– Jak można słyszeć szept – zastanawiał się Jaskari, – przez taki gruby mur?
Wkrótce jednak to zrozumiał. Niektóre rury umieszczone zostały ponad powierzchnią wody. To one przerodziły dźwięk. Pochylił się więc i zawołał tak głośno, że aż metal zadźwięczał:
– Przyjdziemy, pomożemy ci!
Ona oczywiście nie rozumiała, co powiedział, ale skuliła się rozpaczliwie po tamtej stronie i podjęła swoje błagalne prośby. Jaskari, który dzięki aparatowi Madragów mógł ją rozumieć, posłużył się tymi kilkoma słowami z jej języka, które dziewczynka wypowiadała:
– Przyjdziemy! Pomoc przyjdzie.
Potem odwrócił się do przyjaciół.
– Oko Nocy, ty jesteś najszybszy, sprowadź innych, wyjaśnij im, o co chodzi. Może Armas będzie wiedział jak ją uratować.
Oko Nocy bez słowa pomknął wzdłuż brzegu strumienia.
– Co robić? – pytała Elena gorączkowo.
Jaskari pochylił się i zaczął szarpać metalowe rury w strumieniu, które jednak trwały nieporuszone. Cały układ był jak zamurowany. Trzeba by chyba wielkiej siły, żeby usunąć choć jedną z nich.
Rzucił się na ziemię i zaczął rękami kopać tuż przy murze, po chwili zobaczył, że dziewczynka po tamtej stronie robi dokładnie to samo. Przerwali też oboje równocześnie. Było oczywiste, że mur wchodzi zbyt głęboko w ziemię.
Zrozpaczeni patrzyli na siebie nawzajem przez szklaną taflę.
– Schowaj się! – zawołała Elena. – Schowaj się przed swoimi prześladowcami, a my postaramy się cię uratować.
Dziewczynka nie rozumiała jednak ich języka.
W miejscu gdzie zostawiono łódź, na brzegu siedział Armas i rozmyślał.
Bardzo mu się nie podobała ta cała wyprawa. To prawda, że przebywanie w towarzystwie piątki kuzynów było niezwykle podniecające, oni zawsze potrafili wymyślić coś ekstra, ale teraz wszedł w konflikt z surowymi zakazami ojca. Sprawiało mu to ból, ponieważ chciał być lojalny wobec obu stron.
Armas wiedział, że nie jest podobny do swoich rówieśników. Nie przypominał też wcale Obcych i sam zwykł mówić o sobie, że jest bastardem. Jego najlepszym sojusznikiem i przyjacielem był Uriel, ojciec Joriego. Często ze sobą rozmawiali i rozumieli się nawzajem znakomicie. Obaj pochodzili z takich samych związków, ich ojcami byli Obcy, a matkami ziemskie kobiety, to znaczy Uriel przyszedł na świat przed tysiącami lat i jego dusza wędrowała już od jednego ludzkiego ciała do drugiego, nigdy jednak nie wyzbył się cech odziedziczonych po Obcych. Bardzo wysoki i szlachetny, o włosach blond, piękny i utalentowany.
Armas nie miał pewności, czy i on posiada te wszystkie cechy. Mówiono mu często, że tak. Powtarzali to i jego przyjaciele, i dorośli, on jednak nie całkiem w to wierzył. Czuł się kimś pospolitym, obarczonym wszystkimi słabościami i grzechami świata. Wiedział tylko, że jego kodeks moralny jest dużo bardziej surowy niż innych.
Ojciec miał w stosunku do syna wielkie plany, ale mu ich nie wyjawiał. „Skończ najpierw szkołę” – odpowiadał, kiedy chłopiec pytał. – „Później zobaczysz”.
Wspominano też czasami, że Armas powinien ożenić się z dziewczyną pochodzącą z Obcych. Dla zachowania wysokiej inteligencji. I to mówił ojciec, ten, który wziął sobie za żonę małą Fionellę! Armas wiedział, że wzajemna miłość jego rodziców jest obecnie tak samo silna jak w czasach, kiedy on był jeszcze dzieckiem. Dlaczego więc on sam nie miałby sobie wybrać dziewczyny z rodu ludzkiego?
Ale co tam, na razie nie ma to znaczenia, ponieważ Armas nie dojrzał jeszcze do małżeństwa. Czuł się tylko niepewnie wśród zwykłych dziewcząt, ponieważ pochodził z Obcych, a także wśród kobiet Obcych, ponieważ w połowie był zwyczajnym śmiertelnikiem.
Bardzo wiele rozmawiał o tych sprawach z Urielem. Ten bowiem, zanim zjawił się na Ziemi jako prawie anioł, przeżywał podobne kłopoty. „To się jakoś ułoży” – zwykł mawiać Uriel uspokajająco. – „Zobaczysz, że się ułoży, kiedy czas nadejdzie, wszystko rozwiąże się samo z siebie”.
Armas miał co do tego poważne wątpliwości.
Krajobraz tonął w złocistym blasku. Rodzice mówili, że na zewnątrz ponad Ziemią znajduje się niebieskie niebo. To musi być piękne. Na Ziemi istnieją też podobno pory roku. Cudowna wiosna. Jesień. Theresa tak ładnie opowiada o złotej jesieni. Wszystkie barwy…
Armas przypominał sobie taką rozmowę z Theresa nie tak dawno temu, kiedy co najmniej przez godzinę opowiadała mu o tym, jak jest na Ziemi. Theresa twierdzi, że bardzo lubi z nim rozmawiać. „Ponieważ jesteś bardzo inteligentny, Armasie” – tak powiedziała ostatnio z łobuzerskim błyskiem w oku. – „Ty umiesz słuchać. Ludzie, którzy umieją milczeć i słuchać, są mądrzy”.
Po tych słowach oboje wybuchnęli śmiechem.
Armas zapytał ją potem, czy nigdy nie tęskni do tej bajecznej krainy na zewnątrz. Tak, ponieważ dla Armasa i jego rówieśników zewnętrzny świat był krainą z baśni. Theresa westchnęła wtedy ciężko i odparła, że jej stary świat w swojej katastrofalnej niedoskonałości jest z pewnością czymś unikatowym, ale że oczywiście często, bardzo często odczuwa za nim głęboką tęsknotę.
„Bo widzisz, Armasie, tęsknota jest czymś, co ludzie przynoszą ze sobą na świat. Człowiek, który za niczym nie tęskni, jest tylko w połowie sobą. Ja na przykład wcale nie mam ochoty opuszczać Królestwa Światła, ponieważ wszystko tutaj jest takie cudowne. Muszę jednak mieć prawo do tęsknoty. Ty przecież także tęsknisz do tamtego świata, prawda?”
„Oczywiście” – przyznał wtedy. – „Ale ja chyba tęsknię najbardziej za odkryciami, jakich mógłbym tam dokonać. Domyślam się bowiem, że ten zewnętrzny świat jest dużo większy od naszego i dużo bardziej zróżnicowany. Z pewnością istnieją jeszcze tereny zupełnie nie odkryte”.
„Jasne, że istnieją. Ale na tamtym świecie istnieje też bardzo wiele zła, nie zapominaj o tym! Wiele barbarzyństwa. Wiele ucisku ludzi i zwierząt. Wojny religijne, których ja nigdy nie byłam w stanie zrozumieć, ale to nie jest moja sprawa. Nie, nie, ja tęsknię za znacznie mniejszymi sprawami, za powiewem wiatru wczesną wiosną nad przysypanym śniegiem Theresenhof, za moim wygodnym fotelem przy kominku…”
Armas długo się nad tym zastanawiał. „Wszyscy, których znam, za czymś tęsknią. Ojciec również, ale nie wiem, za czym, zresztą ja sam także tęsknię za czymś bardzo nieokreślonym”.
Theresa uśmiechnęła się leciutko.
„Rozumiem cię. To jest wieczna, głęboka tęsknota młodości, Armasie”.
Nagle coś się musiało stać w pobliżu miejsca, w którym siedział.
Gwałtownie odwrócił głowę tak, że jego długie jedwabiste włosy uniosły się w powietrzu. Ciemne oczy w doskonale ukształtowanej twarzy spostrzegły, że z lasu w strasznym pośpiechu wypada Oko Nocy.
Trójka czekająca na brzegu zerwała się z okrzykiem:
– Co się stało?
Oko Nocy pospiesznie wyjaśnił sytuację.
– Musimy sprowadzić pomoc – zakończył zdyszany. – Musimy powiedzieć Strażnikom.
– Oczywiście, ja mogę pojechać moją gondolą… – zaczął Jori, lecz Armas mu przerwał.
– Nie, zaczekaj! Trzeba się dobrze zastanowić. Ojciec powiada, że istoty, znajdujące się po tamtej stronie muru, robią co mogą, by przedostać się do Królestwa Światła. Oszukują i używają podstępów na wszystkie możliwe sposoby. Musimy więc mieć pewność.
Oko Nocy patrzył na niego z wielką powagą.
– Armas, to jest mała dziewczynka, blada jak kreda, chuda i bezradna. Jeśli kiedykolwiek widziałem prawdziwą rozpacz i śmiertelny lęk, to właśnie w jej oczach.
– Nie ma w sztuce aktorskiej niczego, co łatwiej i prościej wyrazić niż właśnie przerażenie i rozpacz – upierał się Armas.
– W takim razie chodźcie i przynajmniej zobaczcie sami. Oceńcie, czy ona oszukuje!
– Oczywiście!
Pomogli Joriemu ukryć łódź wśród drzew i pobiegli przez las.
– Poza tym słyszeliśmy jej prześladowców – poinformował Oko Nocy. – W ich głosach brzmi żądza mordu.
– To też może być gra – powiedział Armas. – Och, wybaczcie mi, ale musimy być ostrożni. Zdarzały się okropne rzeczy, kiedy niepowołani przedarli się do Królestwa Światła. Działo się to dawno, zanim jeszcze my się urodziliśmy, ale miały tu miejsce prawdziwe rzezie niewinnych mieszkańców… Jeśli jednak na dziewczynie można polegać, to oczywiście powinniśmy zrobić wszystko co można.
Pojmowali jego niechęć, nawet Jori, który sam miał nieczyste sumienie z powodu gondoli. Zdawali sobie sprawę z tego, że weszli na zakazany teren i że Armas postępuje wbrew rozkazom swego ojca.
Nie przebyli jeszcze nawet połowy drogi, gdy zatrzymali się przerażeni, a zaraz potem ukryli się bez słowa za grubymi pniami drzew.
Poprzez piękny las szły dwie groteskowo wyglądające istoty pogrążone w rozmowie.
Oko Nocy i Armas byli wstrząśnięci. Nigdy przedtem nie widzieli nikogo takiego i w przeciwieństwie do swoich towarzyszy nie rozumieli, z kim mają do czynienia.
Widzieli oto przed sobą dwie potężne sylwetki okropnie niezdarne, mimo to poruszające się z niezwykłą lekkością. Stworzenia te miały duże, ciężkie głowy i po trzy palce u rąk zamiast pięciu. Zmierzwione włosy opadały na szerokie czoła nad fantastycznie pięknymi, zwierzęcymi oczyma i szerokimi płaskimi nosami. Chociaż chodziły na dwóch nogach, poruszały się i rozmawiały ze sobą niczym ludzie, to najbardziej przypominały zwierzęta. Zwierzęta kopytne?
Jori wyszedł ostrożnie ze swojej kryjówki.
– Ludzie-bawoły? Bawoli ród, Madragowie! – wykrzyknął zachwycony. – Przyjaciele mamy i ojca, i wszystkich naszych staruszków. Nigdy przedtem ich nie widziałem, chociaż słyszałem mnóstwo opowieści o ich geniuszu i w ogóle.
Reszta młodych również opuściła kryjówki, choć czyniła to nie bez obawy.
Madragowie zatrzymali się zdumieni.
– Ależ, drogie dzieci, co wy tutaj robicie? – odezwał się jeden w dziwnym języku Madragów. – Przecież nie wolno wam tutaj przebywać.
– Wiemy o tym – przyznał Oko Nocy i ukłonił się onieśmielony. – Chodzi jednak o to, że musimy uratować życie pewnej małej dziewczynki.
W kilku słowach wyjaśnił całą sprawę. Madragowie spoglądali to na jedno, to na drugie.
– Ty musisz być synem Taran – uśmiechnął się jeden z nich do Joriego. – Taran i Uriela. Jesteś podobny do nich obojga.
– Dziękuję. Traktuję to jako komplement, ale…
– A ty jesteś córką… Rafaela czy Danielle?
– Rafaela. Mam na imię Berengaria – szepnęła dziewczynka spłoszona i dygnęła głęboko.
– Piękne imię, ale reszty z was nie rozpoznaję. Ty, który wyglądasz, jakbyś źle się czuł w tym lesie, musisz mieć w żyłach krew Obcych.
– Częściowo – odparł Armas sztywno. Stał jak na szpilkach.
– A ty pochodzisz chyba z tego dumnego ludu – rzekł Madrag do Oka Nocy przestępującego niecierpliwie z nogi na nogę, ale pragnącego zachować się uprzejmie.
Drugi z Madragów rzekł:
– Ja ciebie poznaję, ty jesteś Oko Nocy, prawda?
– Owszem, jestem, ale jakim sposobem…?
– Wiele się od ciebie oczekuje. Tak, rozumiem was bardzo dobrze, ale, niestety, dla tej małej dziewczynki nic nie można zrobić. Mur został wzniesiony w pradawnych czasach z niezniszczalnego materiału, do tego potrzebna jest magiczna siła.
– Gdybyśmy tylko mogli się z nią jakoś porozumieć – powiedział Oko Nocy, który widział dziewczynkę. – Próbowaliśmy nawiązać z nią kontakt, jedyne słowa, jakie zrozumieliśmy z tego, co powiedziała, to „ratunku” i „oni mnie złapią!”
Wymawiał słowa w dziwnym języku dziewczynki.
Madragowie zmarszczyli czoła.
– Nie znamy tej mowy. To nie jest jeden z tych języków, którymi mówiono po tamtej stronie muru. Ona musiała przyjść z bardzo daleka. Być może z krainy, w której panuje jeszcze większy mrok… A w takim razie, Oko Nocy, masz rację, ona potrzebuje pomocy.
– Tak, i my jesteśmy w stanie ją zrozumieć, tylko że ona nie rozumie, co do niej mówimy. Musi poszukać sobie jakiejś kryjówki i schować się, ale nie potrafimy jej tego wytłumaczyć.
– Dzieci kochane, to przecież da się bardzo prosto załatwić. Wciąż pracujemy nad sposobami rozumienia obcych języków. Proszę. Oko Nocy, weź ten aparacik, dziewczynka zrozumie, co mówisz, nawet jeśli sama nie będzie miała aparatu.
Wszyscy stali bez słowa, zdumieni nowym wynalazkiem. Oko Nocy przyjął aparat z uprzejmym podziękowaniem.
– Czy ona jest teraz sama? – zapytał jeden z Madragow.
– Nie – odparł Jaskari – syn Villemanna oraz Elena, cóka Danielle, dotrzymują jej towarzystwa. Niczego więcej nie mogą dla niej zrobić.
– Ach, rodzina czarnoksiężnika – rzekł jeden z Madrgów wzruszony. – Bardzo za nimi tęsknimy.
– W takim razie prosimy w odwiedziny – zawołał Jori spontanicznie. – Nasi rodzice wciąż tyle o was opowiadają!
– Odwiedzimy was chętnie, tylko zakończymy tę sprawę tutaj. Teraz jednak musimy iść, już i tak jesteśmy spóźnieni, a wy powinniście zmykać z tego lasu, zanim ktoś was dostrzeże.
– Tak – obiecał Armas. – I dziękujemy za pomoc. Czy wy mieszkacie tutaj?
– Tutaj pracujemy – odpowiedzieli uprzejmie. – Żegnajcie na razie. Jakby co, to myśmy was nie widzieli.
Armas stał jeszcze przez chwilę i patrzył w ślad za Madragami, podczas gdy jego przyjaciele pobiegli już w stronę muru.
Rzeczywiście w państwie mojego ojca znajduje się wiele niezwykłych rzeczy, myślał chłopiec. Niemal każdego dnia znajduję coś nowego. Co właściwie kryje ten las?
A przecież jeszcze nie widziałem najdalej na północ położonych części kraju, tych leżących na północ od rejonu, w którym sam mieszkam. Nawet mnie nie wolno w tamtą stronę spoglądać, a co dopiero moim przyjaciołom.
Trzeba biec do muru.