XV

Floty Elfów i Trollów spotkały się na pełnym morzu, daleko na północ od siedziby jarla, następnej nocy, tuż po zapadnięciu zmroku. Kiedy Imryk, który stał obok Skafloka na dziobie okrętu flagowego, zobaczył ogrom sił nieprzyjaciela, wciągnął gwałtownie powietrze do płuc.

— My, angielscy Elfowie, posiadamy najwięcej okrętów wojennych w całym Alfheimie — rzekł — ale tamci mają ich dwa razy więcej. Och, gdyby inni dostojnicy posłuchali mnie, kiedy mówiłem im, że Illrede zawarł z nami rozejm tylko dlatego, aby lepiej przygotować się do wojny. Nie zrobili tego, choć błagałem ich, żebyśmy połączyli nasze siły i skończyli z Trollami raz na zawsze.

Skaflok wiedział co nieco o rywalizacji, próżności, gnuśności i przyjmowaniu pobożnych życzeń za rzeczywistość, które stały się przyczyną bierności elfowych wielmożów. Sam Imryk również nie był bez winy. Za późno jednak było teraz na takie rozmowy. — Na pewno nie wszyscy są Trollami — powiedział — a nie sądzę, żeby Goblinowie i inna hołota okazała się szczególnie niebezpieczna.

— Nie drwij z Goblinów. Są dobrymi wojami, kiedy mają broń, jakiej im potrzeba. — Pełna napięcia twarz Imryka zabłysła na chwilę w mroku, gdy oświetlił ją zabłąkany promień księżyca. Tańczyło w nim kilka płatków śniegu unoszonych przez wiatr. — Czary nie na wiele się zdadzą obu stronom — ciągnął jarl — gdyż moce, którymi władają, są mniej więcej równe. Wynik bitwy zależeć będzie od siły armii, a my jesteśmy słabsi od Trollów.

Pokręcił głową. Promień księżyca prześlizgnął się po srebrzystozłotych kędziorach Imryka i zalśnił w błękitnobiałych oczach. — Na ostatnim posiedzeniu rady królewskiej nalegałem, żeby Alfheim skupił wszystkie siły wokół serca kraju, pozwalając Trollom zająć zewnętrzne prowincje, nawet Anglię, po czym odeprzeć ich ataki i przygotować się do przeciwnatarcia. Ale inni dostojnicy nie chcieli o tym słyszeć. Teraz się przekonamy, kto z nas miał rację.

— Oni, panie — powiedział śmiało Ognista Włócznia — gdyż wyrżniemy te świnie. Bo jakże — one miałyby tarzać się w Elfheugh?! Takie słowa niegodne są ciebie. — Po czym podniósł pikę i chciwie wpatrzył się w dal.

Chociaż Skaflok również uważał, że szanse są bardzo nierówne, myślał tylko o walce. Nie byłby to pierwszy raz, gdy dzielni mężowie pokonali silniejszego wroga. Gorąco pragnął spotkać Walgarda, szalonego brata Fredy, który wyrządził jej tyle zła, i rozłupać mu czaszkę.

A przecież, pomyślał, gdyby Walgard nie uwiózł Fredy do Trollheimu, on Skaflok, nigdy by jej nie spotkał. Tak więc winien był coś berserkerowi — raczej szybka śmierć, niż wyryty na plecach krwawy orzeł[39], powinna wyrównać rachunki.

Po obu stronach zagrały rogi, wzywając do boju. Opuszczono żagle i maszty i obie floty powiosłowały połączywszy korabie linami. Kiedy były już blisko, wypuszczono pierwsze strzały, które jak ciemna chmura syczały nad falami i zagłębiały się w ciele lub w drewnie. Trzy pociski odbiły się od kolczugi Skafloka, czwarty zaś o włos minął jego ramię i utkwił w galeonie[40]. Obdarzony czarodziejskim wzrokiem młodzian rozróżnił w nocnym mroku tych, którym nie dopisało szczęście i zostali ranni lub zginęli od strzał Trollów.

Księżyc jeszcze rzadziej ukazywał się zza chmur, lecz błędne ogniki tańczyły wśród pyłu wodnego i fale jaśniały zimnym białym światłem. Było dość jasno, by zabijać nieprzyjaciół.

Później przestrzeń dzielącą statki przebyły włócznie, strzałki z dmuchawek i kamienie. Włócznia Skafloka przygwoździła prawą rękę jakiegoś Trolla do masztu na okręcie flagowym Illredego. W odpowiedzi nadleciał kamień, który odbił się od jego hełmu. Chwilowo ogłuszony wychowanek Elfów oparł się o nadburcie i morze ochłodziło słoną wodą jego obolałą głowę.

Jeszcze raz zagrały rogi i tworzące pierwszy szereg statki wrogich flotylli się zderzyły.

Okręt Imryka ugodził w statek Illredego. Wojownicy stojący na dziobach ruszyli do walki. Miecz Skafloka przemknął ze świstem obok topora jakiegoś Trolla i zranił innego w ramię. Przybrany syn Imryka pochylił się nad rzędem tarcz na nadburciu nieprzyjacielskiego korabia, poruszając swoją tak, by wychwycić grad uderzeń, i zadając ciosy stalowym mieczem ponad jej krawędzią. Po lewej Ognista Włócznia przebijał i rąbał wrogów swoją piką, rycząc w bitewnym szale i nie zważając na zagrażające mu ostrza. Po prawej zaś Angor z Piktlandii walczył zawzięcie długim toporem. Przez jakiś czas obie strony wymieniały ciosy, a gdy jakiś mąż padł w boju, jego miejsce w szyku zajmował inny.

Potem Skaflok zagłębił miecz w karku jakiegoś Trolla. Kiedy ten runął na pokład, Ognista Włócznia ugodził w pierś nieprzyjaciela, który stał tuż za zabitym. Wówczas Skaflok przeskoczył na statek Illredego, wdarł się w wyrwę we wrogim szyku i zarąbał męża stojącego po lewej stronie. A gdy wojownik z prawej zamachnął się na wychowanka Imryka, Angor toporem odrąbał mu głowę tak, że spadła do morza.

— Naprzód! — ryknął Skaflok. Walczący w pobliżu Elfowie ruszyli za nim. Stali odwróceni do siebie plecami rąbiąc Trollów, którzy warczeli i stękali wokół nich. Pośród tej wrzawy inni Elfowie pośpieszyli tamtym na pomoc i jeszcze więcej ich wtargnęło na pokład nieprzyjacielskiego korabia.

Miecze migotały jak świetliste kręgi plujące krwią. Zgrzyt i szczęk metalu zagłuszał szum morza i świst wiatru. Ponad walczącymi górowała postać Skafloka, którego oczy ciskały niebieskie błyskawice. Musiał stać nieco przed Elfami, gdyż jego żelazna kolczuga mogłaby im zaszkodzić, lecz za to oni osłaniali mu plecy. Równocześnie tarcza Imrykowego wychowanka wychwytywała niezdarne pchnięcia i zadane z rozmachu ciosy Trollów, a jego miecz mknął do przodu i powracał jak atakująca żmija. Niebawem wrogowie cofnęli się przed nim i dzioby obu statków opustoszały.

— Teraz ku rufie! — krzyknął.

Elfowie ruszyli do przodu. Ich miecze połyskiwały nad tarczami jak drgające fale ciepła nad skalną ścianą. Trollowie walczyli zaciekle. Elfowie padali ze zmiażdżonymi czaszkami lub cofali się, gdy wrogi oręż rozłupał im kości czy zadał głębokie rany. Mimo to woje Illredego wciąż się wycofywali, tylko ich trupy deptane nogami Elfów pozostały na posterunku.

— Walgardzie! — wrzasnął Skaflok przekrzykując zgiełk. — Walgardzie, gdzie jesteś?

Odmieniec postąpił do przodu. Krew płynęła mu ze skroni. — Ogłuszył mnie kamień — rzekł — ale jestem gotów do walki.

Skaflok krzyknął i pobiegł mu na spotkanie. Pomiędzy walczącymi załogami utworzyła się wolna przestrzeń. Elfowie zajęli korab Illredego aż po wzmacniacze masztu, Trollowie zaś stłoczyli się na rufie. Obu stronom na chwilę zabrakło tchu. Ale coraz więcej Elfów wspinało się na pokład statku flagowego Trollów i ich łucznicy wysyłali w stronę wrogów deszcz szaropiórych strzał.

Miecz Skafloka i topór Walgarda zderzyły się wśród szczęku metalu i deszczu iskier. Szał bojowy nie zawładnął berserkerem. Walczył opanowany, posępny, trwał na pokładzie jak skała. Miecz wychowanka Elfów zaczepił o trzonek topora odmieńca, lecz nie przebił twardego, spowitego w skórę drewna. Zamiast tego topór odepchnął na bok miecz. Podobny los spotkał też tarczę Skafloka — i Walgard natychmiast zadał cios w powstały w ten sposób otwór.

Ponieważ jednak odmieniec nie mógł zamachnąć się z całej siły, jego topór nie roztrzaskał ani kolczugi, ani kości. Ale lewe ramię Skafloka, trzymające tarczę, opadło bezwiednie. Walgard zadał mu cios w kark, lecz Skaflok osunął się na jedno kolano, próbując jednocześnie zranić przeciwnika w nogę, i topór uderzył go w głowę.

Półprzytomny Skaflok padł na pokład, a ranny w udo Walgard potknął się. Obaj potoczyli się między ławki i bitwa ominęła ich.

Albowiem Grum, jarl Trollów, poprowadził kontratak z rufy. Jego ogromna maczuga miażdżyła czaszki na lewo i na prawo. Angor z Piktlandii próbował go powstrzymać i zdołał odrąbać mu prawe ramię, ale Grum pochwycił maczugę w lewą rękę i zadał cios, który zdruzgotał Elfowi kark. Później jednak trollowy wielmoża musiał odczołgać się na bok w poszukiwaniu schronienia, żeby wyryć lecznicze runy dla buchającej krwią strasznej rany.

Skaflok i Walgard wypełzli spod ławek, odnaleźli się w tłumie i znów podjęli walkę. Lewe ramię Skafloka odzyskało dawną sprawność, lecz noga Walgarda nadal krwawiła. Wychowanek Imryka pchnął odmieńca mieczem z taką siłą, że brzeszczot przebił kolczugę i zatrzymał się na żebrze. — To za Fredę! — zawołał. — Skończę z tobą za to, co jej zrobiłeś.

— Ze mną nie jest aż tak źle jak z tobą — wykrztusił Walgard. I choć chwiał się na nogach i był bardzo osłabiony, odparował toporem w pół drogi cios Skafloka. Miecz wychowanka Elfów Pękł na dwoje.

— Ha! — krzyknął berserker, jednak nim zdążył wykorzystać sprzyjającą okazję, Ognista Włócznia rzucił się na niego jak rozwścieczony kot, a wraz z nim i inni wojownicy Alfheimu. Elfowie zdobyli okręt flagowy Illredego.

— Nie mam co tu dłużej pozostawać — rzekł Walgard — chociaż mam nadzieję, że znów cię zobaczę, braciszku. — I wydkoczył za burtę.

Zamierzał uwolnić się od kolczugi, nim pociągnie go na dno, lecz to nie było już potrzebne. Wiele korabiów zostało staranowanych lub uległo zniszczeniu w samym środku bitwy. Maszt jednego z nich pływał w pobliżu i Walgard uchwycił się go lewą ręką. W prawej nadal ściskał topór, zwany Bratobójcą i przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien go porzucić.

— Ale nie — przeklęta, czy nie — była to dobra broń. Inni wojownicy, którzy zdołali pozbyć się niepotrzebnego obciążenia przed ucieczką ze statku, również trzymali się tego samego masztu co Walgard. — Kopcie dobrze nogami, bracia — zawołał odmieniec — a dotrzemy do jednego z naszych korabiów i jeszcze zwyciężymy w tej bitwie.

Na pokładzie zdobytego statku Elfowie krzyczeli z radości. Skaflok zapytał: — Gdzie jest Illrede? Powinien gdzieś tu być, ale nigdzie go nie widziałem.

— Może lata w pobliżu czuwając nad swoją flotą, tak jak Imryk robi to pod postacią mewy — odparł Ognista Włócznia. — Wyrąbmy dziurę w tej cholernej łajbie i wracajmy na nasz statek.

Znaleźli tam Imryka, który czekał na nich. — Jak przebiega bitwa, przybrany ojcze? — zawołał wesoło Skaflok.

Jarl Elfów odparł ponuro: — Źle, choć Elfowie dzielnie walczą, gdyż na każdego z nich przypada po dwóch Trollów. I oddziały wrogów lądują, nie napotykając oporu.

— Zaiste, złe to nowiny — krzyknął Golryk z Kornwalii — więc musimy bić się jak demony albo przegramy.

— Obawiam się, że już przegraliśmy — powiedział Imryk. Skaflok nie od razu zdołał to pojąć. Rozejrzał się dookoła i stwierdził, że okręt flagowy jarla dryfował samotnie. Obie floty rozpadły się na części składowe, gdy wrogowie rozcinali łączące je liny, ale Trollowie ponieśli mniejsze straty. I zbyt często dwie trollowe jednostki jak cęgi chwytały statek Elfów.

— Do wioseł! — krzyknął Skaflok. — Potrzebują pomocy! do wioseł!

— Dobrze powiedziane! — zadrwił Imryk.

Okręt jarla Elfów podpłynął do najbliższego skupiska walczących statków. Został zasypany strzałami.

— Strzelajcie! — zawołał Skaflok. — Na wszystkie demony piekieł, czemu nie strzelacie?

— Nasze kołczany są puste, panie — odrzekł jakiś Elf. Osłaniając się tarczami Elfowie ruszyli w środek bitwy. Dwa statki z ich floty zostały osaczone przez trzy jednostki najemników i drakkar Trollów. Kiedy korab Imryka zbliżył się, zaatakowały go nietoperzoskrzydłe demony znad Bajkału.

Elfowie walczyli mężnie, lecz trudno im było odpierać ataki przeciwnika, który uderzał na nich z góry lancami. Wypuścili ostatnie strzały, a skrzydlata śmierć nie ustępowała.

Mimo to zdołali się zbliżyć do statku Goblinów, z którego zasypano ich strzałami. Skaflok przeskoczył przez nadburcie i zaatakował wrogów elfowym mieczem, który teraz nosił. Niewysocy Goblinowie nie mogli długo stawiać mu oporu. Wychowanek Imryka przepołowił jednego, drugiemu rozpłatał brzuch i ściął głowę trzeciemu. Ognista Włócznia zaś przeszył piką dwóch i kopniakiem zmiażdżył trzeciemu mostek. Więcej Elfów wtargnęło na pokład wrogiej jednostki. Goblinowie się cofnęli.

Skaflok dotarł do ciężkich skrzyń, w których nieprzyjaciele trzymali zapasy strzał i przerzucił je na pokład Imrykowego korabia. Później, zamiast wyciąć resztę wrogów stłoczonych na rufie, zatrąbił do odwrotu, gdyż Goblinowie nikogo już nie obchodzili. Znów zaśpiewały elfowe łuki i skrzydlate demony runęły w dół.

Trollowie podpłynęli do nich blisko. Skaflok zobaczył że dwa pozostałe elfowe statki szykowały się do walki z Goblinami, Oniami i Dżinnami. — Jeżeli dadzą sobie z nimi radę, myślę, że będziemy mogli zająć się Trollami — rzekł.

Zielonoskórzy wojownicy uczepili się elfowego korabia i wznosząc okrzyk bojowy przedostali się na jego pokład. Skaflok pobiegł, by stawić im czoło, ale poślizgnął się na zakrwawionym pomoście i upadł między ławki. Rzucona z ogromną siłą włócznia ze świstem przeleciała obok miejsca, gdzie przed chwilą była jego pierś, i utkwiła w sercu Golryka z Kornwalii.

— Dziękuję — mruknął Skaflok wstając. Trollowie rzucili się na niego. Zadawane z góry ciosy odbijały się od jego tarczy i hełmu. Skaflok ciął mieczem w czyjeś kostki i jeden z wrogów upadł. Lecz nim zdążył podnieść miecz, inny Troll pochylił się, celując w jego twarz. Skaflok odepchnął go tarczą obitą żelazną blachą. Przeciwnik wrzasnął i się cofnął. Wrzeszczał bez przerwy, gdyż żelazo spaliło mu pół twarzy. Młodzieniec przedostał się znów na pokład i dołączył do Elfów.

Huk uderzeń i szczęk metalu rozbrzmiewały w coraz gęściej padającym śniegu. Zerwał się silny wiatr. Połączone linami statki kołysały się i uderzały kadłubem o kadłub. Wojownicy tracili równowagę, spadali z górnego pokładu, pomostu i ławek na dolny pokład i podnosili się, żeby dalej walczyć. Wkrótce tarcza Skafloka stała się bezużyteczna. Rzucił nią w Trolla, z którym wymienił ciosy, i zatopił miecz w jego sercu.

Zaraz potem ktoś chwycił go od tyłu. Skaflok zsunął z głowy stalowy hełm, lecz nic się nie stało, tylko podobne do dębowych konarów ramiona zacisnęły się mocniej. Odwróciwszy głowę młodzieniec zobaczył, że Troll ten odziany był w skórzany strój z kapturem i rękawicami. Użył elfowego chwytu, żeby się uwolnić, uderzając szybko ramionami pomiędzy kciuk a palec wskazujący przeciwnika, ale tamten znów pochwycił go w niedźwiedzi uścisk. Statek przechylił się i walczący potoczyli się między ławki.

Skaflok nie mógł się uwolnić z objęć Trolla. Dobrze wiedział, że tamten może połamać mu żebra jak drzewca strzał. Oparł kolana o brzuch Trolla, zacisnął ręce wokół grubej szyi wroga i zebrał się w sobie.

Chyba żaden inny śmiertelnik nie mógłby trwać wygięty w łuk w tych strasznych objęciach. Czuł, że opuszczają go siły, wypływając niczym wino z przewróconej czary. Napinając mięśnie palców i nóg, zacisnął z całej siły ręce na szyi Trolla. Wydawało mu się, że już całą wieczność przewalają się wraz ze statkiem i zdawał sobie sprawę, iż długo tak nie wytrzyma.

Po chwili jednak Troll puścił Skafloka i chwycił go za przeguby, gdyż brakowało mu tchu. Człowiek uderzył głową wroga o wzmacniacze masztu raz, drugi i trzeci z taką siłą, że roztrzaskał mu czaszkę.

Leżał potem na ciele Trolla, dysząc ciężko. Serce waliło mu jak młotem, w uszach szumiało. Po jakimś czasie zobaczył, że pochyla się nad nim Ognista Włócznia i usłyszał pełne podziwu słowa gwardzisty: — Żaden Elf ani żaden człowiek nie pokonał Trolla w walce wręcz. Twój czyn wart jest Beowulfa i nie zostanie zapomniany, póki istnieje świat. Zwyciężyliśmy.

Pomógł Skaflokowi wejść na pokład dziobowy. Rozglądając się po okolicy człowiek spostrzegł przez śnieżną zasłonę, że okręty najemników również zostały oczyszczone z wrogów.

Ale za jaką cenę — na trzech statkach zaledwie dwudziestu Eflów nie odniosło żadnych obrażeń, a większość tych, którzy przeżyli, była ciężko ranna. Elfowe drakkary dryfowały w stronę brzegu, obsadzone trupami i nielicznymi wojownikami zbyt utrudzonymi, aby mogli unieść miecz.

Wytężając wzrok w ciemnościach Skaflok spostrzegł, że jeden trollowy korab z pełną załogą na pokładzie płynie prosto na nich.

— Obawiam się, że przegraliśmy — jęknął. — Możemy tylko próbować ratować, co się da.

Elfowe drakkary bezwładnie kołysały się na falach. A na brzegu czekał już szereg Trollów dosiadających wielkich, czarnych koni.

Nagle mewa wynurzyła się zza śnieżnej zasłony, otrząsnęła się i zamieniła w Imryka. — Dobrze walczyliście — rzekł ponuro jarl. — Prawie połowa trollowych jednostek już nigdy nie wypłynie na morze, ale są to głównie korabie ich sprzymierzeńców, a my… my zostaliśmy rozbici. Te nasze statki, które jeszcze są w stanie pływać, uciekają na pełne morze, pozostałe zaś czekają, co im przyniesie los. — Wtem łzy zabłysły mu w oczach, może po raz pierwszy od wielu stuleci. — Anglia jest stracona. Obawiam się, że Alfheim również.

Ognista Włócznia mocniej ścisnął pikę. — Zginiemy w walce — oświadczył głuchym ze zmęczenia głosem.

Skaflok pokręcił głową, kiedy jednak pomyślał o Fredzie czekającej nań w Elfheugh, poczuł przypływ sił. — Będziemy nadal się bić — powiedział — ale najpierw musimy się uratować.

— To dobra sztuczka, jeżeli możesz to zrobić — odrzekł z powątpiewaniem Ognista Włócznia.

Skaflok zdjął hełm. Jego kędziory lepiły się od potu. — Zaczniemy od zdjęcia zbroi — rzekł.

Wiosłując resztkami sił Elfowie zdołali zbliżyć do siebie statki tak, że znalazły się w zasięgu bosaka. Zgromadzili się na jednym z nich, podnieśli maszt i żagiel. Mimo to mieli niewielkie szanse ucieczki, gdyż Trollowie płynęli z wiatrem, a oba elfowe korabie znajdowały się dość blisko brzegu.

Skaflok walczył z wiosłem sterowym; część jego towarzyszy zwinęła żagiel i statek popłynął ukośnie w stronę lądu. Trollowie zaczęli szybciej wiosłować, żeby albo schwytać elfowy drakkar, albo zepchnąć go na skalistą wysepkę przed nimi.

— To będzie trudny manewr — odezwał się Imryk.

— Trudniejszy, niż im się wydaje! — Skaflok uśmiechnął się niewesoło i zmrużył oczy starając się coś dojrzeć przez śnieżną zasłonę. Zobaczył fale rozbijające się o skały i poprzez świst wiatru usłyszał ich szum. Dalej znajdowały się mielizny.

Trollowie zajechali im drogę z prawej burty. Skaflok krzyknął do majtków, żeby postawili żagiel i włożyli hełmy. Statek zawrócił i pomknął w stronę wroga. Trollowie za późno odgadli zamiary wychowanka Elfów. Próbowali się wycofać, lecz elfowy drakkar staranował ich statek w śródokręciu tak mocno, że aż belki zaskrzypiały, wypychając go najpierw na płyciznę, później zaś na skalistą wysepkę. Znalazł się w pułapce i został zmiażdżony!

Elfowie Skafłoka pracowali jak szaleni przy żaglu. Wiosła trollowego korabia złamały się, gdy przemknęli obok. Skaflok nie łudził się, iż zdoła ocalić swój statek, lecz miał nadzieję, że gdy posłuży się nieprzyjacielską jednostką jako odbijaczem i dźwignią jednocześnie, jego okręt zderzy się z lądem łagodniej i w odległym końcu rafy, gdzie morze nie było tak wzburzone. Kiedy drakkar Elfów uderzył o brzeg i utkwił między skałami, tylko wąski kamienny grzbiet oddzielał go od płycizny.

— Ratuj się, kto może! — zawołał Skaflok. Zeskoczył na śliskie głazy, potem zaś do wody, zanurzając się po szyję. Popłynął do brzegu szybko jak foka. Jego towarzysze płynęli obok, z wyjątkiem ciężko rannych, którzy nie mogli się poruszać. Ci nieszczęśnicy musieli pozostać w rozpadającym się statku i utonąć mając ląd w zasięgu wzroku.

Pozostali Elfowie wyszli na ląd i znaleźli się daleko za szeregiem Trollów. Niektórzy z jeźdźców zauważyli uciekinierów i pocwałowali, żeby ich zabić.

— Rozproszcie się! — krzyknął Skaflok. — Większość z nas może uciekać!

Biegnąc w szalejącej zamieci widział, jak Trollowie przebijają Elfów włóczniami lub tratują ich końmi, ale większa część jego niewielkiej grupy zdołała się oddalić od prześladowców. Wtem mewa poderwała się do lotu.

Spadł na nią potężny orzeł bielik. Skaflok jęknął. Skulony za skałami zobaczył, jak orzeł zaniósł mewę na ziemię, gdzie ptaki zamieniły się w Illredego i Imryka.

Na jarla Elfów spadły ciosy trollowych maczug. Leżał nieruchomo w kałuży krwi, gdy wrogowie nakładali mu więzy.

Jeżeli Imryk zginął, Alfheim utracił jednego ze swych najlepszych przywódców. Lecz jeśli żył — biada mu! Skaflok ślizgał się po ośnieżonym wrzosowisku. Prawie nie czuł zmęczenia, zimna ani bólu przysychających ran. Elfowie zostali pokonani i miał teraz tylko jeden cel: dotrzeć do Elfheugh i Fredy przed Trollami.

Загрузка...