i krajobraz zerodowany aż do scrithu. Wydaje się…

— Krytyczna sytuacja. Krytyczna sytuacja. — Louis starał się mówić równomiernym głosem. Jak ona to zrobiła? Widział, jak klęka z parującymi miskami w obu rękach. Czy mogła mieć ją przywiązaną na plecach? Dość tego. Przynajmniej jeszcze nie strzeliła.

— Słyszę cię — powiedział Najlepiej Ukryty.

— Czy możesz zdalnie wyłączyć laserową latarkę?

— Mogę zrobić coś lepszego. Mogę doprowadzić do wybuchu, który zabije trzymającą ją osobę.

— Nie możesz po prostu jej wyłączyć?

— Nie.

— Więc, nieżas, włącz mi szybko komunikator. Sprawdzanie… Skrzynka przemówiła językiem Maszynowych Ludzi. Vala odpowiedziała natychmiast.

— Z kim lub z czym rozmawiasz?

— Z Najlepiej Ukrytym, istotą, która mnie tutaj przywiozła. Czy mogę przyjąć, że jeszcze nie zostałem zaatakowany?

Zawahała się, zanim udzieliła odpowiedzi: — Tak.

— Więc nasza umowa nadal obowiązuje, a ja nadal zbieram dane, z zamiarem uratowania tego świata. Masz powód, by w to wątpić? — Noc była ciepła, ale Louis czul się nagi. Martwe oko laserowej latarki nie ożyło.

— Czy to rasa Najlepiej Ukrytego spowodowała Upadek Miast? — zapytała Vala.

— Tak.

— Zerwij negocjacje — rozkazała Vala.

— On ma większość naszych urządzeń do zbierania danych. Vala zamyśliła się, a Louis pozostał nieruchomy. Dwie pary oczu rozjarzyły się tuż za nią w ciemności. Mężczyzna był ciekaw, ile wampiry usłyszały tymi swoimi skrzacimi uszami i co z tego zrozumiały.

— Więc skorzystaj z nich. Ale chcę słyszeć, co on mówi — powiedziała Vala. — Nawet nie słyszałam jego głosu. On może być tylko wytworem twojej wyobraźni.

— Najlepiej Ukryty, słyszałeś?

— Tak. — W słuchawkach Louisa rozmowa toczyła się w interworldzie, ale skrzynka na jego szyi przemawiała w języku Valavirgillin. No i dobrze. — Słyszałem, co obiecałeś kobiecie. Jeśli potrafisz znaleźć sposób na uratowanie tej budowli, zrób to.

— Z pewnością twoja rasa potrafiłaby wykorzystać to miejsce.

— Jeśli miałbyś przesunąć Pierścień na właściwe miejsce z po­mocą moich urządzeń, chcę, by to doceniono. Mogę zażądać nagrody.

Valavirgillin warknęła i zdusiła w sobie odpowiedź. Louis powiedział szybko:

— Przypadnie ci zaszczyt, na jaki zasłużysz.

— To mój rząd, pod moim przewodnictwem, próbował przy­nieść Pierścieniowi pomoc tysiąc lat po wyrządzeniu szkody. Potwierdzisz to.

— Dobrze, ale z zastrzeżeniami. — Louis mówił to na użytek Vali. Zwrócił się do niej. — Zgodnie z naszą umową, to, co trzymasz w ręce, jest moją własnością.

Rzuciła mu latarkę. Odłożył ją na bok i poczuł się oklapnięty z powodu ulgi, zmęczenia albo głodu. „Nie ma czasu".

— Najlepiej Ukryty, powiedz nam o dyszach korygujących.

— Silniki strumieniowe Bussarda zamontowane na wspor­nikach na krawędzi, w regularnych odstępach trzech milionów mil. Powinniśmy znaleźć ich dwieście na każdej krawędzi. Każdy zbiera wiatr słoneczny z obszaru o średnicy czterech-pięciu tysięcy mil, spręża go elektromagnetycznie do momentu zapoczątkowania reakcji termojądrowej i wyrzuca z powrotem jak rakieta odrzutowa, hamując Pierścień.

— Widzimy płomienie niektórych z nich. Vala mówi, że działa ich… dwadzieścia jeden? — Kobieta skinęła głową. — To znaczy, że brakuje dziewięćdziesięciu pięciu procent…

— To wydaje się prawdopodobne. Od naszej ostatniej rozmowy zrobiłem hologramy czterdziestu wsporników i wszystkie są puste. Czy mam policzyć siłę ciągu uzyskiwaną ze wszystkich działających silników?

— Dobrze.

— Przypuszczam, że nie ma wystarczającej liczby działających dysz, by uratować Pierścień.

— Tak.

— Czy budowniczowie Pierścienia zainstalowaliby niezależny system stabilizujący?

Pakowie protektorzy nie rozumowali w ten sposób. Mieli zbyt duże zaufanie do swoich zdolności improwizacji.

— Mało prawdopodobne, ale będę szukał. Najlepiej Ukryty, jestem głodny i śpiący.

— Czy jest jeszcze coś, co należałoby powiedzieć?

— Obserwuj dysze korygujące. Zobacz, jak działają, i oblicz siłę ciągu.

— Dobrze.

— Spróbuj skontaktować się z latającym miastem. Powiedz…

— Louis, nie mogę przesłać wiadomości przez krawędź. Oczywiście że nie, to czysty scrith.

— Rusz statek.

— To nie byłoby bezpieczne.

— A co z sondą?

— Sonda orbitująca jest zbyt daleko, żeby przesyłać sygnały na przypadkowych częstotliwościach. — Z ogromną niechęcią dwu­głowy dodał: — Mogę przesłać wiadomość przez drugą sondę. I tak powinienem wysłać ją przez krawędź, żeby uzupełnić paliwo.

— Tak. Najpierw poślij ją na krawędź jako stację przekaź­nikową. Spróbuj złapać latające miasto.

— Louis, miałem kłopoty z namierzeniem twojego komunika­tora. Wyśledziłem lądownik prawie dwadzieścia pięć stopni w kierunku przeciwnym do obrotu od twojej pozycji. Dlaczego?

— Chmee i ja rozdzieliliśmy się. Jadę do latającego miasta. On poleciał w stronę Oceanu Wielkiego. — Tyle mógł bezpiecznie powiedzieć.

— Chmee nie odpowiada na moje wezwania.

— Kzinowie to kiepscy niewolnicy. Najlepiej Ukryty, jestem zmęczony. Zgłoś się za dwanaście godzin.

Podniósł miskę i zaczął jeść. Valavirgillin nie użyła żadnych przypraw. Gotowane mięso i korzonki nie pobudziły jego kubków smakowych, Nie dbał o to. Wylizał miskę do czysta, zachowując tyle rozsądku, by zażyć pigułkę antyalergiczną. Wczołgali się do pojazdu i zasnęli.

Загрузка...