Taran obudził głośny szczebiot ptaków. Ich radosna pieśń rozpaliła w niej niezwykłą chęć życia, rzadko bywała w tak znakomitym humorze.
Zanim zdążyła otworzyć oczy, dotarły już do niej inne wrażenia. Dłonie głaskały miękką, chłodną pościel. Skóra wyczuwała delikatne ciepło i Taran, owa szalona, a momentami agresywna Taran czuła się niezwykle życzliwie usposobiona do świata. Pragnęła dobra dla wszystkich, choć przecież nie była to dominująca cecha jej charakteru.
Otworzyła oczy, a to, co zobaczyła, było jej całkowicie obce. Taran przywykła do podróży i nocowania w różnych miejscach, to jednak, co widziała teraz, nie mogło się równać z niczym. Nie widziała nad sobą ciemnobrunatnego sufitu gospody, nie widziała zniszczonych, poczerniałych ścian. Wszystko było lśniące i przyjazne. Człowiek opromieniał się na sam widok tego pomieszczenia.
Sufit miał kształt kopuły zdobionej piękną, jasną mozaiką. W suficie znajdowały się również otwory okienne. Od centrum kopuły rozchodziły się na przemian pasy mozaiki oraz okiennych przezroczystych szyb. Im dalej od centrum, tym były szersze. Wyglądało to niczym piękny kwiat.
Światło po tamtej stronie było ciepłe i zarazem łagodne. Miało stłumiony kolor starego złota. Pokój wyglądał niezwykle pięknie, umeblowany został wygodnie, wszystko w jasnych kolorach, tak że chcąc nie chcąc człowieka ogarniał pogodny nastrój.
Na krawędzi łóżka, odwrócony do niej plecami, siedział Uriel. Miał na sobie pastelową koszulę z krótkimi rękawami, której Taran nigdy przedtem nie widziała.
– Uriel, mój kochany – powiedziała. – Sprawiasz wrażenie równie zaskoczonego jak ja. Gdzie my jesteśmy?
– Nie wiem, Taran. Właśnie przed chwilą się obudziłem i niczego nie pojmuję.
Ujęła jego dłoń, a głos drżał jej lekko, kiedy mówiła:
– Najważniejsze, że jesteśmy razem, muszę jednak przyznać, że to wszystko trochę mnie przeraża.
– Tu jest bardzo pięknie – rzekł Uriel niepewnie. – Złowieszczo pięknie.
Rozległ się cichuteńki dźwięk dzwonka.
– To u drzwi – szepnęła Taran gorączkowo. – Jak ja wyglądam? O Boże, ratunku! Co ja mam na sobie?
Ubrana była w koszulkę tego samego koloru i uszytą z tego samego miękkiego, jedwabistego materiału, co koszula Uriela, jej ubranie jednak, ozdobione haftem i delikatną koronką, miało nieco bardziej kobiecy charakter. Ciemne loki Taran jeszcze pogłębiały urodę stroju.
– Prezentuję się nieźle – stwierdziła. – Proszę wejść.
Mimo to desperacko ściskała rękę Uriela i podciągnęła kołdrę wysoko pod brodę.
Drzwi w ścianie rozsunęły się i do pokoju wszedł Strażnik Słońca, a zatem jeden z owych tajemniczych Obcych.
Taran wsparła się na łokciu.
– Powiedz mi… – zaczęła niepewnie z przepraszającym uśmiechem. – Wiesz, nigdy sobie nie wyobrażałam, że mogłabym trafić do nieba, ale… Czy my umarliśmy?
– Wprost przeciwnie – roześmiał się. – Po prostu przekroczyliście granicę Czasu i staliście się nieśmiertelni. Będzie to trwało tak długo, jak zechcecie.
– Kto by nie chciał – mruknęła Taran, choć serce biło jej tak mocno, że aż sprawiało ból. – To jednak brzmi zbyt dobrze, by mogło być prawdziwe.
– Ale gdzie jesteśmy? – zapytał znowu Uriel.
– Wkrótce się o tym dowiecie. W pokoju obok znajdują się wasze nowe ubrania. Te, w których przyszliście, są zbyt ciepłe. Wykorzystajcie ten dzień na zapoznanie się z otoczeniem. Jeśli będziecie głodni, to wszystko, czego sobie życzycie, znajdziecie w kuchni. To jest teraz wasz dom.
– Nie najgorszy – uśmiechnęła się Taran. – A co z innymi? Co z mamą, babcią i tak dalej?
– Oni też tutaj są. Wszyscy mieszkają we własnych domach. Niektórzy z waszych towarzyszy zostali ulokowani w innej części… kraju. Ale cała rodzina znajduje się tutaj. Będę na was czekał w hallu, bo chciałbym pokazać wam dom.
Uprzejmie skłonił głowę i wyszedł z pokoju.
Patrzyli po sobie trochę spłoszeni, a trochę wzruszeni.
– Chciałbym pokazać wam dom – powtórzył Uriel. – No, no, ale to brzmi!
– Jeśli reszta wygląda tak jak ten pokój, to nie ma się na co skarżyć – powiedziała Taran beztrosko, chociaż w głębi duszy wciąż była bardzo, bardzo niepewna. I przestraszona.
Cień i Strażnicy zapewniali, że po tamtej stronie Wrót będzie im dużo lepiej. Nawet się nie spodziewają, jak dobrze. Mimo to ani Taran, ani Uriel nie mieli odwagi im zaufać. Przez cały czas krążyła im w głowach myśl, że może to jakaś pułapka.
Znajdowali się na piętrze wewnątrz kopuły. Stąd wychodziło się do czegoś w rodzaju przedpokoju, gdzie znajdowały się ich ubrania. Taran zachwycona oglądała jedną sztukę po drugiej.
– Uriel, popatrz na tę bieliznę, jaka delikatna i cieniutka, a mięciutka jak nie wiem co! Po prostu ginie mi w dłoniach. Och, jakie to wspaniałe… Wiesz, będę chodzić tylko w tym.
– Wybij to sobie z głowy – oznajmił Uriel surowo, kiedy ubrała się w tę niemal przezroczystą delikatność. – Natychmiast włóż coś jeszcze!
Taran uśmiechnęła się do niego szeroko i posłuchała.
– Zrozum jednak, że to coś zupełnie innego niż moje własne grube majtki.
Teraz i on nie był już w stanie dłużej zachowywać powagi. Przez chwilę niczym dzieci podziwiali się nawzajem w swoich nowych ubraniach. Prostych, ale wspaniałych. Taran miała długą do pół łydki suknię o pięknie zdobionym brzegu. Uriel natomiast nieco bardziej męską bluzę, a do tego długie spodnie. Oboje nosili lekkie obuwie zrobione z czegoś, co wyglądało na giemzową skórkę, choć nie była to skóra zwierzęcia, lecz jakiś inny nie znany im materiał.
– Więc co będziemy robić teraz? – zapytała Taran, kiedy już nazachwycali się sobą nawzajem.
– Są tutaj tylko jedne drzwi – mruknął Uriel.
Taran powstrzymała go.
– Urielu, czy pamiętasz, co oni mówili o tym, że Wrota oczyszczają?
– Tak, i myślę, że mieli rację.
– No właśnie. Czuję się jakby odmieniona. Jakaś przesadnie dobra.
– Chyba to nie to – odparł jej mąż krótko. – Ale wiem, co masz na myśli. Życie tutaj wydaje się takie lekkie. Człowiek jest przepełniony życzliwością, bliski euforii.
– Tak, właśnie tak. Chciałoby się, by wszystkim ludziom było dobrze. Czuję się tak, jakbym nie miała żadnych wrogów.
Umilkła. Cień lęku przemknął po jej twarzy.
– Rozumiem – powiedział Uriel z powagą. – Nie wiemy tylko, jak długo potrwa ta rajska egzystencja. Nie wiemy nawet, gdzieśmy się znaleźli.
– Zanim się tego nie dowiem i zanim się nie przekonam, że nasi bliscy są tutaj z nami i też czują się dobrze, nie odważę się uwierzyć w to szczęście.
Uriel z powagą kiwał głową. Podeszli do drzwi, które cichutko otworzyły się przed nimi. Oboje podskoczyli zdumieni.
– Tutejsze drzwi mają bardzo nieprzyjemny zwyczaj – westchnęła Taran. – Mam ochotę zajrzeć na drugą stronę, żeby zobaczyć, kto tam za nimi stoi i po kryjomu je przed nami otwiera.
Po tamtej stronie jednak nie było nikogo. Znaleźli się w niewielkim pokoju o cylindrycznym kształcie.
– Nie, to jakaś garderoba czy coś w tym rodzaju – stwierdziła Taran i nie chciała wejść do środka. Uriel okazał się odważniejszy. Zresztą nie było innej drogi. Ujął więc mocno rękę żony i wprowadził ją do pomieszczenia. Gdy tylko się tam znaleźli, drzwi zasunęły się z powrotem. Taran rzuciła się na nie przekonana, że teraz to już na pewno znaleźli się w pułapce. I że na pewno pułapka zatrzasnęła się za nimi. Uriel zatrzymał ją i oboje wydali jęk przerażenia, kiedy podłoga zaczęła się pod nimi zapadać. Po prostu nie pojmowali, że znajdują się w windzie. Było to urządzenie na bardzo wysokim poziomie technicznym. Nawet trzysta lat później mogło budzić zdumienie.
Przerażeni, bardziej jednak oszołomieni tymi wszystkimi interesującymi nowościami, stwierdzili, że gdy tylko winda stanęła, drzwi znowu się rozsuwają. Wyszli na zewnątrz, a tam czekał na nich Strażnik Słońca w towarzystwie jakiejś kobiety. I Nero.
– Nero, stary druhu – zawołała Taran wzruszona, odpowiadając na jego pełne zachwytu powitanie. – Jak to wspaniale, że jesteś z nami i że nic ci się nie stało! Teraz czuję się dużo bardziej bezpieczna.
Podziękowała za ubrania, stłumiła jednak chęć podniesienia sukienki i pokazania im delikatnej bielizny.
– To jest Lia – przedstawił swoją towarzyszkę Strażnik. – Ona się wami zajmie.
Skinął im głową i odszedł.
Lia mogła mieć jakieś trzydzieści lat, była ładna i sympatyczna. Nosiła podobną sukienkę jak Taran, tylko w innym kolorze i ozdobioną innym wzorem. Taką też chciałabym mieć, pomyślała Taran.
– Chodźcie, to oprowadzę was po domu – zaprosiła Lia przyjaźnie.
Uff, nie bądź taka cholernie oficjalna, przynajmniej dopóki się nie dowiem, gdzieśmy się znaleźli, pomyślała Taran ze złością.
Człowiek bywa skłonny do irytacji, kiedy ma do czynienia z niezrozumiałą dla siebie sytuacją.
Nie zatrzymując się szli od jednego pokoju do drugiego. Nera prowadzili na smyczy. Hall okazał się niezwykle piękny, a kuchnia po prostu cudowna i bardzo zainteresowała Uriela. Wypytywał i wypytywał. Gdzie miejsce na palenisko? Co oznaczają te różne kolorowe przyciski i instrumenty? Lia zaś tłumaczyła i pokazywała. Taran, która nigdy nie miała serca do prac domowych, zobaczyła, że na zewnątrz rosną fantastycznie wielkie i piękne kwiaty, a nieco dalej rozciąga się sad owocowy, pełen wspaniałych drzew i krzewów. Dojrzała także grządki z rozmaitymi warzywami. Dla Madragów to po prostu marzenie, pomyślała. Głośno zaś powiedziała:
– Och, to wszystko powinny zobaczyć mama i babcia, a przede wszystkim Madragowie.
Ciemnowłosa kobieta bez wieku uśmiechnęła się.
– Widzą to. Twoja matka, Taran, ma taki sam dom na wzniesieniu obok, a księżna i jej mąż w dolinie po tamtej stronie. Również Villemann i jego rodzina otrzymali podobny dom tu w pobliżu. Madragowie natomiast zamieszkali w innej osadzie.
Aha, więc Villemann ma już rodzinę. No cóż, znakomicie. Zasłużyli sobie na to oboje, i on, i Mariatta, a także jej dzieci.
– Jaki piękny krajobraz – powiedziała Taran z podziwem patrząc na łagodne, pokryte kwiatami wzgórza, skąpane w złocistym świetle.
Wysokie, podobne do cyprysów drzewa rysowały się wyraźnie na tle jasnego nieba, a w dolinie pod nimi znajdowały się skupiska domów przypominających ich własny. Białe, o kopulastych lub mających kształt piramidy dachach. Tu i tam wznosiły się wysokie wieże podobne do minaretów, niemal sięgające nieba. Dachy i wieżyczki mieniły się światłem, które jednak nigdy nie było ostre ani nieprzyjemne. Wszystko tonęło w łagodnym i ciepłym złocistym blasku. Gdzie tu zastawiono na nas pułapkę? Taran rozglądała się podejrzliwie.
Właściwie trudno powiedzieć, że znajdują się w osadzie. Było tu zbyt wiele przestrzeni, pomiędzy domami rozciągały się skwerki i ogrody. Po prostu osiedle rozproszonych na łagodnych stokach domostw.
– To miejsce musi przypominać święte miasto Lemurów – powiedziała Taran cicho.
– I rzeczywiście tak jest – potwierdziła Lia. – Stolica Lemurii została zbudowana na takim samym planie.
– Czy macie tutaj wiele takich… osad czy miasteczek, nie wiem jak to nazwać?
– To bez znaczenia, jak się je nazywa – uśmiechnęła się kobieta. – Ale, owszem, mamy ich trochę.
Uriel zdołał się w końcu oderwać od fantastycznych urządzeń kuchennych i przyłączył się do pań. Wskazał ręką na grupę drzew rosnącą na zboczu na prawo od nich.
– To jest Srebrzysty Las – wyjaśniła Lia. – Nazywamy go tak ze względu na wygląd liści.
– Ja mam raczej wrażenie, jakby liście zostały zrobione ze złota – wtrąciła Taran.
– To zależy od światła. Jeśli człowiek podejdzie bliżej, różnica jest wyraźna, ale my rzadko tam chodzimy. Czy możemy kontynuować oglądanie domu?
„Dlaczego tam nie chodzicie?” chciała zapytać Taran, ale Uriel nie dopuścił jej do słowa. Uniósł wzrok ku złocistemu niebu. Słońca nie było, mimo to wszystko tonęło w złotym świetle.
– Gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytał z naciskiem.
– Czy nikt wam tego nie powiedział?
– Nie – odrzekł Uriel. – Przeszliśmy przez Wrota i weszliśmy w głąb Ziemi. Potem znowu szliśmy pod górę, aż znaleźliśmy się w jakiejś wielkiej grocie. Po jakimś czasie wydostaliśmy się z niej i brnęliśmy w ciemnościach przez las pełen bardzo nieprzyjemnych zjawisk. A potem nagle znaleźliśmy się tutaj. W innym świecie tak obcym, że przepełnia nas lękiem.
– I zdziwieniem – wtrąciła Taran pospiesznie, nie chciała bowiem wyglądać na nieuprzejmą lub niewdzięczną. Nie była jednak w stanie opanować drżenia ciała.
– Tak jest, zdziwieniem również – przyznał Uriel.
– No cóż, skoro nikt wam niczego nie powiedział, to i mnie nie wypada podejmować wyjaśnień – rzekła kobieta lekkim tonem. – Wkrótce dostaniecie wszystkie potrzebne informacje. Chodźmy dalej.
Przez chwilę przyglądała się obojgu przybyszom. Szlachetny Uriel o czystych rysach i ufnym wzroku, o pięknych blond włosach, wysoki, mówiono o nim: prawie anioł… Tak, to by się mogło zgadzać. I dziewczyna. Owa młoda Taran. Obdarzona wyjątkową, niezwykłą urodą, szelmowska i pełna wdzięku. Jaka piękna para! Trudno znaleźć drugą taką. Taran z pewnością może stwarzać pewne problemy, w każdym razie dopóki nie zawładnie nią łagodność Słońca.
Wolno ruszyli do następnego pokoju. Tak samo sterylnie czystego i wspaniałego jak poprzednie pomieszczenia.
Dlaczego oni są tacy tajemniczy? zastanawiała się Taran. Jest w tym wszystkim coś podejrzanego. Mogłabym przysiąc, każdy napięty do ostateczności nerw w moim ciele mi o tym mówi.
Czy to jest piekło, to miejsce, w którym się znaleźliśmy? Jeśli tak, to wszyscy ludzie na Ziemi powinni grzeszyć, jak tylko potrafią. Nie, trudno uwierzyć, że to piekło. W takim razie co?
– Powiedz mi – zapytała ostrożnie przewodniczkę. – Powiedz mi, czy my się znajdujemy w innym wymiarze?
Lia wahała się przez chwilę, niepewna, co powiedzieć.
– Nie – rzekła w końcu.
– W takim razie niczego nie rozumiem – westchnęła Taran. – Nie umarliśmy, nie znaleźliśmy się w piekle ani w innym wymiarze, w takim razie w niebie pewnie także nie, bo nie sądzę, że ja mogłabym sobie na to zasłużyć. Urielu, ty przecież w pewnym sensie byłeś już w niebie, w każdym razie miałeś okazję zerknąć na raj. Czy to ci niczego nie przypomina?
– Nie – odrzekł. – To jest znacznie lepsze, bardziej żywe, zachęcające do badań.
– No właśnie, jesteśmy nadal żywi. Znajdujemy się w jakimś cudownym świecie albo… A może my jesteśmy na jakiejś gwieździe? Dostaliśmy się tam w czasie tej dziwnej drzemki…
Lia pochyliła głowę, żeby ukryć uśmiech.
– Znajdujecie się bliżej Ziemi, niż można przypuszczać.
Taran westchnęła zrezygnowana.
Szli dalej. Reszta domu również była wspaniała. Wszędzie komfort, wszystko urządzone z wyszukanym smakiem i tak niepodobne do domów, jakie dotychczas oglądali, że Uriel mruknął:
– Można sądzić, iż znaleźliśmy się w przyszłości odległej o tysiące lat od naszego czasu.
Wtedy Lia uśmiechnęła się tajemniczo.
– Wszystko jest takie perfekcyjne – poskarżyła się Taran na koniec. – Zbyt perfekcyjne, jak na nas. Brak mi tutaj wielu rzeczy, do których przywykłam.
– Wiemy o tym – rzekła Lia łagodnie. – Dlatego mamy dla was małą niespodziankę.
Mięśnie Taran mimo woli się napięły.
– Bardzo radosną niespodziankę – dodała Lia. – Chodźcie ze mną.
Otworzyła jakieś drzwi i poprowadziła ich do innego skrzydła czy też przybudówki głównego domu. Trzy znajdujące się tam pokoje stały kompletnie puste.
– Och! – zawołała Taran zachwycona. – Skąd wiedzieliście, że tego mi właśnie brakuje?
– Każdy człowiek, który urządza sobie mieszkanie, chce to uczynić zgodnie z własnym smakiem. Musicie nam wybaczyć, że główny dom został już umeblowany. Tutaj jednak możecie robić, co się wam podoba.
– Fantastycznie – szepnęła Taran niemal bezgłośnie. – Ale skąd weźmiemy meble? Kto utka materiały, których będziemy potrzebować?
– Rzemieślnicy mieszkają na dole w centrum osady. Zamówicie, co będzie wam potrzebne, a oni już to załatwią. Poza tym można kupić różne gotowe rzeczy. A pieniądze nie stanowią problemu. Mamy tutaj własny system.
Uriel nadal był sceptyczny.
– Wszystko wygląda tak strasznie… wygodnie. Tam, skąd przychodzimy, człowiek musi się bardzo natrudzić, żeby zdobyć niezbędne rzeczy.
Lia spoważniała.
– Tutaj także nic nie spada z nieba. Każdy bez wyjątku ma swoje zadania do spełnienia. Nikt nie chodzi bezczynnie, bo w przeciwnym razie dopiero by powstawały problemy.
– Powiedz to Rafaelowi – mruknęła Taran. – Ale znakomicie. Co my będziemy robić?
– Wkrótce się dowiecie – uśmiechnęła się kobieta.
Uriel rzekł pospiesznie:
– Chociaż nie widzieliśmy jeszcze zbyt wielu mieszkańców osady, wygląda na to, że panuje tu bardzo spokojna i przyjazna atmosfera.
– Takie wrażenie zawdzięczamy Światłu – wyjaśniła Lia.
– Czy zdarzają się przestępstwa kryminalne?
Przewodniczka wahała się przez chwilę.
– Nie. Nie… w obrębie.
– W obrębie czego? – zapytała Taran ostro.
– W obrębie Światła.
– Więc istnieje także Ciemność?
– Daleko stąd – odparła Lia. – Teraz jednak muszę was opuścić. Wykorzystajcie ten dzień na zapoznanie się z otoczeniem. I zachowajcie spokój, nie martwcie się niczym. Nic nie zakłóci wam życia, dopóki sami nie będziecie tego chcieli. A jestem przekonana, że tak nie będzie. Tego typu myśli tutaj znikają.
– Całkowicie?
Lia znowu się zawahała.
– Niemal całkowicie. Niedaleko stąd jest osada dla takich, którzy nie potrafili przeżyć okresu przejściowego. Nie umieli się dostosować do wszelkich nowości. Są niezadowoleni, ale ponieważ drogi powrotnej nie ma, muszą pozostać. Wasza osada jednak przypomina zwyczajną osadę z dawnego świata. Ludzie również.
Chciałabym odwiedzić tę wioskę, o której ona mówi, pomyślała Taran. Gdybym tutaj czuła się źle, to zawsze mogłabym się tam przeprowadzić, jeśli oczywiście Uriel zechce mi towarzyszyć.
Lia pożegnała się uprzejmie i odeszła.
Małżonkowie spoglądali po sobie. Taran zbliżyła się do Uriela, jakby szukając u niego bezpieczeństwa, on objął ją i mocno przytulił. Stali tak przez dłuższą chwilę z uczuciem bezradności i opuszczenia.
– Obszar pogrążony w ciemności znajduje się daleko stąd – szepnęła Taran.
– Tak, zastanawiam się tylko, czy to ta sama ciemność, przez którą musieliśmy przechodzić tam, gdzie znajdowały się te okropne niewidzialne stworzenia. Villemann mówił, że mężczyzna, który zaatakował Danielle, miał ciało o bardzo dziwnej konsystencji, to znaczy jego skóra była dziwna.
– Tylko że my chyba szliśmy przez zwyczajne, nocne ciemności – zaprotestowała Taran. – Mrok, o którym mówiła Lia, jest inny, to coś jakby odmienny świat, nie taki jak ten, w którym my się znajdujemy.
– Chyba tak. Od początku wiedziałem, że to wszystko jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Taran niepokoiły inne sprawy. Jesteśmy zwyczajnymi ludźmi, myślała. Nie mamy żadnych nadprzyrodzonych zdolności takich jak ojciec i Dolg, a mimo wszystko odczuwam, że tutaj kryje się coś więcej. Dziwne określenie „odczuwam”, ale nie umiem tego inaczej wyrazić.
Wszystko jest po prostu wielką, niepojętą dla nas zagadką.