ROZDZIAŁ II

Zima zbliżała się wielkimi krokami i starsi ludzie w okolicy byli śmiertelnie przerażeni. Już dawniej przeżywali klęski głodu i dobrze wiedzieli, co to znaczy. Oczywiście i Ludzie Lodu, i Meidenowie robili co mogli, lecz ich zapasy także były na wyczerpaniu. A co potem?

Ostatnie nieurodzaje miały zasięg lokalny. Klęski ogarniające cały kraj przeżywali około roku 1650, a później jakoś powszechny głód omijał Norwegię. Kraj był jednak zaludniony nierównomiernie, wsie izolowane od siebie i nie było roku, żeby jakiś dystrykt nie głodował. W parafii Grastensholm i najbliższej okolicy zbiory były marne już od kilku lat z rzędu, a zatem nadchodząca zima wszystkich napełniała lękiem.

W kilka tygodni po wyprawie trojga młodych do Svartskogen wrócił z Danii Kaleb, a wraz z nim przypłynął statek załadowany zbożem z Gabrielshus. Gabriella została w Danii. Jej matka, Cecylia, często się teraz przeziębiała, ostatnio także niedomagała, więc Gabriella postanowiła spędzić z nią najgorszy zimowy czas.

Kalebowi towarzyszył natomiast młody Tristan, syn Tancreda.

Tristan miał piętnaście lat i wszystkie właściwe temu wiekowi zmartwienia. Wyrósł na wysokiego chłopca z mnóstwem orzechowobrązowych loków, których nienawidził. „Cóż za słodki chłopiec! – szczebiotały damy na duńskim dworze. – Istny cherubinek!” Chociaż Tristan miał w sobie niewiele z cherubina. Jego rysy i cała sylwetka świadczyły, iż chłopiec jest w okresie dojrzewania, zdawało się że nic do niczego nie pasuje. Nękały go pryszcze i w najmniej odpowiednich momentach oblewające twarz rumieńce. Pociły mu się dłonie, a ponad wszystko interesowały go kobiety. Spoglądał na nie ukradkiem z ciekawością, obrzydzeniem i tęsknotą. Na wszystkie, od najbrudniejszej dwunastoletniej świniarki do uperfumowanej damy dworu. Po nocach miewał sny, na których wspomnienie płonął ze wstydu. Sam ścielił swoje łóżko, by pokojówki nie widziały plam na prześcieradle, i przeklinał głos, który nieustannie go zawodził i zawsze gdy Tristan chciał się dorośle włączyć do konwersacji, przechodził w piskliwy falset.

Statek z taką ilością ziarna w ładowniach nie mógł wejść do portu w Christianii. Nie obroniliby tam ładunku. Przybili więc do brzegu w małej zatoce, możliwie jak najbliżej Grastensholm. Zrządzeniem losu, czy też może z naturalnych powodów, wypadło to w tym samym miejscu, w którym chory z nienawiści do brata Kolgrim zwabił małego Mattiasa na tratwę.

O tym jednak ani Kaleb, ani Tristan nie wiedzieli. Sprowadzili konny transport z Grastensholm, Elistrand oraz Lipowej Alei i pod osłoną nocy przewieźli ładunek do domu, a statek odpłynął do Christianii. Nie odczuwali wyrzutów sumienia wobec głodującej ludności dystryktu Akershus, że się ukrywają. Mieli przecież do wykarmienia całą własną parafię.

Villemo prowadziła jeden z wozów, co Kaleb przyjmował z uśmiechem. Właściwie ta jego szalona córka powinna była urodzić się chłopcem, myślał. Taka niezależna i pewna siebie. Z drugiej jednak strony wyrastała na bardzo pociągającą kobietę, więc może byłoby trochę szkoda.

Zauważył, że zaczęła znowu normalnie jeść, i zastanawiał się, co ją skłoniło do zmiany postanowienia. W każdym razie cieszył się z tego.

Widział Villemo i Tristana w mroku na siedzeniu dla woźnicy. Dalekie gwiazdy migotały na jesiennym niebie.

Villemo nie przestawała mówić, opowiadała z dumą i otwartością:

– Byliśmy w Svartskogen, wiesz. Chyba pamiętasz Svanskogen?

– Oczywiście – odparł Tristan swoim piskliwym głosem. – To tam mieszkają ci straszni ludzie, kazirodcy i wszelkie możliwe szumowiny.

– No, nie wszyscy z nich są tacy – przerwała mu Villemo pospiesznie. – Okropnie było na nich patrzeć, oni po prostu konali z głodu. Nie chcieli prosić o pomoc i z początku kiedy przyszliśmy, byli wściekli, ale w końcu przyjęli jedzenie. Uratowaliśmy ich.

– Byli wam pewnie wdzięczni?

– Och, nie sądzę – powiedziała Villemo cokolwiek za głośno. – Słyszałam we wsi, że mówią o nas: „Rozpuszczeni smarkacze, którzy rzucili się na nas z udawaną troskliwością po to, by mogli się sami lepiej poczuć”. Nazywają nas fałszywymi samarytanami. A to nieprawda. To oczywiste, że człowiekowi jest miło, kiedy zrobi dobry uczynek, a1e nam naprawdę chodziło o nich. A nie o własne dobro, jak twierdzą. Ja się zresztą nie przejmuję takim głupim gadaniem.

Tristan zerkał na nią spod oka. W jej głosie było coś… jakby skrępowanie.

– A poza tym musimy tam jeszcze pojechać, żeby zobaczyć, jak sobie dają radę – mówiła dalej. – I zawieźć im jeszcze trochę ziarna. Pojedziesz z nami?

Ogarnęła go fala lęku i jakiegoś niezwykłego podniecenia. Rumieniec oblał mu twarz.

– Do Svartskogen? Ja… nie wiem.

Już się jednak zdecydował. Pragnienie wrażeń było silniejsze niż lęk czy nawet niechęć.

– A dlaczego twoja siostra Lena nie przyjechała? – dziwiła się Villemo, swoim zwyczajem zmieniając nieoczekiwanie temat.

– Lena? – Tristan prychnął przeciągle. Już się tak bardzo nie bał rozmowy. Na ogół miewał wrażenie, że słowa są jak żaby spadające na ziemię. Ale urok i otwartość Villemo budziły w nim poczucie bezpieczeństwa. – Lena świata bożego wokół siebie teraz nie widzi. Jest zakochana i pewnie wkrótce wyjdzie za mąż.

– O, co ty mówisz? Ale to, oczywiście, nic dziwnego Lena skończyła już chyba dwadzieścia jeden lat. – Za kogo?

Tristan owijał jakiś znienawidzony lok wokół palca. W ten sposób dodawał sobie zazwyczaj odwagi.

– Wiesz, kiedy ojciec i matka byli młodzi, mama zajmowała pewną pozycję w domu Corfitza Ulfeldta i córki Christiana IV, Leonory Christiny…

– Tak, słyszałam o tym. A co się potem z nimi stało?

– Z mamą i ojcem?

– Nie, z tamtymi.

– A! Corfitz Ulfeldt skończył marnie. Ale też zasłużył na to, oszust i zdrajca, a poza tym zadufany w sobie i nieprzyjemny dla ludzi. Tak wszyscy mówią.

Tristan przez cały czas dotykał palcami twarzy lub włosów. Villemo była zdziwiona, że się na dodatek nie jąka. Można było się tego spodziewać po kimś tak nerwowym. Ale szczerze lubiła swego najmłodszego kuzyna. Był chyba tylko trochę za bardzo rozpieszczany przez rodzinę, jedyny i ostatni męski potomek paladinów. Chyba niewiele wiedział o życiu poza duńskim dworem.

Chłopiec opowiadał dalej:

– Ulfeldt był źle widziany zarówno w Danii, jak i w Szwecji, wobec tego uciekł do Niemiec. Lecz także i tam był prześladowany, nie zaznał nigdzie spokoju i umarł w samotności, opuszczony, na małym statku na rzece. Zdaje się na Renie, ale nie wiem.

– Marszałek dworu i nagle… takie rzeczy, samotna śmierć! Jego upadek był rzeczywiści wielki – rzekła Villemo zamyślona. – Ale sam sobie był winien. A co z królewską córką? – ożywiła się.

– Z Leonorą Christiną los obszedł się niewiele lepiej, i to już niesprawiedliwe, bo to była osoba z klasą. Tak mówią mama i ojciec. Dumna i zarozumiała w stosunku do większości ludzi, ale obdarzona niebywałą siłą duchową, a ponadto bezwzględnie wierna i lojalna wobec tej kreatury, swego męża. Ona jeszcze żyje, lecz małżonka Fryderyka III, Sofia Amalia, nienawidzi jej tak strasznie, że kazała ją zamknąć w Błękitnej Wieży, gdzie biedaczka siedzi już dziesiąty rok,

Wilgotna jesienna mgła osiadała im na twarzach, kiedy mijali podmokłą łąkę w dolinie. Villemo lubiła mgłę. Mgła stwarza taki niezwykły, czarodziejski nastrój, a księżyc i gwiazdy stają się blade i niesamowite spoza gęstej zasłony. Gdyby prababka Liv wiedziała o tych jej zachwytach, byłaby poważnie zmartwiona. Bo to za bardzo przypominało reakcje Sol i jej pociąg do niesamowitych zjawisk.

– No tak – wtrąciła Villemo. – Wybacz, że ci przerywam, ale miałeś opowiedzieć o wielkiej miłości Leny.

– Tak. No więc nasza mama, Jessica, w młodości pracowała w domu Ulfeldta – podjął swą opowieść wciąż skrępowany Tristan. – Była opiekunką jednej z jego córek, małej Eleonory Sofii. Teraz jest to już dorosła osoba, ale nigdy naszej mamy nie zapomniała. Na zawsze pozostały przyjaciółkami. Eleonora Sofia jest zaręczona ze szlachcicem nazwiskiem Lave Beck. Tego lata zaprosiła Lenę do majątku owego Becka w Skanii, a tam moja siostra spotkała jego przyjaciela, młodego dworzanina króla Karola XI. Nazywa się Orjan Stege. Lena nie mówi o niczym innym.

Tristan opowiadał tak szybko i z takim ożywieniem, że Villemo ledwo za nim nadążała, ale zdawało jej się, że istotę całej historii pojmuje.

– Twoi rodzice, wuj Tancred i ciocia Jessica, godzą się na ten związek?

– O tak! I babcia Cecylia także. Jedyne co ich martwi, to fakt, że Lena będzie musiała wyjechać do Szwecji, jeżeli wyjdzie za tego Orjana Stege. Wiesz przecież, że Skania należy teraz do Szwecji.

– Tak, wiem. Musiało w końcu do tego dojść. Ale najbardziej to ja się cieszę, że Trondelag i Romsdal wróciły do Norwegii. My przecież pochodzimy z Trondelag, jak z pewnością wiesz. Czułam się trochę jakby pozbawiona korzeni, kiedy Trondelag znajdowało się po niewłaściwej stronie granicy.

– Pozbawiona korzeni? – zachichotał. – Słuchaj, czy to prawda ta cała historia o dolinie Ludzi Lodu? Że nasi przodkowie żyli na pustkowiu, o głodzie i chłodzie, w krainie mroku? I że prababcia Liv tam się urodziła?

– Oczywiście, że prawda! Mój ojciec, Kaleb, tam był. Wrażenie było tak wstrząsające, że nigdy tego nie zapomni, tak mówi. Na tych górskich pustkowiach musieli pochować Kolgrima, wuja Irmelin. I przynieśli rannego Tarjei do domu, nieśli go przez całą Norwegię.

– Tarjei… On był dziadkiem Dominika – rzekł Tristan, nagle zamyślony. – Miałabyś ochotę zobaczyć tę dolinę, Villemo?

– Nie wiem. Czasami. Kiedy jest lato i dużo światła, słońce grzeje i wszystko jest piękne, wtedy myślę, że mogłabym tam pojechać, bo ta dolina wydaje mi się miejscem niezwykłym i podniecającym. Ale kiedy nocą leżę w łóżku i słyszę, jak zimowy wicher zawodzi na dworze… wtedy jakaś dłoń zaciska się wokół mego serca. Z żalu i smutku po tych wszystkich, którzy leżą tam martwi i opuszczeni. Zastanawiam się, jak oni mogli tam żyć. Wtedy kulę się pod kołdrę i wdzięczna jestem Tengelowi i Silje, że przenieśli się tutaj. W przeciwnym razie nadal byśmy tam pewnie mieszkali. Zresztą nie, dolina została przecież spustoszona. A ty, Tristan, masz ochotę tam pojechać?

– N-nie! – odparł chłopiec z ociąganiem. – Ja chyba nie jestem stworzony do życia na pustkowiu.

– Delikatny paniczyk – roześmiała się Villemo złośliwie. – Dworzanin!

– Nie, no wiesz co… – zaczął Tristan energicznie, ale głos mu się załamał, więc i on wybuchnął śmiechem.

Gwiazdy zaczynały już blednąć, gdy wozy dotarły do uśpionej wsi. Wyraźnie świeciły jeszcze tylko dwie największe. Villemo nazywała je Gwiazda Wieczorna i Gwiazda Poranna, bo innych nazw nie znała.

Powiodła wzrokiem po grzbietach wzgórz. Ciekawe, co też robią ludzie mieszkający w leśnej zagrodzie? Może szykują się, by pomścić śmierć krewniaka złapanego na kradzieży w Grastensholm? Zachowywali się ostatnio tak spokojnie. Żadne nie pokazało się na dole we wsi. To groźna cisza…

Kaleb był zaniepokojony:

– Villemo, ty naprawdę chcesz jechać do Svartskogen? Przecież wiesz, że to nie jest przyjemne miejsce.

– Nie ma tam nic niebezpiecznego, a poza tym będzie nas czworo. Niklas i Tristan, Irmelin i ja.

– Mogliby to przecież zrobić parobcy.

– Nie. Oni są właśnie źli na parobków za te strzały. My ich znamy, będzie więc lepiej, jeśli to my pojedziemy.

– W takim razie jadę z wami.

– To naprawdę nie jest potrzebne, ojcze. Zresztą wszystko jest już załadowane na wóz.

– Ale czy ta sukienka nie jest za dobra, skoro masz siedzieć na workach ze zbożem?

– Nie miałam akurat innej czystej. Będę uważać – odparła Villemo pospiesznie. – Niedługo wrócimy.

Wybiegła, zanim zdążył wytoczyć poważniejsze argumenty.

Siedziała na wozie razem z pozostałą trójką i trzęsła się na kiepskiej leśnej drodze. Dwa woły ciągnęły ładunek, a fura skrzypiała żałośnie.

Niecierpliwie wypatrywała znaków, które mogłyby wskazywać, czy zbliżają się do celu. Wprost nie mogła usiedzieć spokojnie. Ale u ludzie się ucieszą! Teraz będą zabezpieczeni na zimę. Do węzełka, który wiozła ze sobą, nawkładała różnych dobrych rzeczy…

I oto ukazało się Svartskogen z niskimi, ciemnymi zabudowaniami, ciemniejszymi niż inne budynki we wsi, bo las stanowił osłonę od wiatru i smoła, którą je smarowano, trzymała się tu dłużej. Dym unosił się nad dachami, mieszkańcy zajęci byli pracą.

Wpatrywała się w zagrodę trochę skrępowana.

Mieszkańcy Svartskogen przyjęli ich w milczeniu, ze ściągniętymi twarzami. Villemo znała ich teraz wszystkich, wypytała służbę w Grastensholm o imiona i stopień pokrewieństwa. Rozpoznawała ojca Eldara i Gudrun, zaciętego przygaszonego mężczyznę, który zapewne nie zaznał wiele radości w życiu. W końcu człowiekowi zaczyna sprawiać przyjemność zatruwanie sobie samemu życia na złość wszystkim innym. Przy kuchni stała jego żona o zdeformowanej licznymi porodami figurze. Kręciły się przy niej na wpół dorosłe dzieci, najwyraźniej czekające na jedzenie. Na ławie przy stole siedzieli dwaj mężczyźni. Byli to bracia ojca Eldara, obaj starzy kawalerowie, Villemo wiedziała, że w domu obok mieszkają ci, których społeczność odrzuciła, potomkowie zrodzonych z grzechu… Dwie rodziny z liczną gromadą dorosłych synów. Villemo widywała ich czasami i na pierwszy rzut oka nie postrzegała w nich niczego dziwnego. Ale co kryło się w ich duszach, tego, oczywiście, wiedzieć nie mogła. Mówiono, że są trochę dziwni.

Ale pewnie i ona byłaby dziwna, gdyby w jej rodzinie zdarzyło się coś tak nienormalnego i odpychającego, przekonywała sama siebie. Jeśli już nie z innego powodu, to choćby ze zmartwienia.

Przepełniona uczuciem jakiejś niezrozumiałej pustki wyszła na dwór, by pomóc rozładować wóz. Czego właściwie szukała tu w tym lesie? Naprawdę nie była w stanie zrozumieć swojego postępowania.

Na wyniosłym zboczu ponad domami stało rodzeństwo, Eldar i Gudrun, każde ze swoją wiązką chrustu.

– To znowu te przeklęte smarkacze z rodu Ludzi Lodu – stwierdziła Gudrun mrużąc gniewnie oczy. – Znowu mają ochotę poczuć się ważni i szlachetni?

Eldar nie odpowiadał. Jego twarz była jak kamień.

– Taka jestem na nich wściekła – mówiła dalej Gudrun. – Mam ochotę dać im nauczkę raz na zawsze. Zapłacić im za wszystko.

– To znaczy, za co? – zapytał Eldar cierpko.

– Dobrze wiesz. Za wszystkie upokorzenia, za tę troskliwość, która stoi mi kością w gardle. Będą musieli zapłacić za wszystko, co nam zabrali.

– Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żeby przedtem tu przychodzili z wyjątkiem tej ostatniej wizyty, niedawno. Ale też dzięki nim uniknęłaś śmierci.

– Eldar! Co z tobą?

– Nic. Chyba po prostu po tej długiej nieobecności patrzę na świat trochę inaczej.

– Mnie też tutaj nie było przez wiele lat. Ale ja nie zmieniłam poglądów!

– Nie, ty nie – przyznał Eldar z wyraźną niechęcią.

Gudrun była w Christianii. Życie, jakie tam wiodła, trudno by nazwać pięknym. Teraz wróciła do domu. Była chora i wyniszczona, więc klienci już jej nie chcieli. Gdy zdjęła ubranie, nikt nie mógł mieć złudzeń co do stanu jej zdrowia.

Wciąż jednak była kobietą przyciągającą wzrok, z oczami, w których czaiło się coś dzikiego, i z lekko kręconymi włosami, które sięgały jej do kolan. Gdy znowu zaczęła się lepiej odżywiać, figura nabrała powabnych krągłości. Ale świerzb i jeszcze znacznie gorsze dolegliwości szpeciły to młode ciało, co wprawiało ją we wściekłość. Dopóki była zdrowa, prowadziła w Christianii wesołe życie. Svartskogen uważała za ostatnią dziurę, ale teraz było to jedyne miejsce, w którym mogła się schronić.

W oczach Gudrun pojawiły się błyski, które zaniepokoiły Eldara.

– Może bym mogła…

– Co ty knujesz? – uciął.

– Może bym mogła ich trochę naznaczyć?

– Co przez to rozumiesz?

– Tego szczeniaka, tam – roześmiała się zimno. – Jak myślisz, co powie jego wytworna rodzina, kiedy on wróci do domu ze wstydliwą chorobą?

– Gudrun! Czyś ty oszalała? Nie możesz tego zrobić!

– Ty nie wiesz, co ja mogę – odparła zaczepnie.

– Niklas z Lipowej Alei? On nigdy ci nie ulegnie. Nigdy!

– O, wiem o tym. Toteż wcale nie jego miałam na myśli.

– Tak? A kogo?

Eldar spojrzał w dół na młodych ludzi uwijających się pomiędzy wozem i spichrzem. Nikt z domowników im nie pomagał.

– Myślisz o tym młodym chłopcu, tam? Kto to jest?

– A ja wiem, kto. Nasze siostry go poznały. To jeden z Duńczyków. Paladin.

– Ależ, na Boga! Nie możesz tego zrobić! Ja… Ja ci zabraniam!

Popatrzyła na niego chłodno.

– To okropne, jak ty się zachowujesz! Masz może jakieś specjalne powody, że tak ci zależy?

– Nie bądź idiotką! Czy ty nie rozumiesz, co chcesz na nas ściągnąć? Nie dość już mamy prześladowców?

– Masz na myśli Wollerów? A co oni mają z tym wspólnego? Chodź, zejdziemy na dół.

– Nie, nie pójdę, dopóki oni tam są.

– To idę sama.

– Gudrun, zostaw tego chłopca w spokoju! Tylko nieszczęście z tego wyniknie.

– Dla nich, tak. O to mi właśnie chodzi.

– Dla nas także. Nie wolno ci tego robić! Zabiję cię, jeżeli mnie nie posłuchasz!

Podeszła do niego z groźną miną.

– Eldar, skąd nagle u ciebie taka słabość?

– To nie słabość, nie cierpię ich tak samo jak ty. To rozsądek, Gudrun!

Żądza zemsty w jej wzroku i upór ustąpiły miejsca rezygnacji.

– Dobrze, niech będzie, dam mu spokój. Ale teraz idę. A ty?

– Nie. Nie mogę na nich patrzeć. Poczekam, aż sobie pójdą.

Gudrun zbiegła lekko ścieżką w dół i weszła na podwórko.

– Oj, oj! – zawołała szyderczo. – A co to? Wędrowni kramarze do nas zawitali?

Oczy Villemo, które na moment rozbłysły nadzieją, natychmiast zgasły. Wyjaśniła, jak mogła najuprzejmiej, z czym tu przybyli.

– Jakie to wspaniałomyślne – powiedziała Gudrun, strzelając oczami w stronę Tristana. – Czy to twój krewniak?

– Tak, to mój wujeczny brat, Tristan Paladin.

– Naprawdę? Co ty mówisz? Kiedy widziałam go po raz ostatni, miał chyba nie więcej niż sześć lub siedem lat. Dzień dobry! – zawołała, wyciągając do niego rękę. – Jestem Gudrun. Witaj w Svartskagen!

Twarz Tristana przybrała barwę czerwonego buraka. Powstrzymał się od uwagi, że córka komornika nie powinna wyciągać ręki na powitanie Paladina, tylko ukłonić się dwornie. Skrępowany uścisnął podaną rękę, oczywiście zbyt mocno, ale ukłonił się po rycersku, tak jak się nauczył przy dworze.

Uśmiech Gudrun obiecywał wiele.

Villemo zastanawiała się, skąd w tamtej nagle tyle dobrej woli, ale nie miała czasu na rozmowy. Napełniła swój worek i zaniosła da spichrza.

Gudrun wciąż stała i rozmawiała z okropnie onieśmielonym Tristanem. Chłopak czerwienił się i bladł, wił się jak piskorz pad jej spojrzeniem. Uważał, że nigdy w życiu nie spotkał kogoś równie pięknego.

W końcu ze spichrza wyszedł Niklas i dziewczyna zniknęła w drzwiach domu.

– Gotowe – powiedział Niklas. – Wsiadać na wóz!

Z domu wyszedł gospodarz.

– Zapłacimy za to – oświadczył zaczepnie. – Nie chcemy jałmużny.

Niklas przyjrzał mu się uważnie i skinął głową.

– Oczywiście. Przecież nikt nie mówi o jałmużnie. Jesteśmy zobowiązani pożyczać w razie potrzeby żywność naszym komornikom. Umówmy się, że przyjdziecie za dwa tygodnie, we wtorek, i będziecie przez kilka dni pomagać przy naprawie stajni w Lipowej Alei, dobrze? Jedna ściana ledwo się trzyma, a zimowe wichury mogą być potężne. Stajnia wymaga gruntownego remontu.

– Przyjdziemy – obiecał chłop ponuro.

Powoli i niechętnie wsiadła Villemo na wóz. Teraz nie miała już żadnej wymówki, żeby znowu przyjść do Svartskogen.

Siedziała milcząco, gdy jechali przez las. Tristan też się nie odzywał, ale ona tego nie zauważyła. Dwoje pozostałych dyskutowało o czymś żywo. Nagle drgnęła i poczuła, że twarz jej płonie. Drogę zagrodziła im jakaś postać. Niklas zatrzymał woły.

– Gdzie byliście? – zapytał Eldar groźnie, choć przecież wiedział bardzo dobrze.

Niklas odpowiedział spokojnie:

– Sprzedaliśmy twojemu ojcu ziarna i mąkę.

– Sprzedaliście?

– Tak, macie to odpracować w Lipowej Alei przy remoncie stajni. Przyjdziesz?

Eldar sprawiał wrażenie, że zaraz gwałtownie zaprotestuje, ale nagle uspokoił się.

– Zobaczę.

I przepuścił ich.

Villemo posłał tylko jedno pośpieszne spojrzenie.

Gdy ruszyli znowu, odwróciła się i wtedy zobaczyła, że on wciąż stoi na skraju drogi. Ich spojrzenia spotkały się i Villemo nie spuściła wzroku. Gdy popatrzyła w te jego wąskie, pełne nienawiści oczy, odpływające od niej w miarę jak fura posuwała się do przodu, poczuła, że ziemia usuwa się spod kół wozu.

Zakręt spowodował, że ten kontakt został przerwany szybciej, niż by sobie życzyła.

Przez resztę drogi siedziała cicha, przepełniona jakąś trudną do opisania słodyczą. Dopóki nie dotarli do opłotków Grastensholm. Wtedy buzująca w niej radość sprawiła, że wyrzuciła ramiona w górę, ku niebu, i krzyknęła pełnym głosem.

– Aż tak się cieszysz powrotem do domu? – zapytał Niklas sucho. – Zresztą masz rację, ci ludzie, tam, są naprawdę nieprzyjemni.

Villemo nie zadała sobie trudu, by odpowiedzieć. Uważała, że teraz nic nie może jej urazić.

Загрузка...