ROZDZIAŁ XIV

Niklas i Dominik musieli szukać schronienia w innym szałasie. Nie udało im się odnaleźć właściwej drogi, a nie chcieli zbytnio narażać koni. Gdy więc nieoczekiwanie dostrzegli jakieś zabudowania na wzgórzu, przyjęli to z nieopisaną ulgą. I oni, i konie spędzili w cieple tę okropną noc, lecz i ostatnia myśl przed zaśnięciem, i pierwsza po przebudzeniu dotyczyła Villemo.

Po drodze nie dotarły do nich żadne odgłosy walki pomiędzy oddziałami wójtów a powstańcami. Gdy tylko zaczęło świtać, podjęli poszukiwania zaginionej kuzynki.

– Mam wrażenie, że zadymka ustaje – rzekł Niklas, gdy już jakiś czas jechali przez rzadko porośnięte brzozami wzgórze.

– Tak, chyba tak – potwierdził Dominik. – Wielki śnieg to nie spadł, tylko ten piekielny wiatr siekący po twarzy ziarenkami lodu był nie do wytrzymania. Teraz rzeczywiście chyba się przejaśnia.

W dziesięć minut później śnieżyca ostatecznie ustała i zobaczyli przed sobą rozległe zbocze. Tylko wiatr jeszcze wiał, porywał tumany śniegu i ciskał nimi jak kłębami piasku na pustyni.

– Tam chyba widać szałas – pokazał Dominik.

– A tam drugi – Niklas wskazywał w przeciwnym kierunku. – Do którego idziemy najpierw?

– Do bliższego. Ruszajmy!

Ściągnęli lejce.

Gdy byli już blisko, Dominik powiedział zdenerwowany:

– Z otworu w dachu unosi się dym.

– To znaczy, że on tutaj jest. Ten przeklęty Eldar Svanskogen! Ale Villemo? Co się z tą dziewczyną stało? Czy ona naprawdę rozum postradała?

– Ma dopiero siedemnaście lat – rzekł Dominik tonem usprawiedliwienia. – W gruncie rzeczy to jeszcze dziecko. Jest tak strasznie niedojrzała. Nie widzi, jaki on jest naprawdę, zaślepiona jego powierzchownością.

– Tak, ale teraz przerwiemy tę idyllę. Zapukamy najpierw, czy wchodzimy bez uprzedzenia?

– Na pewno zamknęli się na klucz – powiedział Dominik zdenerwowany.

Kiedy jednak próbowali otworzyć, drzwi ustąpiły bez oporu. Zaskoczeni obserwowali rozgrywającą się przed nimi w mrocznym wnętrzu scenę.

Ci wszyscy ludzie w łóżkach i wokół stołu. Dwóch poważnie rannych mężczyzn na podłodze. I drobna Villemo z twarzą wykrzywioną bólem, chodząca pomiędzy nimi i usiłująca pomagać wszystkim jednocześnie…

– Villemo!

Odwróciła się gwałtownie. Oczy ze zmęczenia straciły blask, na twarzy widać było ślady łez, a włosy sterczały na wszystkie strony jakby nigdy nie widziały grzebienia.

– Niklas? Dominik? – powiedziała matowym głosem, jakby nie rozumiała, co się z nią dzieje.

Weszli zdecydowanie do środka.

– Na Boga, co to wszystko znaczy?

Villemo opadła na krzesełko przy stole i podparła czoło ręką.

– On sobie poszedł – powiedziała ze łzami w głosie.

Niklas uniósł jej głowę.

– Ty jesteś chora, Villemo.

– Nie mam czasu. Muszę pomagać…

– Nie, teraz odpoczniesz. My się wszystkim zajmiemy. Powiedz tylko, co to znaczy, ci ludzie i w ogóle…?

Próbowała jakoś tłumaczyć, ale okazało się to dla niej zanadto skomplikowane. Jej podopieczni, którzy początkowo ze strachem chronili się po kątach, teraz zbliżali się do nowo przybyłych, patrząc im prosto w oczy. Dominik i Niklas starali się nie zwracać na nich uwagi.

Jeden z rannych na podłodze, ten z potrzaskaną ręką, wyjaśnił z wysiłkiem:

– Ta młoda panienka jest strasznie zmęczona. Każdy widzi, że sama też jest niezdrowa, ma jakieś boleści, ale ona cały czas na nogach, stara się pocieszać, pomagać.

– Ale kim są ci… wszyscy? – zapytał Niklas, wskazując kłębiący się wokół niego tłum.

– To są niewolnicy z Tobronn. Ich nieludzkich cierpień nie da się opowiedzieć. Svanskogen i ona dostali zadanie przewiezienia ich tutaj w tajemnicy, zanim rozpocznie się walka. Ale on nie zachował się wobec niej ładnie.

Dominik drgnął.

– Co pan chce przez to powiedzieć?

– Słyszałem przecież dobrze. Narzucanie się, wymuszanie najgorszego rodzaju… a kiedy nie dostał czego chciał, wpadł w furię i poleciał. Walczyć, jak oświadczył.

Obaj młodzieńcy zwrócili głowy w stronę Villemo.

– On ci na pewno nic nie zrobił?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– To nieprawda, co mówi ten człowiek. Eldar był dla mnie dobry. On chce się ze mną ożenić, wy go nie znacie, on w głębi duszy nie jest zły. Nic mi nie zrobił. Bo wieczorem tak się strasznie rozchorowałam na ten katar.

– Co za katar? – spytał Niklas.

– No wiesz, taki… że trzeba stale biegać… och, no wiesz, cały czas.

Po chwili milczenia Dominik wybuchnął serdecznym śmiechem.

– Zostałaś uratowana! Przez taką śmieszną chorobę!

Villemo skuliła się.

– Nie ma w tym nic śmiesznego, zapewniam cię – powiedział Niklas ostro. – To piekielny ból.

Dominik spoważniał.

– Nie chciałem cię urazić. Po prostu odczułem ulgę. A zresztą, czy to nie ty miałaś nigdy nie wychodzić za mąż?

Villemo nic nie odpowiedziała.

– Czy jest tu gorąca woda? – zapytał Niklas. – O, jest, tyle wystarczy.

Nalał wody do kubka.

– Villemo, masz to wypić, do dna! I potem jeszcze jeden kubek. To ci dobrze zrobi. Chcesz, żebym ja pomógł moją uzdrowicielską siłą?

– Przez dotykanie rękami? – przerwał mu Dominik. – Nie, no wiesz co! Zastanów się trochę!

Niklas uświadomił sobie, że to by rzeczywiście było krępujące, i zrezygnował. Poszedł do rannych i badał ich dokładnie, a tymczasem Villemo posłusznie piła wodę. Dominik ze smutną miną gładził jej potargane włosy. Siedziała apatyczna i tylko od czasu do czasu pojękiwała z bólu.

– Jesteś uzdrowicielem, panie? – zapytał człowiek z potrzaskaną ręką.

– Niezupełnie – odparł Niklas. – Uczyłem się wielu rzeczy, ale moja prawdziwa siła tkwi w rękach. To one uzdrawiają.

– Bogu niech będą dzięki! To może potrafisz i mnie przywrócić dłoń?

– Nie, tego nie umiem. Ale postaram się przynajmniej pozszywać kawałki. Najpierw jednak muszę się zająć waszym towarzyszem, panie, jeśli pozwolicie.

– Oczywiście. Co z nim będzie?

Niklas rozwiązał dziwne bandaże Villemo.

– Nic wygląda to zbyt dobrze. Ale zrobię, co potrafię.

Wszystkie jego poczynania śledziła liczna publiczność. Tak liczna, że musiał prosić, by się cofnęli i nie zasłaniali światła. Dominik usiadł obok Villemo.

– Czy możesz mi wybaczyć? – zapytał cicho.

Jej głos drżał.

– Wybaczyć? Co?

– No, że się z tobą ciągle drażniłem. Naprawdę nie chciałem sprawić ci bólu.

– Ach, to – mruknęła. – To nie ma znaczenia.

Ta odpowiedź z jakiegoś powodu go zraniła.

– On sobie poszedł – powtarzała znowu. – I to jest nasza wina.

– Kogo masz na myśli, mówiąc „nasza”?

– Nas, wszystkich. To my mamy w sobie duńską lub szwedzką krew, która zniszczyła Norwegię. Ja nie chcę być Dunką, choćby półkrwi. Wstydzę się tego.

– Ależ, Villemo, posłuchaj – rzekł Dominik poważnie. – Zostałaś gruntownie przekabacona przez tego łobuza.

– Puść mnie – szlochała odtrącając jego przyjazną rękę. – Nie chcę mieć z wami nic wspólnego!

Twarz Dominika przybrała surowy wyraz.

– My wszyscy pragniemy wolnej Norwegii, Villemo. Niezależnie od tego, że w naszych żyłach płynie inna krew. Twój dziadek Alexander też tego pragnął. Tylko to się nie może dokonać w taki sposób. Nie poprzez nienawiść i przelew niewinnej krwi. Czas Norwegii nadejdzie, Villemo. Zobaczysz!

Ale ona znowu wróciła do swojego zmartwienia:

– Eldar sobie poszedł.

– To najlepsze, co się mogło stać, zapewniam cię. A teraz wrócisz z nami do domu. Jesteś wolna, wiesz? Uwolniona od podejrzeń o zabójstwo.

W końcu dotarło to do niej, w oczach pojawiło się zrozumienie.

– Eldar też?

– Też. Sędzia uznał, że zrobiliście to w obronie własnej.

Villemo wstała, znowu silna i gotowa do działania.

– Muszę iść do niego!

– Do Eldara? Oszalałaś?

– On powinien o tym wiedzieć. Że jesteśmy wolni, możemy wrócić do domu. I że możemy się pobrać.

– Villemo, o tym nawet mowy być nie może.

– Ale ja go kocham, czy wy tego nie rozumiecie? A ja mogę kochać tylko jednego mężczyznę. Jeżeli kogoś pokocham, to na śmierć i życie.

Niklas spojrzał na nią.

– Jesteś tego pewna? Że tu chodzi o miłość? A nie jest to raczej… upór?

– Głupi jesteś – krzyknęła po dziecinnemu. – Sama chyba wiem najlepiej!

Co do tego mieli akurat poważne wątpliwości, ale poprzestali na tym, że posadzili ją znowu na ławie, a sami zajęli się rannymi i rozmaitymi dolegliwościami pozostałych nieszczęśników.

Walka o życie ciężko rannego powstańca pochłonęła ich całkowicie i dopiero po dłuższym czasie stwierdzili, że Villemo zniknęła. Dominik przeszukiwał gorączkowo dom. Potem wyszedł na zewnątrz. Oczywiście, wychodziła na dwór często, ale…

W nawiewanym przez wiatr śniegu dostrzegł jej ślady. Najwyraźniej kierowała się na północ.

Wkrótce jednak trop się urwał. Obaj kuzyni zakończyli jak mogli najszybciej pracę przy chorych. Potem Niklas został na straży całej tej gromady zebranej w szałasie, a Dominik wyruszył na poszukiwania.

Młody Niklas miał tu licznych wielbicieli. Bezradni biedacy zdążyli go już pokochać go za jego ciepłe dłonie, którymi dotykał wszystkich po kolei, łagodząc cierpienia. Mężczyzna ranny w rękę także był pełen podziwu dla niezwykłych zdolności chłopca. A jego nieprzytomny towarzysz… Tak, od niego Niklas nie mógł odejść ani na chwilę. Powstaniec znajdował się na granicy życia i śmierci. Dłonie Niklasa spoczywały na jego klatce piersiowej, ale jedna z kobiet rozpaczliwie wyciągała do niego swoje pokryte ranami ręce, by im także użyczył trochę ciepła. Kristina Tobronn została zniesiona na dół, dostała jeść i pić. Była potwornie wycieńczona po kilku latach leżenia w łóżku prawie bez opieki.

Niklas nie przestawał myśleć o Villemo, swojej nieznośnej kuzynce, którą własna impulsywność naraziła na tyle smutku i cierpienia.

W końcu Villemo go znalazła.

Eldar, uzbrojony w te swoje widły, nie miał najmniejszych szans. Trafiły go cztery kule, co prawda niezbyt celnie, ale skutecznie. Gdy Villemo nadeszła, leżał samotny na stoku i z trudem łapał powietrze.

Zalewając się łzami, próbowała jakoś opatrzyć jego rany, ale nie miała nawet czym zatamować krwi.

– Villemo – szeptał gorączkowo. – To wszystko prawda, co mówiłaś. Istnieje inna forma miłości.

– Oczywiście, że istnieje – potwierdziła drżącym głosem. – O, Eldarze, jesteśmy wolni! Już nas nie oskarżają o zabójstwo Monsa Wollera.

Spojrzał na nią pytająco.

– Przyjechali moi kuzyni – wyjaśniła. – Oni nas zabiorą do domu, do Grastensholm, i wszystko będzie dobrze.

Wpatrywał się w nią uparcie.

– Ja cię naprawdę kocham, Villemo. Naprawdę. Nigdy niczego nie mówiłem tak poważnie jak teraz.

– Ja wiem, mój kochany.

– A ci twoi kuzyni… Czy to nie ten Szwed przyjechał?

– Dominik? Tak. I Niklas.

Słabnącą ręką ściskał jej ramię.

– Ty jesteś moja, Villemo. Ja nie chcę, żeby…

Kaszel mu przerwał.

Nagle pojął, jak ciężko został zraniony.

– Villemo… czy ja nie…

– Nie, Eldarze, nie umrzesz, ja to wiem. Nie możesz umrzeć!

Ale on jej nie słuchał.

– Nie chcę cię opuścić, Villemo. Chodź ze mną! Żaden inny mężczyzna nie może cię mieć, ty jesteś moja! Chodź ze mną!

– Och, Eldarze, wiesz przecież, że jeśli ty umrzesz, to ja także nie będę mogła żyć.

– To chodź ze mną!

– Tak, ja…

Ze świstem wciągał powietrze. Z lodowatą, bolesną jasnością uświadomiła sobie nieznaną dotychczas prawdę.

– Nie, ja nie mogę z tobą iść, Eldarze! Ja mam tu jeszcze posłannictwo do spełnienia.

– Co masz na myśli?

Spojrzała w górę.

– Ja jestem… przepełniona wiedzą, której przedtem nie miałam. Po raz pierwszy w życiu czuję, że należę do Ludzi Lodu. Że zostałam wybrana.

– Nie rozumiem, o czym ty mówisz.

Znowu zwróciła spojrzenie na niego.

– Moje oczy. Wszyscy się stale dziwili, dlaczego ja, Niklas i Dominik mamy te żółte kocie oczy. I teraz ja wiem. Jeszcze nie mogę nic zrobić, ale wiem, że zostaliśmy wybrani do czegoś wielkiego, do czegoś strasznego, lecz nieuniknionego.

Eldar spoglądał na nią podejrzliwie, nie rozumiał nic.

Villemo wybuchnęła śmiechem, nerwowym i żałosnym.

– Nie wiem dlaczego, ale czuję, że to jakimś dziwnym sposobem ma coś wspólnego z tobą. Nie pojmuję tego uczucia, ale tak jest.

– Może ja mam być razem z wami?

– Może – odparła bez przekonania.

Jego oczy stały się matowe.

– Eldar – szeptała. – Eldar, słyszysz mnie?

– Tak – odrzekł cichutko.

– Nie opuszczaj mnie, Eldarze. To ty powinieneś zostać ze mną, bo ja nie mogę pójść za tobą. Ty musisz żyć! Musisz!

– Tak, Villemo. Kocham cię.

Nigdy przedtem tego nie robiła, ale teraz złożyła dłonie w błagalnej modlitwie.

– O Boże, bądź miłościw! Pozwól mu żyć, dobry Panie Boże! On jest wszystkim, co mam na tej ziemi, wszystkim, co chcę mieć. Pozwól mu żyć. Widzisz, jak wielka jest moja miłość! Kocham go w tę zimową zawieruchę i będę kochać zawsze.

O, Villemo! To nie żadna sztuka kochać człowieka w nieszczęściu. Dopiero w szarym codziennym życiu miłość wystawiona jest na prawdziwą próbę.

Dominik szukał długo. Ślady Villemo już dawno rozwiał wiatr, nie wiadomo było, w którą stronę się zwrócić.

Ona jest chora, a ten nie cichnący ani na moment wiatr przenika do szpiku kości, myślał. Muszę ją odnaleźć jak najszybciej, zanim nie będzie za późno.

I wtedy ją zobaczył. Drobną postać schodzącą po stromym stoku, potykającą się w śnieżnych zaspach. Zawrócił konia i pognał do niej przez równinę.

Przestraszony spoglądał na jej ręce.

– Villemo! Co ty robiłaś?

Powoli podniosła ku niemu głowę. Oczy spoglądały martwo.

– Pogrzebałam moją miłość. Pogrzebałam ją gołymi rękami. Jedyną miłość mojego życia.

Dominik bez słowa zeskoczył na ziemię i wsadził ją na konia, potem usiadł za nią i ruszył z kopyta w stronę, gdzie, jak mu się zdawało, znajduje się szałas.

– Ale… Nie mogłaś go chyba pochować w tej zamarzniętej ziemi?

– Rzeczywiście, nie mogłam. Paznokcie zdarłam do krwi, kopałam małym, ostrym kamieniem, bo przecież nie mógł tam tak po prostu leżeć… zupełnie sam. Ale grób jest płytki, myślałam, że nigdy nie skończę. Nazbierałam kamieni, i trochę ziemi, i przysypałam go. Zrobiłam nagrobek. Przysypałam jego piękne ciało.

– Tak jak to robią Lapończycy i Eskimosi – mruknął Dominik. Otulił ją swoim płaszczem, lecz ona zdawała się nie dostrzegać jego troskliwości.

– Modliłam się, Dominiku – rzekła po chwili tym samym bezbarwnym głosem. – Prosiłam Boga, by pozwolił mu żyć. Ale jego oczy stawały się coraz bardziej matowe. Przestał mnie słyszeć. I oczy zgasły. A ja siedziałam, trzymałam go w ramionach i nie chciałam uwierzyć, że on nie żyje. Był coraz bardziej zimny i sztywny, patrzył i nic nie widział. Wtedy zrozumiałam, że jego… już nie ma.

Dominik nic nie powiedział, obejmował ją tylko mocniej. I tak siedziała, skulona i apatyczna, przez całą drogę do szałasu.

Odnaleźli go zdumiewająco łatwo i szybko. Musiałem się przedtem kręcić w kółko, pomyślał Dominik.

Niklas pokazał się w progu.

– Długo cię nie było – wołał z daleka.

– Tak, ale znalazłem Villemo – odparł Dominik. – A to jest najważniejsze.

– A Svartskogen?

– Nie żyje. Zajmij się nią. Ona jest śmiertelnie zmęczona.

Niklas wyciągnął ręce i Villemo ześlizgnęła się na dół. Nie było w niej nie tylko radości życia, nie było w niej nic, ani odrobiny woli.

Wstrząśnięty tym widokiem Niklas natychmiast zabrał się do opatrywania jej niezliczonych ran. Darł pościel na bandaże, ale były to rzeczy stare i zniszczone, nie bardzo się nadawały do takiego celu.

Podczas nieobecności Dominika pojawił się w szałasie ostrzyciel noży, czy raczej Skaktavl. Zabrał obu rannych i Kristinę Tobronn na dół, do wsi. Miała tam zamieszkać u jakichś dobrych ludzi. Kristina uparła się zabrać też swojego brata, Malte, którym chciała się zaopiekować.

Skaktavl był strasznie przygnębiony, trudno to wprost opowiedzieć. Tyle lat przygotowań, nadziei i oczekiwań zostało zniszczone w ciągu jednej jedynej nocy. Trudno zliczyć tych, którzy stracili życie w starciu ze znacznie lepiej od nich uzbrojonymi dragonami. Inni ratowali się ucieczką, wrócili do swoich wsi i domów, niestety wielu też zostało schwytanych. Sam Skaktavl był poszukiwany i musiał jak najszybciej znaleźć gdzieś schronienie. Zamierzał przedostać się do Szwecji.

Namiestnik zaś zdołał zbiec.

– A co zrobimy z tymi? – zapytał Dominik, wskazując na ośmioro byłych niewolników z Tobronn. Villemo podniosła głowę. Widocznie, mimo wszystko, tliła się w niej jeszcze jakaś iskierka życia. Jej podopieczni, którymi zajmowała się z takim poświęceniem i których Niklas opatrzył, co z nimi teraz będzie? I znowu poczuła, że jej zmysły są w stanie reagować. Serce jej krwawiło, gdy patrzyła na tych nieszczęśliwców. Bezbronni, porzuceni przez bezduszny świat.

– Nie ma zmartwienia – powiedział Niklas spokojnie. – Weźmiemy ich do nas.

– Co ty mówisz? – zawołał Dominik.

Niklas uśmiechnął się.

– Czy zapomnieliście o naszej babce Liv? Zapomnieliście o Mattiasie, Gabrielli i Kalebie i ich domu dla porzuconych dzieci? Czy nie pamiętacie, że i w Grastensholm, i w Elistrand są izby przeznaczone dla takich gości?

Usta Villemo zadrżały. Wstała i zarzuciła Niklasowi ręce na szyję.

– Och, Niklas! Jaki ty jesteś wielkoduszny! I jak potrafisz wszystko urządzić! Ja bym tak nie umiała.

– No, no – śmiał się. – Oni są zdolnymi pracownikami i nie muszą być dla nikogo ciężarem. Trzeba im tylko zapewnić prawo do życia w ludzkich warunkach.

Dominik spoglądał ze smutkiem, jak Villemo obejmuje kuzyna. Miała dużo więcej zaufania do Niklasa niż do niego. I nic dziwnego, skoro Dominik dokuczał jej i drażnił się z nią zawsze, od dzieciństwa. Tak jakby stali po przeciwnych stronach.

Niklas ostrożnie zdjął jej ręce ze swoich ramion.

– Jak dobrze widzieć cię znowu uradowaną, Villemo. Bardzo mi przykro z powodu Eldara, ale on sam sobie kopał grób, wierz mi. Nie znałaś go, Villemo. Nikt ci przedtem nie opowiadał o Eldarze Svartskogen ani o tym, dlaczego on kilka lat temu zniknął z parafii Grgstensholm.

– On mi opowiadał – zaprotestowała. – On mi wszystko powiedział. O tym, że jako jeden z najstarszych w domu musiał pójść na służbę.

– Ach, tak! – syknął Niklas jadowicie. – Takie jest jego wyjaśnienie? Czy pamiętasz taką dziewczynę imieniem Marta? Tę, która rzuciła się do rzeki w miejscu, które teraz nazywa się Głębia Marty? To Eldar Svartskogen sprowadził na nią nieszczęście. I to on miał podobno pomóc jej znaleźć się w rzece.

– Nie – jęknęła Villemo.

– Owszem. A pamiętasz tę dziewczynę, która urodziła dziecko, nie wytrzymała ludzkiego gadania i tego, że stała się pośmiewiskiem, więc uciekła do miasta? Nigdy już nie wróciła. Ojcem dziecka był Eldar Svartskogen, ale czy myślisz, że przejął się jej losem?

– Niklas – upomniał go Dominik.

Villemo ze szlochem odwróciła się od Niklasa i ukryła twarz na piersi Dominika. Objął ją mocno, a ona po raz pierwszy chyba poczuła się w jego obecności bezpieczna.

– Ale on mówił, że mnie kocha – zanosiła się rozpaczliwym płaczem. – To jego ostatnie słowa. I naprawdę tak myślał, jestem tego pewna.

– Nietrudno w to uwierzyć, moja mała Villemo – szepnął Dominik łagodnie. – Kto by cię mógł nie kochać?

Villemo jednak nie pojęła ani tych słów, ani tonu, jakim zostały wypowiedziane.

Skaktavl dał im wóz i konie i wkrótce wyruszyli w długą drogę do Grastensholm.

Ośmioro pasażerów wozu było w dobrym stanie. Teraz gdy Eldar zniknął, mieli pełne zaufanie do opiekunów, zwłaszcza do Niklasa. Eldar ich przerażał. Siedzieli ciepło opatuleni i rozmawiali po swojemu. Villemo zaś usiadła na koźle, między swoimi braćmi, jak ich nazywała.

Smutek przytłaczał jej myśli, lecz opowieść Niklasa o Eldarze zmieniła jednak nieco tej sąd o zmarłym.

Ostatnie wydarzenia sprawiły, że Villemo bardzo wydoroślała, choć nie zdawała sobie z tego sprawy. Czas spędzony w Tobronn i straszna noc powstańcza zatarły to, co jeszcze było w niej dziecinnego.

Wóz dotarł do parafii Grastensholm w święta Bożego Narodzenia. Villemo zdążyła wrócić do domu przed Gabriellą, która zresztą nigdy nie poznała zbyt wielu szczegółów dotyczących tej dziwnej przygody swojej córki. Kaleb wprost nie wiedział, jak dziękować Niklasowi i Dominikowi, a ośmioro bezdomnych robotników z Tobronn ulokowano, po kilkoro, we wszystkich trzech dworach. Mieszkali tam i pracowali. Minęło trochę czasu, nim naprawdę pojęli swoje szczęście i uświadomili sobie, że będą mogli zostać na zawsze u tych miłych ludzi, mieszkać w pięknych pokojach i żyć, jak ludzie żyją.

Villemo powoli dochodziła do siebie. Ale głęboko w sercu nosiła cierń smutku. Mogła kochać tylko jednego mężczyznę, powtarzała, i nikt nie był w stanie jej tego przeświadczenia wyperswadować.

Ze złocistych oczu Dominika zniknął zaś ów wyraz szyderczego rozbawienia, z którego był przedtem znany.

Choć się to wydaje dziwne, noc powstańcza nie pociągnęła za sobą poważniejszych następstw.

Powód tego jest dość prosty. Otóż do Ulryka Fryderyka Gyldenlove dotarła wiadomość, że to on miał zostać królem wolnej Norwegii, gdyby powstanie się udało. Za nic nie chciał, by ta kompromitująca go na duńskim dworze pogłoska się rozniosła, polecił więc całą sprawę wyciszyć. Przemilczeć. Żadnych raportów do Danii, niczego nie opisywać ani nie opowiadać. Nie będzie żadnych sądów, wszystkich jeńców należy puścić wolno.

Tak więc nieudane powstanie nie weszło na karty historii. Pozostało jednym z wielu stłumionych buntów, może tylko lepiej zaplanowanym i mającym większy zasięg. Żyło, naturalnie, przez długi czas w opowieściach przekazywanych z ust do ust, potem jednak, gdy świadkowie wydarzeń pomarli, powstanie poszło w niepamięć. I nigdy nie znalazło miejsca w podręcznikach historii.

W dzień Bożego Narodzenia 1673 roku do Woller powrócili czterej jeźdźcy z wiadomością, że Eldar Svartskogen padł z ich mściwych rąk.

– Dobrze – pochwalił stary Woller. – To teraz jeszcze tylko ta mała gadzina o żółtych oczach. Ale dostaniemy ją, prędzej czy później.

Uśmiechnął się zadowolony na samą myśl o tym. Zaraz jednak jego wielka, jakby w kamieniu wyciosana twarz przybrała ponury wyraz.

Krwawa zemsta nie została jeszcze dopełniona.

Загрузка...