22

Na Ziemi od owego fatalnego dnia, w którym Móri i Dolg zostali zatrzymani przez ostatnich rycerzy zakonnych i nie zdołali przejść przez Wrota, minęło ponad dwieście lat.

Theresa nie miała pojęcia o upadku habsburskiego tronu ani o rewolucji francuskiej, która zmiotła jeden z najsolidniejszych domów panujących w Europie. Nie wiedziała nic o Napoleonie, władcy, który pojawił się właściwie znikąd, zatrząsł w posadach europejskim porządkiem i skończył jako samotny, opuszczony przez wszystkich więzień. Nie wiedziała nic na temat wielkich odkryć i wynalazków, wiek dziewiętnasty był dla niej czymś kompletnie nie znanym, podobnie jak wiek dwudziesty, stulecie gwałtownych wstrząsów z wielkim rozwojem cywilizacyjnym, wojnami światowymi i przemianami ludzkiej świadomości, rozpadem rodziny oraz swobodą obyczajową. Królestwo, „w którym słońce nigdy nie zachodzi”, czyli Imperium Brytyjskie, skurczyło się do rozmiarów zwyczajnego państwa, a w krajach skandynawskich pojawiały się tymczasem i przemijały wielkie nazwiska takie, jak Ibsen, Grieg, Strindberg, Sibelius i Carl Nielsen.

Szczęśliwie nie dotarły do niej wiadomości o katastrofach takich, jak zatonięcie Titanica czy trzęsienie ziemi w San Francisco. Oko Nocy uniknął informacji na temat prześladowania Indian. Po drugiej wojnie światowej zaczęto wiele mówić o UFO i innych niezwykłych zjawiskach. Władza Kościoła zmalała, pojawiły się natomiast inne parareligijne ruchy alternatywne, a wszystkich którzy znaleźli schronienie w czeluściach Ziemi, ominęły też informacje o wielkich przemeblowaniach politycznych, dokonujących się na całym świecie.


Kiedy w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku zapanowała chwila względnego spokoju, choć świat wcale nie stał się bardziej rozsądny, pewne młode szwedzkie małżeństwo, Jenny i Peter Johanssonowie, zakupili działkę na terenie budującego się nowego osiedla mieszkaniowego. Bardzo pięknie położoną działkę, trzeba dodać. Na wzniesieniu, skąd rozciągał się widok na rozległe równiny Västergötland.

Dawniej okolicę porastał gęsty las, ale granice miasta poszerzały się nieustannie i drzewa stopniowo karczowano. Jenny i Peterowi przypadła ostatnia działka pod samym lasem. Zdołali też uprosić, by oszczędzono kilka najpiękniejszych sosen.

Często odwiedzali swoją nową posiadłość i patrzyli, jak dom nabiera kształtów. Pomagali przy budowie, oczyszczali teren przyszłego ogrodu, który, niestety, nie wyglądał zbyt obiecująco, wciąż jeszcze był to po prostu kawałek kamienistej, leśnej ziemi.

Robotnicy budowlani nie sprawiali wrażenia zadowolonych. Raz nawet Peter zapytał, czy może przeszkadzają im te odwiedziny właścicieli, może przychodzą tu zbyt często. Ale nie, tamci mamrotali w odpowiedzi, że to nie to.

– Zbudowałem już wiele domów – powiedział w końcu majster. – Nigdy mi się nic podobnego nie przytrafiło, nie wiem, jak to nazwać, ale z tą ostatnią działką jest coś nie w porządku.

Pozostali robotnicy byli podobnego zdania.

– Coś tu jest nie tak jak trzeba – stwierdził najstarszy.

– Ale co takiego? – dopytywali się Peter i Jenny trochę zirytowani i urażeni. – Czy w planach coś się nie zgadza?

– Z domem wszystko w porządku.

Po tych słowach zaległa cisza.

– No… To w takim razie, co? – nie dawał za wygraną Peter.

– My… nie wiemy. Czujemy się po prostu na tej działce źle.

Peter i Jenny popatrzyli po sobie, potem rozejrzeli się wokół. Spoglądali na dom, który rozrastał się z każdym dniem, na sosny, na rozległy widok poniżej oraz na swoje niezbyt udane próby uporządkowania porośniętego mchem terenu.

Po chwili znowu popatrzyli sobie w oczy. Robotnicy wyrazili jedynie to, co oni sami od dawna odczuwali i o czym rozmawiali. Oni również natrafiali tu na coś, jakby opór…

Nie, opór to nieodpowiednie słowo. Raczej jakby niecierpliwość, niepokój…

Dziwne określenia, ale też i dziwne odczucia.

W końcu Peter rzekł:

– My też to zauważyliśmy. To nie jest sympatyczne miejsce, niezależnie od tego, jak bardzo chcemy wyobrażać sobie coś przeciwnego. Ale wyłożyliśmy na ten dom wszystkie nasze pieniądze, to marzenie życia, a z czegoś takiego nie rezygnuje się przecież ot tak sobie.

Robotnicy świetnie ich rozumieli. Majster zarządził przerwę śniadaniową i odbyła się poważna rozmowa. Wszyscy po kolei mówili o swoich przeżyciach.

Wyglądało na to, że sam dom leży jakby poza zasięgiem owego niepokoju czy jak to nazwać. Jego źródło znajdowało się chyba na skraju lasu. Każdy, kto przeszedł na tyły domu, czuł się w jakiś sposób obserwowany. Niektórzy mieli wrażenie, że słyszą przemawiający cicho głos, bez słów, ale jakby w błagalnej prośbie.

Po zebraniu opowieści wszystkich obecnych tyle zdołano ustalić. To trochę pomogło, nastrój się poprawił, nikt nie chce czegoś takiego przeżywać w pojedynkę.

– No i co o tym myślicie? – zapytała Jenny drżącym głosem.

Robotnicy spoglądali na siebie. Większość z nich zapewniała, że nie wierzy „w takie sprawy”, ale nawet oni nie mogli zaprzeczyć, że na tyłach domu dzieje się coś nieprzyjemnego.

– Czy ktoś zna historię tego miejsca? – zapytała znowu Jenny.

– Nieee – odparł najmłodszy z nich, jeszcze właściwie chłopiec, z wahaniem. – Mieszkam w okolicy całe życie, ale tutaj zawsze był tylko las.

– Nikt nigdy tu nie mieszkał?

– Nigdy. Wuj mojej dziewczyny pracuje w bibliotece i on się interesuje lokalną historią, mówi, że tu zawsze były lasy, zresztą to widać. Tylko niegdyś, dawno temu, wiodła przez las droga. Wąska dróżka dla konnych…

Wszyscy zwrócili głowy w stronę lasu. Najpierw z nadzieją, później ze sceptycyzmem.

– Czy w lesie mogą być niedźwiedzie? – zapytał Peter.

– Ale skąd, mowy nie ma! – roześmiał się majster.

Rozmowa wygasła.

Wieczorem jednak Peter i Jenny powrócili do przerwanego tematu.

– Czy mielibyśmy zaczynać od nowa? – wzdychała Jenny, wpatrując się w mrok pokoju, który wypożyczyli im jej rodzice.

– To okropne, nie dalibyśmy już rady.

Znowu zastanawiali się, co robić.

– A może powinniśmy poszukać jakiegoś magika od duchów, egzorcystę czy jak się to nazywa? – powiedział nagle Peter.

– Nie gadaj głupstw! Mnie wcale nie jest do śmiechu.

– Ale ja mówię poważnie.

Jenny milczała przez chwilę.

– Znasz może kogoś takiego? – zapytała w końcu.

– Nie znam, ale wiem, że sprawy tak zostawić nie można. Nie będziemy przecież mieszkać w miejscu, w którym czujemy się źle.

– Albo się boimy.

Peter przewrócił się na drugi bok.

– Musimy to dokładnie przemyśleć.

Jenny nie mogła spać. Ssało ją w dołku. Tyle lat tęsknili za własnym domem i co, mieliby teraz zrezygnować?

– Może powinniśmy porozmawiać z sąsiadami? Może inni też coś zauważyli?

Peter westchnął zaspany.

– Ale nie wolno się wystawić na pośmiewisko – mruknął.

Na to Jenny nie miała odpowiedzi.


Z sąsiadami rozmawiać nie musieli, bo w kilka dni później rozwiązanie znalazło się samo. A przynajmniej nadzieja na rozwiązanie.

Peter i Jenny próbowali usunąć wielki kamień leżący przed domem, pracowali jednak bez zapału, jakby nie mieli nigdy tutaj zamieszkać. I wtedy przyszli robotnicy.

– Rozmawialiśmy trochę z ludźmi w okolicy – powiedział majster.

Młodzi właściciele działki wyprostowali plecy. Byli to dość zwyczajni ludzie, nie zwracali na siebie uwagi ani wyglądem, ani sposobem bycia, ale robotnicy lubili ich i chcieli im pomóc.

Peter zaprosił wszystkich, by usiedli na stosie desek.

– No i co? – zapytał.

Majster zdjął swoją czapeczkę z daszkiem i rękawem otarł czoło.

– No więc nasz Ernst – wskazał ręką na najmłodszego kolegę. – Ernst rozmawiał z Kallem, tym, który pracuje w bibliotece, a mnie przyszedł do głowy pewien pomysł.

– Tak, no więc wuj Kalle, to znaczy nie mój wuj, tylko mojej dziewczyny, ale to nieważne, on rozmawiał z jedną swoją koleżanką, a tamta zna rodzinę egzorcystów. Tylko że to jest w Norwegii.

– A ja pytałem o radę moją starą matkę – wtrącił majster. – I też się dowiedziałem tego i owego.

– Świetnie – ucieszyła się Jenny.

– Otóż moja matka słyszała bardzo dziwną historię o ludziach, którzy zniknęli z powierzchni ziemi…

Słuchacze w napięciu czekali na dalszy ciąg. Peter bez słowa częstował zebranych piwem w puszkach, które przyjmowano również w milczeniu, dziękując jedynie skinieniem głowy.

– Ale to się stało dawno temu. I nie dokładnie tutaj.

Zainteresowanie przygasło.

– Sprawa może mimo wszystko mieć jakiś związek z naszą okolicą – ciągnął majster ostrożnie.

W końcu zdecydował się opowiedzieć im całą historię od początku do końca.

– Podobno kiedyś, w osiemnastym wieku, zniknęła pewna matka z dwojgiem małych dzieci. Kompletnie bez śladu. Na imię jej było Mariatta czy jakoś tak. I miało się to przydarzyć kilkadziesiąt kilometrów stąd. Na południe od Tiveden.

– Ale to przecież nie tak daleko! – wołali zdumieni mężczyźni. – Nietrudno uwierzyć, że zabłądzili i doszli gdzieś tutaj, a potem już nie mieli sił…

– Moja mama też tak mówi, tylko że wtedy, kiedy się to stało, tam działy się i inne dziwne rzeczy.

– Opowiadaj! – ponaglał Peter.

– To była niesamowita noc – rzekł majster przepraszającym tonem, ponieważ nie chciał się ośmieszać, z drugiej jednak strony pochlebiało mu zainteresowanie słuchaczy. – Ludzie widzieli na północnej stronie nieba jakąś potworną błyskawicę i słyszeli straszne grzmoty, chociaż nie było wcale burzy. A w środku nocy tabun bezpańskich koni przeleciał koło jednego gospodarstwa. Widziano te konie jeszcze wielokrotnie w innych miejscach.

– Jezu – jęknął któryś z robotników.

– Nieprawdopodobne – powiedziała Jenny.

– Tak, ale nie dość na tym. Na kilka dni przedtem w okolicy kręcili się jacyś obcy. Dziwni mężczyźni w szerokich opończach niczym magowie albo czarnoksiężnicy, poza tym orszak jeźdźców podobnych do rycerzy. A potem tej jednej nocy wszystko zniknęło.

– Rany boskie – szepnął inny z robotników. – Ale to, oczywiście, tylko takie gadanie?

Peter nie był tego pewny.

– Sądzisz, że wymysły przetrwałyby ponad dwieście lat? To bardzo interesujące, co mówisz – zwrócił się do majstra, a potem do najmłodszego, czyli Ernsta: – Do jakich to wniosków doszedł twój wuj Kalle? Powtórz jeszcze raz. Jakiś egzorcysta w Norwegii?

– No, to podobno jest cała rodzina – wyjaśnił Ernst. – To wszystko brzmi dosyć fantastycznie, ale ta bibliotekarka o nich słyszała.

– Wymieniła jakieś nazwisko… albo adres?

– Tego nie wiem, ale mogę zapytać.

Peter podjął decyzję.

– Nie. Zrobię to sam, daj mi tylko telefon tej dziewczyny, która słyszała o egzorcyście z Norwegii. Może się okaże, że jacyś jej krewni uzyskali kiedyś od niego pomoc, na przykład uwolnił ich dom od nieprzyjemnych dźwięków albo coś podobnego.

Wkrótce okazało się, że bibliotekarka zapomniała, jak się egzorcysta nazywa, pamiętała tylko, że to jakieś krótkie nazwisko.

Peter stracił wszelką nadzieję, ale wtedy Jenny zapytała dziewczynę:

– No a może twoi krewni wiedzą coś więcej?

Bibliotekarka rozjaśniła się.

– Tak, no pewnie! Mieszkają przecież w Norwegii, to powinni wiedzieć…

Telefonowanie do Norwegii i czekanie trwało kilka dni. W końcu Peter dostał numer telefonu lektora Gabriela Garda.

W tym czasie już sytuacja na działce pogorszyła się do tego stopnia, że jeden z robotników zamierzał zrezygnować z pracy. Nerwy miał w strzępach i po prostu nie był w stanie więcej znieść. On to bowiem kładł dach na części domu skierowanej w stronę lasu i mógłby przysiąc, że ktoś go nieustannie wzywa. „Chodź” – błagalne wołanie dochodziło raz po raz z lasu. – „Chodź, czas nagli! Nie odchodź, pomóż nam! Pomóż!”

Robotnik był przekonany, że to prosi owa zaginiona kobieta i jej dzieci.

Peter odważył się sam pójść do lasu za domem. Dotychczas nigdy tego nie robił. Jenny też nie. Dziwne, bo przecież cóż jest bardziej naturalnego niż dokładne zwiedzanie okolic swego przyszłego obejścia? Zwłaszcza że świetnie znali tu każdą małą uliczkę, wszystkie zaułki, byli też na wzgórzach zarówno po prawej, jak i po lewej stronie osiedla, zwiedzili piękną dolinę, tylko ten las omijali. W każdym razie nigdy nie wchodzili między drzewa tuż za swym domem. Peter znał też dróżkę, o której opowiadał majster. Owszem, zdarzało się, że chodzili również przez las, ale zawsze zataczali wielkie kręgi, jak najdalej od terenu osiedla.

Dlaczego, na Boga, tak właśnie się zachowywali?

Teraz się to wyjaśniło. Podświadomie unikali nieprzyjemnych miejsc.

Tak, bo on sam zawsze czuł się jakoś dziwnie na tyłach swego domu. Unikał również przylegającej do lasu części przyszłego ogrodu. „Założymy tam trawnik” – zdecydowała kiedyś Jenny. – „I postawimy suszarkę do bielizny”. A on potwierdził: „Tak będzie najlepiej”.

Później nie wspomnieli o tej sprawie ani jednym słowem.

Dziwne!

Żadne okna też na las nie wychodziły, tylko małe okienko z łazienki i jeszcze jedno takie samo z pomieszczenia przeznaczonego na pralnię. Cieszyli się w duchu z takiego rozwiązania, sami nie wiedząc czemu.

Tego dnia, kiedy Peter zdecydował się pójść do lasu, poprosił Jenny i robotników, by trzymali się gdzieś w pobliżu. Nikogo nie nakłaniał, by mu towarzyszył, nikt sam też mu tego nie zaproponował.

Zastanawiał się, dlaczego planujący osiedle akurat w tym miejscu wytyczyli granicę. Był to przypadek czy też…?

Peter nie wierzył w przypadek.

Co, na Boga, kryje ten las, że atmosfera tak przeraża ludzi?

Kiedy zbliżał się do pierwszych drzew, starał się przypomnieć sobie dzień, kiedy oboje z Jenny wędrowali starą leśną dróżką. Było to jakiś rok temu, brnęli w roztopionym marcowym śniegu, a w koronach drzew śpiewały ptaki. Dróżka wiodła równolegle do granicy lasu, może jakieś trzysta metrów od niej.

Czy wtedy już coś wyczuwał? Nie potrafił sobie przypomnieć, minęło tyle czasu.

Nie, nic nie pamiętał. Miał tylko niejasne wspomnienie czegoś nieprzyjemnego, ale trudno powiedzieć, czy prawdziwe. Może sobie to tylko teraz wyobrażał. Kiedy się jednak dłużej nad tym zastanawiał, nabrał pewności, że jakoś bardzo szybko zeszli wtedy z tej starej drogi. Niegdyś służyła konnym jeźdźcom, ale mogły też po niej jeździć powozy. Tego typu transport wyszedł z użycia chyba na krótko przed drugą wojną światową. Jazda wierzchem jako sposób pokonywania odległości została zarzucona dużo dawniej, może nawet jakieś sto lat.

Byłoby więc rzeczą naturalną, że droga do tego celu wykorzystywana zarosła. Ale droga dla ruchu kołowego? Prowadząca z zachodu na wschód? Dlaczego zbudowano ją tu sto lat temu, a prawdopodobnie jeszcze dawniej? Czy były po temu jakieś powody? Co takiego oznaczało to miejsce? Może tędy, przez wielkie lasy, jeździło się do Norwegii?

Peter zdał sobie sprawę z tego, że od dłuższej chwili stoi na skraju lasu, a tamci na działce przyglądają mu się zaniepokojeni.

Dlaczego nie poszedł dalej?

Nie wyczuwał żadnego oporu, wprost przeciwnie, odnosił wrażenie, że coś go pcha naprzód. Z wielką, przerażającą silą i to on się opiera.

Peter nasłuchiwał. Dał znak robotnikom, by zachowali milczenie. Zupełnie niepotrzebnie, bo i bez tego stali cichuteńko jak myszy.

I wtedy również Peter usłyszał owo rozpaczliwe, ciche: „Chodź! Pomóż!” Dokładnie takie, o jakim opowiadał robotnik.

Jestem zbyt słaby, pomyślał Peter i zawrócił tak szybko, że wyglądało to na ucieczkę. Mam nadzieję, że nawiążemy kontakt z tymi strachami.

Bo przecież wszyscy chcemy im pomóc, nie tylko się ich pozbyć.

Загрузка...