14

W chwilę później znaleźli się w rozległej hali, przekonani teraz, że Tsi-Tsungga jest ostatnim przedstawicielem swojej rasy.

I tak chyba było najlepiej. Sprawiał, delikatnie mówiąc, wrażenie wrogo usposobionego.

Wędrówka przez zrujnowaną osadę okazała się bardzo niebezpieczna. Musieli się przeprawiać przez gruzowiska zniszczonych domów, stojące jeszcze resztki murów groziły w każdej chwili zawaleniem, pod ich stopami ziały ogromne dziury. Wielokrotnie przyjaciele musieli ratować się nawzajem z poważnych opresji.

Najgorsze były schody, w których brakowało wielu stopni. Młodzi wędrowcy przeszli przez główną bramę i znaleźli się wewnątrz twierdzy. Ciekawe, co by powiedziały matki, gdyby zobaczyły, w jakim stanie są ich ubrania.

Rozglądali się wokół. Wszędzie prastare, pociemniałe, zimne i ponure ściany. Kamienne schody wiodły do wyższych pięter, do nadbudówek i wież. Drzwi, które już dawno wypadły, prowadziły do sal i pokojów.

– Teraz to chyba powinniśmy już wracać do domu – mrukną Elena.

Nikt jednak nie chciał o tym słyszeć.

– Tam, moim zdaniem, nie należy wchodzić – rzekł Jaskari, mając na myśli wysokie, na wpół zawalone schody.

– Tam także nie – dodał Jori, pokazując w inną stronę.

– O ile dobrze widzę, to dostępne są tylko jedne schody – stwierdziła Elena. – Te wielkie.

– A czy nie powinniśmy najpierw rozejrzeć się po dolnych salach? – zapytała Berengaria, której schody wydawały się zbyt niebezpieczne.

– Nie, ja chcę jak najszybciej wejść na wieżę – oznajmił Jori i zaczął pokonywać kolejne stopnie. – Chcę obejrzeć jeden z tych wysokich do nieba pomostów.

– Chyba nie masz całkiem dobrze w głowie! – wołał Jaskari, biegnąc za nim. – Toż to niechybne samobójstwo.

– Ależ skąd, jestem niepokonany.

– To bardzo niebezpieczny sposób myślenia, zaczekaj na nas.

Wkrótce wszyscy stanęli na wyższym poziomie, na którym znajdowała się wielka paradna sala. Wejście do niej było otwarte, a po obu stronach leżały kupki spróchniałego drewna. To pewnie dawne drzwi.

Wstrzymując oddech wemknęli się do środka. Stąpali ostrożnie, bo podłogi nie budziły zaufania. Z daleka widzieli, że z parkietu w wielkiej sali zostały same belki. Reszta po prostu zniknęła.

– Oj, czyście zauważyli? – szepnął Jori.

Wszyscy poszli za jego wzrokiem. W drugim końcu sali pod samą ścianą stała jakaś dziwna statua, wyglądała jak posąg bóstwa. Wysoka, pompatyczna i przerażająca. Niegdyś musiała przedstawiać jakąś istotę, coś pośredniego pomiędzy człowiekiem a jaszczurem. Teraz jednak niewiele zostało z dawnej wspaniałości.

– To bóstwo mieszkańców twierdzy – mruknął Armas. – W końcu wiemy, jak oni wyglądają.

– Zgadzam się z Tsi-Tsunggą, że musiały to być bardzo złe istoty – szepnęła Elena z przerażeniem pomieszanym z szacunkiem. – Ale czy już gdzieś nie widzieliśmy czegoś podobnego?

– W każdym razie słyszeliśmy o tym – rzekł Jori z nie wróżącym nic dobrego spokojem.

– Tak jest – potwierdził Jaskari. – Ojciec opowiadał o takich istotach. One są straszne.

– Owszem, to Silinowie – oznajmił Jori. – Mama i ojciec ich spotkali. To właśnie oni więzili Madragów.

Roztrząsali te sprawy jeszcze przez jakiś czas i stwierdzili, że rodzice prawie każdego z nich, albo ojciec, albo matka, albo oboje, spotkali kiedyś Silinów. Ojciec Jaskariego Villemann, mama i ojciec Joriego, Taran i Uriel, matka Eleny, Danielle, oraz ojciec Berengarii, Rafael. Tylko rodzice Armasa i Bezimiennego nie mieli do czynienia z nikim z jaszczurzego plemienia.

– Ale jakim sposobem oni dostali się tutaj? – zastanawiał się Armas.

– Twierdza Silinów została zniszczona podczas wielkiej katastrofy światowej całą wieczność temu – wyjaśnił Jaskari. – I pewnie od tamtej pory przedstawiciele tego plemienia znajdują się również tutaj. Sigilion i kilku innych zostali z resztkami swojej twierdzy wyrzuceni wysoko ponad ziemię i wylądowali w Himalajach. Inni Silinowie też mogli ocaleć. Ziemia się otworzyła albo też wpadli w jakąś rozpadlinę w morskim dnie. Przecież właściwie oni żyli w morzu. W każdym razie kilku z nich prawdopodobnie odnalazło drogę tutaj.

– Bogom niech będą dzięki za to, że lud Tsi-Tsunggi zdołał ich unicestwić – rzekł Bezimienny.

Jori potwierdził z ożywieniem:

– Tak, i kiedy opowiadał o tym, jak pozbawili ich płodności, a tym samym możliwości rozmnażania się, przyszło mi do głowy, że już kiedyś coś takiego słyszałem, bo przecież dokładnie to samo uczynili Madragowie z ostatnimi Silinami w Himalajach, a zwłaszcza z tym… jak to on się nazywał?

– Sigilion – podpowiedział Jaskari. – Prawdziwa stara świnia, erotoman i…

Właśnie wtedy chłopcy odkryli, że statua przedstawia kogoś pochodzącego z tej samej rasy co Sigilion. Ona też miała ogromny organ płciowy. Całe szczęście, że Berengaria zawołała:

– Ja nie chcę tutaj stać! Pomyślcie, gdyby tak on ożył?

– Phi! – roześmiał się Jori.

Zarówno jednak on, jak i cała reszta zawróciła pośpiesznie, wdzięczna Berengarii, że przerwała nieprzyjemne rozważania. Żaden z chłopców nie miał odwagi spojrzeć na Elenę, pozostawała tylko nadzieja, że dziewczyna niczego nie zauważyła.

Ale ona widziała wszystko. Płomiennie czerwona gapiła się na posąg bóstwa, zafascynowana tym, co widzi. Potem również odwróciła się na pięcie i pobiegła do wyjścia. Czuła jednak, że coś dziwnego dzieje się z jej ciałem, i bardzo jej się to nie podobało.

Powoli weszli po schodach na jeszcze wyższe piętro, ale ta wspinaczka bardzo działała im na nerwy. Wszędzie w murach ziały ogromne otwory po blokach kamiennych, które obluzowały się i spadły w dół. Schody zaś były tak zniszczone, że właściwie trudno było mówić o jakichś stopniach.

Na szczęście wkrótce znaleźli się na czymś w rodzaju galeryjki otaczającej całą twierdzę. Wydawało się, że są pod główną wieżą, tym bardziej że balkon został solidnie zbudowany z kamieni i otoczony balustradą.

Przed ich oczyma rozciągał się wspaniały widok na dolinę, z której przyszli. Okolica była porażająco piękna, chociaż całkowicie wymarła. Po chwili Jori podszedł wygiętego łukowato mostu łączącego galerię z mniejszą częścią twierdzy, zakończonej niższą wieżyczką.

– Nie rób tego – poprosiła Elena.

– Ale on wygląda bardzo pewnie.

– Żebyś się tylko nie oszukał.

Jori przyglądał się uważnie mostowi. Przejście na górze było proste i równe, dolną część mostu stanowił pięknie wygięty łuk.

Armas, z zachwytem podziwiający piękne widoki, zaczął nagle podśpiewywać z radości, że znalazł się tak wysoko, a pewnie też i po to, by usłyszeć, jak jego głos niesie się ponad doliną. Berengaria dołączyła do niego, a po chwili również Jaskari.

Bezimienny natomiast wciąż uważnie oglądał balkon. I nagle zawołał:

– Cii! Do licha, uciszcie się i chodźcie tutaj popatrzeć.

Pobiegli natychmiast.

– Oj – jęknęła Elena.

Znajdowali się teraz w tylnej części twierdzy. W tej zwróconej ku górom. Na zboczach poza obrębem zrujnowanej osady rozciągały się starannie uprawione pola i łąki, a wśród drzew, których nigdy przedtem nie widzieli, rozłożyła się osada małych budynków o okrągłych dachach. Budowle wzniesiono z ziemi i trawy, tak że stapiały się z krajobrazem i trzeba było czasu, żeby je dostrzec, obudowano ich jednak mnóstwo i leżały blisko siebie.

– A więc to tam oni mieszkają – szepnął Jaskari.

– „Nie chcieliśmy mieszkać w twierdzy” – powtórzyła Elena słowa Tsi-Tsunggi.

– Jakie śliczne małe domki – zachwycała się Berengaria. – Z pewnością żyją w nich krasnoludki.

– Nie, to domy ludu Tsi-Tsunggi – odparł Bezimienny. – Spójrzcie, kilku z nich chodzi po polu.

Nawet z tak daleka widzieli wyraźnie, że ciała tamtych mają te same barwy ziemi co Tsi-Tsungga.

Nagle Bezimienny zawołał:

– Padnij! Zostaliśmy odkryci!

Wszyscy schowali się za balustradą, ponad którą Jori ostrożnie wyglądał.

– Tak jest, zobaczyli nas! A może usłyszeli naszą pieśń? Widzę jednego, który stoi przed domem i z przejęciem pokazuje w naszą stronę. Musimy zwiewać, i to szybko!

Armas także wyjrzał sponad balustrady.

– Oj! Wychodzą z ziemianek. Ruszają w naszą stronę. Och, ratunku, jak oni szybko biegają!

– No właśnie, widzieliście przecież, jak zręcznie potrafi się poruszać Tsi-Tsungga – rzekła Elena, kiedy uciekali galeryjką ku schodom.

– Nie, zatrzymajcie się! – zawołał Bezimienny. – Oni są już przy twierdzy. Chyba zostaliśmy otoczeni.

– Wszyscy na most! – nakazał Jori.

– Nie, my… – zaczął Jaskari, lecz również on uznał, że to jedyne wyjście. Tsi-Tsungga był do nich usposobiony wrogo, ale działał sam, więc nic nie mógł zrobić. Teraz wrogów jest kilkuset i wszyscy znajdują się już na terenie twierdzy.

Nie wahając się dłużej, młodzi wędrowcy weszli na most. Tylko Berengaria stała przez chwilę przerażona wysokością i tym, że most jest taki stary. Ale Bezimienny pociągnął ją za sobą tak mocno, że o mało nie wyrwał jej ręki ze stawu. Zamknęła oczy, by nie widzieć bezdennej głębi pod sobą.

Pośrodku mostu Jori zachwiał się i spod jego stóp wypadł kamień, który zleciał w dół do przepaści. Pozostali obchodzili ostrożnie niebezpieczne miejsce.

– Żebyśmy się znowu nie znaleźli w tej sali z posągiem bóstwa – mruknęła Elena – bo teraz już byśmy się chyba nie wydostali.

– Nie bój się – uspokajał ją Jaskari, gdy schodzili na inny, położony niżej balkon. – Nasza wieża nie ma połączenia z tamtą częścią twierdzy. Chodźcie szybko, nie ma chwili do stracenia.

Schody wiodące w dół były bardzo wąskie i okrążały wielokrotnie wieżę, wyglądały jednak na dość stabilne.

Zeszli już prawie na sam dół do ostatniej hali. Tam jednak okazało się, że schodów, którymi mogliby uciec na wolność, nie ma.

Słyszeli pościg coraz bliżej. Nie było wyjścia. Jori zeskoczył na dół, wysokość w końcu nie była zbyt duża. Bezimienny popchnął Berengarię w ślad za nim i sam skoczył również. Elena wahała się, ale Jaskari był już na dole i wołał do niej, że nie ma się czego bać. Armas popchnął dziewczynę z całej siły i sam skoczył za nią.

Szczęśliwie wszyscy znaleźli się na dole. Trochę podrapani i poobijani, ale to bez znaczenia.

– Uciekamy! – nakazał Jaskari.

Wkrótce wybiegli na coś w rodzaju małego ryneczku. Słyszeli za sobą zbliżającą się hordę i przez chwilę stali bezradni. Gdzie się znajdują? W którą stronę powinni uciekać?

– Tutaj! – wrzasnął Jaskari i pobiegł w kierunku najbliższej, ciasnej uliczki. Reszta ruszyła za nim.

Chwilę uciekali, przez nikogo nie niepokojeni, i nagle uświadomili sobie, że wpadli w pułapkę. Nie wszyscy prześladowcy wbiegli do twierdzy. Pewna grupa okrążyła budowlę i teraz zamykała im drogę. Stała na drugim końcu ulicy, gotowa powstrzymać uciekinierów. Prześladowcy wyglądali bardzo groźnie. Podobni do Tsi-Tsunggi, wydawali się jednak starsi, a poza tym wszyscy byli uzbrojeni. Młodzi przybysze nie potrafili jednak określić, co to za broń.

Pośpieszne spojrzenia za siebie, na prawo i na lewo, przekonywały młodych ludzi, że możliwości ucieczki jest niewiele. Z tyłu mogła w każdej chwili nadejść główna grupa pościgu, wejście w uliczkę po prawej stronie było kompletnie zasypane gruzem, uliczka z lewej strony okazała się wprawdzie wolna, ale za to krótka. Po prostu ślepy zaułek. Woleli jednak to, niż wpaść w ręce owych nieznanych istot.

Na szczęście okazało się, że od ślepej uliczki odchodzi jeszcze jakaś przecznica. Przejścia były coraz węższe i coraz szczelniej zasypane gruzem, w końcu musieli się zatrzymać. Wokół siebie mieli już tylko ruiny.

– Co zrobimy? – krzyknęła Elena ogarnięta paniką.

Musieli zawrócić, innego wyjścia nie było.

I wtedy zobaczyli jego, Tsi-Tsunggę. Stał na piętrze domu z tyłu za uciekającymi i dawał im znaki ręką, żeby czym prędzej do niego biegli.

Zawahali się na ułamek sekundy. On przecież także nie żywił dla nich szczególnie ciepłych uczuć, ale co im pozostawało? Ruszyli na górę, Tsi-Tsungga wyciągnął ręce, by pomóc Berengarii, Jaskari podniósł ją i wkrótce znalazła się na piętrze. Wspólnymi siłami zdołali się wdrapać w ślad za nią. Już na górze, biegnąc z pokoju do pokoju, słyszeli nadciągających prześladowców.

Tsi-Tsungga trzymał Berengarię za rękę, Elena podążała tuż za nią. Posuwali się gęsiego jedno za drugim tak, jak ich prowadził przez kolejne pomieszczenia pierwszego piętra, a potem na tym samym poziomie przechodzili z jednego domu do drugiego. To najwyraźniej on wybił dziury w ścianach, zresztą w ogóle świetnie orientował się w położeniu. W końcu sprowadził ich do jakiejś piwnicy, a stamtąd przeszli do ruin kolejnego domu.

Po chwili znaleźli się w kompletnie ciemnym korytarzu, w którym pachniało mokrą ziemią. Brodzili po błocie, wszędzie ziemia i ciemność…

Nagle uświadomili sobie, że znajdują się poza obrębem twierdzy. W lesie pod jakimś skalnym nawisem, tak wysokim, że mogli stać wyprostowani.

Wciąż przerażeni, spoglądali na Tsi-Tsunggę, który patrzył na nich ze złością.

– Dziękuję – wykrztusił Jaskari i inni dziękowali również. Tylko Bezimienny pojął, że Tsi-Tsungga niczego nie rozumie, i podał mu aparacik Madragów. Tym razem Tsi-Tsungga się nie sprzeciwiał. Chętnie pozwolił, by umocowano mu aparacik na gołym ramieniu. Powtórzyli raz jeszcze podziękowania, tym razem dużo serdeczniej, on zaś prychał i mlaskał, że powinni się śpieszyć. Elena zapytała, gdzie się teraz znajdują, a Tsi-Tsungga odpowiedział, że ich powietrzny statek czeka niedaleko stąd.

– Uciekajcie – powtarzał nerwowo.

Chciał oderwać aparacik i oddać, ale Bezimienny zaprotestował ruchem dłoni.

– Zachowaj go, jest twój. Chociaż tyle możemy dla ciebie zrobić za to, że nas uratowałeś.

Tsi-Tsungga rozjaśnił się w uśmiechu od ucha do ucha.

– Czy będę dzięki niemu rozumiał zwierzęta?

– Będziesz – zapewnił Jori, ponieważ on właśnie bardzo często rozumiał, co Nero chce przekazać. – Ale pilnuj go dobrze i nie pokazuj byle komu.

Zielone oczy zrobiły się wielkie.

– Nikomu – zapewnił. – Ale śpieszcie się.

Berengaria podbiegła i pocałowała go w policzek. Potem uciekła razem ze wszystkimi.

Tsi-Tsungga stał w miejscu. Śledził wzrokiem gondolę, dopóki nie zniknęła za wierzchołkami drzew.

Kiedy nareszcie doszli trochę do siebie, Elena zapytała:

– Czy zwróciliście uwagę, że nigdy nie widzi się tego wielkiego słońca, to znaczy nie widzi się go nad stolicą, teraz przecież znajdowaliśmy się bardzo wysoko i byliśmy blisko niego, a jednak pozostało niewidoczne.

Odpowiedział jej Armas:

– To dlatego, że światło jest tam wyjątkowo intensywne.

Elena westchnęła:

– Jak my mało wiemy na temat Królestwa Światła.

– Owszem – przytaknął Jori. – Mama wciąż powtarza, że to czy tamto jest tajemnicą i że za tym wszystkim kryje się coś wielkiego.

– Twoja mama ma rację – stwierdził Armas krótko.

Zgromadzili się wokół niego. To on kierował teraz gondolą.

– Czy wyjaśnienie tych tajemnic kryje się w północnej części kraju? – zapytał Jaskari.

– Nie wolno wam o to pytać.

– No właśnie, nie wolno pytać o rejony położone najdalej na północ, prawda? I ani o to, skąd przybyli Obcy? Ani o to, kim są.

– Tak jest.

– A czy wolno pytać o ciemność poza granicami Królestwa Światła? – rzekł Bezimienny.

– Nie.

– Ani o Srebrzysty Las? – tym razem pytała Berengaria.

– Ani o Srebrzysty Las.

– Ani o mur graniczny i o dochodzące z daleka żałosne wołania?

– O to także nie.

– Ani o to, co właściwie zamierzają Obcy, ani o wielką zagadkę? – włączyła się Elena.

– Nie.

Jori spoglądał na Armasa podejrzliwie.

– A czy ty znasz odpowiedź na te pytania?

– Nie.

Wtedy wybuchnęli śmiechem. Armas również.

Wrócili do domu, każde do siebie, i wszyscy musieli wysłuchać wymówek swoich przestraszonych matek.

Nie wyjawili jednak, gdzie się podziewali. Nie starczyło im na to odwagi.

Загрузка...