ROZDZIAŁ XXXII Protektorka

Louis nie podskoczył; krzyknął wewnątrz hełmu. W głosie Teeli pobrzmiewał śmiech. Niewyraźnie wymawiała spółgłoski i nic nie mogła na to poradzić: jej wargi i dziąsła zrosły się w twardy dziób.

— Nigdy więcej nie chcę walczyć z lalecznikiem Piersona! Chmee, myślisz, że jesteś niebezpieczny? Lalecznik prawie mnie dostał.

Włączyła słuchawki. Czy mogła śledzić w ten sam sposób? Wtedy byliby martwi. Załóżmy więc, że nie mogła.

— Nie było sygnałów z waszego statku. Łączność zerwana. Musiałam wiedzieć, co się dzieje w środku. Więc skleciłam coś, żeby podłączyć się do dysków transferowych. Powiem wam, że to nie było łatwe. Najpierw musiałam domyślić się, że lalecznik przywiózł dyski ze swojej rodzinnej planety; potem musiałam wydedukować, jak działają. I zbudować własne urządzenie… A kiedy podłączyłam się i skoczyłam, lalecznik sięgał akurat do włącznika pola statycznego! Musiałam odgadnąć, gdzie znajduje się dysk-nadajnik, i to cholernie szybko! Ale wydostałam się, a statek pewnie jest w polu statycznym i nikt nie przyjdzie wam z pomocą. Teraz idę po was — powiedziała Teela i Louis usłyszał żal w jej głosie.

Nie pozostało nic, jak tylko czekać. Najlepiej Ukryty był teraz nieosiągalny, razem z całym sprzętem, na pokładzie „Igły"-Zostało im tylko to, co mieli przy sobie. A słowa Teeli zabrzmiały tak, jakby miała zjawić się za chwilę… jeśli nie kłamała. Louis włączył pas.

Mila, dwie mile, a dach był jeszcze wysoko w górze. Stawy, strumienie, łagodne wzgórza: tysiące mil kwadratowych ogrodów zamienionych w zdziczałą roślinność. Po lewej stronie drzewa w kształcie dzwonów, o koronkowych liściach, tworzyły dżunglę. Setki mil kwadratowych żółtych krzaków po prawej stronie rosło w rzędach, w jakich je zasadzono.

Znalazł jedno duże wejście w kierunku zgodnym z ruchem obrotowym i przynajmniej trzy mniejsze z drugiej strony, łącznie z tunelem, którym tutaj przylecieli.

Louis obniżył lot. Będą musieli bronić się ze wszystkich czterech stron. Gdyby udało mu się znaleźć wgłębienie terenu w kształcie misy… Jest tam, strumień otoczony niskimi wzgórzami. A dlaczego nie środek strumienia? Przyjrzał mu się z góry, z uczuciem, że przeoczył coś ważnego. Tak. Pomknął z powrotem do miejsca, gdzie schował się Chmee. Potrząsnął go za ramię i wskazał palcem. Kzin kiwnął głową. Pobiegł w kierunku korytarza, którym przylecieli, ciągnąc za sobą skafander ciśnieniowy jak balon. Louis uniósł się w powietrze i skinął na Harkabeeparolyn, żeby leciała za nim.

Wyszczerbione pasmo niskich wzgórz, a za nimi staw. Można by urządzić tu ładną zasadzkę. Louis wylądował na grani. Rozciągnął się płasko na ziemi, skąd mógł obserwować wejście. Odwrócił się na moment, żeby rzucić zwój drutu nadprzewodzą­cego w stronę stawu i zobaczyć, czy sięgnął wody.

Był tylko jeden sposób, by wydostać się z „Igły". Jedyny dysk transferowy, który mogła osiągnąć Teela, prowadził do sondy na zboczu Olympus Mons. Teela musiała podążyć tam ich trasą.

Kilka łyków syropu; kilka łyków wody. Spróbuj się rozluźnić. Louis nie widział Chmee; nie miał pojęcia, dokąd pobiegł kzin. Harkabeeparolyn patrzyła na niego. Louis wskazał korytarz, a potem gestem kazał jej odlecieć. Zrozumiała. Poleciała za wzgórze. Został sam.

Te wzgórza, nieżas, są zbyt płaskie. Kępy lśniących, ciemno­zielonych liści grubości uda ukryłyby nieruchomego człowieka, ale krępowałyby każdy ruch.

Czas mijał. Louis skorzystał z urządzenia sanitarnego w skafan­drze, spiesząc się i czując bezbronnym. Z powrotem na posterunek. „Bądź gotowy. Przy swojej znajomości systemu komunikacyjnego wewnątrz Centrum Remontowego zjawi się tu szybko. Za parę godzin albo zaraz…”

Jest! Teela nadleciała jak sterowany pocisk, tuż pod dachem korytarza. Louis zauważył ją i przekoziołkował, żeby strzelić.

Stała wyprostowana na dysku o średnicy sześciu stóp, trzymając się sterczącego w górę słupa z uchwytami i przyrządami sterow­niczymi.

Louis strzelił. Ze swojej kryjówki strzelił także Chmee. Dwie nici rubinowego światła trafiły w ten sam cel. Teela przykucnęła, zasłonięta przez dysk. Zobaczyła wszystko, co chciała; co do cala zlokalizowała ich pozycje.

Ale latający dysk buchnął rubinowym płomieniem i zaczął spadać. Louis ujrzał jeszcze w przelocie Teelę, zanim zniknęła za dziwnymi, koronkowymi drzewami. Rozwinęła małą lotnię.

Załóżmy więc, że jest żywa i cała, i porusza się szybko — pomyślał.

Ostrożnie przeszedł przez grzbiet wzgórza i spojrzał na drugą stronę. To mogło się udać. Koniec nadprzewodzącej nici nadal znajdował się w stawie. Gdzie ona jest?

Coś wyskoczyło zza grzbietu sąsiedniego wzgórza. Zielone światło przecięło powietrze, zatrzymało się na tej rzeczy, dopóki nie spłonęła. I tyle zostało po skafandrze kosmicznym Chmee. Ale seria pocisków wielkości dłoni pomknęła w kierunku źródła zielonego promienia laserowego. Kilka białych błysków zza wzniesienia i trzaski pioruna gdzieś blisko świadczyły, że kzinowi udało się przerobić wykonane przez laleczniki baterie na bomby. Teela była blisko i używała lasera. A jeśli okrążała staw, tuż za grzbietami wzgórza… Louis zmienił pozycję.

Spalony skafander Chmee opadał zbyt wolno. Protektorka zorientuje się, że jest pusty. Cthulhu i Allahu! Jak można walczyć z protektorem-szczęściarzem?

Teela pojawiła się na stoku niżej, niż się spodziewał, nadziała go na włócznię zielonego światła i zniknęła, zanim zdołał ruszyć palcem. Zamrugał oczami. Osłona przeciwodblaskowa w jego hełmie uratowała mu wzrok. Ale, kierując się instynktami czy też nie, Teela usiłowała zabić Louisa Wu.

Znowu wyskoczyła w innym miejscu. Zielone światło zgasło na czarnym stroju. Tym razem Louis strzelił w odpowiedzi. Teela zniknęła. Nie wiedział, czy ją trafił. Przez mgnienie zdążył zauważyć, że skórzany pancerz zwisa na niej trochę luźno, a stawy są straszliwie przerośnięte: kostki palców wyglądały jak orzechy włoskie, a kolana i łokcie jak kantalupy. Nie miała na sobie innego stroju ochronnego oprócz własnej skóry. Louis potoczył się w dół zbocza. Zaczął się szybko czołgać.

Czołganie to ciężka praca. Gdzie ona pojawi się teraz? Nigdy nie grał w tę grę. W ciągu dwustu lat życia nie był żołnierzem.

Dwa obłoczki pary uniosły się znad stawu. Po jego lewej stronie Harkabeeparolyn nagle wstała i strzeliła. Gdzie jest Teela? Jej laser nie odpowiedział. Harkabeeparolyn stała jak ubrany na czarno cel: potem schyliła się i pobiegła w dół zbocza. Padła na ziemię i zaczęła pełznąć w lewo pod górę.

Z jej lewej strony nadleciał kamień. Jak Teela zdołała dotrzeć tam tak szybko? Walnął Harkabeeparolyn w ramię na tyle mocno, że rozerwał rękaw i zgruchotal kości. Kobieta zerwała się z wyciem, a Louis czekał i widział, jak pada na ziemię. „Cholera, cholera, cholera! Patrz, skąd przyleci wiązka…”

Ale wiązka nie pojawiła się. 1 nie powinien był patrzeć; powinien działać. Widział, skąd nadleciał kamień. Między dwoma wzgórzami widniała rozpadlina. Zaczął się czołgać tak szybko, jak się odważył; chciał, żeby zbocze znalazło się między nim a Teelą. Potem dokoła… Nieżas, gdzie jest Chmee?! Louis zaryzykował spojrzenie ponad granią.

Harkabeeparolyn przestała krzyczeć. Poczuła zapach. Zrzuciła pas, jedną ręką zerwała czarny strój. Drugie ramię wisiało bezwładnie, złamane. Zaczęła się mocować ze skafandrem. Teela tam była. W którą stronę teraz ruszy? Ignorowała przeciwniczkę.

Hełm Harkabeeparolyn nie dawał się zdjąć. Chwiejnym krokiem poszła w dół zbocza, usiłując jedną ręką rozerwać tworzywo, a potem rozbić je kamieniem.

Minęło zbyt dużo czasu. Teela mogła do tej pory być już w dowolnym miejscu. Louis znowu ruszył w stronę przełęczy, wyrzeźbionej przez suchy obecnie strumyk. Gdyby spróbował wejść na szczyt wzgórza, zobaczyłaby go.

Czy naprawdę potrafiła odgadnąć każdy jego ruch? Protektorka! Gdzie ona teraz jest?

Za mną? Louis poczuł, że włosy jeżą mu się na karku. Odwrócił się bez żadnego powodu i kiedy mały kawałek metalu ciął go przez żebra, strzelił do Teeli. Pocisk rozerwał skafander i ciało. Louis ścisnął lewą ręką rozdartą tkaninę, jednocześnie posyłając rubinową wiązkę w miejsce, gdzie ostatnio pojawiła się Teela. 1 wtedy skoczyła i zniknęła, zanim dosięgła jej wiązka, a twarda metalowa kula odłupała drzazgi z jego hełmu.

Potoczył się po zboczu, przytrzymując skafander lewym ramie­niem. Przez porysowany hełm zobaczył, że Teela pędzi na niego jak wielki czarny nietoperz, i strzelił do niej rubinowym promie­niem, zanim zdołała się uchylić.

Nieżas, cholera, ona nie zrobiła uniku! I po co miałaby to robić? Czarny strój ochronny Harkabeeparolyn z nadprzewodzą­cego materiału miała teraz na sobie Teela Brown. Obiema rękami trzymał na niej promień. Zrobi się jej nieprzyjemnie gorąco, zanim go zabije. Opancerzony demon pędził susami w jego stronę w powiewającym postrzępionym czarnym stroju.

Postrzępionym. Dlaczego? I co to za zapach?

Skręciła w prawo i rzuciła laserem jak pociskiem w Chmee. Dezintegrator i latarka laserowa wypadły kzinowi z ręki. Zderzyły się ze sobą.

Zapach drzewa życia wypełnił nozdrza Louisa, wdarł się do mózgu. To nie przypominało drażnienia prądem. Prąd wy­starczał sam w sobie, nie wymagał niczego więcej, żeby doznanie było doskonałe. Woń drzewa życia wywoływała ekstazę, ale jednocześnie wściekły głód. Louis wiedział już, jakie jest to drzewo. Miało lśniące, ciemnozielone liście, korzenie jak słodki ziemniak i było go tu pełno, a smak… jakaś cząstka jego mózgu pamiętała smak Raju.

Rosło wszędzie wokół niego, a nie mógł go jeść. Nie mógł jeść. Nie mógł jeść z powodu hełmu. Oderwał ręce od klamer zamyka­jących hełm, ponieważ nie mógł jeść, kiedy ludzka odmiana protektora próbowała zabić Chmee.

Trzymał laser obiema rękami, jakby bał się, że mu odskoczy. Kzin i protektorka spleceni toczyli się po zboczu, zostawiając za sobą strzępy czarnego materiału. Posłał za nimi wiązkę rubinowego światła. „Najpierw strzelaj, potem celuj. Nie jesteś wcale głodny. To dla ciebie śmierć; jesteś za stary, żeby zmienić się w protektora; to oznacza śmierć.”

Nieżas, ten zapach! Kręciło mu się w głowie. Wysiłek, by się opanować, był straszliwy. Równie straszliwy, jak nieustawianie na nowo drouda każdego wieczoru w ciągu ostatnich osiemnas­tu lat. Nie do zniesienia! Louis trzymał wycelowaną wiązkę i czekał.

Teeli nie wyszło kopnięcie, które miało rozpłatać kzinowi brzuch. Przez chwilę stała z wyprostowaną nogą. Dotknęła jej czerwona nić i goleń błysnęła oślepiającym blaskiem.

Kolejny strzał. Część nagiego, różowego ogona Chmee buchnęła płomieniem i odpadła, wijąc się jak ranny robak. Zdawało się, że stwór nie zauważył tego. Ale Teela wiedziała, gdzie jest wiązka.

Próbowała pchnąć na nią Chmee. Louis przesunął promień czerwonego światła i czekał.

Chmee miał rany cięte; krwawił w kilku miejscach. Ale zwalił się na protektorkę, wykorzystując swoją masę. Louis zauważył w pobliżu kawałek skały z ostrą krawędzią, zdolną rozłupać czaszkę jak starannie zaostrzona siekiera. Wycelował w skałę i nacisnął spust. Ręka Teeli wystrzeliła po nią i buchnęła płomieniem.

„Nieżas, ten zapach! Teela! Zabiję cię przez zapach drzewa życia!”

Ręka była bezużyteczna, podobnie jak jedna noga: to powinno postawić Teelę w gorszej sytuacji. Czy mocno zraniła przeciwnika? Musiał być zmęczony, ponieważ Louis dostrzegł twardy dziób Teeli w grubej szyi Chmee. Kzin przekręcił się i przez mgnienie za zniekształconą czaszką Teeli nie było nic oprócz błękitnego nieba. Louis wycelował promień światła w jej mózg.


* * *

Louis i Chmee musieli wspólnym wysiłkiem rozewrzeć szczęki Teeli zaciśnięte na gardle kzina.

— Pozwoliła, by walczyły za nią instynkty — wysapał stwór. — Nie umysł. Miałeś rację, walczyła, żeby przegrać. Niech Kdapt ma mnie w swojej opiece, jeśli walczyła, by wygrać.

I było już po wszystkim, z wyjątkiem krwi ściekającej po futrze Chmee; z wyjątkiem potłuczonych, a może i złamanych żeber Louisa i bólu, który go przeszywał; z wyjątkiem zapachu drzewa życia, który wciąż był obecny w powietrzu. Z wyjątkiem Har­kabeeparolyn, stojącej teraz po kolana w stawie i z obłędem w oczach oraz pianą na ustach próbującej rozbić hełm.

Wzięli ją pod ręce i wyciągnęli ze stawu. Walczyła. Louis również walczył; walczył, żeby odejść od rzędów drzew życia. Chmee zatrzymał się w korytarzu. Odpiął klamry w hełmie Louisa i zdjął mu go.

— Oddychaj, Louis. Wiatr wieje w kierunku plantacji. Człowiek wciągnął powietrze. Zapach zniknął. Zdjęli również hełm Harkabeeparolyn, żeby ulotniła się z niego woń. Zdawało się, że nie ma to znaczenia. Jej oczy były szalone, nieprzytomne. Louis otarł pianę z ust kobiety.

— Potrafisz mu się oprzeć? Powstrzymać ją? I siebie? — za­pytał kzin.

— Tak. Nikt oprócz wyleczonego prądomana nie byłby w sta­nie tego dokonać.

— Wrrr?

— Nigdy nie będziesz wiedział.

— Nigdy. Daj mi swój pas.

Uprząż była ciasna. Musiała uwierać, wrzynać się w rany Chmee. Kzin zniknął na parę minut. Wrócił z pasem Harkabeeparolyn, dezintegratorem i dwiema latarkami laserowymi.

Harkabeeparolyn uspokoiła się, prawdopodobnie z wyczer­pania. Louis walczył ze straszliwą depresją. Ledwo słyszał, jak Chmee mówi:

— Zdaje się, że wygraliśmy bitwę, a przegraliśmy wojnę. Co zrobimy teraz? Twoja kobieta i ja potrzebujemy leczenia. Może zdołamy dotrzeć do lądownika.

— Polecimy do „Igły". Co masz na myśli, mówiąc o przegranej wojnie?

— Słyszałeś Teelę. „Igła” jest w polu statycznym, a nam zostały tylko gołe ręce. Czyż bez instrumentów „Igły” dowiemy się, jak działa ta cała maszyneria?

— Wygramy. — Louis czuł się wystarczająco okropnie bez pesymizmu kzina. — Teela nie jest nieomylna. Nie żyje. Skąd miałaby wiedzieć, czy Najlepiej Ukryty sięgał do włącznika pola statycznego? Dlaczego miałby to robić?

— Mając protektora na statku, tuż za ścianą?

— A czy nie miał w tym samym pomieszczeniu schwytanego w pułapkę kzina? Ta ściana to część kadłuba General Products. Sądzę, że Najlepiej Ukryty zamierzał wyłączyć dyski transferowe. Był jednak zbyt wolny.

Chmee zastanowił się nad tym.

— Mamy dezintegrator — stwierdził.

— I tylko dwa pasy. Zastanówmy się, jak daleko jesteśmy od „Igły"? Około dwóch tysięcy mil drogą, którą przylecieliśmy. Cholera.

— Co ludzie robią ze złamanym ramieniem?

— Unieruchamiają. — Louis wstał. Poruszał się z trudem. Znalazł kawał aluminiowego pręta i musiał sobie przypomnieć, po co mu jest potrzebny. Nie mieli nic do wiązania oprócz materiału nadprzewodzącego. Ramię Harkabeeparolyn spuchło groźnie. Louis usztywnił je. Użył czarnej nici, żeby zaszyć najgłębsze rany Chmee.

Mogli oboje umrzeć bez leczenia, a nie było jak ich leczyć.

A Louis mógłby usiąść i umrzeć; tak właśnie się czuł. „Ruszaj się. Cholera, nie będziesz wcale mniej cierpiał, jeśli przestaniesz się ruszać. Kiedyś będziesz musiał przez to przejść. Dlaczego nie teraz?”

— Zmajstrujemy nosidło między pasami. Czego możemy użyć? Materiał nadprzewodzący nie jest dość mocny.

— Musimy czegoś poszukać. Louis, jestem zbyt ciężko ranny, żeby bawić się w harcerza.

— Nie musimy. Pomóż mi zdjąć skafander Harkabeeparolyn. Użył lasera. Przeciął przód skafandra ciśnieniowego. Pociął tkaninę na paski. Wywiercił dziury wzdłuż brzegów tego, co zostało ze skafandra, i przewlókł przez nie paski impre­gnowanego materiału. Drugie końce przywiązał do swojej uprzęży.

Skafander zamienił się w nosidło dostosowane do kształtu Harkabeeparolyn. Ubrali ją z powrotem. Była teraz uległa, ale nie odzywała się.

— Sprytne — stwierdził Chmee.

— Dziękuję. Możesz lecieć?

— Nie wiem.

— Spróbuj. Jeśli będziesz musiał zostać, a potem poczujesz się lepiej, skorzystasz z pasa. Może znajdziemy odpowiedni punkt orientacyjny, żebym mógł po ciebie wrócić.

Ruszyli korytarzem, który ich tutaj przyprowadził. Rany Chmee znowu zaczęły krwawić i Louis wiedział, że kzin cierpi. Po trzech minutach podróży dotarli do dysku o średnicy sześciu stóp, unoszącego się stopę nad ziemią i wyposażonego w instrumenty. Usiedli obok.

— Mogliśmy się domyślić. Dysk towarowy Teeli. Kolejny z tych interesujących zbiegów okoliczności.

— Część jej gry?

— Tak. Mieliśmy go znaleźć, gdybyśmy przeżyli. — Wszystko, co znajdowało się na dysku, miało dziwny, obcy wygląd, z wyjąt­kiem ciężkiej skrzynki, której zasuwy się stopiły. — Pamiętasz to? Zestaw medyczny ze skutera Teeli.

— To nie pomoże kzinowi. A lekarstwa mają dwadzieścia trzy ziemskie lata.

— To lepsze niż nic, przynajmniej dla niej. Masz przecież pigułki antyalergiczne, a tutaj nie możesz się niczym zarazić. Nie jesteśmy na tyle blisko Mapy Kzinu, żeby znalazły się tu tamtejsze bakterie.

Kzin wyglądał źle. Nie powinien się ruszać. Zapytał:

— Możesz nauczyć się obsługi tych przyrządów sterowniczych? Nie ufam sobie.

Louis potrząsnął głową.

— Nie trap się tym. Ty i Harkabeeparolyn wsiądziecie na dysk. Już jest w powietrzu. Ja go poholuję. Wy śpijcie.

— Dobrze.

— Najpierw podłączmy ją do podręcznego autolekarza. I przywiążcie się oboje do słupa sterowniczego.

Загрузка...