ROZDZIAŁ III

To wszystko działo się we czwartek, a już najbliższa sobota przyniosła nowe, podniecające wydarzenia.

Villemo szła do Grastensholm, z wizytą do Irmelin, i na dziedzińcu dworskim zobaczyła jakiegoś obcego konia.

Już w hallu wybiegła do niej Irmelin, wołając:

– Villemo, zgadnij, kto do nas przyjechał!

– Nie, chyba nie zgadnę. Widziałam konia, ale…

Zamilkła, bo w drzwiach salonu stanął wysoki młody mężczyzna. Wpatrywał się w Villemo połyskującymi złotym blaskiem oczyma z przyjaznym, wesołym uśmiechem.

– Dominik – szepnęła spłoszona. – Ty tutaj?

– Tak. Nie wiedziałaś, że przyjadę?

Ocknęła się.

– Oczywiście, ale…

Jak mogła o tym zapomnieć? No, właśnie, jak? Co się z nią dzieje?

Boże, jakiż on się zrobił przystojny! Głos miał ciepły i miękki jak aksamit, rysy męskie, lecz nie pozbawione łagodności, piękne oczy miały w sobie jakiś cień smutku i jakby delikatnej ironii.

Villemo z irytacją stwierdziła, że jej dawne skrępowanie wobec Dominika wraca.

Zbyt głośno i nieco sztucznie zawołała:

– O, witaj, Dominiku! Jak ty wyrosłeś!

– Tak, ciociu, mam jus dwadzieścia jeden lat i stlaciłem wsystkie mlecne zęby – seplenił jak mały grzeczny chłopczyk.

Villemo zaśmiała się nerwowo.

– Kiedy wyjeżdżasz? To znaczy, chciałam powiedzieć, jak długo zamierzasz zostać?

W jego obecności nigdy nie była w stanie wyrażać się właściwie. Nie mówiąc już o błyskotliwości.

– Jeśli nie będziesz miała ochoty pozbyć się mnie wcześniej, to chciałbym tu pobyć przez tydzień – uśmiechnął się. – Tak naprawdę to jestem kurierem do namiestnika Gyldenlove w Akershus, ale oczywiście chciałem przy okazji złożyć wizytę w domu.

Wzruszyło ją to jego „w domu”. Dominik, podobnie jak jego ojciec, Mikael, zawsze uważał, że tu są jego korzenie.

Teraz mówił dalej:

– Słyszeliśmy, że głód panuje w tej części kraju, i niepokoiliśmy się o was. Mam przekazać pozdrowienia od mamy i ojca.

Oczywiście! Na dodatek do wszystkiego zapomniała też spytać, co u nich słychać! Czy nie będzie końca tym gafom?

– Dziękuję. Jak oni się mają?

– Dziękuję, dobrze. I podróż też miałem dobrą.

– Jesteś za szybki jak na mnie – próbowała żartować i zakręciła się w kółko, zwiesiwszy ręce, niczym sześcioletnia dziewczynka, która chce się zaprezentować rodzinie.

W głowie miała tylko jedną myśl: Bogu dzięki, że on zostanie tu tylko tydzień! Teraz nie zniosłaby dłużej jego przenikliwego spojrzenia!

– Jak ta nasza mała Villemo wyrosła – powiedział po chwili Dominik. – Nieźle. Naprawdę nieźle!

– Ja wyrosłam? – krzyknęła zaczepnie. – A czy ty nie powinieneś mieszkać w Lipowej Alei?

– Tam właśnie mieszkam. Przyjechałem tu się przywitać. A później zamierzałem pojechać do Elistrand.

Z uczuciem irytacji stwierdziła, że najpierw odwiedził Irmelin. Choć to przecież naturalne, było mu po drodze.

– Słyszałem, że Tristan przyjechał do was w odwiedziny? Cieszę się, że i jego będę mógł zobaczyć. Najmniejszy chłopiec w rodzinie.

– Najmniejszy? Przerasta każde z nas o głowę!

– Tristan? Niemożliwe! Jeśli pozwolisz, to będę ci towarzyszył do domu w powrotnej drodze. Myślę, że koń udźwignie nas oboje.

– Mówisz tak, jakbym ważyła dwieście funtów – przerwała mu obrażona. – A zresztą nie wiem, czy to wypada, bym siedziała na twoim koniu…

– Usiądziesz, oczywiście, z tyłu, na końskim zadzie – chichotał zaczepnie.

Villemo oblała się rumieńcem. To myśl o tym, by siedzieć z przodu, czuć jego obejmujące ręce, tak ją początkowo przeraziła.

– Zobaczymy, jak to będzie – ucięła i odwróciła się. – Irmelin, przyszłam do ciebie umówić się na jutro do kościoła. Wybieram się na mszę.

Irmelin przyglądała jej się zdumiona. Villemo nie należała do ludzi zbyt gorliwie uczęszczających do kościoła.

– Ja, oczywiście, także idę. Spotkamy się przed kościołem?

– Znakomicie – ucieszyła się Villemo, a potem już starannie unikała rozmowy na ten temat.

W godzinę później odjechali oboje z Dominikiem do Elistrand. Villemo z wdzięcznością zajęła miejsce z tyłu za kuzynem. Unikała w ten sposób tego badawczego spojrzenia. Nie mogła pozbyć się uczucia, że on wie o niej wszystko, i akurat teraz nie była to myśl zanadto przyjemna.

Rozmawiali swobodnie o jakichś nieważnych sprawach. Villemo starała się nie trzymać kuzyna zbyt mocno. Wciąż chwytała rękami a to uprząż, a to konia lub pelerynę Dominika i delikatnie, bardzo delikatnie obejmowała go w pasie. W końcu zniecierpliwił się.

– Trzymaj się porządnie i nie wierć się jak zdenerwowany pająk! Można by pomyśleć, że się boisz, bym cię nie uwiódł!

Villemo zapłonęła gniewem.

– Naprawdę myślisz, że wzdycham ze wzruszenia, bo siedzę tak blisko ciebie? – syknęła ze złością.

Dominik zatrząsł się ze śmiechu.

– Kochana Villemo. Naprawdę nie wyobrażam sobie, że usychasz z tęsknoty za mną!

Mówił to tak, jakby wiedział, kto naprawdę zajmuje jej myśli.

Nie byłoby to zbyt wesołe, gdyby wiedział, pomyślała.

Kaleb z radością powitał Dominika i bardzo żałował, że Gabrielli nie ma w domu.

– A Tristan? – zapytał Dominik. – Gdzie on się podziewa?

– Akurat teraz nie ma go w domu. Pojechał do Svanskogen po sweter. Musiał go tam zostawić.

– Zostawił sweter? – zapytała Villemo gniewnie. – Ale to przecież ja bym mogła…

Zamilkła, widząc ich zdziwione spojrzenia:

– Dlaczego miałabyś się trudzić z powodu jego niedbalstwa? – zapytał ojciec.

– Nie, myślałam… on jest przecież mały.

– Jest i większy, i silniejszy od ciebie.

– Ale taki młody.

– Szczerze mówiąc, Villemo, ty też nie jesteś jeszcze taka dorosła.

Przez cały czas Dominik przyglądał jej się tymi swoimi jasnymi, przenikliwymi oczami, a kąciki ust drgały mu od powstrzymywanego śmiechu.

– Wynoś się! – krzyknęła nagle i wbiegła po schodach na górę.

– Villemo! – zawołał za nią ojciec, ale ona się nie zatrzymała.

Pobiegł za córką i dogonił ją przed drzwiami sypialni. Złapał ją za ucho.

– Teraz zejdziesz na dół i przeprosisz Dominika. Co to znowu za głupie zachowanie?

– Dobrze, zejdę – syknęła ze złością. – Ale nie trzymaj mnie za to ucho. Upokarzasz mnie.

– Twoje zachowanie, Villemo, przekracza ostatnio wszelkie granice – powiedział jeszcze Kaleb, gdy schodzili na dół. – Czy nie mogłabyś bardziej nad sobą panować, zwłaszcza teraz, kiedy mamy nie ma?

– Wybacz mi, kochany ojcze – szepnęła z poczuciem winy. – Sama nie wiem, co się ze mną dzieje.

Na dole z pokorą poprosiła Dominika a wybaczenie, a on przyjął to z takim wyrozumiałym uśmiechem, że o mało znowu nie wybuchnęła.

– Muszę wyjść, ba mam spotkać się z kilkoma gospodarzami – powiedział Kaleb. – Ale to nie potrwa długo. Villemo, czy tymczasem mogłabyś pokazać Dominikowi, jak urządziłaś swój pokój?

– Oczywiście, bardzo chętnie – zgodziła się bez entuzjazmu.

Kaleb wyjaśnił Dominikowi:

– Villemo uznała niedawno, że jej pokój jest beznadziejnie staromodny, i przez całe lato pracowała tam ze stolarzami a innymi rzemieślnikami. Pozwalałem jej na to, bo przecież rzemieślnicy też muszą mieć pracę. Idź i sam zobacz. Ja uważam, że wypadło to naprawdę bardzo ładnie.

Dominik zwrócił się do Villemo:

– Pójdę z radością, jeśli będzie mi wolno przekroczyć próg dziewiczej komnaty.

– Dominiku, bądź tak dobry i zaniechaj tych insynuacji! To naprawdę jest dziewiczy pokój!

– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości!

– Sam słyszysz, ojcze – zawołała rozżalona. – On to mówi takim tonem, jakby żaden konkurent nawet pomyśleć nie mógł, by do mnie przyjść.

Kaleb roześmiał się.

– Och, po kim mi się wzięła taka pyskata córka? W każdym razie nie po Gabrielli ani nie po mnie.

– Po babci Cecylii – zawołała Villemo pospiesznie. – I ludzie mówią, że po wiedźmie Sol.

– Boże, wybacz mi – zawołał nagle Kaleb. – Pokój zobaczycie później. Villemo, Dominik jest przecież głodny, poproś go do stołu!

– O, nie! – zaprotestował Dominik. – Odkąd przyjechałem, nic innego nie robię, tylko jem. Jak tak dalej pójdzie, koń nie zechce mnie nieść na grzbiecie.

Villemo z dumą pokazywała kuzynowi swój odnowiony pokój. Elistrand zostało urządzone według najlepszego gustu Alexandra Paladina, który też nie szczędził pieniędzy. Dom utrzymany był w stylu barokowym, ze wspaniale rzeźbionymi poręczami schodów, pełen ciężkich mebli i pulchnych cherubinów szybujących pod sufitami, taki wystrój bowiem najbardziej Alexandrowi odpowiadał.

Villemo wyrzuciła ze swego pokoju ciężkie, przytłaczające łoże z baldachimem, a na jego miejsce wstawiła łóżko wbudowane w ścianę. Dominik nie uważał, że jest szczególnie nowoczesne, przeciwnie, to był stary chłopski styl – bogaty chłopski styl, należy dodać – musiał jednak przyznać, że pokój urządzony jest ze smakiem. Bazarne, tkane w domu dywany znakomicie pasowały do jasnego drewna ścian, krzesła zaś były stare, wyprosiła je w Grastensholm.

Łoże zostało zbudowane solidnie i ozdobione pięknymi rzeźbami. Wskutek tych wszystkich dekoracji wejście było może trochę zbyt wąskie, ale za to całość sprawiała bardzo przytulne wrażenie. Tylko pokojówki skarżyły się, że trudno je ścielić.

Villemo pokazała wysokie oparcie łoża.

– Tutaj chciałabym mieć inskrypcję – rzekła z przejęciem. – Jakiś ornament i napis. Myślę, że to by mogło być coś w rodzaju: „Tu sypia najszczęśliwszy człowiek na świecie”.

– O Boże! – westchnął Dominik, z trudem zachowując powagę. – Naprawdę uważasz, że to nie przesada? Pomyśl o tych, którzy będą tu spali po tobie! To mogą być okropnie nieszczęśliwi ludzie. A wtedy te słowa brzmieć będą jak szyderstwo.

Villemo z zakłopotaniem gryzła wskazujący palec. Nagle rozpromieniła się.

– Nie, już wiem. Napiszę tak: „Tu sypia najszczęśliwszy człowiek na świecie, Villemo córka Kaleba Elistrand, z rodu Paladinów, Meidenów i Ludzi Lodu”.

On jednak nie uważał, że ten dodatek cokolwiek zmienia.

– Ty sama możesz być w życiu nieszczęśliwa – upomniał ją.

– Ja nigdy nie będę nieszczęśliwa – odparła z przekonaniem.

– Masz na to wszelkie zadatki.

– Co masz na myśli? – zapytała zgnębiona.

– Twój charakter. Teraz jesteś szczęśliwa. Ale tak bardzo angażujesz się we wszystko, co robisz. A to sprawi, że twoje smutki będą równie wielkie jak twoje radości.

Villemo spoważniała.

– Prababcia Liv też tak mówiła. Ale ty, skąd ty jesteś taki strasznie mądry…? Kraczesz jak złe ptaszysko – dodała oskarżycielsko. – No to co powinnam tu napisać?

– Och, nie wiem. Może jakąś sentencję? Tak się zwykle robi.

– Sentencję? A na co mi to?

– No, jest kilka niezłych. Na przykład taka: „Miłość ponad wszystko”.

– O! – zawołała entuzjastycznie. – To piękne! Tak właśnie napiszę! – Zaraz jednak przygasła. – Ale czy to nie brzmi jakoś bezwstydnie? Taki napis? Na łóżku?

– Sądzę, że autor powiedzenia nie ten rodzaj miłości miał na myśli – rzekł Dominik z błyskiem w swoich złocistych oczach, a Villemo aż się gorąco zrobiło z zawstydzenia.

– No to może zejdźmy już na dół – powiedziała przesadnie swobodnym tonem. – Ojciec pewnie zaraz wróci.

Boże, spraw, żeby już przyszedł, prosiła w myśli. Może wtedy znowu zacznę się zachowywać normalnie.

Młody Tristan wpatrywał się jak zauroczony w stojącą przed nim tak niezwykle pociągającą dziewczynę. Gudrun podała mu sweter ze słodkim uśmiechem i cofnęła szybko swoje pokryte świerzbem dłonie, by nie zdążył ich zobaczyć.

– Znalazłam go w spichrzu – powiedziała. – Ale nie byłam pewna, do kogo należy.

Tak naprawdę to ona sama schowała sweter, bo chciała, żeby Tristan po niego wrócił.

– Odprowadzę pana kawałek, wasza wysokość – rzekła grzecznie i poszła wolno tuż przy końskim boku. Tristan musiał prowadzić wierzchowca, ale wzroku nie mógł oderwać od Gudrun. Ona trzymała ręce głęboko w kieszeniach spódnicy, a idąc kołysała się lekko. W białej bluzce i czarnej spódnicy, z kolorową przepaską w bujnych włosach, sprawiała wrażenie osoby niezwykle delikatnej.

W głębi duszy jednak płonęła najgłębszą nienawiścią.

– Och – westchnęła. – Dziś wieczorem muszę pójść do szałasu na górskim pastwisku po różne rzeczy, które przed zimą trzeba przynieść do domu. A tak się baję ciemności.

– Czy tamto pastwisko należy do Svartskogen? – zapytał zdumiony Tristan. – To najwyżej położone?

– Szczyt jest jeszcze wyżej – odparła z dźwięcznym śmiechem. – Do pastwiska nie jest tak daleko.

– Ale dlaczego nie pójdzie pani za dnia?

– Wtedy muszę pracować, wasza wysokość. Och, jak się boję nadejścia wieczoru!

Tristan zastanawiał się długo i gruntownie. Myśli płynęły powoli.

– Ja… eee… może ja mógłbym tam z panią pójść? – Czy nie posunął się za daleko? Teraz ta wdzięczna leśna istota na pewno odwróci się plecami, za nic mając jego propozycje.

– Nie, och, wasza wysokość nie może tego robić! To nie uchodzi, ja jestem przecież ty1ko zwykłą córką komornika!

Jak na to liczyła, Tristan zaprotestował energicznie.

– Ależ zapewniam panią, to będzie dla mnie radość pomóc pani. Proszę nie mówić do mnie wasza wysokość, to mnie krępuje. Nie musi się pani mnie bać, panno Gudrun, ja mam uczciwe zamiary. Chcę panią tylko odprowadzić, żeby nic złego panią nie spotkało na tym pustkowiu.

Gudrun musiała się pochylić, by nie pokazać, że dławi ją śmiech. Bać się? Ona? Takiego szczeniaka? Tego śmiesznego paniczyka? Ona po prostu chciała naznaczyć go na całe życie! A to musiało się dokonać po ciemku. Światło dnia jej już nie sprzyjało.

– Dobrze, skoro nalegacie, panie. Tysięczne dzięki! – rzekła z udaną nieśmiałością i ukłoniła się głęboko. – Ale teraz powinnam już wracać.

Umówili się jeszcze, gdzie się spotkają wieczorem. Tristan chciał pocałować ją w rękę na pożegnanie, ale ona odwróciła się pospiesznie i umknęła niczym leśne zwierzątko.

Pełen radosnych oczekiwań Tristan pogalopował do Elistrand.

Villemo nie mogła sobie znaleźć miejsca. Dominik wrócił do Lipowej Alei, popołudnie wlokło się niemiłosiernie.

– Och, Villemo, przestań tak się kręcić w kółko jak kura z jajkiem – powiedział Kaleb. – Nie możesz ani przez chwilę posiedzieć spokojnie?

– Nie, ja… chyba wyjdę trochę z Prinsem. Powinien pobiegać po łąkach.

– Tylko żeby nie gonił owiec!

– Prins? Chciałabym zobaczyć tę owcę, którą Prins dogoni.

Stary pies do polowania na łosie podążał posłusznie u jej boku, gdy szła przez łąki do lasu. Błądziła bez celu przez kilka godzin od jednego punktu obserwacyjnego do drugiego, dopóki zmrok nie zmusił jej do powrotu.

– Ależ, Villemo – roześmiał się Kaleb na widok córki. – Ten nieszczęsny pies jest zupełnie wykończony!

Prins opadł na podłogę jak worek.

– Tak, trwało to dłużej, niż zamierzałam – przyznała.

– Wyglądasz na smutną.

– Nie, po prostu jestem zmęczona. Chyba się położę. A gdzie Tristan?

– Znowu wyszedł. Bąknął coś, że musi pomóc koledze. I że wróci późno.

– Tak? A co to on za kolegę tutaj ma? Niklasa?

– To chyba nie o Niklasa chodziło, ale przecież bywał tu już dawniej. Ma jakichś znajomych.

– Pewnie tak. Dobranoc, ojcze!

– Dobranoc, mój skarbie!

Na górze w pokoju Villemo popatrzyła na front swojego łoża. Koniec końców Dominik ma chyba rację. Ten „najszczęśliwszy człowiek świata” to by chyba nie było zbyt mądre.

Szczęście nie jest przecież stanem wiecznym, pomyślała. Zresztą też i nie okresowym. Szczęście to po prostu skurcz serca, którego doznaje się czasami, kiedy człowieka przepełnia taka radość, że wprost trudno ją znieść. Znika równie szybko jak się pojawia. I nie ma go, dopóki nie nadejdzie znowu, by sprawić, że człowiek uzna życie za najwspanialszy dar.

Myśli jej krążyły wciąż wokół tej samej sprawy. Wślizgnęła się do wyrzeźbionego według własnego projektu łóżka i wdychała zapach świeżego drewna.

Siedemnaście lat… I głowa pełna marzeń, o których nikt, nikt nie powinien wiedzieć.

Tristan próbował odnaleźć w ciemności spojrzenie Gudrun.

Jak do tego doszło?

Wewnątrz małego szałasu panował chłód, lecz owcze skóry na pryczy były gorące. Skóra dziewczyny jeszcze gorętsza.

On nie chciał posuwać się za daleko, ale ona odgadywała jego tęsknotę. Była taka miła. Zapewniała, że on wcale nie wykorzystuje swojej przewagi nad nią, ubogą dziewczyną. Nie, nie musi się niczego bać, przekonywała. Ona nikomu nie powie, kto odebrał jej wianek. Nie odsunęła się od niego, skarżyła się tylko cicho i prosiła, żeby miał wzgląd na jej młodość i niedoświadczenie. Ona wie tak niewiele, mówiła. Wie tylko tyle, że panowie mają prawo zbierać owoce, które im się należą.

– Ale ja nie chcę pani skrzywdzić – jąkał Tristan.

– Tak, wiem o tym – szlochała. – Pan jest szlachetnym człowiekiem, a ja, biedna dziewczyna, nic nie mogę na to poradzić, że moje serce drży ze szczęścia, kiedy na pana patrzę.

– Moje także – zapewniał łamiącym się głosem, a wielka, dotychczas nawet nie przeczuwana gorączka trawiła jego ciało i sprawiała, że drętwiały mu ręce. Czymże była płytka, krótkotrwała ekstaza jego samotnych nocy wobec tych doznań? – To znaczy kiedy panią widzę. Kiedy mogę czuć pani piękne włosy pod palcami.

– To nic – szeptała nieśmiało. – Wiemy przecież, że wszyscy panowie pozwalają sobie na takie chwile ze swoimi służącymi w pasterskich szałasach.

– Wszyscy? – zawołał zdumiony, pomyślał bowiem o swoim ojcu, o Kalebie, Brandzie i Mattiasie. Jakoś nie mógł w to uwierzyć.

Gudrun spostrzegła, że jej zapewnienia mogą narobić więcej szkody niż pożytku. W ciągu tych lat spędzonych w Christianii wiele dowiedziała się o mężczyznach i ich reakcjach.

– No nie, oczywiście, że nie wszyscy, ale większość. Naprawdę większość. To ich przywilej, a my, służące, musimy się temu podporządkować. To dla nas zaszczyt, że jesteśmy wybrane. – Uświadomiła sobie nagle, że zaczyna przeczyć swoim własnym słowom, że taka niedoświadczona, dodała więc pospiesznie: – Ale za mną nikt się jeszcze nie oglądał. Czy jestem taka odpychająca, panie?

– Ależ… ależ oczywiście, że nie, panno Gudrun. Oczywiście, że nie!

Choć przez cały czas podkreślała, że jest cnotliwa, to starała się jak najbardziej do niego przybliżyć. Tristan był tak oszołomiony, że niczego nie dostrzegał, nie docierało do niego nic oprócz jej rozkosznej bliskości, jej włosów na jego policzku, jej ciała tuż obok i jej gorących, wilgotnych warg.

Nagle w jakimś przebłysku świadomości stwierdził, że leży pomiędzy owczymi skórami, Gudrun zrywa z niegoubranie, a jej ciało od pasa w dół jest nagie.

O Boże, co ja robię tej biednej dziewczynie? – przeleciało mu przez głowę, ale zaraz potem przestał w ogóle myśleć, czuł się jak dzikie zwierzę zerwane z uwięzi i zdawało mu się, że traci świadomość, takie wszystko stało się cudowne.

Z nieprzyjemnym grymasem Gudrun odsunęła od siebie oszołomionego chłopca, ostrożnie, ale zdecydowanie. Na wargach miała pełen nienawiści i triumfu uśmieszek. Zemsta za wszelkie upokorzenia…

Teraz jednak najlepiej będzie zniknąć na jakiś czas z okolic Grastensholm. Zanim skandal stanie się faktem.

I Eldar… Gudrun żywiła pomieszany ze strachem respekt wobec brata. Miała wszelkie podstawy, by potraktować poważnie to, co powiedział. Że ją zabije. Był do tego zdolny.

To zresztą dziwna reakcja z jego strony. Jako dziecko był zawsze jej powolnym narzędziem. I łatwo się zapalał, nikt nie żywił większej nienawiści do Meidenów i Ludzi Lodu niż on.

Byłem w świecie, powiedział. Nauczyłem się inaczej patrzeć. Nonsens! A czy ona nie była w świecie? Naprawdę dostała nauczkę od życia. I czyja to była wina? Ludzi Lodu. Meidenów, którzy przepędzili ich z ojcowizny. I zrobili z nich swoich niewolników, te przeklęte, pewne siebie zadutki! Ona pochodzi z prawie tak samo szacownego rodu jak oni. No, może nie jest szlachcianką, ale szlachta to przecież śmiecie, zwłaszcza duńska szlachta.

Gudrun leżała i gniew w niej narastał. Nagle zerwała się na równe nogi, a Tristan o mało nie zleciał na podłogę.

– O Boże, co myśmy zrobili? – zaczęła rozpaczać. – O, ja nieszczęsna dziewczyna, teraz będę musiała się utopić! Nie, nie możemy się więcej spotykać, nigdy więcej, nigdy bym nie mogła spojrzeć waszej wysokości w oczy. Pan sobie teraz pomyśli, że tak łatwo uległam pańskiej sztuce uwodzicielskiej. Jestem zgubiona na zawsze.

Tristan był załamany. Do tego stopnia, że mógł narobić kłopotów, musiała więc zmienić ton, uspokajać go i pocieszać, a potem rozstali się w poczuciu sekretnej, wstydliwej wspólnoty, obiecując sobie nawzajem, że zapomną, nigdy nikomu o tym nie pisną i nigdy więcej się nie spotkają.

Cała ta przygoda była dla Tristana gorzką pigułką da przełknięcia. A miała się okazać jeszcze bardziej gorzka…

Villemo spotkała kuzynkę przed kościołem. Irmelin o pięknym, łagodnym uśmiechu, zawsze spokojna, budziła poczucie bezpieczeństwa. Córka Mattiasa i Hildy, wnuczka Irji. Odziedziczyła charakter po tych trojgu serdecznych, dobrych ludziach, a także po swojej drugiej babce, pełnej cierpliwości matce Hildy. I nie miała w sobie ani śladu słabości dziadków, którymi byli Tarald i Joel Nanmann. Wyrosła na dziewczynę łagodną, lecz psychicznie bardzo silną. Ale chociaż była niemal o głowę wyższa od Villemo, budziła w mężczyznach instynkty opiekuńcze. Sprawiał to pewnie ten jej wzruszający, ciepły uśmiech.

Nikomu natomiast nie przyszłaby do głowy ochraniać Villemo!

Owa niezbyt rosła, lecz samodzielna dama rozglądała się ukradkiem wśród ludzi przed kościołem.

A może w kościele?

– Wejdziemy do środka?

– Powinnyśmy chyba poczekać na rodzinę z Lipowej Alei.

– Tak, naturalnie – mruknęła Villemo.

W końcu przyszli. Teraz w Lipowej Alei zostali prawie sami mężczyźni. Jedyną kobietą w tym towarzystwie była Eli. Przyszła z Brandem, Andreasem i dwoma chłopcami, Niklasem i Dominikiem. „Dominiklas”, nazywała ich Villemo w dzieciństwie.

Nagle Villemo ogarnęła gwałtowna, paląca tęsknota za latami dzieciństwa. Jak wesoło im się wtedy żyło!

Teraz wszystko uległo zmianie.

Razem weszli do kruchty.

Tristan był dzisiaj jakiś dziwny. To bladł, to czerwieniał, oczy błyszczały mu promiennym szczęściem, by po chwili pogrążyć się w czarnym przygnębieniu. Przeżywa trudny wiek, pomyślała Villemo niczym rozsądna, doświadczona osoba.

Nieustannie spoglądała na siedzących w ławkach ludzi. Pospiesznie, żeby nikt nic odkrył jej zainteresowania. W końcu z głębokim westchnieniem rezygnacji usiadła na swoim miejscu niedaleko ołtarza.

Pastor mówił i mówił.

Ani jedno z jego mądrych słów nie dotarło jednak do Villemo.

Po co, na Boga, tutaj przyszła?

Po wyjściu z kościoła najstarsi członkowie rodziny zastanawiali się, kto dzisiaj zaprasza na niedzielne śniadanie. Właśnie ustalili, że powinno się to odbyć w Grastensholm, gdy Villemo uświadomiła sobie, że Irmelin coś do niej mówi. To imię…

– Co mówisz? Mogłabyś powtórzyć, bo akurat słuchałam twojej mamy.

Irmelin uśmiechnęła się.

– Nic. Mówiłam tylko, że nasze służące opowiadały o wczorajszych tańcach w Eikeby.

– Tak, tak, ale o kim to wspominałaś?

Zdumiona tym zainteresowaniem Irmelin zmarszczyła brwi.

– O nikim. Mówiłam tylko, że Eldar Svartskogen też tam był.

– Ach, tylko to – odparła Villemo, siląc się na obojętność. – To chyba nic niezwykłego.

– Nie. Zresztą zaraz sobie poszedł. Tak mówiły dziewczyny.

– On się chyba podoba dziewczynom – rzuciła Villemo z drżącym sercem.

– Mówiły, że długo nie zabawił, i chyba były trochę zawiedzione, bo oczywiście uważają, że on jest strasznie przystojny. A ja myślę, że jest nieprzyjemny. Trochę dziki, wydaje mi się jakiś niebezpieczny.

– E, tam – bąknęła Villemo i poczuła się jak zdrajczyni.

Eikeby? Słyszała, oczywiście, że szykują tam zabawę. Zazwyczaj rodziny właścicieli majątków nie biorą udziału w takich uroczystościach, ale ludzie z Eikeby to przecież ich rodzina. Irja, matka Mattiasa, pochodziła z Eikeby.

Dlaczego nie poszła na te tańce?

Ogarnął ją żal i rozczarowanie, a po chwili głuchy gniew. Miała ochotę rzucić się na ziemię przed kościołem i tłuc pięściami ze złości, ale opanowała te uczucia.

Wyszedł wcześnie…

Przyszedł, żeby kogoś spotkać? Kogoś, kogo nie było?

Głupstwa. Znalazł sobie pewnie dziewczynę i z nią wyszedł.

Nie, to samoudręka! Villemo wsiadła do powozu, który miał zawieźć rodzinę do Grastensholm.

Ostatnie, co dostrzegła, zanim powóz ruszył, to były wszystko rozumiejące kocie oczy Dominika, zmrużone, z błyskiem ironii.

O mało nie wyskoczyła i nie rzuciła się na niego.

Загрузка...