ROZDZIAŁ IV

– Jak to dobrze, Villemo, że tyle przebywasz na świeżym powietrzu – powiedział Kaleb mniej więcej w tydzień później. – Takie długie spacery są bardzo zdrowe. Ale dokąd ty chodzisz?

Villemo bąknęła coś niezrozumiałego w odpowiedzi.

– I zaczęłaś dbać o swój wygląd. Mama się ucieszy.

Dominik odjechał już do Akershus, co Villemo przyjęła ze szczerą wdzięcznością. Nigdy się nie dowiedziała, ile on jest w stanie wyczytać w jej myślach. Wyobrażała sobie, że wie o niej wszystko, i to było okropne.

Nie zdawała sobie sprawy, że Dominik nie potrafi tak dosłownie czytać w niczyich myślach. Tego rodzaju zdolność bywa rzadka i jest wątpliwe, czy ktoś kiedyś naprawdę ją posiadł. Nie, ów szczególny dar, który Dominik otrzymał w spadku po Ludziach Lodu, polegał na niezwykłej wrażliwości i wyczuwaniu stanu innych ludzi. Bywało, że źle się czuł, w czysto fizycznym sensie, w obecności ludzi z poważnymi zaburzeniami nerwowymi lub będących w nie najlepszym nastroju. Zdawał sobie na przykład sprawę, że ma do czynienia z osobami o skłonnościach przestępczych, bo wyczuwał ich wyrzuty sumienia bądź lęk, że zostaną odkryci. Zdarzało się, że tacy ludzie wydzielali jakiś szczególny zapach, który Dominikowi ujawniał ich stan psychiczny. Ale odgadywał jedynie ogólne samopoczucie i nie potrafił szczegółowo określić, co taki człowiek myśli. A i tak wszystko wymagało znacznej koncentracji z obu stron.

Biedna mała Villemo nie musiała specjalnie ukrywać swej prawdziwej natury. Nie trzeba było żadnych ekspertów w odczytywaniu myśli, by ją przejrzeć. Dominikowi było jej żal, ale tak łatwo jest urazić młodą dziewczynę, przeżywającą pierwsze dorosłe uczucie, że wolał milczeć. Nie powiedział więc nic, a wkrótce wyjechał. Jedyne na co sobie pozwolił, to delikatne, czułe muśnięcie w policzek przy pożegnaniu. Odniósł wrażenie, że zachowanie to ją zaskoczyło, ale że przyjęła je z wdzięcznością. Widocznie uznała je za wyraz więzi między nimi. My, o kocich oczach…

Tristan nadal bawił w Elistrand. Jego statek nie mógł jeszcze przez jakiś czas wrócić do Danii.

Villemo uważała, że kuzyn stał się roztargniony i jakby nieobecny. W jego oczach pojawiał się często jakiś nieokreślony lęk, nabrał też nieprzyjemnego zwyczaju drapania się między palcami, a na pytania odpowiadał całkiem bez sensu. Większość czasu spędzał w swoim pokoju. Właściwie stracili z nim kontakt.

We wtorek, w tydzień po wyjeździe Dominika, Villemo zeszła rano do jadalni i oświadczyła obojętnym tonem:

– Chyba się wybiorę dzisiaj do Lipowej Alei, ojcze. Masz może do nich jakiś interes?

Kaleb spojrzał znad śniadania.

– Nie, chyba nie. A zresztą zapytaj Andreasa, co z tą jego chorą owcą.

– Dobrze, zapytam. Zabawię tam chyba dość długo.

– Oczywiście! Pokaż no się, jak ty ładnie dzisiaj wyglądasz! Czy to fryzura tak cię zmienia? Tak. I w tej sukni jest ci nadzwyczaj do twarzy. Tylko uważaj na nią! Chciałem ci jednak zwrócić uwagę, droga Villemo, że bardzo mało zajmujesz się domem. Długie spacery są bardzo zdrowe, ale prawie wcale nie uczysz się prowadzenia gospodarstwa. Co mama na to powie?

– Poprawię się, ojcze.

– Bardzo bym się cieszył, kochanie.

Już z daleka zobaczyła ludzi pracujących przy stajni. A więc jednak przyszli!

Pospiesznie szukała wzrokiem…

Nie.

Może w środku, w stajni. Czy powinna…?

W drzwiach stał Niklas. Niech mu to Bóg wynagrodzi!

Podeszła do kuzyna spokojnie, ale wszystko w niej buzowało.

Właśnie wtedy ze stajni wyszedł Andreas, a z nim…

Och, żebym się tylko nie zaczerwieniła! Nie mogę się zachowywać dziecinnie.

Podeszła do Andreasa, starając się nie patrzeć w stronę tamtego.

Czy ładnie wygląda? Sukienka z białym kołnierzykiem. Upięte włosy. Ojciec był przyjemnie zaskoczony. Przecież poświęciła cały ranek, żeby zrobić się piękną.

Och, ale serce wali! On naprawdę jest bardzo przystojny, już prawie zapomniała, właściwie nie potrafiła wywołać z pamięci jego twarzy. Poczuła się okropnie niezręcznie, chociaż tylko raz spojrzała w jego stronę, a potem już obserwowała go jedynie kątem oka.

– Dzień dobry, wuju Andreasie. Ojciec mnie przysyła, żeby zapytać, jak się ma ta chora owca.

Zdumiony gwałtownym zainteresowaniem Kaleba dla jego owcy Andreas odparł, że, dziękuje, owszem, wraca do zdrowia.

– O, jak to dobrze. A co wy tutaj robicie?

– Remontujemy stajnię. Chciałabyś może pomóc?

Andreas powiedział to żartem, ale Villemo złapała go za słowo.

– Bardzo chętnie.

– Nie, jesteś zbyt ładnie ubrana,

Villemo przeklinała swoją próżność:

– Znajdzie się chyba jakaś lżejsza praca, jak wbijanie drewnianych gwoździ albo coś w tym rodzaju?

– A nie lepiej, żebyś pomogła w kuchni?

– W kuchni? – prychnęła Villemo pogardliwie. Prace domowe nigdy nie budziły w niej entuzjazmu, co odziedziczyła po swojej praprababce Silje. Nikt nie potrafi lepiej niż Villemo znikać jak kamfora, kiedy w kuchni potrzebny był ktoś do pomocy. – Dzisiaj wolałabym zostać na dworze.

– Dobrze, tylko nie plącz się pod nogami – roześmiał się Andreas i powiedział do syna: – Masz tu pomocnicę, znajdź jej jakieś zajęcie.

Z wyrazem złośliwej satysfakcji w oczach Niklas polecił jej uporządkowanie końskiej uprzęży. Villemo, widząc, że tak czy inaczej zostanie ulokowana w jakimś ciemnym kącie, do którego nikt nie zagląda, zaczęła protestować:

– Może bym raczej przeprowadziła konie? – zaproponowała.

– Niewolnicy nie mają głosu – burknął Niklas. – Jazda do roboty!

Mamrocząc coś pod nosem ze złości poszła do zagrody, gdzie trzymano zapasową uprząż. Słyszała, jak mężczyźni wchodzą i wychodzą ze stajni, słyszała ich rozmowy, ale nic nie widziała i sama też dla nikogo nie była widoczna. Nie miała wyjścia, w pośpiechu więc sortowała stare i nowe uzdy, strzemiona, lejce i siodła, a gdy usłyszała głos Niklasa w stajni, zawołała:

– Już, gotowe!

Podszedł do niej, roześmiany.

– Nie bądź taka zła, kochanie. Jako niewolnica byłabyś nieznośna. Pokaż to, no, rzeczywiście, bardzo ładnie. Możesz poprzenosić ta teraz do obory.

O, niech ci to Bóg wynagrodzi, Niklasie, pomyślała i nawet nie zauważyła, że właściwie niepotrzebnie tak wszystko starannie układała. Teraz będę to nosić po troszeczku, żeby na długo starczyło. W końcu przecież muszę spotkać kogoś na swojej drodze.

Villemo nosiła i nosiła, i starała się nie myśleć, co się dzieje z jej piękną sukienką. Kilkakrotnie udało jej się spotkać Eldara Svanskogen i chyba nigdy jeszcze żadna dziewczyna nie posłała mu piękniejszego uśmiechu! On kwitował to ponurym milczeniem.

Gdy jednak, dość już zniechęcona, brała przedostatnią porcję, podszedł do zagrody dla koni. Zwróciła się ku niemu z promiennym wzrokiem.

Jego spojrzenie błądziło niepewnie po stajni. O Boże, jaką on ma pociągającą twarz, pomyślała. Te głębokie bruzdy na policzkach, wspaniałe zęby, te wąskie błyszczące oczy…

– Nie widziałaś tu gdzie kilofa? – zapytał bez żadnych wstępów.

O, do licha, pomyślała z bijącym sercem. Ze wszystkich wymówek, jakie słyszałam, ta jest szyta najgrubszymi nićmi. Kilof tutaj? Przecież na dworze mają co najmniej dwa.

– Nnie, chyba nie – odparła niepewnie, chcąc zyskać na czasie. – Może tam, pod ławką?

Udawał, że szuka, a ona mu pomagała.

– A jak się ma twoja rodzina? – zapytała. Najlepiej kuć żelazo póki gorące.

– Dobrze.

– A ten mały chłopiec z ranami na ciele?

– Wszystko się zagoiło.

– A Gudrun?

– Gudrun wyjechała.

To dobrze, pomyślała Villemo. Gudrun jest najgorsza.

Głośno westchnęła.

– Chciałabym, Eldar, żebyście nie byli na nas tacy źli.

I pomyśleć, że odważyła się zwrócić do niego po imieniu. Wydało jej się to jakieś takie… śmiałe. Przeniknął ją dreszcz.

On wyprostował się gwałtownie, żadne z nich już nie szukało kilofa.

Prychając niczym kot oświadczył:

– Jeśli chcesz wiedzieć, to wy nas po prostu nic a nic nie obchodzicie! To nie wy jesteście naszymi najgorszymi wrogami!

– Tak? A kto?

– Ludzie z Woller. Musiałaś przecież o tym słyszeć.

– Nie, nic nie wiedziałam. Czy oni nie mieszkają w sąsiedniej parafii?

Eldar pochylił się ku niej tak, że musiała spojrzeć wprost w te jego lodowate oczy. Doznała zawrotu głowy.

– Ja sam nazywałem się kiedyś Woller – powiedział cierpko. – My wszyscy tak się nazywaliśmy, bo to był nasz majątek. Ale go nam odebrano.

– Jeżeli jeszcze raz powiesz, że zrobił to mój pradziadek, Dag Meiden, to zacznę krzyczeć!

– Nie ma znaczenia, kto to zrobił. Ale o tym, jak postąpili z nami ludzie z Woller, to chyba wiesz?

– Nie wiem. Wygląda na to, że żyłam we własnym zamkniętym świecie.

– Tak, to typowe dla bogaczy – powiedział i odwrócił się, znużony.

Villemo wybuchnęła.

– Musisz odnosić się do mnie z taką wrogością, kiedy jestem szczera i niczego nie udaję?

Eldar zacisnął zęby i mruknął coś, czego nie dosłyszała, ale była pewna, że to nic pięknego.

– A więc – nastawała – próbujecie, jak zwykle, winą za waszą biedę obciążać innych, czy też Wollerowie naprawdę wyrządzili wam krzywdę?

Na moment wbił w nią te swoje dzikie, tak w tej mrocznej stajni pociągające oczy, a potem wymamrotał:

– Rzeczywiście było tak, że moi przodkowie próbowali kiedyś siłą usunąć Wollerów z gospodarstwa i może nawet posunęli się trochę za daleko. Ale to nie daje Wollerom prawa, żeby nas unicestwić!

Nagle w głosie jego zabrzmiał ból. Patrzył na nią ze smutkiem.

– A oni naprawdę to robią?

– Bez przerwy.

– Ale dlaczego? Tak przecież nie wolno!

– Nie chcą nas mieć w pobliżu. Uważają, że zagrażamy ich bezpieczeństwu.

– A nie zagrażacie?

Uśmiechnął się boleśnie.

– Zdarza się i tak. – Gdy jednak dostrzegł, że ona tego nie pochwala, dodał pospiesznie: – Ale, oczywiście, tylko wtedy, gdy mamy powody, żeby się zemścić.

– Tylko że w ten sposób nigdy nie będzie końca!

– Nie, dopóki jeden z rodów doszczętnie nie wyginie. A już ja się postaram, żeby to nie był nasz.

Villemo milczała przez chwilę.

– No, a my? Przecież my nie chcemy was zniszczyć.

– Nie.

– To dlaczego nas tak nienawidzicie?

Patrzył na nią z uwagą. I ze złością.

– Może dlatego, że jesteście zbyt mili.

– O, to dosyć dziwny powód.

– Wcale nie, to logiczne. My ze Svartskogen jesteśmy bardzo dumnymi ludźmi.

– Tak, wiem o tym. Ale mimo wszystko nie rozumiem.

– A co ty byś wolała? Dawać czy brać niczym żebrak?

Pominęła milczeniem te dwa ostatnie słowa, ale zaczęła się zastanawiać nad tym, co powiedział przedtem.

– Dawać, oczywiście – powiedziała na koniec.

Eldar skinął głową.

Jaki on jest dojrzały, budzi tyle szacunku, pomyślała z bezgranicznym dziecinnym podziwem.

– Jesteś naprawdę bardzo inteligentny – dodała po chwili. – A ja myślałam, że potrafisz być tylko brutalny.

Spostrzegła, że mięśnie twarzy mu się napinają, ale zdołał zachować spokój.

– A ja myślałem, że ty jesteś głupia gęś – odparł krótko.

– I co, nadal tak myślisz?

– Nie wiem, nie zastanawiałem się.

Andreas wołał na dziedzińcu:

– Nie widział kto Eldara?

Młody człowiek pospiesznie wyszedł ze stajni. Gdyby Andreas znalazł się teraz blisko niej, Villemo byłaby w stanie go udusić.

Powoli i ona wyszła ze swoim ciężarem.

Niklas wyszczerzył do niej zęby.

– Villemo, jak ty wyglądasz?

– Jak wyglądam?

– Całą brodę masz umazaną na czarno.

Miała ochotę zawyć z rozpaczy. Ależ się wygłupiła! Przewracała oczami i robiła uwodzicielskie miny, a cała broda czarna!

O, wstydzie.

Pracowała jak wół przez całe przedpołudnie. Gdy koło trzeciej rozległ się gong wzywający na obiad, poszła wraz ze wszystkimi do dużego stołu w kuchni. Próbowała usiąść obok Eldara, ale się spóźniła, bo zbyt dużo czasu poświęciła na mycie. Naprzeciwko też już nie było miejsca. Rozdrażniona usiadła z dala od niego, po tej samej stronie stołu, bez żadnej możliwości kontaktu. Widziała tylko jego ręce, kiedy łamał chleb albo nabierał zupę z wazy, i tym musiała się zadowolić.

Prowadziła natomiast zbyt głośną rozmowę z Niklasem. Żeby Eldar słyszał, jaka jest elokwentna.

Potem wstydziła się tej swojej głupiej, pustej gadaniny.

Domownicy nie pozwolili jej wrócić po jedzeniu do pracy. Nie chcieli mieć na sumieniu zniszczonego ubrania.

Nie pomogły żadne protesty, wraz z innymi kobietami została posłana do zmywania. Próbowała przysłuchiwać się ich rozmowom, ale one ani razu nie wspomniały o Eldarze. Sama też nie chciała wymieniać tego imienia, bo to by się mogło wydać podejrzane.

Gdy skończyły, poszła do starego wuja Branda: Miał teraz sześćdziesiąt cztery lata i srebrne pasma w czarnych włosach. Czy może raczej odwrotnie: czarne pasma w srebrzystych włosach. Przez cały dzień nadzorował pracę, a teraz odpoczywał po obiedzie. Wkrótce zamierzał znowu wyjść.

– Wuju Brandzie, ca to za ludzie ci Wollerowie?

Popatrzył na nią zdziwiony znad buta, który właśnie wkładał.

– Wollerowie? Mówisz o tych właścicielach Woller w parafii Eng?

– Tak.

– Zbyt dobrze ich nie znam – odparł z wolna.

– Spotkałem ich zaledwie parę razy przy jakichś większych okazjach. To Duńczycy z pochodzenia.

– Czy oni są mili?

– O, co to, to nie! – wykrzyknął spontanicznie. – Nie, to znaczy ja ich naprawdę mało znam, więc nie powinienem się wypowiadać.

– Proszę powiedzieć, co wuj o nich wie. To dla mnie ważne.

– Dlaczego? Zaprzyjaźniłaś się z kimś z tej rodziny?

– Nie, przeciwnie!

– No, skoro tak, to będę szczery. Sam właściciel majątku jest wyjątkowo niesympatycznym człowiekiem. Podobno bija swoją służbę, nie znosi sprzeciwu ani mieszania się w jego sprawy. W posiadanie majątku też nie weszli uczciwym sposobem. Ludzie mówią, że jego synowie szybko działają, kiedy trzeba z kimś wyrównać rachunki.

– A poprzedni właściciele?

– Właściciele Woller? Ja nie wiem, kto… Ależ tak, to chyba byli ludzie ze Svartskogen. Nie, uf, to poplątana i niezbyt wesoła historia, Villemo. Nie sądzę, że powinniśmy się do tego mieszać.

– Jeden z tych ze Svartskogen powiada, że Wollerowie chcą ich wykończyć.

– Wcale by mnie to nie zdziwiło. Między nimi od dawna toczy się walka. Podobno krwawa zemsta. Ale to tylko pogłoski, Villemo. Nie powinniśmy brać tego zbyt poważnie.

– To jest poważna sprawa, wuju.

Brand zmarszczył brwi.

– Porozmawiam o tym z Mattiasem. Chyba jednak niewiele możemy zrobić. Zresztą ludzie ze Svartskogen nas też nie kochają, sama wiesz.

– To może wójt?

– Ten wójt, którego teraz mamy, rozgląda się tylko za wódką i kobietami, a jest tak przekupny, że Wollerowie łatwo go pozyskają dla swojej sprawy. Ale jeszcze dzisiaj porozmawiam z ludźmi ze Svartskogen. A teraz, Villemo, powinnaś chyba iść do domu. Ojciec będzie się niepokoił.

Przyznała wujowi rację. Rozmawiała już przecież z Eldarem. Nie można prosić jednego dnia dwa razy o to samo.

– Długo będziecie remontować tę stajnię?

– Przy tym tempie pojutrze będziemy gotowi. Ci ze Svartskogen umieją pracować, jeśli tylko chcą.

Villemo życzyłaby sobie, żeby praca nie posuwała się tak szybko. Gdyby miała kilka dni, może udałoby jej się stopić ten lodowy pancerz Eldara.

Gdy przechodziła przez podwórze, odwróciła się do pracujących i pomachała im ręką, dziękując za wspólną pracę. Eldar robił właśnie coś na dachu. Po chwili wahania wyciągnął rękę w nader powściągliwym pozdrowieniu.

Obok niego siedział na dachu syn Jespera, rówieśnik Niklasa. Ten długo patrzył w ślad za Villemo.

– Ale dziewczyna – westchnął w końcu pełen najwyższego uznania, jakby próbował smakowitego deseru. – Taką chciałbym mieć na sianku!

Eldar odwrócił się z prychnięciem.

– To już bym wolał iść do łóżka z jeżem.

Syn Jespera uznał to za niebywale śmieszne:

– Z jeżem? Do łóżka? O, niech mnie… Nie mogę!

Eldar ani razu nie spojrzał za Villemo.

Następnego dnia Villemo stawiła się do pracy, lecz Eldar nie przyszedł. Już bez tego entuzjazmu, który ożywiał ją wczoraj, pomagała głównie Niklasowi, ale udało jej się porozmawiać w cztery oczy z bratem Eldara.

– Niezbyt dużo was dzisiaj przyszło – powiedziała zaczepnie.

– Naprawdę? – odparł tamten ze złością. – Tylko Eldara nie ma.

– Ano właśnie! A gdzie on się ukrywa?

– Ma co innego do roboty.

Villemo miałaby ochotę zapytać, czy przyjdzie jutro, ale to już by chyba było zbyt wyraźne zainteresowanie. Nawet ona to rozumiała.

Dość szybko tego dnia opuściła swoje dobrowolne zajęcia i powlokła się do Grastensholm. Udało jej się tam zastać Mattiasa samego w jego pokoju. Zbliżał się teraz do pięćdziesiątki, ale trudno było w to uwierzyć. Dawny wyraz dziecięcej niewinności nigdy nie zniknął z jego twarzy, choć przeżył wiele zmartwień i widział wiele nędzy wśród ludzi, których leczył.

Villemo krążyła w rozmowie jak kot wokół szperki, podejmowała rozmaite manewry tak, by to najważniejsze pytanie zabrzmiało naturalnie i raczej obojętnie.

– A właśnie, wuju Mattiasie, czy nie mogłabym zobaczyć tajemnego skarbu Ludzi Lodu? Nigdy go jeszcze nie widziałam.

Mattias drgnął. Sprawa wydawała się poważna. Villemo wkraczała w niebezpieczną strefę, może najbardziej niebezpieczną z możliwych. Gdyby się dowiedziała, że to Niklas ma dziedziczyć skarb, doznany zawód mógłby rozpalić w niej pragnienie posiadania go. Widywano już skutki czegoś takiego.

By zyskać na czasie, powiedział:

– No, niewiele już tego zostało. A co byś chciała obejrzeć?

– Czy to prawda, że są tam prawdziwe czarodziejskie zioła i mikstury?

Oj, trzeba się mieć na baczności!

– Wiesz, różne bywają czarodziejskie środki – roześmiał się. – Ale to prawda, że w zbiorze jest mnóstwo dziwnych rzeczy.

– Takich, którymi posługiwały się Sol i Hanna?

– Owszem, pewnie się posługiwały. Ale o skutkach wiemy niewiele.

– Ja słyszałam, że one obie, te czarownice, znały sprawy nie z tego świata.

– Nie trzeba wierzyć we wszystko, co się słyszy.

– Tak, ale to babcia Cecylia tak mówiła!

Mattias znowu się roześmiał.

– Moja ciocia Cecylia zawsze odznaczała się bardzo żywą wyobraźnią, a jej sposób traktowania prawdy nie bardzo bym polecał. Zawsze trochę przesadza, lubi imponować. Dokładnie tak jak ty.

Villemo bała się, że niczego już nie wskóra. Wuj Mattias na wszystko miał odpowiedź i zawsze potrafił skierować rozmowę na inny temat.

– Dlaczego nie mogę obejrzeć skarbu?

– Bo po prostu okropnie trudno to wszystko powyjmować.

– Wuj nigdy już z niego nie korzysta?

Mattias się wahał. Przyglądał się z uwagą tej miłej, ładnie ubranej panience i ani przez moment nie wierzył anielskiemu wyrazowi jej buzi. Na to miała zbyt wyraźne złociste błyski w oczach odziedziczone po Ludziach Lodu.

– Czasami po coś sięgam, przeważnie jednak stosuję bardziej nowoczesne środki. Zwykle operuję w przypadkach, w których oni wypowiadali zaklęcia.

Villemo długo milczała, w końcu jednak przystąpiła do rzeczy. Nie zamierzała o to pytać, skoro jednak wuj Mattias jest taki uparty i niechętny, to…

– Czy to prawda, co mówi babcia, że Sol używała czasami jakiegoś miłosnego ziela? Żeby mężczyźni jej pożądali?

Łagodne oczy Mattiasa rozbłysły w uśmiechu. Pojawiły się już wokół nich zmarszczki, lecz nadal były tak samo promienne i pełne życia jak dawniej.

– Sol nie musiała się uciekać do takich sztuczek. Była tak oszałamiająco piękna, że mogła mieć każdego mężczyznę. Przecież widziałaś jej portret. Chociaż miała inną karnację niż ty, rysy też macie różne, to uważam, że istnieje między wami znaczne podobieństwo. Być może w wyrazie twarzy. W tej niecierpliwej chęci przeżywania!

No i znowu ją zagadał. Zaczynała się czuć jak natręt.

– Ale nigdy nie dawała tych ziół innym? Żeby pomóc?

– Jakich ziół?

Czy on musi jej tak utrudniać?

– No tych… miłosnych…

– A, tych! Tego nie wiem.

Villemo kipiała z irytacji.

– A czy w zbiorze są takie środki?

Nareszcie Mattiasowi coś zaświtało. Jej nie obchodzi cały zbiór, ona po prostu chce rozkochać w sobie jakiegoś chłopaka! No, to poważna sprawa, nie ma co! Ulga była tak wielka, że wstał roześmiany.

– Chodź! Popatrzymy!

Villemo podskoczyła i poszła za nim do tej części domu w Grastensholm, w której Mattias urządził swoją izbę przyjęć.

Któż to taki, ten młodzian, który zdołał podbić serce Villemo, zastanawiał się Mattias rozbawiony. No, było w lecie kilka przyjęć w okolicznych dworach i tu, w Grastensholm. Znalazła sobie pewnie jakiegoś niepokornego zucha. Mattias miałby ochotę dać jej jakiś niegroźny środek miłosny tylko po to, by zobaczyć, jak się sprawy potoczą.

Ale czegoś takiego nie powinien był, rzecz jasna, robić. Otwierał niezliczone zamki, a Villemo przyglądała mu się w napięciu. W końcu wydobył ze schowka sporą skrzynkę i postawił na stole.

– Uporządkowałem to wszystko i opisałem – wyjaśnił. – Niektóre z tych rzeczy włączyłem do medykamentów, których używam, bo to dobre i skuteczne środki. Tutaj trzymam prastare receptury i mnóstwo jakichś dziwacznych przedmiotów. Nie wydaje mi się, że powinniśmy wierzyć w ich przydatność.

Villemo przyglądała się kolekcji. Zachwycały ją te wszystkie podniecające, okropne, a czasami po prostu śmieszne rzeczy. Wiele jednak budziło w niej szacunek. Nie miała wątpliwości, że jest to prawdziwy skarb.

Mattias oznajmił z powagą:

– Oficjalnie ten zbiór nie istnieje, zniszczyliśmy go. Gdyby wyszło na jaw, że nadal jest w naszym posiadaniu, moglibyśmy mieć poważne nieprzyjemności, zdajesz sobie z tego sprawę. Ufam ci i wierzę, że nigdy nikomu nie wspomnisz o tym, co tu widziałaś.

– Oczywiście – zapewniła Villemo, wzruszona i dumna z okazanego jej zaufania. – No, a gdzie jest…?

Mattias uniósł jakieś małe puzderko.

– To, co trzymam w prawej ręce, to prawdziwy afrodyzjak, ale to nie dla ciebie.

– Dlaczego? – zapytała Villemo, przekonana, że to właśnie powinna mieć.

– Bo to rozpala w mężczyznach zwierzęce żądze. Nie byłabyś w stanie obronić się przed mężczyzną, który tego zażyje.

Villemo skrzywiła się niechętnie. Była jeszcze w tym wieku, że nie interesowała jej miłość fizyczna. To nie takiej więzi z mężczyzną poszukiwała.

– Nie, e tam – bąknęła po dziecinnemu. – A tamto?

Mattias wyciągnął przed siebie lewą rękę.

– W działanie tego ja nie wierzę. To jest środek, który ma jakoby wzbudzić w mężczyźnie tęsknotę, tak że jego serce przepełnia czysta i piękna miłość do pierwszej kobiety, na jaką po zażyciu tego spojrzy. To właśnie taki napój miłosny król Marek z pieśni o Tristanie i Izoldzie pragnął dać swojej przyszłej narzeczonej. Wysłał po nią swego siostrzeńca Tristana, lecz złe duchy sprawiły, że oboje młodzi wypili ów napój po drodze, a pierwszym mężczyzną, jakiego Izolda zobaczyła po przebudzeniu, był Tristan. Wynikła z tego straszna tragedia.

Villemo słuchała jednym uchem. Ponieważ miała w rodzinie chłopca imieniem Tristan, bardzo dobrze znała tę rycerską opowieść. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w preparat na dłoni Mattiasa.

To chcę mieć, myślała. Właśnie po to tu przyszłam!

– Wuj w to nie wierzy? A nie mogłabym dostać odrobiny i wypróbować na kimś? Na byle kim.

Mattias uśmiechnął się.

– A co będzie, jeżeli zadziała? W żadnym razie nie powinnaś wybierać byle kogo. Ani syna Jespera, ani nikogo z tych, co teraz pracują w Lipowej Alei. To by było straszne. – Śmiał się, jakby wybranie kogoś z tamtych było zupełnie niemożliwe.

– Nie, oczywiście, że nie – odparła z uśmiechem, który wydał jej się wstrętny i nienaturalny. – Nie, mogłabym spróbować z Niklasem.

Mattias spoważniał.

– Moim zdaniem tego ci nie wolno. To by naprawdę było przeciw…

Villemo nie pojęła, co Mattias chciał powiedzieć, zbyt była zajęta swoimi myślami.

– Więc wuj jednak wierzy, że to działa? – przerwała mu z triumfem w głosie.

– Nie. Ale uważam, że nie wolno eksperymentować na ludzkich uczuciach.

Zaczął wkładać z powrotem do skrzynki to, co przedtem powyjmował.

– Mogłabym to wypróbować sama na sobie – zaproponowała.

Mattias spojrzał na nią ze stanowczym wyrazem twarzy.

– Villemo, uważam, że powinniśmy zapomnieć o tym szalonym pomyśle. Słyszałem, co powiedziała moja prababka Silje, kiedy czarownica Hanna zaproponowała jej miłosny napój dla zdobycia Tengela. „Jeśli nie mogę go zdobyć bez pośrednictwa czarów, to znaczy, że jestem za słaba na to, by go mieć”. Zastanów się nad tym! Co właściwie może być warta miłość zdobyta… podstępem?

Położyła uszy po sobie i przyznała mu rację. Musiała wrócić do Elistrand bez miłosnego napoju.

Mattias jednak długo jeszcze stał przy oknie i zamyślony patrzył w ślad za odchodzącą dziewczyną. Czy postąpił właściwie, pokazując jej skarb? A jeżeli rozniecił w jej sercu groźny ogień?

Villemo mogła być przyczyną niepokoju. Nikt z rodziny nie był tak zmienny w uczuciach, tak niezrozumiały, tak wewnętrznie skomplikowany jak ona. Nigdy nie można było przewidzieć, jak się zachowa. Kaleb i Gabriella często sami się na to skarżyli. Kochali to swoje jedyne dziecko i byli z niej niezmiernie dumni, nie mogli jednak zaprzeczyć, że czasami przypominała małego trolla. „Dokładnie jak Sol – wzdychała nieraz zmartwiona Liv. – Ale miła i niegroźna Sol – pocieszała się. – Dopóki nic nie odmieni jej charakteru. Bo wtedy może się stać bardzo niebezpieczna”.

Czy on teraz przypadkiem nie zapoczątkował przemiany? Nie mógł w to uwierzyć. Gdy odchodziła, nie dostrzegł w niej niczego niepokojącego. Była, oczywiście, zła i zawiedziona, w przeciwnym razie nie byłaby sobą. Ale w jej oczach nie widział żadnych niebezpiecznych błysków.

Nie, szczerze wierzył, że w Villemo nie było złości. Lecz przecież tak zupełnie pewnym nie można być, zwłaszcza jeśli chodzi o nią.

Stałem się bardzo popularny u młodych, stwierdził Mattias tego samego wieczora, gdy pojawił się jeszcze jeden gość.

Tym razem Tristan.

Miał przed sobą rozdygotanego, czerwieniącego się i blednącego na przemian nieszczęśliwego piętnastolatka, który chciał rozmawiać z wujem Mattiasem na osobności. Chodzi o poradę w sprawach zdrowia.

Tristan siedział w fotelu, mocno pochylony do przodu, łokcie oparł ciężko o poręcze i z całych sił zaciskał dłonie. Od czasu do czasu rzucał rozpaczliwe spojrzenia ojcu Irmelin, przeważnie jednak unikał jego wzroku.

Wuj Mattias miał takie dobre oczy, to dodawało chłopcu nieco odwagi. Przez wiele ostatnich dni często oblewał się zimnym potem ze strachu. Samotny, nie rozumiejący, co się dzieje, przerażony, z potwornymi wyrzutami sumienia. Tak strasznie żałował tego, co się stało!

W końcu uznał, że musi pójść do wuja Mattiasa. Lada moment nie będzie już w stanie ukryć swojego nieszczęścia.

– No więc? – zapytał życzliwy, łagodny głos. – Domyślam się, że nie czujesz się całkiem dobrze.

Tristan przełknął ślinę tak, że jabłko Adama podskoczyło w górę i gwałtownie zsunęło się w dół, ale żadnego dźwięku nie udało mu się z gardła wydobyć.

Nagle Mattias zobaczył w oczach chłopca łzy.

– O, mój drogi, co się stało?

Głos jego brzmiał tak czule, dłoń, która gładziła włosy Tristana, była taka delikatna, że łzy trysnęły niepohamowanie. Młody margrabia szlochał gwałtownie, nie będąc w stanie wykrztusić ni słowa. Wyciągnął natomiast przed siebie obie ręce dłońmi w dół.

Mattias przyglądał się. Ujął jedną rękę i studiował ją dokładnie, potem drugą.

– Zaraziłeś się świerzbem, mój chłopcze. Ale nie martw się, wyleczymy to, zanim wyjedziesz.

Płacz ustał.

– Czy to pewne? Czy mama i ojciec nie muszą się o niczym dowiedzieć?

– Obiecuję ci.

Świerzb był chorobą nędzy i niedostatku. Arystokracja na takie dolegliwości nie cierpiała. Świerzb w dobrej rodzinie był nie do pomyślenia, po prostu skandal!

Łzy popłynęły znowu.

– Tak strasznie się wstydzę!

– Nie ma się czego wstydzić. Ale gdzie ty się tego nabawiłeś?

Tristan stoczył z sobą dramatyczną walkę, ale kłamstwo zwyciężyło. A przynajmniej półprawda.

– To musiało się stać w Svartskogen. Kiedy nosiliśmy zboże do spichrza.

Mattias pokiwał głową.

– Tak, to możliwe.

– Chciałbym umrzeć!

Mattias ukucnął przed chłopcem.

– Posłuchaj mnie. Bardzo dobrze wiem, jak się teraz czujesz, bo przeżywałem kiedyś to samo.

Oczy chłopca zrobiły się okrągłe.

– Wuj? Naprawdę?

– Oczywiście, a nawet spotkały mnie jeszcze gorsze rzeczy. Wiesz przecież, że ja i twój wuj Kaleb pracowaliśmy kiedyś w kopalni.

– Tak.

– Tam mieliśmy i wszy, i pchły, i wszelkie inne paskudztwo. A znasz Oline? Tę, która pracuje w Grastensholm?

– Tak.

– Znaleźliśmy ją w Christianii, w najgorszej spelunce. O, ona to miała świerzb! I jeszcze znacznie gorsze choroby! Ale wyleczyliśmy ją, i to szybko!

Nieśmiały uśmiech rozjaśnił udręczoną twarz Tristana.

– Zaraz przeprowadzimy porządną kurację – obiecał Mattias. – Ale musimy się porozumieć z Kalebem, bo będziesz, niestety, śmierdział dziegciem, a poza tym musisz mieć pościel, którą można zabrudzić. Kaleb to zrozumie.

– Ale Villemo?

Mattias zastanawiał się.

– Jej też trzeba powiedzieć, ale jestem pewien, że ona nie rozgada.

– Nie – rzekł Tristan z przekonaniem. – Nie, Villemo nie plotkuje.

Cieszący się wielką sławą doktor z parafii Grastensholm zaczął się znowu przyglądać chłopcu.

– Powiedz mi, mój przyjacielu, czy ty masz to tylko na rękach?

– Tak – odparł Tristan zdecydowanie zbyt pospiesznie.

– A na łokciach nie? Ani na kolanach?

– Nie, naprawdę nie.

Ulga w jego głosie była wyraźna.

– Ani w innych miejscach?

– Też nie.

Mattias nie był przekonany, ale nie chciał dręczyć nieszczęsnego chłopca.

– Dzisiaj wysmaruję ci ręce i założę opatrunki. I dam maści na wypadek, gdyby świerzb pojawił się jeszcze w innych miejscach.

Mattias domyślał się, że wypryski pojawiły się przynajmniej w jeszcze jednym miejscu, za co Tristan był mu nieopisanie wdzięczny. Pouczony, jak obchodzić się z maścią, mógł smarować się sam.

– Czy może wuj przeprowadzić u mnie taką samą kurację, jaką przeszła Oline, zanim wyzdrowiała?

– Och, nie. Ona miała jeszcze inne obrzydliwe choroby.

– Ale ja mam mało czasu. Niedługo wyjeżdżam. Może więc lepiej wykorzystać wszystkie sposoby, żebym jak najszybciej wrócił do zdrowia.

Mattias uśmiechnął się.

– No dobrze, to ci nie zaszkodzi.

Wyjął jakąś niedużą szkatułkę.

– To pochodzi z tajemnego skarbu Ludzi Lodu i leczy większość chorób skóry, również świerzb. Dam ci trochę tej maści. Jeśli nawet nie jest ci potrzebna, to w każdym razie przywróci ci spokój.

Mattiasowi nawet w najgorszych snach nie przyszłoby do głowy, że to zagubione, bezradne, niewinne dziecko naprawdę potrzebuje cudownej maści Ludzi Lodu!

Tristan łapczywie wyciągnął rękę po szkatułkę i nie był w stanie ukryć ulgi.

– Dostaniesz także miksturę do picia. Ona oczyszcza krew. Pójdę z tobą do Elistrand i powiem im, jak należy cię w ciągu najbliższych dni pielęgnować. I muszę sprawdzić, czy nikt się od ciebie nie zaraził.

– Myślę, że nie. Nie zbliżałem się do nikogo, odkąd to zauważyłem.

– To bardzo rozsądne!

Tristan wytarł nos i wyszedł za Mattiasem. Z jego pleców został zdjęty potworny ciężar.

Późnym wieczorem, gdy był pewien, że wszyscy już się położyli, wyjął lekarstwo, które dostał od wuja. Pociągnął solidny łyk mikstury i ostrożnie posmarował miejsca najbardziej dotknięte chorobą. Najpierw dziegciem, a potem cudowną maścią Ludzi Lodu. Szczypiący ból sprawił, że zaciskał zęby. Po twarzy spływały mu łzy wstydu.

Gdy skończył, padł na kolana i żarliwie prosił Boga o pomoc i wybaczenie tego strasznego grzechu.

Bóg i pogańskie maści. Młody Tristan doprawdy solidnie się zatroszczył o swoje zdrowie!

Загрузка...