Kiedy najgorszy gwałtowny atak płaczu minął, Siska poczuła, że przemarzła do szpiku kości. Wilgotny chłód ciągnący od wody i od skał przenikał ją na wylot. Zrozumiała, że zbyt długo nie może w tym miejscu zostać.
Czy powinna zawrócić tą samą drogą, którą przyszła, i wyjść znowu na zewnątrz w Srebrzystym Lesie?
Na myśl o tym wszystko się w niej burzyło. Jaka przyszłość czekała ją w osadzie? Straszna.
Z drugiej jednak strony tutaj, w ciemnym wnętrzu góry, też nie widziała szans na przeżycie.
Nie miała nic do stracenia. Zdecydowała się dokładniej zbadać głębię.
A zresztą, czy to naprawdę głębia? W gruncie rzeczy przecież posuwała się do przodu wzdłuż koryta potoku. W sposób naturalny woda spadała z góry i nie ulegało wątpliwości, że strumień bierze swój początek na wyższym poziomie.
Ale z zewnątrz widać było tylko ten uskok. Większa część strumienia musiała się znajdować w głębi góry.
Cóż, jak tylko długo się da, powinna brnąć przed siebie, żeby zobaczyć, jak to wygląda dalej.
Siska roześmiała się. Chociaż zabrzmiało to jak histeryczne stłumione łkanie. Jakichż to słów ona używa? Zobaczyć! Nie odróżniała przecież nic na wyciągnięcie ręki. Takich ciemności jak tutaj nigdy w życiu, nie widziała.
Stare kobiety w osadzie przekazały jej tradycje i legendy plemienia. Opowiadały jej o tym, że plemię przybyło z kraju, w którym czas dzielił się na ciemną noc i jasny dzień, w którym był zmierzch i brzask. Pochodzili z kraju o zielonych latach i płomiennie żółtych jesieniach oraz zimach z białym deszczem, który niczym kołdra kładł się na ziemi, i z wiosną, kiedy wszystko ponownie budziło się do życia. Legendy! Do zadań Siski należało opowiadanie ich nie dowierzającym młodym kobietom i mężczyznom, którzy śmiali się szyderczo.
Jej osada znała jedynie półmrok. Odwieczny i nieustanny.
W niektórych miejscach łatwo było pełznąć naprzód pod prąd. Kilkakrotnie mogła nawet stanąć i wyprostować się. Wkrótce jednak uderzała głową o wystające nad nią kamienie i znowu musiała brnąć dalej na czworakach. Dygotała z zimna, ale nie płakała już i przestała się nad sobą rozczulać. Stare kobiety w osadzie mówiły, że ani płacz, ani użalanie się niczego dobrego nie przynosi. Mądre słowa, teraz to pojmowała.
W pewnym momencie usłyszała plusk wody z innej strony, a wkrótce potem natrafiła na jeszcze jeden strumień – mniejszy. Niepewna, co zrobić, siedziała w kucki i wymacywała w mroku rękami, żeby się przekonać, który z potoków jest szerszy i bardziej godzien zaufania.
Przez cały czas nie opuszczał jej lęk. W każdej chwili przecież droga mogła zostać zamknięta. W każdej chwili mogło się okazać, że otwór stał się zbyt ciasny i Siska przez niego nie przejdzie.
Ale właściwie dokąd zmierzała? Nie wiedziała nic. Stare kobiety nigdy jej nie mówiły o drogach strumieni. Nie mówiły ani skąd się biorą, ani w ogóle nic. Wiedziała tylko, że za osadą płynie strumień i że bierze on początek w górach. To wszystko.
Nieoczekiwanie ogarnęło ją leciutkie uczucie triumfu. Teraz wiedziała na temat strumienia więcej niż ktokolwiek inny w osadzie.
Chociaż, czy to jej w czymś pomoże? Oni nie chcieli już nic o niej słyszeć. Potrzebna im była tylko jako dziewica, którą można złożyć w ofierze i być może skłonić Światło, by do nich powróciło. Mogła im się przydać jeszcze po to, żeby mieli się na kim zemścić. Za to, że zawiodła.
Przygnębiająca myśl, odebrało jej to resztki odwagi.
Siska zdawała sobie sprawę, że musi się przez cały czas poruszać, że jeśli się zatrzyma, to jej ciało zesztywnieje. Bolały ją wszystkie członki, ręce i nogi nie chciały jej dźwigać. Musiała mieć zupełnie sine wargi, bo dzwoniła zębami, a jej długie włosy, mokre i lodowate, lepiły się do skóry. Rany piekły, czuła się okropnie.
Zawsze przecież mogę zawrócić, myślała. Ale to była niewielka pociecha.
W końcu zdarzyło się to, co absolutnie zdarzyć się musiało:
Okazało się, że skała nad nią schodzi skośnie w dół. Tak nisko, że Siska musi położyć się w korycie strumienia. Przejście stawało się coraz węższe, mimo to wciąż posuwała się naprzód, przeciskała pod wiszącą ścianą… I nagle wpadła w panikę. Poczucie zamknięcia w ciemności. Świadomość ciężaru wiszących ponad nią skał, jej własna małość i samotność… Nikt nie wiedział, co się z nią stało, nie mogła się wydostać z pułapki. Znajdowała się w potrzasku. Czuła, że rozpacz mąci jej rozum.
Zaczęła krzyczeć dziko i rozdzierająco, szarpiąc jednocześnie ciałem, by wydostać się z potrzasku. Z trudem mogła oddychać, uczucie, że się dusi, dominowało nad wszystkim. Szlochała, zachłystywała się wodą, płakała, krzyczała stłumionym głosem, od czasu do czasu chwytała odrobinę powietrza i nieustannie z wściekłością próbowała się wyrwać z uwięzi. Zdawała sobie sprawę, że nie ma już przed sobą drogi, mimo to wciąż parła naprzód. Przejście było coraz ciaśniejsze, woda zalewała ją raz po raz, dziewczyna z trudem chwytała oddech, pewna, że za chwilę umrze. Czuła, że skała szarpie jej skórę na kawałki… Ciemność, ciemność, przerażająca ciemność!
W ataku histerii nawet nie zauważyła, iż wydostała się z pułapki. Czołgała się dalej, ogarnięta najstraszniejszą klaustrofobią. Obijała się o skałę, potykała, pełzła w górę strumienia, połykała mnóstwo wody, zachłystywała się, walczyła z niewidzialnymi wrogami, wspinała na wystające skały i spadała głową w dół, w którymś momencie uderzyła się boleśnie w czoło, ale nawet to jej nie powstrzymało. Płakała, krzyczała rozpaczliwie i brnęła dalej, dopóki zmęczenie nie zmusiło jej do zatrzymania się. Łokcie i kolana ugięły się pod nią, osunęła się na dno płytkiego strumienia i słyszała, jak woda z szumem przepływa ponad nią.
Śmiertelnie udręczona zdołała jednak unieść głowę nad wodą. Odpoczywała, oparta o duży kamień, kaszlała, pluła i wciąż zanosiła się bezradnym szlochem.
Minęło bardzo wiele czasu, zanim zdołała się pozbierać i mogła ruszyć dalej. Zmęczona, śmiertelnie zmęczona i przerażona.
Koryto strumienia zamykała stroma ściana. Siska przewidziała to. Od dłuższego czasu słyszała już szum wodospadu, a teraz droga była definitywnie odcięta.
W jakiś sposób jednak udało jej się pokonać również tę przeszkodę. Skała była gładka i wysoka, ona jednak wpinała się po niej z gniewną desperacją. Cóż miała do stracenia? Machnęła ręką na wszystko.
Ponad spiętrzeniem łatwiej było się poruszać. Zauważyła też, że łożysko się rozszerza. Woda płynęła wolniej, momentami stała prawie nieruchomo jak w małych sadzawkach. Po chwili znowu trzeba się było wspinać na skałę, a potem… Nagle Siska zatrzymała się, otworzyła usta i patrzyła. Widziała światło!
Daleko, daleko przed nią majaczyła jasna plama. Ale, ale… |
Jeszcze przecież nie skończyła przedzierać się przez ciasne przejścia. Kiedy znowu dostrzegła przed sobą skałę, przeniknął ją lodowaty dreszcz strachu. Ale po drugiej stronie zza kamiennej ściany sączyła się wiązka matowego światła.
– O, nie – zawołała cicho i drgnęła na dźwięk własnego głosu. – O, nie, nikt nie może mnie już zatrzymać.
Wiele razy głęboko wciągała powietrze podniecona tym, że może widzieć, co znajduje się przed nią.
Siska zaciskała zęby i pełzła przed siebie na poranionych kolanach. Musi stąd wyjść!
Na moment zatrzymała się znowu. Nie wiedziała przecież, w jakim miejscu wyjdzie na zewnątrz. A jeśli wróciła do doliny? Jeśli znowu znajdzie się w Srebrzystym Lesie?
Mrużyła oczy, by lepiej widzieć. Czyż na zewnątrz wieczny półmrok nie jest jakby trochę jaśniejszy niż w rodzinnej osadzie? Nie potrafiła tego rozstrzygnąć. Odległość była zbyt duża.
Przejście… Przejście wydawało się niemożliwe do sforsowania. Znajdowała się teraz tuż-tuż przy nim.
Na szczęście jednak z daleka wyglądało to gorzej, niż w rzeczywistości było. Nie miała wątpliwości, że tym razem będzie się musiała przedzierać głową naprzód. A więc powinna, wstrzymując oddech, zanurzyć głowę pod wodę. Jeśli jednak utknie w przejściu, będzie to oznaczało koniec księżniczki Siski, bogini-dziewicy z osady w Srebrzystym Lesie.
Długo oceniała sytuację. Tym razem nie mogła popełnić najmniejszego błędu.
Otwór był wąski, ale niespecjalnie niski. Siska najpierw wsunęła głowę i ramiona, a potem tak poruszała ciałem, by przeszły barki. Położyła się na boku, starając się leżeć płasko, niczym kromka chleba. Woda zamykała się wokół niej, dziewczyna zaciskała wargi i oczy. Nie było innej rady, musiała wypuścić trochę powietrza z płuc. Nie poddawaj się, Sisko, nie poddawaj, myślała gorączkowo. Nie ulegaj panice. Wytrzymaj, wytrzymaj!
Tkwiła w potrzasku. Mogła się jeszcze wycofać. Mogła zacząć pełznąć w tył, ale nagle odkryła w sobie jakiś nowy, nieznany upór. Nigdy w tył, nigdy!
Nie miała w płucach ani odrobiny powietrza. Czuła, że za chwilę rozpadną się na kawałki, i nagle zauważyła, że zrobiło się jakby luźniej. Szarpnęła całym ciałem, w wyniku czego przesunęło się leciutko, i nieoczekiwanie ramiona zostały uwolnione. Skórę na bokach miała poocieraną do krwi, teraz biodra tkwiły w tym samym potrzasku co przedtem barki, dziewczyna mogła jednak unieść twarz nad wodą i z bolesnym świstem łapczywie wciągała powietrze.
Woda wokół niej zabarwiła się na czerwono, nie miało to jednak żadnego znaczenia. Biodra bez trudu udało się przesunąć przez otwór i oto była wolna.
– Chciałabym zobaczyć takiego śmiałka z osady, który by ścigał mnie tą drogą – szepnęła sama do siebie z triumfem w głosie. Śmiertelnie zmęczona, wciąż boleśnie, głęboko oddychając, czołgała się na drżących rękach i kolanach w stronę Światła.
A ono stawało się coraz intensywniejsze… Nie ulegało już żadnej wątpliwości: tutaj było jaśniej niż nad jej osadą w Srebrzystym Lesie. Różnica niewielka, ale jednak. Siska zresztą sądziła, że jest to najsilniejsze światło, jakie w ogóle istnieje.
Tak więc znajdowała się na zewnątrz po tamtej stronie gór. Mogła podnieść się i stanąć na chwiejnych nogach, choć nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Stała, oślepiona nie znanym dotychczas blaskiem.
Pierwsze uczucie, jakiego doznała, to lęk przed przyszłością. Co ją tutaj czeka? Wiedziała, że jest wysoko w górach, ale co to oznacza?
Znajdowała się w niewielkiej, otwartej kotlince pomiędzy szczytami. Było tutaj małe jeziorko, z którego brał początek strumień. Woda toczyła się sennie wśród kamieni i traw, a potem znikała we wnętrzu góry. Właśnie w miejscu, w którym stała Siska.
Dziewczyna nie miała kłopotu z orientacją, ponieważ Światło, owo święte Światło znajdowało się w dalszym ciągu przed nią, za kolejnym stosunkowo niskim łańcuchem gór. W takim razie rodzinna osada musiała znajdować się po drugiej stronie tego wyższego rzędu szczytów za jej plecami.
To by się zgadzało. Z ulgą myślała o tym, że nie musi już oglądać czarnych gór, w których zbierają się duchy zmarłych. Tych gór, które majaczyły niczym mroczne ostrzeżenie daleko, daleko po drugiej stronie rodzinnej osady. Teraz stały się zupełnie niewidoczne.
Ogarnęło ją uczucie straszliwej samotności. Okolica była taka wymarła, taka pusta, nigdzie najmniejszego znaku życia.
Dawał też o sobie znać głód. Woda, którą wypiła po drodze, nie była w stanie go stłumić. Siska przywykła, że usłużne ręce podsuwają jej tacę z owocami i chlebem, i wszystkim co natura dawała ludziom w rodzinnej okolicy. Teraz musiała znaleźć sobie coś sama. A tutaj nie było niczego.
Przygnębiona skuliła się, chociaż powietrze nie było zimne, W rzeczywistości chyba cieplejsze niż w osadzie, ale Siska przemarzła do szpiku kości. Po długotrwałej wędrówce wewnątrz góry i w lodowatej wodzie strumienia dzwoniła zębami. Musiała natychmiast znaleźć coś, co ją ogrzeje. Ale gdzie, skoro tutaj wszystko jest takie nagie i nieprzytulne.
Jedyne, co mogła zrobić, to poruszać się, biegać lub skakać, dopóki skóra i włosy jej nie wyschną. Tylko jak, skoro jest obolała i poraniona, a najmniejszy ruch odczuwa jak ukłucie nożem. Cała skóra stanowiła jedną wielką ranę.
Nad brzegiem jeziorka rosła trawa. Siska zaczęła po niej biegać, zastanawiając się jednocześnie nad tym, co robić dalej. Myśli pomagały jej stłumić ból ciała i poczucie samotności. Przywykła do tego, by myśleć szybko, rozważnie i racjonalnie. W osadzie to właśnie należało do jej obowiązków i teraz doświadczenie okazało się przydatne. Mimo woli kierowała się w stronę źródła Światła. To jej wielka nadzieja. Tak jak zawsze Światło było wielką nadzieją dla mieszkańców osady. Przyglądała się łańcuchowi szczytów, przez który będzie musiała się przedostać. Gdy go pokona, z pewnością zobaczy Światło.
Ach, Siska, Siska! Bardzo niewiele, a właściwie zupełnie nic nie wiedziała o pewnej nieprzyjemnej właściwości gór. Nie przypuszczała nawet, że za jednym łańcuchem szczytów, który udaje się człowiekowi zdobyć, na ogół rozciąga się drugi, jeszcze bardziej niedostępny.
Z ufnością podjęła wspinaczkę. Zaciskając zęby z bólu, podpierając się poranionymi rękami, szła w górę. Nagość jej nie martwiła. W swojej chacie na ogół nosiła lekką szatę, ale w obecności innych mieszkańców osady zawsze musiała być naga. To należało do jej godności. Wszyscy musieli widzieć, że jest niewinnym dzieckiem, dziewicą, która może przebłagać Światło.
Rozgrzała się teraz, rany nie dokuczały jej już tak bardzo jak przedtem, głód jednak dręczył coraz dotkliwiej i dziewczyna zaczynała odczuwać zmęczenie. Ponieważ w świecie Siski nie istniał dzień ani noc, dobę dzielono na czas pracy i czas snu. W czasie snu ludzie udawali się do swoich chat i starannie zasłaniali wszystkie otwory tak, by wewnątrz panowały zupełne ciemności. Przyzwyczajenie sprawiało, że budzili się mniej więcej o tej samej porze, by zacząć nowy okres pracy.
Siska musiała przystanąć. Znajdowała się dość wysoko, z góry spoglądała na małą dolinkę z jeziorem otoczonym żółtozieloną trawą. Teraz widziała, jakie naprawdę potężne są góry, i pojmowała, dlaczego nikt nigdy nie wspiął się na nie i nie przeszedł na drugą stronę. Praktycznie biorąc, były nie do pokonania.
I tylko ona znalazła przejście.
Wokół panowała cisza. W świecie Siski nie istniał wiatr, tylko od czasu do czasu dawał się odczuć jakiś słaby ruch powietrza.
Teraz włosy jej już dawno wyschły i dziewczyna odzyskała trochę odwagi. Po drugiej stronie łańcucha gór znajdowało się Światło. Ono mogło dać jej wszystko: jedzenie, ciepło, obecność innych ludzi, miejsce do mieszkania, kogoś, kto opatrzy jej rany, wciąż jeszcze krwawiące. Musi iść dalej. Wyczuwała, że zbliża się pora snu. Trzeba poszukać jakiegoś miejsca, w którym będzie można odpocząć.
Znajdowała się już niemal na samej górze, gdy nagle z boku, po lewej stronie, pojawiło się coś bardzo nieprzyjemnego.
Strome szczyty gór zamieszkanych przez duchy. Więc nawet tutaj nie może się od nich uwolnić…
W takim razie będzie musiała… Przystanęła i zaczęła się rozglądać. To znaczy, że te okropne góry zataczają półkole wokół wielkiej doliny, którą znała przez całe swoje życie, i wokół górskich okolic, do których teraz dotarła, zamykają ponurym kręgiem cały jej świat.
Stała jednak niemal w najwyższym punkcie przejścia. Jeszcze tylko kawałek, a potem Światło ją uratuje.
Skały miały żółtoczerwony kolor i były mocno spękana przynajmniej na powierzchni. Z pewnością w głębi są znacznie twardsze. Mogła się zresztą o tym przekonać wewnątrz nieszczęsnej góry, przez którą dopiero co się przedarła. Pełna otuchy ruszyła dalej. Wymacywała rękami skalne występy i krok po kroku pięła się coraz wyżej. Ostatni odcinek był dość stromy. Stopy same znajdowały punkty oparcia, nie potrzebowała nawet o tym myśleć. Warunki do wspinaczki panowały tutaj dobre. Powstrzymywał ją tylko ból w dłoniach i w stopach.
Nareszcie na górze!
Rezygnacja i rozczarowanie zwaliły się na Siskę niczym ciężki głaz. Przed nią rozciągał się bezbrzeżny świat gór. Dokładnie taki sam jak ten, z którego właśnie przybyła. Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się brudnoszare łańcuchy szczytów.
A poza nimi jaśniało Światło. Równie niedostępne jak, zawsze.
Siska wybuchnęła szlochem. Opadła na zimną skałę, przesłaniając rękami oczy. Ponieważ czas snu już się rozpoczął, została w tym miejscu, skuliła się samotna i po długim, rozdzierającym płaczu zasnęła.
W osadzie Siski panowało straszne zamieszanie i podniecenie. Mężczyźni wściekali się z powodu ucieczki bogini-dziewicy. Najstarsi gadali coś na temat nieuchronnej kary, jaka na nich spadnie. Przepowiadali, że Światło zgaśnie całkiem z oburzenia i gniewu, tak że będą musieli żyć w wiecznych ciemnościach, podobnych do tych, jakie zapadają w chatach, gdy zasłoni się wszystkie otwory. Zapewniali, że gniew Światła z powodu postępku Siski będzie straszny. Nikt jednak nie myślał o tym, jak tragiczny los przypadłby dziewczynie, gdyby została w osadzie i pozwoliła im ze sobą zrobić, co zamierzali.
Kobiety były wstrząśnięte, większość z nich wykrzykiwała w podnieceniu złe słowa o niegodziwości i tchórzostwie, jakiego dopuściła się Siska. Tylko najstarsze milczały. One wiedziały, że te rozwścieczone niczym osy nigdy nie okazałyby takiej odwagi jak mała, drobna Siska. Stare kobiety w milczeniu podziwiały dziewczynę, zarazem jednak drżały o własną skórę. To przecież one ją wychowały, a rezultat okazał się taki oto. Krwawa ofiara nie może zostać dopełniona, bo dziewica zniknęła. Kiedy mężczyźni ochłoną z pierwszego gniewu, z pewnością spróbują znaleźć kozła ofiarnego, a wtedy mogą dojść do bardzo nieprzyjemnych konkluzji.
Mała dziewczynka, którą wyznaczono na następczynię bogini-dziewicy, niewiele z tego wszystkiego pojmowała. Trzyletnie dziecko nie rozumie wszystkich pomysłów dorosłych. Była przerażona zamieszaniem, zarazem jednak zachwycona, że może zamieszkać w pięknej chacie Siski, że będzie karmiona smakowitymi kąskami i wszyscy będą jej dogadzać.
Wódz zamknął się u siebie i w samotności pił sfermentowany sok z jagód.
Żona Lesa nie wiedziała, gdzie się podziewa jej mąż. Zaciekle tropił w lesie księżniczkę. Inni czynili to jakby mniej uparcie, wyruszali na poszukiwania od czasu do czasu, często odpoczywali. Ale nie Les. Żona podziwiała jego siłę woli i zdecydowanie. Spłynęłaby na nich wielka chwała, gdyby znalazł dziewczynę i uratował krwawą ofiarę dla osady. Inne myśli nie przychodziły jej do głowy. Wiele czasu minęło od chwili, kiedy Les po raz ostatni pożądał swojej małżonki. Przypuszczała, że kobiety w ogóle go już nie interesują.
Powinna by go jednak zobaczyć, kiedy jak szalony biegał tam i z powrotem u podnóża gór, tylko że on znajdował się bardzo daleko od osady, dalej niż ktokolwiek kiedykolwiek dotarł. Grymas wściekłości wykrzywiał mu twarz, oddychał ciężko, ze świstem, wzrok miał dziki, oczy przekrwione. Za każdym razem kiedy myślał o młodym ciele Siski, odczuwał mrowienie pod skórą. Był tak podniecony, że musiał się zatrzymywać, by uspokoić trochę swoje ciało. Cała wieczność minęła od czasu, kiedy po raz ostatni posiadł kobietę. Prawo bowiem zabraniało mężowi dotykać innej niż własna żona. Dziewica była jedyną dozwoloną przez prawo zdobyczą i on musi ją mieć.
Les nie przejmował się już sprawami osady. Prawo wymagało, by przyprowadził boginię nietkniętą do miejsca, gdzie wzniesiono stos ofiarny. On jednak za nic nie chciał tego zrobić. Wtedy bowiem musiałby się nią podzielić z innymi i może nawet nie byłby jej pierwszym. Młodsi i bardziej urodziwi wyrośli na nieprzyjemnie silnych konkurentów.
Chciał sam posiąść swoją zdobycz tutaj, w lesie, gdzie nikt by mu nie przeszkadzał. Tutaj sięgnie po swoje męskie prawo. Tutaj po wielekroć będzie zaspokajał z boginią rozgorączkowane ciało, a potem rozpali ogień i złoży ją w ofierze Światłu. Zaczął liczyć, ilu mężczyzn żyje w osadzie. Wielu, naprawdę wielu. Teraz wyprzedził ich wszystkich. Ta myśl podniecała go ponad wszelkie wyobrażenie.
Tutaj złoży swoją prywatną ofiarę z dziewicy, a potem mrok na zawsze opuści rodzinną osadę i cała sława spłynie na Lesa.
Tak rozmyślał, ignorując kompletnie fakt, że inni mężczyźni poczują się z pewnością oszukani tym, iż nie mogli uczestniczyć w krwawej ofierze.
Les drgnął. Przed nim w półmroku wznosiło się coś ciemnego.
Poczuł, że zimna obręcz ściska mu serce. Tak długo biegł wzdłuż górskiej ściany ze wzrokiem wbitym w ziemię, gdzie szukał śladów stóp dziewicy, że nie zauważył, dokąd właściwie zmierza.
To ciemne przed nim, to góra. Straszna, czarna góra, wznosiła się nad nim i zdawała się nie mieć końca. Les nie zauważył również, że w tych okolicach jest dużo ciemniej niż w jego rodzinnej osadzie.
Nie wiedział tego, ale zdawał sobie sprawę, że góra jest strasznie wysoka i że stanowi część tego potwornego łańcucha, w którym mieszkają duchy zmarłych.
Zdawało mu się, że słyszy ich przeciągłe, głuche zawodzenia, wiedział, że polują na żywych ludzi, by zagarnąć w posiadanie ich ciała.
On, Les, znajdował się w zasięgu mocy strasznych duchów. Wkrótce odkryją jego obecność. Był tak przerażony, że stracił kontrolę nad funkcjami swojego ciała. Poczuł na udach ciepły strumień moczu. Chciał zawrócić i uciec jak najszybciej, ale potknął się i upadł na mech. Wybuchnął rozpaczliwym szlochem. Ze strachu stracił świadomość.