Villemo padła na posłanie, śmiertelnie zmęczona po kolejnym przyjęciu.
Mimo to jednak w środku nocy obudziła się niespodziewanie i wkrótce uświadomiła sobie, dlaczego. Znowu docierały do niej te stłumione, błagalne wołania.
Podeszła do wywietrznika, przekonana, że głosy dochodzą z tamtej piwnicy w podwórzu.
Ale nie. Noc była księżycowa i w jasnej poświacie dostrzegała ponurą procesję daleko na otwartym polu. I to nie stamtąd niosły się krzyki. Ani nie z piwnicy pod starym lamusem. Docierały do niej z zupełnie innej strony, z innego budynku, którego ze swojego miejsca nie była w stanie dojrzeć.
Villemo przypuszczała, że noc zbliża się już ku końcowi, ale musiało być jeszcze trochę czasu do świtu, robotnicy znajdowali się przecież tak daleko od domu.
Wahała się przez chwilę. Była tak zmęczona, że z trudem trzymała się na nogach, ale cóż miała począć?
Ubrała się, tym razem ciepło, i wymknęła na dwór. Miała nadzieję, że hałasy nie wyciągną z domu gospodarzy, bo nie byłoby to chyba zbyt wesołe, gdyby ją przyłapali na dworze o tym czasie. Może jednak nic nie słyszą, bo tylko jej pokój znajduje się po tej stronie domu.
Wciąż słyszała tę jakąś beznadziejną skargę, dochodzącą od strony dużej grupy zabudowań gospodarskich.
Na wszelki wypadek wzięła ze sobą świecę i krzesiwo. Drżąc w nocnym chłodzie, przemykała się pospiesznie pod ścianami zabudowań. Będzie padał śnieg, pomyślała. Wczoraj wieczorem niebo na zachodzie płonęło purpurowo jak od pożaru. To zapowiada wiatr albo śnieżycę. Zresztą już teraz przenikliwie wiało.
Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że to już grudzień. Przygotowania do świąt toczyły się jakoś obok niej, bo pracowała wyłącznie w pokojach, rzadko wchodziła do kuchni, a jeszcze rzadziej pojawiała się na dziedzińcu. Widziała co prawda, że do kuchni wnoszono mięso, ale zabijano zwierzęta w zupełnej ciszy. Może nocą? Za to akurat była wdzięczna. Villemo była jak Silje. Serce jej krwawiło na widok krzywdy zwierzęcia. Bardzo wielu z rodu Silje podzielało te uczucia. Dominik, na przykład.
Na myśl o ciepłym spokoju Dominika Villemo ogarnęła rozpaczliwa tęsknota. Próbowała ratować się wspominaniem, jaki był zawsze wobec niej ironiczny i jak ją denerwowała jego arogancja i zarozumialstwo.
Doszła do zabudowań i przez chwilę stała, nasłuchując.
Wszędzie panowała cisza. Dwór spał po upojnej uczcie.
Służący byli daleko stąd, na polu, lub spali w swoich łóżkach, taką przynajmniej miała nadzieję. Eldara też nigdzie ani śladu.
Villemo poczuła się bardzo samotna i bardzo mała.
Długo stała bez ruchu. Czekała. Wokół trwał niczym nie zmącony spokój. Kuliła się z zimna.
I nagle usłyszała znowu. Pełen goryczy, bezradny, żałosny jęk. Tuż obok.
Dostrzegła mały domek. Musiała zejść w dół po wykopanych w ziemi schodach, bo dostać się do niewiarygodnie niskich drzwi. Chyba tylko dzieci, lub karły, mogłyby tędy przechodzić wyprostowane.
I, oczywiście, drzwi były zamknięte na klucz. Gdy Villemo macała, szukając klamki, krzyki ustały. W środku zaległa przerażająca, pełna wyczekiwania cisza.
Villemo zastanawiała się. Chciała wejść do środka, to jasne, ale jak? Zamknięcie było solidne, a ona nie należała do najsilniejszych. Tu zresztą nie dałby rady nawet barczysty mężczyzna.
Ale znając lekkomyślność ludzi można było przypuszczać, że klucz został schowany gdzieś w pobliżu. Jeśli więc dopisze jej szczęście…
Zaczęła poszukiwania od najłatwiej dostępnych miejsc. Nad futryną. Nie. Pod progiem. Też nie. Szczeliny w ścianie? Nie, to na nic.
Stojąc, z łatwością dotykała torfowego dachu. Jeden kamień w murze wydał jej się obluzowany… Wyjęła go bez trudu, zresztą był nieduży. Pomacała dłonią w szczelinie. Palce dotknęły czegoś przejmująco zimnego, długiego, wygładzonego – klucz.
Nie zdając sobie z tego sprawy, Villemo uśmiechnęła się szeroko, lecz napięcie jej nie opuściło.
Najpierw długo nasłuchiwała. Dwór nadal pogrążony był w ciszy. W głównym budynku nie paliło się ani jedno światełko.
Wsunęła klucz w zamek, przekręciła, mrucząc coś pod nosem, gdy zazgrzytał, i pchnęła drzwi. Stała przez chwilę nieruchomo, ale nic się nie stało.
Z lękiem przekroczyła wysoki próg, zmuszona pochylić się tak głęboko, że niemal zgięła się we dwoje.
Okazało się, że weszła do jakiegoś wypełnionego wonią mokrej ziemi korytarzyka. Przed nią jeszcze jedne drzwi…
Villemo zamknęła drzwi wejściowe i zapaliła świecę. Tu, gdzie stała, nie było nawet specjalnie zimno, tylko bardzo nieprzyjemnie.
Ciepły płomyk świecy rozjaśnił zupełnie puste pomieszczenie.
W wewnętrznych drzwiach tkwił klucz, lecz zawahała się przed otwarciem.
– Nie wiem, kto tam jest – powiedziała przyciszonym głosem – ale chciałam zapewnić, że przychodzę w przyjaznych zamiarach. Nie bój się mnie, a w każdym razie nie napadaj na mnie! Usłyszałam twoje wołanie i chciałabym ci pomóc.
Po tym oświadczeniu zdecydowanie przekręciła klucz w zamku i weszła do środka, przygotowana nawet na cios w głowę, ale trudno, wejść musiała.
Nic się jednak nie stało. Znalazła się w małym i nawet niebrzydkim pokoju, ale zaduch panował tu straszny! Ogień żarzył się jeszcze na palenisku, a na stojącym w kącie łóżku leżała jakaś istota. Związana!
– Na Boga – szepnęła Villemo. – Kim jesteś?
Istota, jak się okazało dość młoda kobieta, wpatrywała się w nią oczyma, które wciąż jeszcze zachowywały względny spokój i rozsądek, lecz w każdej chwili mogły go utracić na zawsze. Widać to było wyraźnie. Włosy miała obcięte niemiłosiernie krótko, a raczej mało urodziwa twarz wyrażała bezradność i bliskie szaleństwu przerażenie. Przeguby rąk miała do krwi obtarte rzemieniami, którymi była przywiązana do łóżka.
– A kim jesteś ty? – zapytała skrzekliwym szeptem. Nie była w stanie mówić głośno.
– Pracuję tu, we dworze.
– Nie wyglądasz na służącą.
– Różnie można o tym myśleć. Kim jesteś?
Kobieta, czy raczej dziewczyna, uśmiechnęła się i przymknęła oczy.
– Nie opowiadali ci o mnie? – zapytała.
– Nie.
– Oczywiście, że nie. Wszyscy powinni o mnie zapomnieć. Jestem Kristina. Córka gospodarzy. Czarna owca w rodzinie.
Villemo ściągnęła brwi.
– Słyszałam coś o jakiejś Kristinie. Długo tu już tak leżysz?
– Dwa lata.
– Co? I dlaczego? – wykrzyknęła Villemo, siadając na brzegu łóżka. Zrozumiała teraz, że usłyszała krzyki, bo wiatr wiał akurat w tę stronę. W przeciwnym razie nic by do niej nie dotarło.
Kristina leżała z przymkniętymi oczyma. Łzy ciekły jej po twarzy i spływały do uszu.
– Popełniłam niesłychane przestępstwo, bo zakochałam się w synu komornika. Chcieliśmy się pobrać. Moi rodzice, moje rodzeństwo… wszyscy byli wściekli. On, mój ukochany… zginął w tak zwanym wypadku. O, ja dobrze wiem, co się stało! A ja zostałam zamknięta tutaj…
Villemo była wstrząśnięta.
– Tylko dlatego?
– Nie, my… Naruszyliśmy także inne zasady.
Jeszcze parę miesięcy temu Villemo nie zrozumiałaby, co te słowa znaczą. Teraz wiedziała więcej.
– Rozumiem. Spodziewałaś się dziecka?
– Tak. Ono urodziło się tutaj, o czasie. Ale mi je zabrali. Nigdy go nie widziałam. Siostra powiedziała, że urodziło się martwe. Ale to nieprawda, słyszałam jego płacz.
– We dworze nie ma teraz żadnego dziecka – westchnęła Villemo współczująco.
– Oczywiście, że nie – szepnęła dziewczyna. – Zamordowali je. Niczego innego nie można się po nich spodziewać.
Zaległa cisza. Villemo serce krajało się z żalu, gdy myślała o losie tej nieszczęśnicy. Ból był tym większy, że przecież i ona żywiła podobne uczucia do syna komornika.
Villemo, roztrzepana, lekkomyślna i raczej mało sentymentalna, wyciągnęła rękę i pogładziła leżącą po policzku.
Łzy znowu zaczęły spływać na poduszkę.
– Dziękuję ci, dziękuję – szeptała biedaczka. – To pierwszy życzliwy gest, jaki mnie spotyka od dwóch lat!
Villemo obejrzała rzemienie.
– Nie mogę ci pomóc natychmiast, by nie narażać siebie i wielu innych ludzi na śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeśli jednak nikomu nie powiesz, że tu byłam, to mogę ci obiecać, że będziesz wolna, nim nadejdzie wiosna.
– Wolna? Ja? Skąd ty to możesz wiedzieć?
– Nie pytaj! Obiecaj tylko, że wytrwasz do tego czasu. Pomoc nadejdzie.
Kristina skinęła głową.
– Nie będę cię więcej odwiedzać – wyjaśniła Villemo. – To zbyt ryzykowne dla nas obu. Ale opowiem o tobie odpowiednim ludziom. Wkrótce będziesz wolna.
Ręka Kristiny, przywiązana rzemieniem do łóżka, zacisnęła się jak szpony na ramieniu Villemo.
– Nie pisnę ani słowa! Obiecuję!
– Obiecaj mi coś jeszcze – poprosiła Villemo ze smutnym uśmiechem. – Obiecaj mi, że zachowasz władze umysłowe!
– To nie będzie łatwe, ale wytrwam!
– Wspaniale. Kto się tobą zajmuje?
Twarz Kristiny wykrzywił grymas.
– Jedna z tych bab. Stara czarownica.
– Rozumiem. A co na to twoja matka?
– Nie widziałam rodziców od chwili, kiedy mnie tu zamknięto.
Villemo przyjęła to w milczeniu. Nie chciała mówić głośno, co o tym myśli.
– A zatem żegnaj, Kristino! Nie zostaniesz zapomniana! Zaufaj mi!
– Żegnaj… i dziękuję! Jak ci na imię?
– Lepiej, żebyś nie znała mojego imienia.
Villemo wyszła i starannie zamknęła za sobą drzwi. Gdy nie zauważona przez nikogo znalazła się nareszcie w swoim pokoju, ręce drżały jej tak bardzo, że ledwie była w stanie się rozebrać.
Następnego dnia miała Eldarowi wiele do opowiedzenia, aż dygotała z przejęcia. On słuchał w milczeniu, przyglądał jej się tylko uważnie. W jego oczach dostrzegała jakiś nowy wyraz.
Villemo nie pomyliła się w swoich przepowiedniach co do pogody. Nastały trzaskające mrozy, a porywisty wiatr wzbijał nad wzgórzami tumany śniegu, całkiem przesłaniając horyzont.
W końcu Villemo przerwała sama sobie:
– O czym ty myślisz?
– O tym, jak niebezpiecznie jest dla młodej dziewczyny zakochać się w chłopcu z ludu. Czy odwrotnie: zadawać się z dziewczynami z klasy wyższej niż własna.
– Ale moja rodzina nigdy by się nie posunęła do czegoś takiego, żeby…
– Co ty powiesz?
Villemo miała dość poczucia przyzwoitości, by się zarumienić ze wstydu. Mimo wszystko podniosła głowę i zapytała:
– Ale czy postąpiłam słusznie? Zachowałam się jak należy?
– Oczywiście! Sam bym lepiej nie postąpił. Byłoby szaleństwem uwolnić ją teraz.
Znowu zamyślił się na chwilę.
– Villemo… Zastanawiałem się nad pewną sprawą.
– Tak?
– Balansujemy na linie, zdajesz sobie chyba z tego sprawę. Ja jestem pewnie bardziej zagrożony niż ty. Opowiedziałem o tobie ostrzycielowi noży. Poza tym wiem, że jesteś inteligentna i można ci zaufać…
– Dziękuję – szepnęła, czując się niby w siódmym niebie z radości, że słyszy od niego taki komplement.
Eldar wciąż się wahał.
– Czy możesz pójść ze mną za stajnię, kiedy już skończymy tę rozmowę? Chciałem coś zrobić…
– Niech mnie Bóg ma w opiece – usiłowała żartować, lecz serce dudniło jej w piersi ze strachu.
On natychmiast pojął, co powiedział. Ściągnął wargi.
– Czyś ty oszalała? Nie w głowie mi żadne igraszki. Pamiętaj, że jesteśmy rodzeństwem!
Villemo uśmiechała się zażenowana.
– Przecież tylko żałowałam.
– Wiem. No to co? Pójdziesz?
Skinęła głową, że się zgadza, choć nie rozumiała, o co chodzi.
– Powiedziałeś, że tobie grozi większe niebezpieczeństwo niż mnie? – zapytała po chwili.
– Tak. Ja… przeszukuję. Przeważnie za dnia, dyskretnie. Ale po nocach także.
– Chyba nie piwnicę? Beze mnie?
– Nie, jeszcze tam nie byłem. Próbowałem, ale nie mogę znaleźć klucza. A poza tym chciałem najpierw porozmawiać z ostrzycielem noży.
– No dobrze. I co on w końcu powiedział?
– Że sprzysiężenie powstańcze wiele się po nas spodziewa. Nikt przed nami nie odważył się wtargnąć w takie gniazdo os jak to. Szkoda, że nie wiedziałem o tej Kristinie. Ale on znowu przyjdzie w przyszłym tygodniu. Owszem, mieli pewne podejrzenia, że nie wszystko jest w porządku z robotnikami w Tobronn. Ponieważ majątek nie ma komorników ani dzierżawców, a we dworze też mało kto mieszka, to ludzie się zastanawiają, jakim sposobem wszystko jest utrzymane w tak dobrym stanie. Pytał, czy my, ty i ja, nie jesteśmy źle traktowani. Jak to jest z tobą?
– Nigdy nikt mnie nie uderzył – odparła Villemo. – Ale szyderstwa tej starej są trudne do zniesienia.
Eldar uśmiechnął się z niezwykłą jak na niego czułością.
– Zwłaszcza dla ciebie! Z twoim temperamentem! Mogę sobie wyobrazić. A mnie i biją, i poszturchują, ale nie więcej niż gdzie indziej. Ja myślę, że oni się nas trochę boją, zwłaszcza ciebie. Ty jesteś dla nich skarbem… a poza tym stoimy jakoby po ich stronie.
– Ja, skarbem? Bardziej gapowatej i niezdarnej służącej chyba jeszcze nie mieli!
– To ty tak mówisz. A ja uważam, że jesteś nadzwyczajna.
– Mam to potraktować jako komplement, czy jako prześmiewki? – prychnęła Villemo.
– No, no, nie kryguj się tak. Panna służąca to szacowny zawód.
Uznała, że Eldar ma rację, i zmieniła temat.
– Co jeszcze mówił ostrzyciel noży?
– Że uderzą już wkrótce. Dzień nie został jeszcze ustalony, ale tak czy inaczej będzie to przed Bożym Narodzeniem. Trzeba jeszcze tylko wyjaśnić parę szczegółów.
– My to mamy zrobić?
– Nie. Czy nie zrozumiałaś, że to dotyczy całej wschodniej części monarchii? Całej Norwegii? Ten dwór jest tylko niewielkim fragmentem całości, jednym z miejsc, w których wszystko się ma zacząć. Kraj musi być wolny, mała gąsko.
– Nie nazywaj mnie gęsią – syknęła Villemo. – Nie zasłużyłam na to. W każdym razie nie zasłużyłam, żebyś ty tak do mnie mówił, przeklęty ignorancie!
– No, no, nie przemieniaj się w beczkę prochu! – przerwał jej. – Dobrze, nie jesteś gęsią. Ale jesteś przecież kobietą.
– Owszem. I bardzo jestem z tego dumna. Uważam, że kobiety są znacznie rozsądniejsze niż mężczyźni.
– Ohoho!
– Tak! I co najmniej tyle samo warte.
Eldar miał, rzecz jasna, odmienne poglądy w tej sprawie. Uznał jednak, że tym razem powinien raczej milczeć.
– Jesteś gotowa? – zapytał. – Możemy iść?
Poszła za nim bez słowa. Gdy znaleźli się za stajnią, gdzie nikt nie mógł ich dojrzeć, Eldar przystanął.
Podciągnął wysoko lewy rękaw i pokazał jej bliznę w kształcie krzyża tuż pod zgięciem łokcia.
– To jest znak rozpoznawczy członków powstańczego sprzysiężenia – oświadczył. – Podwiń rękaw!
– Ale nie mam przy sobie niczego do tamowania krwi.
Eldar rozejrzał się i powiedział:
– Przyłożysz trochę śniegu, zanim nie wrócisz do domu.
Skinęła głową. Niezmiennie dumna, że zostaje wtajemniczona i przyjęta do sprzysiężenia, przyglądała się, jak nóż kreśli na skórze znak krzyża, nacinając ją tak głęboko, że krew tryska. Po chwili zakręciło jej się w głowie.
O mało nie zemdlała. Musiała się na chwilę oprzeć o ścianę stajni. Ból zdawał się przeszywający, jej własna krew kapała na ziemię, jakby w ciele Villemo zrobiła się dziura i jakby ona sama składała się wyłącznie z krwi – zbyt silnie napinała mięśnie, a w końcu przeżycie okazało się trudne do zniesienia.
– Baby! – prychnął Eldar z niechęcią, spoglądając na jej kredowobiałą twarz.
To wystarczyło, by Villemo odzyskała siły.
– Ja nie zemdlałam! – syknęła. – Po prostu dzisiaj trochę za mało jadłam.
– Oczywiście – rzekł ze sceptycyzmem. Zebrał garść śniegu, ścisnął go w bryłkę i podał dziewczynie. – Masz! Wracaj teraz szybko do domu i przewiąż ranę!
Villemo posłała mu żałosne spojrzenie i odwróciła się, by odejść. Wtedy on chwycił ją za ramiona i odwrócił ku sobie.
– Co się z tobą dzieje?
– Ze mną? – spytała zaskoczona.
– Tak. Z tobą. Jesteś jakaś inna.
– Nnie… wiedziałam.
– Wiesz dobrze, o co chodzi. Powiedz mi, co ty właściwie czujesz teraz… do mnie?
Zaskoczona zmarszczyła swoje piękne brwi i przyglądała mu się chłodno.
– Dokładnie to samo, co czułam zawsze.
– O, nie! Nie wmawiaj mi. Rumienisz się na każde życzliwsze słowo z mojej strony i drżysz, gdy tylko na ciebie spojrzę. To się nie bardzo zgadza z twoimi zapewnieniami, że chcesz mnie kochać tylko poetycznie, że nie ma w tym nic cielesnego.
– Słuchaj no, może byś się zachowywał trochę ostrożniej? Nie mówisz teraz jak brat do siostry. A skoro tak, to i ja mam chyba prawo zapytać: co ty czujesz do mnie? Nigdy mi tego nie mówiłeś.
Przyciągnął ją bliżej i patrzył jej w oczy.
– Cholernie bym chciał mieć cię w łóżku, dobrze o tym wiesz.
– A to dlaczego? – wykrztusiła, bo serce podeszło jej do gardła i nie była w stanie rozmawiać naturalnie.
– Bo stajesz się dla mnie za silna i mam ochotę trochę cię uciszyć, pokazać ci, które z nas dwojga jest silniejsze. Ale możesz być spokojna. Palcem nie tknę kobiety z Ludzi Lodu, bo wtedy żadne z nas nie mogłoby wrócić do domu, a przecież oboje chcemy wrócić, prawda?
– Oczywiście. Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek na świecie. Ale dobrze, Eldar, będę szczera. Odkryłam, że życie składa się nie tylko z poezji.
Długo, długo przyglądał się jej bez słowa. Potem zapytał niepewnie:
– Naprawdę?
– Tak, ale ty także możesz być spokojny. Ja też nie chciałabym okryć mojej rodziny wstydem. Zaraz zacznie mi krew kapać na ubranie, więc może powinnam…
– Oczywiście, wybacz mi!
Puścił ją natychmiast, ale sprawiał wrażenie kompletnie zbitego z tropu i oszołomionego; nie mógł oderwać od niej oczu.
I kto tu z nas jest silniejszy, myślała Villemo radośnie z tym cudownym uczuciem, którego doznaje kobieta, gdy wie, że jest pożądana. Przyłożyła do rany nową porcję śniegu i z ręką przyciśniętą do ciała pobiegła przez dziedziniec, a potem do swojego pokoju.
Jestem jedną z nich. Należę do powstańców, myślała uszczęśliwiona, obwiązując ranę gałgankiem. Uznali, że jestem godna!
Nawet nie zauważyła, jak uległa rewolucyjnym nastrojom Eldara. Nie zdawała sobie sprawy, że on stopniowo wpoił w nią swoje własne przekonania. Zaczęła tak dalece nienawidzić duńskiego panowania, że w domu by jej pewnie nie poznali. Dokonywało się to powolutku, krok po kroku. Każdego dnia pod drzewem na dziedzińcu spływała do jej duszy mała kropelka tego, co stanowiło sens działania Eldara
Sama zupełnie sobie nie zdawała sprawy z tej przemiany. Wzruszona przyglądała się bandażom. Ciekawe, co w domu na to powiedzą, zastanawiała się.
W domu. Nagle poczuła się tak, jakby nigdy więcej nie miała zobaczyć Elistrand, Grastensholm, Lipowej Alei…
Villemo zaczęła szlochać. Eldar, powstanie, wszystko jedno! Ona po prostu tak strasznie tęskniła do domu!
Teraz jeszcze na dodatek wyznała mu swoje bezwstydne uczucia. Była jednak pewna, że z jego strony nie ma się czego obawiać. On naprawdę nie miał wobec niej nieuczciwych zamiarów. Rodzina i Svartskogen znaczyły dla niego zbyt wiele.
Zatem i w nim drzemią jakieś lepsze uczucia, myślała pocieszona.
Grudzień w tym roku był taki mroźny, że podobnego najstarsi ludzie nie pamiętali.
Sygnał został dany, przekazywano go sobie ze wsi do wsi: naczelnik wyruszył z kilkudniową wizytą do przyjaciół w Tobrann.
W całym dystrykcie Akershus zbierali się w ciche mroźne noce, przybywając konno lub piechotą, ludzie, którzy postanowili wziąć los Norwegii w swoje ręce. Ich celem był teraz naczelnik. Jeśli go pojmają, będzie im łatwiej rozprawić się z wójtami. I należało go pojmać właśnie teraz, kiedy był z dala od stolicy, od swoich duńskich dragonów, bezbronny…
Villemo nie miała o tym pojęcia.
Pogoda stawała się coraz gorsza. Zawieruchy nie ustawały, szarpane wichrem budynki skrzypiały żałośnie po nocach, gdy ona nie śpiąc przewracała się w łóżku. Lodowaty wiatr ciskał śniegiem w ściany domu.
Udało jej się jednak zrobić dobry uczynek, o czym promieniejąc z radości doniosła Eldarowi pewnego dnia w czasie spotkania pod drzewem. Nie mogli teraz siadywać na ławce, oblodzonej i okropnie zimnej.
– Nie mam dzisiaj dużo czasu – szepnęła zdyszana. – Ale odkryłam, gdzie oni przechowują klucz od piwnicy dla niewolników!
– Jesteś pewna? – zawołał Eldar, podniecony.
– Tak. Mogę ci go przynieść dzisiaj wieczorem, jeśli chcesz.
– Dobrze, przynieś… ale pod warunkiem, że nikt cię nie zobaczy! To musi być wcześnie, zaraz po zmierzchu, bo służący chodzą do piwnicy w środku nocy. A wtedy już klucz musi być znowu na swoim miejscu.
Pospiesznie kiwała głową.
Eldar chwycił ją za ramię.
– Villemo… Czy to prawda, że naczelnik przyjeżdża z wizytą?
– Tak. Jutro.
– Gdzie będzie mieszkał?
Wyjaśniła, a Eldar wypytywał o różne szczegóły: ilu gości przyjedzie, czy będzie zbrojna eskorta i tak dalej. Villemo odpowiadała, spoglądając na niego badawczo.
Eldar zagryzał wargi. Czy powinien jej powiedzieć to, co mówił ostrzyciel noży? O ataku, który planują i który ma się stać sygnałem do powstania? Nie, Villemo widywała gospodarzy częściej niż on. Jeśli nie potrafi ukryć tego co wie, stanie się niebezpieczna. Najlepiej pozostawić ją w nieświadomości.
Nie mógł się jednak pozbyć uczucia, że postępuje wobec niej nie po koleżeńsku.
– Wracaj teraz do domu – powiedział. – Nie trzeba, żebyś tu stała i marzła. Zobaczymy się wieczorem.
Ustalili, gdzie i kiedy, po czym Villemo pobiegła przejęta, że może się na coś przydać.
Eldar długo patrzył w ślad za nią. Czuł lekkie wyrzuty swego na ogół dość spokojnego sumienia. Już następnego dnia miał się ponownie spotkać z ostrzycielem noży, bo teraz sprawy zaczynały być pilne. I cieszył się, że będzie mógł przekazać dokładny raport o przyjeździe naczelnika. Wszystkie te wiadomości, które zebrała Villemo i ufnie mu powierzyła, nie wiedząc nawet, czemu mają służyć.
No dobrze, trzeba zapytać ostrzyciela noży, co z nią dalej robić. Eldar z napięcia czuł mrowienie na skórze. Oto godzina wybiła. Godzina, na którą czekali tyle lat.
Dominik znalazł Niklasa w jego pokoju w Lipowej Alei.
– Gdzie się wszyscy podziali? – zapytał krótko. Ostatnie zmartwienia i nieprzespane noce zostawiły wyraźny ślad na jego twarzy.
– Sam się nad tym zastanawiam – odparł Niklas. – Nigdzie żywego ducha, ani w stajni, ani w oborach. Tylko jakaś jedna przerażona służąca.
– Może ona wie. Chodź, zapytamy.
Znaleźli dziewczynę w izbie dla pokojówek. Najpierw twierdziła, wytrzeszczając ze strachem oczy, że nic nie wie, a potem nieoczekiwanie oświadczyła:
– Wszyscy wzięli konie i pojechali do Romerike.
Dlaczego? Na to nie umiała albo nie chciała odpowiedzieć. A gdzie dokładniej w Romerike? Nie, tego też nie wiedziała. Słyszała tylko, że ktoś szeptem wymawiał jakąś nazwę… Tobrann, czy jakoś tak.
Dominik i Niklas spojrzeli po sobie. Nie pierwszy już raz w ostatnim czasie słyszeli tę nazwę. Obaj pomyśleli to samo: trzeba jechać do Romerike. Może tam dowiedzą się czegoś o Villemo?
Nigdy by nie wpadli na to, że ona tam właśnie jest.
Wrócili do domu. Dominikowi było bardzo ciężko. Tysiące razy od chwili, gdy Villemo zniknęła, wyrzucał sobie, że zachowywał się wobec niej złośliwie. Zgodnie ze starym powiedzeniem, że atak jest najlepszą formą obrony, wciąż wykpiwał wszystko, cokolwiek powiedziała. Drażnił się z nią i przedrzeźniał. A ona odpłacała mu tym samym albo wpadała we wściekłość. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że może ją ranić. Dopiero teraz uświadamiał sobie, jak czasami wyglądały jej oczy, kiedy wymyślała mu ze złością. A w oczach był wyraz zdumienia, jakby pytały: dlaczego?
Sprawiało mu to teraz dotkliwy ból i żal ściskał serce.
– Coś mi mówi, że zanosi się na awanturę – powiedział Niklas. – Trzeba mieć broń w pogotowiu.
– Już mam – odparł Dominik.
– Ale po której stronie się opowiemy, jeżeli dojdzie do wybuchu? – zastanawiał się Niklas bezradnie.
– Po stronie Villemo – rzekł Dominik stanowczo – W inne sprawy nie będziemy się mieszać.