ROZDZIAŁ VIII

Kiedy nareszcie dotarli do dużych, rozległych drewnianych zabudowań karczmy, Villemo była tak zmęczona, że z trudem ciągnęła za sobą nogi. Eldar wziął ją za rękę, czego nie zrobił przez całą drogę, i wprowadził do środka. Pewnie chciał wyglądać jak prawdziwy starszy brat, opiekujący się siostrą.

Na ich widok szum w mrocznej izbie ustał. Eldar podszedł do szynkarza.

– Znalazłoby się jakieś posłanie dla mojej siostry? Idziemy z daleka i biedne dziecko jest bardzo zmęczone.

To on naprawdę potrafi mówić takim łagodnym i czułym głosem? Jaka szkoda, że to tylko gra!

Szynkarz przyglądał jej się badawczo. Spuściła wzrok i starała się wyglądać niewinnie. Po chwili gospodarz przeniósł swoje zainteresowanie na Eldara.

– A masz czym zapłacić?

I wtedy Eldar zrobił coś dziwnego. Odwrócony plecami do izby, podciągnął lewy rękaw aż do łokcia i zaraz szybko opuścił go znowu.

Gospodarz skinął głową.

– Mała może się przespać w izdebce na strychu.

Poprowadził ich schodami na górę i otworzył nieduże, skrzypiące drzwi.

– A ty? Też tu będziesz spał?

– Jesteśmy już na to za duzi – odparł Eldar. – Ja położę się w stajni na sianie.

– Dokąd idziecie?

– Do Tobronn.

Gospodarz zmarszczył brwi.

– Powodzenia!

– Dziękuję, będzie nam potrzebne!

– Przyjdź do mnie później, to porozmawiamy chwilę!

Eldar potwierdził skinieniem głowy.

– Jak tylko położę siostrę. A moglibyśmy dostać tu coś do jedzenia? Nie bardzo chcę siedzieć z nią pośród tylu obcych.

– Oczywiście. Jak jej na imię?

– Merete.

Aha, więc mam na imię Merete, pomyślała Villemo.

Szynkarz wyszedł, Eldar zamknął drzwi. Izdebka była tak niska, że musiał się zgiąć niemal wpół. Wewnątrz intensywnie pachniało nagrzanym w słońcu, świeżo smołowanym drewnem.

– Mamy tu wodę i miednicę – powiedział. – Usiądź na krawędzi łóżka!

Zrobiła, co kazał. Była zanadto zmęczona, by protestować.

Zdjął jej z nóg buty i pończochy, nalał wody do miednicy i mył jej pokaleczone stopy. Villemo wzdrygnęła się na pierwsze zetknięcie z zimną wodą, potem jednak oparła się o ścianę i z rozkoszą poddawała zabiegowi.

Eldar Svanskogen przyglądał się tej zmęczonej drobnej twarzyczce, jakby pozbawionej życia teraz, gdy żar płonący zawsze w oczach został ukryty pod zamkniętymi powiekami.

Jesteś jeszcze dzieckiem, pomyślał. Ale, na Boga Wszechmogącego, jak ty będziesz reagować, gdy pewnego razu obudzi się w tobie kobieta? Ty, z taką intensywnością przeżywania, z twoim gwałtownym temperamentem i z uwodzicielskim pięknem tych niemal szalonych oczu?

Puścił jej stopę nagle, jakby się oparzył. Na moment ogarnęło go wariackie pragnienie, by to on mógł obudzić w niej kobietę. Był przekonany, że umiałby to zrobić. W każdej chwili.

Ale miał się na baczności. Dziewczyna z Ludzi Lodu to nie igraszka. A jeszcze mniej pozostała rodzina. Meidenowie z Grastensholm… Paladinowie z Danii.

Nie, Eldar ze Svanskogen powinien trzymać się z daleka. Szybko wytarł jej nogi i wstał.

Gospodarz sam przyniósł jedzenie. Postawił na stole misę, z której wydobywał się smakowity zapach, i wyszedł. Na tacy leżały też dwie drewniane łyżki. Eldar podał jedną Villemo i zaprosił ją gestem do misy.

– Proszę bardzo, jedz!

Posłuchała zachwycona. Na zmianę zagłębiali łyżki w misie, choć jej zawartość nie wyglądała szczególnie zachęcająco: w szarej, tłustej mazi pływały kawałki czegoś nieokreślonego.

– Co to jest? – jęknęła po kilku łyżkach.

– Lepiej nie pytać.

Przestała jeść.

– Głód panuje także tutaj – wyjaśnił sucho.

Villemo odłożyła łyżkę.

– Chyba już więcej nie chcę.

– Jedz natychmiast i nie marudź! To wygląda na wnętrzności jakiegoś zwierzęcia, a to zdrowe pożywienie.

Miała wrażenie, że widzi wrony i szczury w tych odrażających ochłapach, ale postanowiła nie poddawać się tego rodzaju fantazjom. Potrzebowali jedzenia, a ta zupa nie jest przecież szkodliwa. Dzielnie jadła dalej, a poza tym sytość poprawia humor!

Kiedy później wieczorem leżała sama w łóżku i czuła, jak ciepło wypełnia jej ciało z wyjątkiem stóp, które pozostawały zimne niby lód, powróciła świadomość tego wszystkiego, co działo się z nią w ciągu ostatniej doby.

Czy to naprawdę dopiero wczoraj wieczorem opuściła Elistrand? To niepojęte. Miała wrażenie, że od tamtej pory przeżyła całe życie. Pełne bólu, przerażające życie.

Myśl o jasnym, dobrym rodzinnym domu była nie do zniesienia. Villemo wciągała powietrze głęboko, chcąc uwolnić się od dławiącego ucisku w gardle. Ojciec… Czy już dostał jej list? Wszyscy przyjaciele i krewni z sąsiednich dworów, co oni teraz robią?

Tylu zmartwień przysporzyła im wszystkim, zwłaszcza kochanemu ojcu. Jak to dobrze, że mama o niczym nie wie – na razie. Ona nie może się o tym nigdy dowiedzieć! Villemo musi wrócić do domu przed nią! Musi!

Zabiła.

Ta prawda przesłania wszystko inne. Ona, Villemo córka Kaleba, zabiła człowieka.

To było nieznośne. Nie wytrzyma tego uczucia. Nie wytrzyma!

Wybuchnęła spazmatycznym płaczem i już wcale nie starała się go powstrzymać. Zresztą i tak by nie mogła. Czuła, że płacz jej pomaga. Niech więc inni goście karczmy myślą, co im się podoba.

Następnego dnia wyruszyli wcześnie. Kiedy Villemo wkładała na siebie spódnicę, otoczyła ją chmura pyłu. Potrzebowała trochę czasu, zanim znowu mogła iść jako tako normalnie na swoich obolałych nogach.

Kiedy jednak zjedli solidne śniadanie – „jedz, Merete chleb z mąki pomieszanej z korą drzewną, bo nie wiadomo, kiedy dostaniesz następny posiłek” – i kiedy już uszli spory kawałek, popatrzyła na swojego towarzysza przestraszona.

– Eldar… Ty kulejesz!

– Naprawdę?

– Wyglądasz, jakbyś stąpał po rozpalonym żelazie.

– Mam pęcherze pod stopami – mruknął.

– O, mój drogi – rzekła współczująco. – Nie wiedziałam, że bohaterom robią się pęcherze!

– Bohaterom? – prychnął. – Ja chyba nie jestem bohaterem!

– Dla mnie byłeś. Byłeś piękny, silny i niepokonany.

– Byłem, powiadasz. To znaczy pęcherze pozbawiły cię złudzeń?

– Och, nie, nie! Złudzenia rozwiały się już dawno temu.

– No, tak dawno to chyba nie. Poznaliśmy się przecież dopiero co. Jako dorośli, chciałem powiedzieć.

Najwyraźniej chciał pozostać w jej oczach bohaterem.

– To było wtedy, kiedy mi opowiadałeś o swoich dziewczynach.

– Ach, to – uśmiechnął się jakby skrępowany. – To było tylko takie gadanie.

Milczała przez chwilę.

– Więc to nieprawda?

– Nie, sama wiesz, jak to mężczyźni gadają.

– Nie wiedziałam.

Niklas… Dominik… przecież nie są tacy. To dobrze wychowani, grzeczni, odnoszący się z szacunkiem do innych młodzieńcy.

– Tak ucichłaś – powiedział po chwili.

Przystanęła i przyglądała mu się zbita z tropu. Kim jest ten człowiek? Dlaczego ona idzie z nim po zamarzniętej, pokrytej grudą wiejskiej drodze?

– Przepraszam. Chyba się zamyśliłam.

Eldar nic już nie powiedział. Zrozumiał chyba, że ona przez chwilę była myślami gdzie indziej i że w tamtym jej życiu dla niego miejsca nie ma.

Ruszyli dalej, oboje na obolałych nogach. Villemo z trudem dotrzymywała Eldarowi kroku, szła zawsze nieco z tyłu i przyglądała mu się.

W piersiach dławił ją bolesny ciężar. Patrzyła na tego mężczyznę z przyjemnością. Na jego długie, zgrabne nogi, wąskie biodra i szerokie ramiona. Włosy, bujne popielatoblond, bruzdy na policzkach, wąskie oczy i duże białe zęby. Jak u niebezpiecznego zwierzęcia, pomyślała. Był szorstki i wulgarny w mowie, gdy wpadał w zły humor. Ale kochała go właśnie dlatego, że pragnęła wydobyć z niego to, co w nim było dobrego, a co – była o tym przekonana – istnieje, ukryte pod tą twardą skorupą brutalności.

Krótko mówiąc, Villemo wpadła w tę samą pułapkę, w którą przed nią dało się złapać tysiące innych kobiet. Chciała mianowicie zbawiać zatraconą duszę ukochanego.

Ileż to już kobiet uwierzyło, że znajdą w sobie dość sił, by uratować na przykład jakiegoś zapijaczonego wraka wyłącznie swoją miłością i dobrym wpływem? Ile wierzyło, że potrafią brutalnego drania przemienić w anioła?

Villemo znajdowała się w jeszcze gorszej sytuacji niż większość tamtych kobiet. Ona bowiem zamierzała wydobyć w Eldarze jego lepsze ja wyłącznie poprzez uczucie wzniosłe i platoniczne. O fizycznej miłości nawet nie myślała. Na to Villemo była jeszcze zbyt niedojrzała, a zarazem zbyt poważnie myśląca.

Szli więc tak oboje, każde pogrążone w swoich fantazjach. On pragnął ją widzieć prymitywnie zmysłową, ona chciała, by stał się grzeczny i szlachetny. Czyje marzenia zostaną spełnione? Wszystko zależy od tego, co ich spotka tej zimy i w jakich warunkach przyjdzie im żyć.

Villemo zapytała nieśmiało:

– Skoro ja mam teraz na imię Merete, to jak ty się nazywasz?

– Einar. Einar Foss, zapamiętaj to!

– To znaczy, że ja nazywam się Merete Foss. Ile masz lat?

– Powiedzmy dwadzieścia pięć.

– Czy jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć? Skąd pochodzimy?

– Z Christianii. Ty zarabiałaś na życie żebrząc. Teraz ja chcę się tobą zaopiekować, dlatego szukamy miejsca na wsi.

Skinęła głową.

– A jak twoje nogi?

– Już niedługo będziemy na miejscu.

– Wiesz, gdzie jest ten dwór?

– Otrzymałem dokładne wskazówki.

Wkrótce dostrzegli w zapadającym już zmierzchu zabudowania, rozłożone na wzgórzu ponad rozległą równiną, otoczoną pagórkami.

– To tu – oświadczył Eldar. – Wchodzimy nie zwlekając.

Villemo patrzyła z szacunkiem, pomieszanym z odrobiną lęku, na liczne pociemniałe budynki wokół dziedzińca. Dwór był niewątpliwie duży, utrzymany w starym norweskim stylu chłopskim. Co najmniej ze dwadzieścia mniejszych budynków otaczało rozległe podwórze, pośrodku którego stało wielkie drzewo i jedna z tych dwu imponujących studni, od których dwór brał swoją nazwę – Tobronn, Dwie Studnie. Na wprost bramy wznosił się główny budynek – piętrowy dom z wielkich drewnianych bali, z gankiem ozdobionym rzeźbioną balustradą. Bogate spichrze ulokowano po obu stronach domu, a za nimi, jak okiem sięgnąć, rozciągały się żyzne pola. Wieś, do której dwór należał, położona była nieco dalej, dyskretnie cofnięta za porosłe lasem wzniesienia, jakby wiejskie zabudowania nie miały odwagi nawet głowy wychylić w pobliżu takiej potęgi i wspaniałości.

– Trzymaj buzię na kłódkę, jeśli tylko się da – mruknął Eldar. – Wyrażasz się za wytwornie, więc ja będę gadał.

Jakaś przerażona stara służąca zaprowadziła ich do gospodarzy. Eldar stał przy drzwiach i kłaniał się głęboko. Villemo na wpół ukryta za nim starała się wyglądać na spłoszoną i oszołomioną bogactwem domu. Udało jej się też dygnąć niezdarnie.

W pokoju na dużych drewnianych krzesłach siedzieli właściciele dworu i gapili się na nich złym wzrokiem. Gospodarz i jego żona, podobni do siebie, oboje najwyraźniej jadający zbyt dużo. On ubrany w spodnie i kurtkę ze znakomitego samodziału, ona godnie, cała na czarno.

Villemo nie podobały się oczy gospodyni. W ogóle jej się nie podobała, ona cała. Siedziała na tym swoim krześle jak wielka, tłusta pajęczyca, pod czarnymi, krzaczastymi brwiami połyskiwały brązowe, świdrujące oczka. Brodę miała mocno wysuniętą do przodu, tak że wielki, mięsisty nos prawie się z nią schodził. Szare jak żelazo włosy były mocno ściągnięte i związane z tyłu. Na twarzy stara miała ślady zarostu, i nawet nie tylko ślady.

Mężczyzna był po prostu tłusty i pospolity, o zimnych, wytrzeszczonych ślepkach i przerzedzonych włosach. Sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę odchrząknąć, ale jakoś mu się nie udawało.

– No? Czego chcecie? – burknął niechętnie.

– Szukamy służby, panie, i chcielibyśmy może tutaj – odpowiedział Eldar takim pokornym głosem, jakiego Villemo nigdy jeszcze u niego nie słyszała. – To jest moja młodsza siostra, którą się opiekuję, bo zostaliśmy teraz bez domu i rodziny. Oboje umiemy dobrze pracować i chętnie będziemy robić wszystko co potrzeba. Nasza matka była Dunką i dlatego chcielibyśmy służyć u państwa.

– Podejdź bliżej! – warknęła kobieta do Villemo.

Villemo podeszła spłoszona. Znowu dygnęła.

Kobieta złapała jej spódnicę i macała dość teraz zszarzały materiał.

– Skąd wzięłaś coś takiego, dziewczyno?

Nim Eldar zdążył odpowiedzieć, Villemo odparła trochę sepleniąc:

– Jedna miła pani mi dała przy drzwiach, wasza wysokość.

– Wasza wysokość – roześmiała się kobieta szyderczo, ale najwyraźniej jej to pochlebiło. – Ale mogę spojrzeć w twoje oczy? O, fuj, takie oczy to chyba należą do szatana!

Villemo zdołała wycisnąć kilka łez, tak że oczy zrobiły jej się błyszczące.

– Tak powiadają wszyscy ludzie, wasza wysokość. Ale to tylko dlatego, że mamę wystraszył jakiś kot o żółtych oczach, kiedy ze mną chodziła. Dlatego urodziłam się z takimi oczami. Ale ja chodziłam do kościoła co niedziela i Pan Bóg mi przebaczył.

Daje sobie świetnie radę, pomyślał zdumiony Eldar, który wciąż stał przy drzwiach. Posługuje się z umiarem chłopską mową, nie przesadza; zachowuje się też tak, jakby przez całe życie była służącą. Ale niech Bóg ma w opiece Eldara Svartskogen, jaka ona ładna! Wspaniała! Boże, zmiłuj się nade mną, pragnę jej! A w żadnym razie nie mogę sobie na to pozwolić, w żadnym razie!

Jeszcze pamiętał jej nagie, kształtne biodra, czuł pod dłonią miękką, napiętą skórę. Chce oglądać to znowu! Chce! Musi!

Drgnął i oprzytomniał, otrząsnął się z tego zauroczenia i zobaczył, że gospodarz patrzy na dziewczynę łakomie tymi swoimi oczkami. On też chciałby ją mieć, uświadomił sobie wstrząśnięty i poczuł, że dławi go gwałtowna zazdrość. Ten stary kozioł! Ten tłusty, obrzydliwy stary alfons rozbiera wzrokiem moją Villemo…

Moją Villemo? Co też mu przychodzi do głowy?

Żona nie zauważyła powłóczystych, łakomych spojrzeń swojego męża. Wciąż jeszcze nie pozbyła się przyjemnego wrażenia po tym, jak została nazwana „wasza wysokość”.

– Czy umiesz podawać do stołu, dziewczyno?

– Trochę – odrzekła Villemo. – Ale się nauczę.

Właścicielka dworu posłała swemu małżonkowi pytające spojrzenie. On skinął głową, lecz twarz pozostała bez wyrazu. Potem zwrócił się do Eldara.

– Potrzebujemy oborowego – powiedział ostro. – Możesz sypiać w czeladnej izbie razem z innymi parobkami.

Twoja siostra będzie mieszkać tu, w domu.

Wszystko w duszy Eldara protestowało, ale nie mógł zrobić nic innego, jak tylko skłonić się głęboko i zabrać Villemo do kuchni, gdzie mieli dostać jeść.

Gdy na chwilę zostali sami, szepnął jej do ucha:

– Staraj się nigdy nie być sam na sam z gospodarzem, Villemo!

Patrzyła na niego zdumiona, niczego nie rozumiejąc. Nigdy jeszcze nie widziała Eldara takim. Oczy płonęły mu dziwnym blaskiem – niepokoju, żalu i… tak, co by to mogło być? Tęsknota, pragnienie? Nie mogła tego pojąć.

Za czym on mógłby tęsknić?

Dopiero kilka dni spędziła Villemo w dużym domu w Tobronn, a zaczynała wyczuwać, że w tym dworze dzieje się coś bardzo dziwnego.

W domu, pominąwszy, rzecz jasna, gospodarzy, była oprócz niej jeszcze tylko ta stara przestraszona kobieta i bardzo władczy mężczyzna, zaufany gospodarza. W podwórzu poza Eldarem pracowało tylko dwóch służących i dwie służące. Tych czworo wywarło na Villemo bardzo nieprzyjemne wrażenie. Uważała, że są zamknięci, nieprzystępni i ponurzy. Nigdy nie rozmawiali ani z nią, ani z Eldarem, chyba że wydawali im jakieś polecenia. Domyślała się, że Eldarowi nie jest lekko. Tamci większość obowiązków przerzucali na niego.

Mimo to jednak dwór był dobrze utrzymany, pola i łąki w jak najlepszym stanie. W wielkiej, niepraktycznie urządzonej kuchni panowała czystość i porządek, a resztki jedzenia, które stara kobieta podawała jej w pokoju kredensowym, były dobre i smacznie przyrządzone. Villemo nie miała prawa wchodzić do kuchni, chyba że została wezwana, ale to zdarzało się rzadko. Ona pracowała w pokojach. Musiała sprzątać, odkurzać, a poza tym łatała ubrania i podawała do stołu.

Villemo żadnej z tych rzeczy nie umiała robić. Teraz miała do siebie pretensje, że zawsze tak unikała domowych obowiązków. Czuła się okropnie bezradna wobec zadań, które na nią spadały. Tylko że Villemo nigdy nie czuła powołania do tych tak zwanych kobiecych zajęć. Nie posiadała wrodzonych zdolności, żeby instynktownie wiedzieć, jak najlepiej pościelić łóżko, nie dostrzegała, czy w pokoju jest kurz, czy nie. Nie umiała ładnie zacerować skarpetki, a już najmniej ze wszystkiego umiała przyjmować polecenia. To zdumiewające, myślała często, przepełniona uczuciem buntu, jak zachowania przodków odbijają się na potomstwie. Moi przodkowie ze strony dziadka Alexandra na ogół byli ludźmi, którzy w życiu głównie rozkazywali. Wysocy oficerowie, marszałkowie, książęta… To zostaje we krwi potomstwa! W jakiś mistyczny sposób oni przekazali mi w spadku te cechy, tak że wszystko się we mnie burzy, jeśli ktoś próbuje mi coś nakazać. Nie żebym ja sama chciała rozkazywać czy też bym czuła się za dobra, by służyć innym. Po prostu próba dominacji budzi we mnie opór. Jestem taka wściekła, że sama się tego wstydzę.

Ale też tutejsi gospodarze są wyjątkowo niesympatyczni, myślała dalej. Zwłaszcza ona, z tymi świdrującymi oczkami i wyraźnymi wąsami.

Kiedy na przykład Villemo miała robić porządki w garderobie, gospodyni siadała w pobliżu na krześle z zaostrzonym patykiem w ręce. Tym patykiem dźgała i poszturchiwała Villemo, pokazywała, że tu zostawiła jakąś plamę, a tam kłaczek kurzu. Z największą rozkoszą ta stara hetera dyrygowała dziewczyną w ten sposób niemal bez słowa. Wydawała tylko ostre, warkliwe polecenia i triumfująco mlaskała grubymi wargami, kiedy dostrzegła jakieś uchybienie. W takich przypadkach Villemo musiała przywoływać na pomoc całą swoją miłość do Eldara, by znieść udrękę.

Pragnęła bowiem szczerze, żeby on był z niej dumny. Jego obecność była jedyną rzeczą, która pomagała jej się utrzymać w ryzach.

Gospodarze z Tobronn bardzo często przyjmowali gości. Już w kilka dni po tym jak Villemo rozpoczęła pracę, odbyło się przyjęcie, na które zjechało wielu sąsiadów. Oboje, gospodarz i gospodyni, z wyraźną dumą prezentowali im Villemo, której rzeczywiście udało się zrobić przyjemne wrażenie. Gospodyni nauczyła ją czego trzeba o podawaniu do stołu. Dała jej też inną, ciemniejszą sukienkę. Jej własna piękna suknia zniknęła. Później, któregoś dnia, mignęła jej w sypialni gospodarzy, wyprana i pocerowana. Villemo była przekonana, że nigdy sukni nie odzyska.

Eldar zdołał tak urządzić sprawy, że mógł codziennie rozmawiać przez chwilę z „młodszą siostrą”, bo przecież był za nią odpowiedzialny. Spotykali się zawsze na ławce pod wielkim drzewem na dziedzińcu. Każdy mógł ich tam widzieć, ale nikt nie słyszał, o czym rozmawiają.

Villemo udawała obrażoną, kiedy Eldar poprosił gospodynię, by mógł się widywać z „siostrą” codziennie. Tamta patrzyła na niego surowo i zastanawiała się, czy to będzie dobrze, jeżeli się zgodzi.

– Owszem – zapewniał ją Eldar. – Bo obiecałem matce na łożu śmierci, że zaopiekuję się Merete, a taka obietnica to rzecz święta, jak pani gospodyni sama wie najlepiej.

To twoja matka umarła, chciała zapytać Villemo. Nie wiedziałam. Czy to się stało niedawno?

W porę jednak ugryzła się w język. Wydałoby się, co z nich za rodzeństwo!

Spotykali się codziennie około czwartej, po podwieczorku, gdy skończyli pracę. Już czwartego dnia Villemo powiedziała:

– Dzisiaj w nocy słyszałam jakieś okropne głosy.

– Tak? Muszę przyznać, że ja śpię jak kamień – odparł Eldar.

Tak przyjemnie było widzieć go znowu. Villemo uważała, że są sobie teraz bardzo bliscy w tym obcym świecie. On sprawiał wrażenie dość zmęczonego, co zresztą nie powinno dziwić przy takiej pracy, jaka na niego spadła! Oczy stały się zapadnięte, były zaczerwienione i suche, a bruzdy na policzkach wyraźniejsze niż przedtem. Złagodniała też ta jego obojętna niechęć; teraz, kiedy z nią rozmawiał, patrzył jej w oczy. Przedtem zawsze odwracał niechętnie wzrok.

– Słyszałam – mówiła dalej Villemo. – Nie wiem wprawdzie, co to takiego, jakby zamknięte w jakimś pomieszczeniu zwierzęta albo coś.

– Zwierzęta mają się dobrze – stwierdził Eldar. – Tłuste i błyszczące. Ale zastanawiam się…

– Nad czym się zastanawiasz?

– Kto robił wszystko, kiedy mnie nie było. Ci dwaj, co się tu kręcą po podwórku, zajmują się jedynie wydawaniem mi poleceń.

– Ja myślałam o tym samym. Nijak nie mogę zrozumieć, jakim sposobem ta stara, śmiertelnie przerażona zjawa jest w stanie przygotować tyle jedzenia, i to tak szybko!

– Spróbuj podejrzeć, jak ona to robi. Nie może przecież pracować okrągłą dobę. A w ogóle to nie potrzebujesz się już obawiać gospodarza.

Villemo ściągnęła brwi.

– Obawiać?

– A, więc niczego nie zauważyłaś? – mruknął. – No, w porządku. W każdym razie słyszałem, jak służący rozmawiali między sobą, że wszelkie siły męskie już go opuściły.

– A co to takiego?

Eldar patrzył na nią przez chwilę.

– Zapomnij o tym – powiedział w końcu. – Masz coś jeszcze do opowiedzenia?

Zastanawiała się.

– Nie, już nic specjalnego. A ty?

– Jeszcze nie, ale wydaje mi się, że wkrótce dowiemy się czegoś. Villemo… bądź ostrożna, na Boga!

– Nie bój się. Ja was nie zdradzę.

– To nie nas miałem teraz na myśli. To nie jest dobre miejsce dla ciebie. Nie wiem jeszcze nic pewnego, ale jest tu coś, co mi się nie podoba.

– Ja też tak myślę.

– Jak wyglądają twoje dnie?

Villemo westchnęła.

– No więc tak. Spać mogę zastanawiająco długo. Nie wolno mi się pojawiać przed pierwszym posiłkiem, przy którym podaję do stołu. Potem czas mija na różnych zajęciach domowych, tak nudnych, że można skonać. Baba jest przy mnie przez cały czas i nadzoruje pracę. Nie wolno mi robić tak i nie wolno mi robić siak. Nie wolno mi chodzić tu i nie wolno mi chodzić tam. Eldar, ja, która tak nie cierpię domowej roboty! Czy myślisz, że teraz ją pokochałam? O, nie! Nienawidzę jej z całej duszy i zgadnij, co mówię za plecami baby? Gdyby myśli mogły zabijać… I jeszcze ten dziwny pomocnik. Syver ma na imię, jest raczej czymś w rodzaju zarządcy czy prawej ręki… Jego widuję tylko przedpołudniami. Potem znika. Natomiast ta stara, przestraszona kobiecina, Berit, pracuje od rana do nocy. No, a poza tym… – Villemo roześmiała się. – Pamiętasz, jak chciałam udawać głuchą? Otóż ona jest głucha! Mówi, ale nie słyszy nic. Odczytuje z ust.

– Naprawdę? Tak, ja też wstaję strasznie późno. Jeden z tych pyszałkowatych parobków przychodzi mnie budzić, a jeżeli wstanę za wcześnie, to jest wściekły.

Eldar zamilkł na chwilę.

– Gdzie jest twój pokój? W której części budynku?

– To służbówka, w głębi domu, za kuchnią. Pomieszczenie wystarczyłoby dla czterech osób, ale mieszkam tam sama.

Eldar odwrócił głowę w stronę domu.

– Które okno?

– Pokój nie ma okna. Tylko otwór w tylnej ścianie.

– Jakie jest twoje łóżko? – zapytał wolno.

– Moje łóżko? Jest… jakby to powiedzieć? Słoma, naturalnie, przykryta kocem, na którym leżę, a okrywam się drugim kocem. Mam ciepło, ale koce są za krótkie, tak że muszę leżeć skulona, żeby mi nogi nie wystawały albo nie leżały na gołej słomie.

Eldar poruszył się na swoim miejscu. Zawstydził się tego pytania, ale musiał wiedzieć, jak wygląda jej posłanie i jak ona wygląda, kiedy na nim leży…

– Masz jakąś koszulę na noc?

– Nie – odparła zdumiona. – Śpię w dziennej koszuli, ale muszę uważać, żeby jej kto nie zobaczył, więc nie zawsze jej używam.

Nie używa koszuli? Leży goła? Naga…

Zakręciło mu się w głowie, ale zaraz się opanował.

– Oho, wołają mnie, nadzorcy niewolników! Zobaczymy się jutro!

– Tak. Eldar…

Zatrzymał się. Ona położyła mu rękę na ramieniu.

– Ja… Chciałabym widywać cię częściej. Czuję się taka samotna.

On zagryzał wargi.

– Musimy być ostrożni, wiesz o tym.

– Tak, oczywiście. – Spuściła oczy i cofnęła rękę. Potem pobiegła do domu; szczupła, nieduża figurka z warkoczami tańczącymi na plecach, kołysząca biodrami.

Mimo iż Eldar był tak zmęczony, że całe ciało zdawało się sparaliżowane, nie mógł zasnąć tego wieczora. Rzucał się i wiercił na swoim twardym posłaniu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.

W końcu wstał, postawił nogi na nierównej, zimnej podłodze czeladnej izby i raz po raz tłukł zaciśniętą pięścią w oparcie łóżka.

– Do diabła, do diabła, do diabła! – powtarzał niezmiennie, aż mu tchu zaczynało brakować.

Nie znajdował jednak innego wyrażenia, które by odpowiadało temu, co czuł.

Buntownicze nastroje nieubłaganie przybierały na sile. Wzmagała je może nawet nie tyle miłość ojczyzny, co nieludzkie traktowanie ze strony bezmyślnych wójtów. Bunt rodził się w milczeniu, ale narastał jak lawina, zataczał coraz szersze kręgi, zapalał fanatyczny ogień w oczach uciśnionych, był przekazywany szeptem przy stołach w karczmach i sekretnych izbach…

Cel pierwszego ataku już został wyznaczony.

Dwór Tobronn w Romerike.

Ten cel wyznaczył się poniekąd sam – z wielu powodów. Przede wszystkim jednak dlatego, że tam można było uderzyć w określoną personę, gdy będzie pozbawiona ochrony.

Czekano tylko na odpowiedni moment.

Tristan, ten młody, nieszczęśliwy i zagubiony chłopiec, wrócił do Danii. Był już wtedy, przynajmniej zewnętrznie, wyleczony ze swojej wstydliwej choroby. Nikt, ani rodzice – Jessica i Tancred, ani babka Cecylia, ani ciotka Gabriella, niczego nie mogli się nawet domyślać. Ale często wieczorami zamykał się w swoim pokoju i w ogóle zmienił się nie do poznania.

Podstępny atak Gudrun zranił go do głębi niczym długi, przeszywający na wylot kieł. Odmieniła ona niewinne życie wrażliwego chłopca, okaleczyła go na zawsze.

Tristan nigdy nie stał się na powrót taki jak przedtem. Tamto nieszczęsne wydarzenie w szałasie Svanskogen wywarło wpływ na całe jego życie. Skierowało jego los na dziwne tory, o czym jeszcze teraz nie będziemy opowiadać.

W każdym razie Tristan swoim życiem uzasadnił znaczenie imienia, które nosił: „Urodzony dla smutku.

Загрузка...