ROZDZIAŁ VII

W grocie pod wysoką skałą panowała cisza.

Villemo ledwo dostrzegała Eldara w szarym świetle poranka, ale wiedziała przecież, gdzie siedzi, i pamiętała jego twarz – wąskie, przeważnie zmrużone oczy, bruzdy na smagłych policzkach… I nagle opadły ją wątpliwości.

– Czy nie moglibyśmy pójść każde gdzie indziej? – zapytała nieśmiało.

Przywódca potrząsnął głową.

– Czynię Eldara odpowiedzialnym za panienkę. Po części ze względu na pani bezpieczeństwo, a po części ze względu na nas, żeby nas panienka nie wydała.

– Jak mogłabym to zrobić? Przecież nie znam waszych nazwisk, nawet was nie widziałam!

– Dlatego musimy się rozdzielić teraz, zanim się rozwidni. Ale… – dodał ostro. – Istnieje jedno wielkie ale. Wy oboje możecie bez kłopotu podawać się za rodzeństwo, jest między wami pewne podobieństwo…

– Pan wie, jak ja wyglądam?

– Oczywiście! Oboje w oczach macie ten jakiś dziki błysk niczym trolle, chociaż barwą wasze oczy się różnią. Oboje jesteście blondynami, więc powinno się udać. Chciałem wam jednak powiedzieć: jeżeli jesteście rodzeństwem, to jesteście, i o żadnych miłosnych głupstwach między wami mowy być nie może. W przeciwnym razie wszystko diabli wezmą, to chyba rozumiecie!

– Nie ma między nami żadnych miłosnych głupstw – wycedził Eldar przez zęby.

Villemo przytaknęła.

– To, co ja czuję do Eldara, to nie żadne romansowe uniesienia. Po prostu głęboka przyjaźń i sympatia, to wszystko. Ale przypuszczam, że starczy tego na długo.

O, święta naiwności! Jakim ty bielmem potrafisz ludziom zasnuć oczy!

– Dobrze! – powiedział przywódca i wstał, a wszyscy poszli za jego przykładem. – Panno Villemo, mam nadzieję, że panienka wie, co powinniśmy z panienką zrobić?

– Nie?

– Powinniśmy panienkę zabić. Jest panienka przecież jedną z „nich”. Z tych sprzyjających Duńczykom.

Krzyknęła cicho, przestraszona. Próbowała uspokoić głos, lecz nie całkiem jej się to udało.

– Jestem także jedną z tych sprzyjających Norwegom. Moje usta są zamknięte na siedem pieczęci. Bardzo chcę się przyczynić do zwalczania ucisku, ale uważam że też powinniście odróżniać kąkol od pszenicy. – I tak właśnie czynimy. Rodzina panienki i wiele jej podobnych nie ma powodu bać się powstańców. My się tylko boimy polegać na tych, którzy są w jakiś sposób powiązani z Duńczykami. Ale teraz zrobimy wyjątek.

Ponieważ ludzie wójta widzieli, że panienka zabiła Monsa Wollera, jedynego syna gospodarza na Woller, a nie chcemy widzieć tak pięknej głowy na katowskim pieńku.

Poczuła się dość żałośnie. Najłagodniej mówiąc.

– Tak strasznie bym jednak chciała posłać jakąś wiadomość mojemu drogiemu ojcu. Żeby się o mnie nie martwił.

– I nie szukał panienki – zgodził się przywódca.

– Będzie panienka mogła przesłać wiadomość. Zanim dojdziecie do Moberg, zrobi się już widno. Proszę wtedy wziąć płat kory brzozowej i napisać na nim węglem parę słów, a potem ukryć zwitek pod kamieniem przy moście, tym z lewej strony. Zatroszczymy się, by wiadomość dotarła do ojca panienki. Ale proszę nie wspominać ani o nas, ani o Eldarze!

– Oczywiście, że nie. A kiedy przypuszczalnie będę mogła wrócić do domu?

Zastanawiał się przez chwilę.

– Na wiosnę – rzekł zdecydowanie. – Proszę tak napisać. Na wiosnę!

To znaczy, że wtedy wybuchnie powstanie – pomyślała zgnębiona. Boże, spójrz łaskawie na moją biedną rodzinę! O, dobry Boże, w co ja się wplątałam?

Przywódca mówił dalej do Eldara:

– Dostaniesz ode mnie adres dworu i wszelkie polecenia. Nie będzie wam trudno dostać się tam na służbę, bo wszyscy od nich uciekają, zawsze brak im ludzi. I dam ci też nazwisko twojego łącznika.

Villemo zawołała zdumiona:

– To i w Romerike są tacy jak wy?

Nie mogła zauważyć, że przywódca uśmiecha się cierpko.

– W całej wschodniej Norwegii, panienko – odparł ze smutkiem. – Opór przeciwko duńskiemu uciskowi jest większy, niż mogłoby się wydawać.

– Ale dlaczego akurat teraz? Czy może zawsze tak było?

– W mniejszym lub większym stopniu zawsze. Teraz jednak namiestnikiem w Norwegii jest Ulryk Fryderyk Gyldenlove, nieprawy syn Fryderyka III, i to jego obecność pobudza nas do bardziej zdecydowanych działań. Widzimy w nim człowieka, o którego chcielibyśmy zabiegać jako o naszego przyszłego króla. On, oczywiście nic o tym nie wie, ale nie sądzę, żeby nam odmówił.

– Tylko czy ojciec mu na to pozwoli?

Przywódca uśmiechnął się.

– W jakiej epoce panienka żyje, panno Villemo? Jego ojciec zmarł. Królem jest teraz przyrodni brat Ulryka Gyldenleve, Christian V. A co on na to powie? Nie, jego pytać nie będziemy. Jeżeli nie dostaniemy Gyldenlove, to znajdziemy sobie zwykłego Norwega i posadzimy na tronie.

Powiedział to z takim przekonaniem, że Villemo domyśliła się, iż odpowiedni kandydat został już wyznaczony.

Jesienne słońce mozolnie wspinało się ponad horyzont, podczas gdy Eldar i Villemo pospiesznie chodzili po stromym, oszronionym zboczu w stronę Moberg. Szli w milczeniu, nie mieli sobie nic do powiedzenia. Villemo starała się myśleć o tym, co czeka ją w najbliższej przyszłości. Tego, co się niedawno stało, nie miała odwagi przywoływać we wspomnieniach.

Przychodziła jej to jednak z trudem. Wstyd i cierpienie fizyczne były co najmniej dwa razy bardziej dokuczliwe teraz, gdy schodziła w dół po zboczu i każdy krok sprawiał jej ból w całym ciele. Czuła, że długo nie wytrzyma i rozpłacze się z powodu szoku i z rozpaczy po tych wszystkich bolesnych wydarzeniach, jakie ją spotkały i jakie przecież sama na siebie ściągnęła.

Desperacko czepiała się myśli o przyszłości,

Powinno im być dobrze razem, Eldarowi i jej, muszą się tylko lepiej poznać i on musi zmienić te swoje grubiańskie maniery…

O, Villemo, Villemo! Wciąż taka dziecinnie naiwna i taka idealistka!

Nim znaleźli się na prostej drodze, musieli pokonać szczególnie stromy skłon, przechodząc z jednego kamiennego bloku na drugi. Villemo nie była w stanie powstrzymać jęku.

Eldar, który zdążył już zejść na dół, odwrócił się.

– Co z tobą?

– Nic – odparła z wymuszanym uśmiechem.

Ranek stawał się coraz jaśniejszy i mogli się już widzieć. Wyglądało na to, że Eldar przypomniał sobie nareszcie, co się stało.

– Boli cię? – zapytał szorstko, wyciągając rękę, by pomóc jej zejść. Przedtem nigdy tego nie robił.

– Boli, ale tylko trochę.

On jednak spojrzał na jej pobladłą twarz i zacisnął wargi.

– Musisz jakoś dojść do wsi. Później zobaczymy.

– Zobaczymy? – zapytała ze stężałą twarzą.

– Owszem, zobaczymy, czy stała ci się poważna krzywda. Czy to takie dziwne?

Villemo przełknęła ślinę.

– To nie jest konieczne.

– Owszem, jest. I to z wielu powodów. A teraz chodź!

Po chwili znowu przystanęła.

– Miałam napisać list.

– No tak, prawda – westchnął. – W takim razie zrób to teraz!

Rozejrzała się bezradnie wokół.

Eldar syknął ze złością i podszedł zamaszystym krokiem do młodej brzozy. Znajdowali się w zagajniku, w pobliżu jakiejś wsi. Widzieli pola uprawne i łąki, ale na razie jeszcze żadnych zabudowań. Oderwał spory kawałek kory i podał jej,

– Spróbuję też znaleźć węgielek – mruknął. – Nie możemy tu rozpalać ogniska, ale oni mają zwyczaj jesienią palić na polach starą słomę i liście…

Głos jego się oddalał. Villemo stała przez chwilę opuszczona i bezradna, zastanawiała się, co ma napisać. Wiadomość musi być krótka. I uspokajająca, a to nie takie łatwe.

Eldar wrócił wkrótce z kilkoma osmalonymi patykami.

– Miałem szczęście – powiedział. – Zaczynaj!

Villemo uklękła i rozłożyła korę na kamieniu. Potem zaczęła pisać jak mogła najstaranniej, przyciskała mocno, by pismo nie zatarło się, zanim dotrze do Elistrand. O, Elistrand… Poczuła bolesny skurcz w sercu, ale otrząsnęła się natychmiast.

– No! Skończyłam.

– Mogę zobaczyć?

Mimo woli przycisnęła do piersi zwitek kory.

– To przecież prywatne…

– Muszę zobaczyć, co napisałaś. Chyba rozumiesz. Dawaj to!

Niechętnie wyciągnęła rękę, a on złapał list. Zaraz jednak poprosił, by to ona przeczytała. Może sam nie umiał? Villemo czytała głośno:

Kochany ojcze! Wpadłam w ręce gwałcicieli i musiałam jednego z nich zabić w obronie własnej. Wójt mnie ściga, lecz dobrzy ludzie pomogli mi się ukryć. Nie szukajcie mnie, jest mi tu dobrze. Wrócę o0 domu na wiosnę. Villemo.

Eldar skinął głową.

– Dobrze. A teraz chodź! Schowamy to pod kamieniem.

Schowali list w umówionym miejscu przy moście, przekradli się przez wciąż jeszcze uśpioną wieś i znowu dotarli do lasu. Na wzgórze wiodła ubita droga. Oddalali się od Moberg, ale nie szli w stronę Grastensholm, niestety. Zmierzali w odwrotnym kierunku, na północ.

W końcu Eldar zaczął z nią rozmawiać. Droga była tu tak szeroka, że mogli iść obok siebie.

– Zdajesz sobie chyba sprawę z tego, że ludzie z Woller także nas poszukują, i to nie mniej zaciekle niż wójt?

– Z powodu tamtych dwóch?

– Tak, z powodu Monsa Wollera, jedynego syna właściciela majątku. Ale to nie jemu wbiłaś nóż w plecy, to był ten drugi.

Żołądek Villemo znowu zaczął się burzyć.

– Eldar! Bądź tak dobry! Ja nie jestem w stanie o tym myśleć!

– Musisz się jednak nauczyć. Nie duś tego w sobie, bo będzie jeszcze gorzej. Uratowałaś mi życie, choć ono niewiele teraz warte. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością, a on jakby na chwilę złagodniał. – I własną cześć – dodał.

Uśmiech zamarł na jej wargach.

– To nie jest takie pewne.

– Zobaczymy.

To brzmiało strasznie. Bardzo nie chciała tych oględzin. Musi się postarać, żeby ich jakoś uniknąć.

Nieśmiało zapytała:

– Czy Gudrun, twoja siostra, też należy do waszej grupy powstańczej?

– Do grupy? – prychnął ze złością. – Czy ty myślisz, że tu chodzi o jakiś chór kościelny czy coś takiego?

Potem spoważniał, wyglądał tak, jakby się źle poczuł.

– Nie, Gudrun… Ona od urodzenia nienawidzi Duńczyków, to oczywiste, cała nasza rodzina ich nienawidzi. Ale nie mogliśmy jej włączyć do sprzysiężenia. Jest zbyt nieobliczalna. I dlatego, że…

Wyraźnie nie miał ochoty dokończyć zdania.

A teraz ja jestem z nimi, pomyślała Villemo. Z konieczności, czy nie, ale mnie wzięli.

– Ja będę dobrą pomocnicą – uroczyście obiecała drżącym głosem. – Nie będziecie żałowali.

– To dobrze – odparł, ale myślami był gdzie indziej.

– Jedyny warunek, jaki stawiam, to żeby moja rodzina została oszczędzona.

– My ich oszczędzimy, to oczywiste, ale nie możemy odpowiadać za to, co zrobi wójt czy Wollerowie.

Villemo przystanęła gwałtownie.

– O, nie, muszę wracać do domu!

Eldar chwycił ją za ramię.

– Nie wygłupiaj się, dobrze? Przesadziłem. Oni nic nie mogą zrobić. Nie wam, cieszycie się zbyt dużym poważaniem. Ale moja rodzina… No nic, bywaliśmy i przedtem w opałach.

Umilkł. Villemo wsłuchiwała się w swoje i Eldara szybkie, szurające kroki, głośne oddechy, w szelest swojej spódnicy. Słońce stało już wysoko na niebie, zapowiadał się ładny, jasny dzień. Ona jednak była sina z zimna po spędzonej pod gołym niebem jesiennej nocy. Złościło ją to ze względu na urodę. Jej jasna skóra nabierała na zimnie koloru sinoliliowego. By choć trochę okryć swoją biedę, otulała się szczelnie wielką chustką.

– Zatrzymamy się tutaj i odpoczniemy – oświadczył Eldar.

Już dawno zostawili za sobą dolinę, w której leżało Moberg, i znajdowali się teraz wyżej, na skłonie łagodnego zbocza, schodzącego do kolejnej doliny. Drzewa zdawały się być obsypane monetami z miedzi i złota. Ludzkich siedzib nie widzieli od dawna, odkąd opuścili Moberg.

– Nie jestem zmęczona – zaprotestowała. – Tylko głodna. I chyba powinniśmy się starać zajść jak najdalej, dopóki widno.

– Idziesz z wysiłkiem. Siadaj tutaj.

Posłuchała, choć nie mogła opanować drżenia rąk. Był taki stanowczy, że domyśliła się, co zamierzał.

– Eldar, myślę, że powinniśmy dać sobie spokój z tymi oględzinami – zaczęła.

– Ale to bardzo ważne, czy ty nie pojmujesz? Nic mnie nie obchodzi, jak panienka z dobrego domu wygląda pod spódnicą, ale muszę.

Z trudem powstrzymywała płacz:

– Ja nie chcę!

– A dziecko z tym wstrętnym Monsem Wollerem chcesz?

– Dziecko? – powtórzyła, blednąc.

– Tak, wyobraź sobie, że te małe stworzenia naprawdę z tego się biorą. Muszę zobaczyć, jak daleko to zaszło, jeśli w ogóle cokolwiek zdołał osiągnąć. Mówiłaś, że cię bolało.

Jeżeli osiągnął swój cel, musimy natychmiast iść do pewnej mądrej baby, którą znam. Ona ci pomoże pozbyć się płodu.

Villemo odwróciła się z obrzydzeniem.

– Chodzi mi tylko o siebie – syknął brutalnie. – Bo w razie czego to ja byłbym posądzony o ojcostwo.

– Nie, ale to…

– A co ty myślałaś? – uciął ostro.

Villemo siedziała przez chwilę w milczeniu, a on stał i czekał.

W końcu z jej piersi wyrwało się westchnienie podobne do szlochu, po czym skinęła głową, że się zgadza.

Nie chciała na niego patrzeć, gdy uląkł obok i skłonił ją, by się położyła. Kiedy poczuła, że podniósł jej spódnicę, zasłoniła twarz rękami i ze wszystkich sił próbowała stłumić płacz.

Niepewnym głosem powiedziała tak obojętnie jak tylko mogła:

– Moje ubranie jest chyba za eleganckie? Jak mam w nim prosić o pracę służącej?

Jego głos też nie był całkiem spokojny, choć starał się mówić swobodnie:

– Wszystko jest już dość brudne, a będzie jeszcze brudniejsze, nim dojdziemy na miejsce. Powiemy, że chodziłaś po prośbie i dali ci to w jakimś bogatym dworze. Gorzej z tą twoją delikatną bielizną. To jest naprawdę zbyt piękne. Musisz się tego pozbyć.

– Ale jest tak zimno. I zima idzie.

– Tak, ale w takim razie musisz bardzo uważać, żeby nikt nie zobaczył.

Powoli zdejmował z niej tę piękną bieliznę. Villemo zaczęła drżeć. Czuła się okropnie.

– Śladów krwi nie widzę – mruczał. – A teraz zegnij kolana!

– Nie, ja…

– Rób, co mówię, zaraz będzie po wszystkim!

Posłuchała z najwyższym wysiłkiem. Pod plecami czuła mokrą ziemię, słońce świeciło jej prosto w twarz. Nie odważyła się otworzyć oczu nawet na sekundę, żeby na niego spojrzeć.

– Cała jesteś sina – stwierdził Eldar.

– Marznę – pisnęła żałośnie.

– Nie o to chodzi, jesteś niemal czarna od siniaków.

– Naprawdę? Tak, tak czułam, jego ręce…

– No, ale na razie widzę tylko zadrapania. To przeklęta świnia!

Villemo zauważyła, że Eldar nie klnie już tak okropnie. Dotknął jej delikatnie koniuszkami palców. Drgnęła.

– Powinienem się umyć – mruknął. – Taki jestem brudny. Nie płacz! Naprawdę nie ma czego!

Ale ona nie mogła powstrzymać łez. Obciągnął jej spódnicę i poprosił, żeby zaczekała. W pobliżu słychać było szum strumyka i Eldar poszedł w tamtą stronę.

Villemo leżała bez ruchu z rękami na twarzy i myślała, że wszystko jest takie okropne. Czuła w duszy kompletną pustkę. Nigdy jeszcze nie doznała takiego upokorzenia. Nie tak wyobrażała sobie słodką przygodę z wymarzonym Eldarem. Przełykała i przełykała łzy, by jakoś przerwać ten nieutulony płacz.

Eldar wrócił i znowu nad nią ukląkł.

– Teraz zobaczymy – wymamrotał. – Leż całkiem spokojnie. Nie bój się!

Dotknął ją dłonią lodowatą po myciu w strumyku.

– Nie, nie ruszaj się!

– Ale jesteś taki zimny.

Wyglądało na to, że uśmiecha się z ulgą. Dla niego też to nie była łatwa sprawa.

Badał ją ostrożnie, bardzo ostrożnie, ledwo dotykał jej palcami. Villemo walczyła ze sobą, żeby leżeć bez ruchu, nie zerwać się i nie uciec gdzie oczy poniosą. Wszystko to było taką udręką, że wolałaby umrzeć.

Nagle szarpnęła się do tyłu:

– Och, nie, zostaw mnie!

– Już, już, spokojnie, jeszcze moment…

I w końcu spojrzał na nią z ulgą i uśmiechnął się.

– Jesteś dziewicą, moja panno.

– Naprawdę? – odetchnęła. – Jesteś pewien?

– Absolutnie. Ból sprawiają ci te posiniaczone miejsca. Musiałaś ostro walczyć.

– O, tak – przyznała roześmiana. – On miał takie mocne ręce, trzymał mnie jak w żelaznym uścisku, był na mnie zły, że się opieram…

– No, myślę.

Nastrój stał się wyraźnie swobodniejszy. Ale Villemo nie mogła wstać, bo Eldar wciąż trzymał rękę na jej brzuchu.

– Jesteś bardzo ładna – powiedział z uznaniem, pieszcząc jej nagą skórę i dłonią, i wzrokiem. – Jesteś piekielnie ładna. Właściwie to szkoda…

– Co takiego? – zapytała i pospiesznie obciągnęła spódnicę, tak że musiał się odsunąć.

– Że jesteś dziewicą. Mogłoby nam być wesoło razem tej zimy.

– Co masz na myśli?

Wstali już oboje. Villemo ubierała się, ale wciąż nie spuszczała z niego wzroku. Jej oczy były niepokojąco wojownicze, ale on zdawał się tym nie przejmować. Powiedział zaczepnie:

– Wdowy, mężatki i napoczęte panny każdy może mieć bezkarnie.

Ona uporządkowała ubranie i odetchnęła głęboko.

– No, nie! – zawołała, szarpiąc go za włosy. – Nie, nie, nie! Czy nie dotarło do ciebie, ty przeklęty, wstrętny, zarozumiały uwodzicielu, że ja nie chcę mieć z tobą do czynienia w ten głupi, obrzydliwy sposób?

Eldar wyrwał się, ale w rękach Villemo zostały kłęby blond włosów, czym się zresztą nie przejmowała. Wyjąc ze złości rzuciła się na niego znowu, biła go i kopała, aż w końcu udało mu się złapać ją za nadgarstki i przytrzymać. Patrzyła na niego wyzywająco.

Ale on też się rozzłościł.

– Czy myślisz, że ja bym się zadał z panną z dobrej rodziny? – wycedził przez zęby z tymi zmrużonymi oczyma tuż przy jej twarzy. – Niedoczekanie twoje, żebym cię chciał choćby dotknąć! Z tego wynika tylko zło i nieszczęście. A kto by za to zapłacił? Ja, wyłącznie ja!

Villemo dała za wygraną. Skuliła się, zrezygnowana.

– No, to co do tego jesteśmy zgodni. Sama nie wiem dlaczego, ale lubię cię, Eldar…

– Dziękuję ci. Raczej nie robiłaś z tego tajemnicy.

– Ale ja chciałam być twoją przyjaciółką. Można chyba kochać człowieka w inny sposób, niż tylko… niż…

– Chodzi ci o ten głupi, obrzydliwy sposób, jak to sama nazwałaś? To ja ci teraz coś powiem, moja kochana! Kobiety można wykorzystywać tylko w jeden jedyny sposób, i to jest właśnie ten. Poza tym są całkowicie bez wartości.

– Nieprawda! – zapaliła się znowu.

– Nie? Wy nie macie pojęcia, czym jest przyjaźń czy koleżeństwo, lojalność czy sympatia. Wasze głowy są puste jak dziurawe skorupki od jaj i…

– Ech – szarpnęła się Villemo. – Nie jestem w stanie z tobą rozmawiać. Jesteś tak samo zatwardziały jak większość mężczyzn. Lepiej chodźmy!

Eldar zgadzał się. Przynajmniej na jej ostatnią propozycję. Urażeni nawzajem, szli dalej w milczeniu. Eldar znał drogę. Szli długo, kiszki zaczynały im już porządnie grać marsza, gdy Villemo nareszcie się odezwała.

– Za jedną rzecz jestem ci w każdym razie wdzięczna.

– Co takiego?

– Nie wypominasz mi, że musisz mnie za sobą ciągnąć.

Eldar nie odpowiedział. Rzeczywiście nic takiego nie mówił. Ale czy nie myślał?

Dzień miał się ku końcowi, gdy Villemo nagle pociemniało w oczach. Szła tak niepewnie, że nawet Eldar musiał to zauważyć.

– Jesteś zmęczona? – zapytał niechętnie.

Przystanęła.

– Siedzi we mnie jakaś mała wściekła istota. Nazywa się Głód i ściska mnie od środka tak mocno, że chyba już nic we mnie nie zostało.

Eldar pokiwał głową i pospiesznie spojrzał na jej nogi.

– Buty nie wytrzymały, jak widzę. To dobrze.

– Dobrze? – zapytała, nie mogąc opanować zdumienia nad takim brakiem współczucia.

– Tak. Patrz, przetniemy teraz tę dolinę. Po tamtej stronie jest niewielka osada. Tam pójdziemy.

– Powiedziałeś przecież, że powinniśmy unikać ludzi.

– Powiedziałem, ale nie jestem tak zupełnie pozbawiony serca. Skostniałaś z zimna i w ogóle wyglądasz tak marnie, że żal patrzeć. Poza tym ja też jestem głodny, a tam jest nieduża karczma. Powinniśmy do niej dotrzeć.

– Tylko że ja nie mam pieniędzy i wątpię, żebyś ty miał.

– Jakoś to załatwimy.

– Dlaczego powiedziałeś to o moich butach?

Eldar ujął ją za nadgarstki i zaprowadził na skraj lasu.

– Ponieważ jesteś zbyt elegancka. Zniszczone buty wyglądają bardziej naturalnie.

Cofnął się o parę kroków i przyglądał jej się pozbawionym wyrazu wzrokiem.

– Ja muszę uporządkować swoje ubranie, jak tylko się da – powiedział. – A ty musisz wyglądać bardziej zwyczajnie, żebyśmy do siebie pasowali. Mamy przecież uchodzić za rodzeństwo. Zapleć włosy!

– A to co znowu?

– Wydasz się wtedy młodsza i bardziej niewinna. Pamiętaj, jesteś moją młodszą siostrą, masz piętnaście lat i jesteś trochę przygłupia. Potrafisz udawać głupią? Zresztą, nie. Z tymi oczyma, nie.

Przyjęła to jako komplement.

– Zdawało mi się, że twoim zdaniem wszystkie kobiety mają kurze móżdżki?

– Tak uważam, ale teraz miałem na myśli naprawdę głupią, niedorozwiniętą. Ale to się chyba nie uda.

– Rozumiem. Może mogłabym udawać głuchoniemą? Można wtedy wszystko słyszeć, dowiedzieć się różnych rzeczy.

– Nie, myślę, że to nie jest dobre wyjście. Wszędzie czyhają niezliczone pułapki, musiałabyś się nieustannie mieć na baczności. To zbyt męczące.

Nim się zorientowała, co Eldar zamierza, on pochylił się i nabrał pełne garście zmarzniętego błota, które zaczął wcierać w jej piękną, złotożółtą spódnicę. Od góry do dołu.

Villemo wydała z siebie okrzyk zgrozy i uderzyła go po łapach.

– Stój spokojnie – syknął. – To zaraz wyschnie i opadnie, a wtedy spódnica stanie się równomiernie szara.

– Ty bestio! – krzyczała. – Ty potworze!

– Czy jedna spódnica znaczy dla ciebie więcej niż to wszystko, przez co przeszłaś od wczoraj? I co jeszcze będziesz musiała znieść?

Villemo uspokoiła się. Rzuciła smętne spojrzenie na spódnicę, na którą materiał jej matka zamówiła aż w Kopenhadze.

– Zbyt dobrze na tobie leży – skonstatował rzeczowo. – Ale to nie szkodzi. Musisz się tylko szczelnie otulać chustką. No tak, teraz jesteś piękna.

– Piękna?

– I zapleć włosy, a ja siebie doprowadzę do porządku.

Została sama i przemarzniętymi palcami próbowała spleść swoje gęste, kręcone włosy w dwa warkocze. Nigdy przedtem tego nie robiła, w każdym razie nie własnoręcznie. Rezultat odpowiadał doświadczeniu:

Eldar wrócił wymyty i uczesany, w uporządkowanym ubraniu. Taki przystojny, że aż poczuła ukłucie w swoim pełnym wstydu sercu. Na jej widok przystanął.

– Boże, zlituj się – wymamrotał, a kąciki ust drżały mu ze śmiechu. Pomógł jej ułożyć warkocze i przewiązać grubym źdźbłem trawy.

Przez większość dnia milczeli. Ale zdarzyło się i tak, że rozmawiał z nią dość długo o cierpieniach, jakie zwyczajni ludzie muszą znosić pod duńskim panowaniem.

Villemo zastanawiała się, czy nie musieliby cierpieć tak samo pod norweskim królem.

– To możliwe – przyznał Eldar. – Ale byłby to w każdym razie własny król i własne, norweskie cierpienie. Poza tym to nie król i nie rząd w Danii odpowiada za wszystkie nieprawości. To ci bezwstydni wójtowie.

Była wstrząśnięta tym, co opowiadał o traktowaniu ludzi. O podatkach tak bezlitosnych, że wprost trudno w to uwierzyć. O tym, że wójt zabiera biedakom nawet ostatnią krowę, jeśli nie są w stanie zapłacić podatku. A jeśli im jeszcze zostanie jakieś zboże czy siano, to też się je zabiera i składa w swojej stodole, gdzie pewnie zgnije, bo tam wszystkiego mają w nadmiarze. O przestępstwach popełnianych w desperacji, o karach strasznych i niesprawiedliwych. O bezdomnych, zamarzających na śmierć w zimnych grotach, z żołądkami wypełnionymi trawą i ziemią, o starcach i dzieciach traktowanych tak okrutnie, że śmierć zdaje się wybawieniem.

Gdy skończył, Villemo była niemal przekonana, że Norwegia powinna mieć własny rząd, i z dumą myślała o zadaniu, jakie jej powierzono.

Teraz, kiedy zmierzali przez równinę do małej wioski, zapytała:

– Co my tam właściwie mamy robić w tym dworze?

– Musimy mieć oczy i uszy otwarte. I jeśli chodzi o ludzi, którzy są tam źle traktowani, i o samych gospodarzy. Musimy się dowiedzieć, jakie mają powiązania. To jest jeden z tych dworów, w których powstanie ma wybuchnąć najpierw… kiedy już do niego dojdzie.

Villemo przełknęła ślinę. I to tam ona ma mieszkać! Przeczuwała, że nie wróży to nic dobrego.

Ale czyż nie pragnęła przeżywać przygód? Czy nie uważała jeszcze niedawno, że życie w parafii Grastensholm jest nudne? Ma więc to, czego chciała. Tylko że teraz wolałaby tego uniknąć!

Jej piękny pokój w Elistrand… Łóżko. „Tu sypia najszczęśliwszy człowiek świata”. Odkryła z rozdrażnieniem, że jest chora z tęsknoty za domem.

Wytarła pospiesznie kilka łez, wyprostowała się i głęboko wciągnęła powietrze. Chcąc nie chcąc powlokła się dalej za Eldarem, który stanowczo stawiał zbyt długie kroki i nawet nie myślał, żeby się obejrzeć, czy ona za nim nadąża, czy nie.

Загрузка...