Imryk ciężko pracował przez ponad miesiąc po nieudanym napadzie Elfów na Trollheim. Niewiele dowiedział się o wrogach, ponieważ Illrede i jego czarownicy bardzo szczelnie zasłonili swój kraj za pomocą czarów, ale zdawał sobie sprawę, że w Trollheimie gromadzi się wojsko składające się z wielu narodów i że najprawdopodobniej najpierw uderzy ono na Anglię. Dlatego starał się ściągnąć wszystkie statki i wojowników ze swej prowincji i posłał za granicę po taką pomoc, jaką mógł otrzymać.
Niewielu mężów przybyło spoza Anglii. Każda prowincja Alfheimu sama przygotowywała się do obrony, gdyż Elfowie byli zbyt hardzi, żeby razem dobrze współpracować. Poza tym okazało się, iż wszystkich najemnych żołnierzy w Krainie Czarów już przed laty przyjął na służbę Illrede. Imryk przesłał wieści do Sidhów w Irlandii, obiecując im bogate łupy i podbój Trollheimu, lecz otrzymał chłodną odpowiedź, że dość już złota i innych bogactw lśni na ulicach Tir-nan-Ogu[34] i w jaskiniach Leprechaunów[35]. I tak oto jarl angielskich Elfów stwierdził, że nie znajdzie żadnego poparcia za granicą.
Niemniej jego siły były wielkie i w miarę jak z nocy na noc powiększały się zastępy Elfów, rosła wśród nich okrutna radość. Nigdy, myśleli, nigdy dotąd w Alfheimie nie zgromadzono tak wielkich sił. I chociaż wrogowie na pewno przewyższali ich liczebnie, w bezpośrednim starciu męża z mężem i statku ze statkiem Elfowie okażą się lepsi; poza tym będą walczyć w pobliżu ojczyzny, na wodach i plażach, które dobrze znali. Niektórzy spośród młodszych wojowników utrzymywali nawet, że nie tylko angielscy Elfowie pokonają flotę Trollów, lecz że bez dodatkowej pomocy zdołają przenieść wojnę do Trollheimu i podporządkować go swej woli.
Z Orkadów i Szetlandów przybył Flam (syn tego Flama, który poległ w czasie wyprawy Skafloka) pałając żądzą pomszczenia ojca. On i jego bracia należeli do najlepszych kapitanów w całej Krainie Czarów. Ich złożona z dakkarów flota, mknąc na południe, kładła cień na morskich falach. Tarcze błyszczały wzdłuż wręgów, wiatr świszczał wśród lin, a syk morza oranego dziobami okrętów równie dobrze mógł wydobywać się z wężowych głów, które je zdobiły.
Z szarych wzgórz i wrzosowisk Piktlandii[36] wymaszerowali dzicy wodzowie odziani w skórzane pancerze, z bronią zakończoną krzemiennymi grotami w dłoniach. Byli niżsi i mocniej zbudowani od prawdziwych Elfów. Mieli ciemną skórę, długie, czarne kędziory i brody powiewające wokół wytatuowanych twarzy, gdyż w ich żyłach płynęła krew Trollów, Goblinów i jeszcze starszych ludów oraz piktyjskich niewiast porwanych w dawno minionych dniach. Wraz z nimi przybyła pewna liczba mniej znacznych Sidhów, którzy przed wiekami przyłączyli się do plemion szkockich: skaczący niczym kozy, pokraczni Leprechaunowie oraz wysocy, piękni wojownicy w lśniących zbrojach, kroczący dumnie z włóczniami w dłoniach lub jadący rydwanami bojowymi, które zaopatrzono w brzeszczoty na piastach do koszenia wrogów.
Z południa, ze wzgórz i podziurawionych jaskiniami wybrzeży Kornwalii i Walii ‘przybyli niektórzy spośród najstarszych Elfów na całej wyspie, konno lub rydwanami, odziani w kolczugi, a ich sztandary opowiadały o minionej chwale; zielonowłosi, białoskórzy wodnicy, którzy otaczali się szarym welonem słonej mgły, by utrzymać wilgoć na lądzie; kilku wiejskich półbogów, których niegdyś sprowadzili tu, później zaś porzucili Rzymianie oraz nieśmiali leśni Elfowie, klan za klanem.
Na ziemiach Anglów i Sasów nie było ich wielu, gdyż mieszkańcy Krainy Czarów, którzy niegdyś tu żyli, uciekli lub zostali wypędzeni za pomocą egzorcyzmów. Ale ci, którzy pozostali, odpowiedzieli na wezwanie Imryka. Nie należało też lekceważyć owych Elfów, choć często byli biedni i zacofani, ponieważ wielu mogło się szczycić pochodzeniem od Weylanda[37] albo i samego Odyna. Byli najlepszymi kowalami w całej prowincji, gdyż mieli domieszkę krwi Niziołków i znaczna ich część zamierzała użyć w walce swych wielkich młotów.
Lecz najpiękniejsi i najdumniejsi byli ci, którzy mieszkali w pobliżu Elfheugh. Wielmoże skupieni wokół Imryka górowali nad pozostałymi Elfami nie tylko pochodzeniem, ale również Urodą, mądrością i bogactwem. Byli zapalczywi, szli do boju odziani barwnie jak na wesele i całowali swe włócznie niczym panny młode. Znali dobrze magię i rzucali straszne czary, by pognębić wrogów albo ochronić przyjaciół. Nowo przybyli Elfowie spoglądali na nich z lękiem, co jednak nie przeszkadzało im cieszyć się jadłem i trunkami, które tamci przysłali do ich obozów, oraz szukającymi rozrywki niewiastami.
Freda z wielkim zainteresowaniem przyglądała się mobilizacji armii Elfów. Widok tych nieludzkich wojowników, kroczących dumnie o zmierzchu i w nocy, o twarzach tylko na poły dostrzegalnych dla jej oczu i w ten sposób jeszcze bardziej niesamowitych, budził na przemian zaskoczenie i zachwyt, strach i dumę. Skaflok, jej ukochany, zajmował wśród nich wysoką pozycję i posiadał większą władzę niż jakikolwiek śmiertelny król.
Ale rządził istotami pozbawionymi dusz. Freda przypomniała sobie niedźwiedzią siłę Trollów. A gdyby miał polec z ich ręki?
Ta sama myśl i jemu przyszła do głowy. — Może powinienem zabrać cię do przyjaciół, których masz w krainie ludzi — powiedział z namysłem. — Możliwe, choć w to nie wierzę, że Elfowie przegrają wojnę z Trollami. Prawdą jest, iż wszystkie znaki źle nam wróżą. A gdyby tak się stało, nie byłoby tu dla ciebie miejsca.
— Nie — nie. — Spojrzała na Skafloka z przerażeniem, po czym ukryła twarz na jego piersi. — Nie opuszczę cię. Nie mogę.
Zmierzwił jej włosy. — Wróciłbym po ciebie później — rzekł.
— Nie… Może się zdarzyć, że ktoś w jakiś sposób namówi mnie lub zmusi do pozostania… nie wiem, kto to mógłby być poza księdzem, ale słyszałam o takich wypadkach… — Przypomniała sobie piękne Elfiny i spojrzenia, jakimi obrzucały Skafloka. Młodzieniec poczuł, że Freda zesztywniała w jego ramionach. Powiedziała stanowczo: — Tak czy owak, nie opuszczę cię. Zostaję.
Przytulił ją mocniej z radości.
Nadeszły wieści, że Trollowie wypłynęli na morze. Ostatniej nocy, nim Elfowie sami wyruszyli przeciw wrogom, wyprawili w Eflheugh wspaniałą ucztę.
Jadalnia Imryka była ogromna. Freda, siedząca obok Skafloka w pobliżu wysokiego rzeźbionego krzesła jarla Eflów, nie mogła dojrzeć dalszych ścian sali i tylko przelotnie przyjrzeć się krokwiom ozdobionym motywami winorośli. Chłodny, błękitny półmrok, który tak lubili Elfowie, zdawał się snuć jak dym, chociaż samo powietrze było czyste i pachniało kwiatami. Wnętrze sali rozjaśniały niezliczone świece, umieszczone w ciężkich, brązowych kandelabrach. Ich srebrzyste, nieruchome płomienie odbijały się od zawieszonych na ścianach tarcz i złotych płyt z wygrawerowanymi zawiłymi wzorami. Stojące na śnieżnobiałych obrusach talerze, misy i czary również były wykonane z metali szlachetnych i wysadzane drogimi kamieniami. I choć Freda przyzwyczaiła się w Elfheugh do wykwintnych dań, teraz zakręciło się jej w głowie od mnóstwa potraw — dziczyzny, ptactwa, ryb, przypraw, słodyczy, różnych gatunków piwa, miodów pitnych i win, które podano tego wieczoru.
Elfowie odziani byli w bogate szaty. Skaflok miał na sobie tunikę z białego jedwabiu i obcisłe płócienne spodnie, kubrak z barwnym haftem układającym się w zagmatwany labirynt, złocisty pas z ozdobionym drogimi kamieniami sztyletem w pochwie z elektrum[38], ciżmy ze skóry jednorożca i szkarłatną, gronostajową pelerynkę, która spływała mu z ramion niczym strumienie krwi. Freda odziana była w przejrzystą suknię z pajęczego jedwabiu, mieniącą się wszystkimi barwami tęczy. Brylantowy naszyjnik lśnił na jej małych, jędrnych piersiach, ciężki złoty pas obejmował talię, złote bransolety zdobiły obnażone ręce, a na nogach miała aksamitne trzewiczki. Oboje włożyli też diademy błyszczące od drogich kamieni, jak przystało na dostojnika Alfheimu i jego aktualną wybrankę. Inni biesiadnicy byli nie mniej strojni, nawet biedniejsi wodzowie z dalekich stron nosili ozdoby z nie obrobionego złota.
W sali rozbrzmiewała muzyka — nie tylko niesamowite melodie, które tak lubił Imryk — lecz także dźwięki sidhańskich harf i smętne nuty piszczałek używanych w zachodniej części wyspy. Toczono rozmowy, prędkie, błyskotliwe, okrutne, prawdziwe pojedynki słowne, pełne subtelnych drwin, pchnięć, parad i dźwięczny śmiech często rozlegał się za stołami.
Lecz gdy ustały rozmowy i powinni byli wystąpić trefnisie, zawołano o taniec mieczy. Imryk spochmurniał, gdyż nie chciał, aby wszyscy poznali wróżebne znaki, ale ponieważ pragnęła tego większość gości, nie mógł odmówić.
Elfowie i Elfiny wyszli na środek sali. Mężowie zrzucili z siebie szaty krępujące ruchy, niewiasty zaś wszystko. Niewolnicy przynieśli każdemu tancerzowi miecz. — Co oni robią? — zapytała Freda.
— To stary taniec wojenny — odparł Skaflok. — Przypuszczam, że będę musiał odegrać rolę skalda, gdyż żaden człowiek nie mógłby odtańczyć go bez uszczerbku dla siebie, nawet gdyby znał wszystkie figury. Tańczą go przy wtórze dziewięćdziesięciu dziewięciu wierszy, które skald musi ułożyć na poczekaniu. Jeżeli nikt nie odniesie rany, poczytają to za pomyślną wróżbę, omen zwycięstwa, ale jeśli ktoś zginie, oznacza to klęskę i zagładę. Nawet draśnięcie to zły znak. Nie podoba mi się to.
Niebawem Elfowie stanęli w dwuszeregu naprzeciw siebie i skrzyżowali w górze miecze. Za każdym z nich stanęła Elfina, czekając w napięciu. Szeregi tancerzy ginęły w błękitnym półmroku jadalni, tworząc nawę ze sklepieniem z błyszczących brzeszczotów. Skaflok stanął przed krzesłem jarla.
— Dalej, zaczynajcie! — zawołał głośno Imryk.
Skaflok zaśpiewał:
Trwają szermiercze zmagania,
Odrzucono wrogów na plażę,
Gdzie wrzawa przemawia
Językiem metalu:
Dzwonem brązu
I szczękiem toporów.
Dymi krew i śpiewają
Włócznie królów morza.
Kiedy zaczął śpiewać, tancerze ruszyli do przodu i zgrzyt mieczy zawtórował słowom pieśni. Tancerki zwinnie pomknęły przed tancerzy. Każdy mąż ujął lewą dłonią prawą rękę niewiasty, która zawirowała w tańcu pod zwężającym się sklepieniem z mieczy, gdy błyskały i dźwięczały słowa.
Skaflok ciągnął:
Trwają szermiercze zmagania,
Szaleją jak burza:
Połyskują krwawo
Tarcz wschodzące księżyce,
Wichrem świszczą strzały,
Uderzają gromem włócznie.
Już nie wrócą młodzi chłopcy
Do swych ukochanych.
Elfiny pląsały wśród wirujących, migocących brzeszczotów, szybko i zręcznie wykonując taneczne figury równie skomplikowane, jak wzór koronek piany na grzbietach fal. Mężowie zbliżali się do siebie w tańcu, mijali, obracali wokół własnej osi, a każdy rzucał swój miecz do tancerza po przeciwnej stronie, nie godząc w zwinne białe ciało, i chwytał ciśnięty ku niemu brzeszczot.
Skaflok śpiewał:
Trwają szermiercze zmagania,
Brzmi bojowy zew,
Ostrze miecza krwią się barwi,
Rozbija tarcze i hełmy.
Kiedy błyska gniewnie brzeszczot,
Gdy jak grom uderza,
Głośno wyją głodne wilki,
Czeka żeru sokół.
Tancerze krążyli w tańcu i obracali się wokół własnej osi szybciej, niż mogłoby to dostrzec oko śmiertelnika; ich miecze ze świstem przemykały między tancerkami. Brzeszczoty zanuciły ciszej swą pieśń i jakaś Elfina przeskoczyła przez nie, a ostre krawędzie uniosły się tuż za nią. Teraz każdy z tancerzy pochwycił swą partnerkę i otoczył jej ciało świetlistą metalową wstęgą. Po czym Elfowie znów fechtowali się w tańcu, Elfiny zaś skakały jak sarny w tych rzadkich chwilach, gdy miecze się cofały.
Skaflok nie przestawał śpiewać:
Trwają szermiercze zmagania!
Szczęk metalu wzywa
Wojów do tańca
(A zginie każdy tancerz).
Rechoczą trombity,
Wzywają do boju.
Łatwiej było, chłopcy,
Spać w objęciach niewiast.
Skacząc i robiąc uniki jak biała błyskawica wśród szczęku brzeszczotów, Leea zawołała: — Och, Skafloku, dlaczego twoja dziewczyna, która tak cię kocha, nie zatańczy z nami na szczęście?
Skaflok nie odpowiedział, lecz śpiewał dalej:
Trwają szermiercze zmagania,
Skald, co wczoraj śpiewał,
Dziś włącza się do gry.
O wysokie stawki gramy.
Nie drwij ze śmiertelnej
Dziewy, co nie tańczy.
Więcej szczęścia da jej całus
Niźli wszystkie czary.
W tej chwili dreszcz przebiegł tańczących: Leea, która bardziej zwracała uwagę na słowa Skafloka niż na ruchy towarzyszy, zraniła się o jeden z mieczy. Podłużna czerwona pręga przecięła jej jedwabiste ramiona. Lecz Elfina nadal pląsała, opryskując krwią tancerzy. Skaflok zmusił się, zęby śpiewać wesoło:
Trwają szermiercze zmagania,
Ktoś musi w grze przegrać.
Dzisiaj tylko Norny wiedzą,
Kto najlepiej gra w kości.
Nie znamy zwycięzcy.
W tej wojennej grze,
Lecz wrogowie bez walki
Nie dostaną Alfheimu.
Ale inne niewiasty, wstrząśnięte wypadkiem Leei, gubiły rytm i raniły się o miecze. Imryk rozkazał zakończyć taniec, nim ktoś zostanie zabity i w ten sposób ściągnie jeszcze większe nieszczęście. Uczta zakończyła się w niepewnej ciszy, wśród ukradkowych szeptów.
Zaniepokojony Skaflok poszedł z Fredą do ich komnat. Tam pozostawił ją samą na jakiś czas. Wrócił niosąc szeroki pas ze srebrnych płytek, do którego była przymocowana od wewnątrz płaska buteleczka, również wykonana ze srebra.
Podał go Fredzie. — Niech to będzie mój pożegnalny dar dla ciebie — powiedział spokojnie. — Otrzymałem go od Imryka, ale chciałbym, żebyś to nosiła. Bo chociaż nadal sądzę, że zwyciężymy, nie jestem już tego taki pewny po tym przeklętym tańcu mieczy.
Przyjęła dar bez słowa. Skaflok ciągnął: — W buteleczce jest rzadki i silnie działający lek. Gdyby opuściło cię szczęście i wrogowie byli blisko, wypij to. Przez kilka dni będziesz jak martwa i na pewno każdy, kto cię zobaczy, zostawi cię w spokoju lub wyrzuci precz; tak postępują Trollowie z trupami obcych. Kiedy się obudzisz, może uda ci się wymknąć niepostrzeżenie.
— Po cóż miałabym uciekać, jeśli ty zginiesz? — zapytała ze smutkiem Freda. — Lepiej by było, żebym i ja umarła.
— Być może. Ale Trollowie nie uśmierciliby cię od razu, a wam chrześcijanom nie wolno się zabić, prawda? — Przez usta Skafloka przemknął zmęczony uśmiech. — Nie jest to najpiękniejszy z pożegnalnych darów, najdroższa, ale najlepszy, jaki posiadam.
— Nie — szepnęła. — Przyjmuję to i dziękuję ci. Lecz my posiadamy inny, lepszy dar, który możemy sobie ofiarować.
— Tak, to prawda — zawołał Skaflok i wkrótce potem oboje znów się weselili.