ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY

— Herzer — zawołał do niego Edmund, kiedy wychodzili. Baron podszedł do niego i położył rękę na jego ramieniu. — Chodź ze mną do domu. Przypuszczam, że nie jadłeś jeszcze kolacji.

— Muszę się zająć swoją zbroją, sir — zaprotestował Herzer, a potem rzucił spojrzenie na Daneh i Rachel. — I… obawiam się, że nie będę mile widziany.

— Ależ będziesz, synu — powiedział z uśmiechem Edmund. — Muszę przyznać, że byłem trochę… dotknięty wiadomością. Ale jeśli ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości odnośnie twojej odwagi, dzisiaj ostatecznie je rozwiałeś. Szlag, dwunastu! Chcę dokładniejszego raportu niż te suche fakty, którymi poczęstowałeś nas w ratuszu! I mam w domu mnóstwo środków czyszczących do zbroi.

— I ty też, Bast — dorzuciła Daneh, biorąc elfkę pod ramię. — Po tym, co mówił Herzer, bałam się, że nigdy więcej cię już nie zobaczymy.

— Cóż, kiedy usłyszałam wieść o armii McCanoca idącej na miasto, wiedziałam, że nie mogę zostawić Edmundowi i Herzerowi całej zabawy — odpowiedziała z uśmiechem elfka i wsunęła rękę Rachel pod ramię. — Zjadłabym kolację. A trudno mi wyobrazić sobie do niej lepsze towarzystwo!

Tak więc cała piątka udała się do domu Edmunda. Poruszali się wolno ze względu na Daneh, która nie była już tak ruchliwa jak kiedyś. Miasto było pełne spieszących gdzieś ludzi i Herzer ucieszył się, widząc, że wielu z nich jest uzbrojonych. Wiedział, że triari i łucznicy zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby powstrzymać czarną falę sunącą w stronę miasta, ale możliwe, że o ostatecznym wyniku starcia zdecyduje na wpół wyszkolona milicja. A nawet, choć nie stanowili przeciwników dla Panów Krwi, tak wielu uzbrojonych ludzi może być w stanie powstrzymać na ścianach tych, którym uda się wymknąć z głównego natarcia.


Kiedy tak szli przez miasto, Edmund zatrzymywał się od czasu do czasu, by zamienić kilka słów z różnymi osobami. Informacja o tym, że ich obrońcy opuszczą miasto rozniosła się bardzo szybko i panowała powszechna niepewność, ale gdziekolwiek Edmund się pojawił, niepokój zdawał się znikać. Akceptowano jego proste wyjaśnienie, że lepiej jest stawić czoła przeciwnikowi z dala od miasta, czasem z powątpiewaniem, ale zawsze przynajmniej z niechętną akceptacją. A za każdym razem, gdy podnoszono kwestię różnicy wielkości sił, Edmund po prostu wskazywał na Herzera, wciąż w zachlapanej krwią zbroi i śmiał się.

— Jeśli jeden Pan Krwi może zabić dwunastu, to czym będzie cały ich od dział? — Przy każdym takim wyjaśnieniu ludzie kiwali głową Herzerowi, wielu robiąc przy tym wielkie oczy, a do czasu, gdy przeszli pół drogi przez miasto, utworzyła się za nimi cała kolumna dzieciaków maszerujących w najbardziej wojskowym stylu, na jaki mogli się zdobyć.

Herzer zaczął sobie uświadamiać, że choć zaproszenie na kolację mogło być całkowicie szczere i bezinteresowne, miało też inny cel. Zrozumiał przy okazji, że to samo dotyczyło praktycznie wszystkich decyzji Edmunda. Nigdy nie wybierał tylko jednej ścieżki do sukcesu, ale łączył swoje działania dla zmaksymalizowania zysków. Herzer nie był pewien, jak to osiągał, ale zamierzał się nauczyć.

W miarę jak zbliżali się do domu, tłumy rzedły. W pewnym momencie Edmund zatrzymał się.

— Muszę zostawić kogoś, kto będzie podnosił na duchu mieszkańców miasta.

— W takim razie zostaw Herzera — stwierdziła Daneh. — Z pewnością zrobił już dość.

— Moje miejsce jest z triari, doktor Ghorbani — cicho oświadczył Herzer.

— To prawda — zgodził się Edmund, potrząsając głową. — Nie, to będzie Kane albo Serż. I chyba raczej Kane. Nie spodoba mu się to, ale wrócił patrol Alyssy i ona dostatecznie dobrze poradzi sobie z kawalerią. A Kane przede wszystkim zajmował się milicją. — Przerwał, wchodząc do domu i uśmiechnął się. — Dobra wiadomość jest taka, że wynająłem kucharkę. Daneh jest trochę… obciążona, a Rachel ma wiele zalet, ale nie należy do niej gotowanie.

Wpuścił ich do domu, a Herzer poczuł się dziwnie uspokojony. Dom, w którym odzyskiwał zdrowie, był dla niego domem w znacznie większym stopniu niż koszary. Uświadomił sobie, nie po raz pierwszy, ale może pierwszy raz tak wyraźnie, że nie miał prawdziwego domu od czasu, gdy rodzice „dali mu jego wolność” w wieku czternastu lat.

— Po pierwsze, zdejmijmy z ciebie tę zbroję — zaproponował Edmund. — Potem będziesz mógł wypić kubek wina i się wykąpać.

— Wydaje mi się, że znajdą się tu jakieś rzeczy, które będą na ciebie pasować — zastanowiła się Daneh, siadając na jednym z foteli i obejmując swój brzuch. — Och, myślałam już, że jeśli zrobię jeszcze jeden krok, to urodzę natychmiast. Nie mogę się doczekać, żeby się tego z siebie pozbyć.

— Przyniosę rzeczy dla Herzera — zaoferowała Rachel.

— Jestem pierwsza do kąpieli — zgłosiła się Bast, zaczynając ściągać skromny stój w drodze do łaźni. — Ratowanie zabawek wyciska mnóstwo potu!

Edmund pomógł Herzerowi zdjąć zbroję, a potem wyciągnął skórzany podkład i materiał z rany w boku.

— I to właśnie problem ze zbroją segmentową — skomentował kowal. — Dobrze wymierzone pchnięcie może się prześliznąć między płytami.

— W takim razie czemu jej używamy? — zapytał chłopak, krzywiąc się, gdy baron zaaplikował na ranę ostrą maść odkażającą.

— Jest lepsza dla wojsk maszerujących i kopiących okopy — wyjaśnił Edmund. — Zginanie się, żeby zrobić cokolwiek w płytówce albo choćby w litym napierśniku jest strasznie męczące. To zbroja dla pracującej piechoty. A w bitwie większość przeciwników nie ma szans na wymierzone pchnięcie w górę.

— A co z umieszczeniem pod spodem kolczugi? — zapytał Herzer.

— No cóż, możesz ją założyć, jeśli chcesz dźwigać dodatkowy ciężar. — Edmund kiwnął głową, kończąc bandażować ranę na żebrach. — Twoja decyzja.

— Herzer pomyślał o całym ciężarze już noszonym przez Panów Krwi i skrzywił się. — Celna uwaga.

— Żadna zbroja nie jest doskonała-skonstatował Edmund. — Wszystkie wymagają kompromisów. Jedyne, co możesz zrobić, to zdecydować, które kompromisy są lepsze w danych warunkach.

— Czyli trochę przypomina to życie — roześmiał się Herzer.

— Cóż, cieszę się, że widzisz w tym coś zabawnego — odezwała się Rachel, wchodząc do pokoju ze stertą ubrań w ramionach.

— Mogło być gorzej — stwierdził Herzer.

— Jak?

— Nie wiem — odpowiedział z uśmiechem. — Ale jestem pewien, że się dowiemy.

— Mężczyźni — rzuciła Rachel, wznosząc oczy w górę. — A teraz pewnie wskoczysz do wanny z Bast.

— No cóż, zdarzało mi się już kąpać z tobą — zauważył Herzer.

— To coś innego — ostro odcięła się Rachel, a potem wyszła z pokoju, mocno uderzając stopami o podłogę.

— O co tu chodzi? — zapytał Edmund, a potem machnął ręką. — Nie ważne. Z którego powodu się tak zdenerwowała?

— Wszystkich naraz? — zasugerował Herzer. — Myślę, że część tego wynika z faktu, że o ile pan może mi wybaczyć zostawienie madame Daneh, to ona nigdy nie wybaczy mi tego, że dopuściłem do zgwałcenia jej matki.

Edmund przez chwilę mocno zaciskał szczęki, a potem kiwnął głową ze zrozumieniem.

— Może nie teraz, ale z czasem. Wiem, że jesteście… przyjaciółmi.

— Tak, dokładnie oddaje to nasze relacje — westchnął Herzer, patrząc na drzwi, przez które uciekła dziewczyna. — Przyjaciele. — Wzruszył ramionami, a potem uśmiechnął się. — Ale, z drugiej strony, jest na tyle dobrą przyjaciółką, że podsunęła mi doskonały pomysł. A więc jeśli nie będzie pan miał nic przeciw temu, sir, wykąpię się.

— Kolacja będzie za około pół godziny — zauważył Edmund. — Będziesz musiał… się pospieszyć.

— Jestem zdecydowanie zbyt zmęczony na cokolwiek poza kąpielą — odpowiedział Herzer z całą godnością, jaką potrafił przywołać.

— Jasne — zaśmiał się Edmund. — Jakbym nie pamiętał, co to znaczy mieć siedemnaście lat. I zapominasz, że znałem Bast, jeszcze zanim się urodziłeś.

Zdając sobie sprawę, że został pokonany, Herzer podniósł stos ubrań i skierował się do łaźni.

Zgodnie z milczącym porozumieniem wszyscy w trakcie kolacji unikali tematów związanych ze zbliżającą się bitwą. Rozmawiali o rozbudowie tartaku, w którym Herzer miał udziały, oraz powiększających się kuźniach i odlewniach. W górze Massan wciąż kryły się pokłady żelaza, pomimo ich intensywnej eksploatacji w przeszłości, i niektórzy zastanawiali się nad podjęciem ponownego wydobycia, choć Edmund nie uważał tego za dobry pomysł.

— Angus ma dostęp do już oczyszczonej stali, wszystko, co musi zrobić, to ją przekuć. A ta jego góra jest pełna rud. Jeśli o to chodzi, pokłady w dolinie tworzy ruda bardzo trudno poddająca się obróbce, wymaga znacznie wyższych temperatur i dłuższego kucia niż zachodnie pokłady. Problem polega na tym, że potrzebujemy lepszego systemu do transportu zasobów Angusa.

— Mieszka w pobliżu jakichś rzek, prawda? — Herzer przypomniał sobie widzianą kiedyś mapę okolicy.

— Tak, ale rzeka płynie sporo na północ i wkracza na tereny, które są w najlepszym razie neutralne, a niektóre z tamtych ziem trzymane są przez popleczników Paula. Ale jest stara droga, która prowadzi do rzeki Pomy. A ta wpada do Shenan. Myślę, że lepszym pomysłem byłby remont i uruchomienie tamtej drogi, w połączeniu z systemem łodzi.

— Nie ma żadnego miasta u zbiegu rzek — w zadumie zauważył Herzer. — Warto byłoby jakieś tam założyć.

— Myślę, że zobaczymy, co nam czas przyniesie — powiedział Edmund, gdy zostały przyniesione desery. — Och, cudownie.

— Dziękujemy pani za wspaniały posiłek. — Herzer skłonił się kucharce, która miała prawdopodobnie trzy razy tyle lat co on, ale nie wyglądała na więcej niż dwadzieścia. — Co to było za mięso? Smakowało przepysznie.

— Emu — wyjaśniła z dumą. — Trudno je ugotować, bo jest twarde jak kamień. Ale jeśli maceruje się je w moim specjalnym sosie i dobrze poddusi, robi się niezłe.

— A to? — Herzer wskazał na małe ciastka, złotobrązowe z wierzchu z małą białą gwiazdką na czubku każdego.

— Kuskus — odpowiedziała. — Grubo zmielone ziarno. Upieczone z masłem i miodem zmieszanymi z orzeszkami piniowymi.

— Pyszne — pochwaliła Bast z pełnymi ustami. — I cieszę się, widząc, że ty też jesz, Daneh.

— Och, wszystko, co mi wpadnie w ręce — odparła lekarka, biorąc jedno z ciastek i zlizując z dłoni kroplę miodu. — Ale miewam z tego powodu koszmarną niestrawność. Przysięgam, czasem się czuję, jakbym w moim żołądku wylądowały włosy dziecka, choć nie mam pojęcia czemu.

— Dziękuję, madame — dodał Edmund, gdy kucharka przyniosła jeszcze dzbanek ziołowej herbaty. Gdy wyszła, westchnął i napełnił swoją filiżankę. — To cholernie nędzny substytut prawdziwej herbaty — zamarudził. — Przysięgam, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię, wyślę statek do Indii i znajdę plantację herbaty. Albo ją założę, jeśli będzie trzeba.

— Myślę, że za bardzo potrzebujemy cię na miejscu, kochanie — ze śmiechem zaprotestowała Daneh. — Może któregoś dnia ktoś inny podejmie się tego zadania.

— A skoro mowa o rozpaczliwych misjach — odezwała się Rachel. — Co planujesz?

Edmund zawahał się i pociągnął kolejny łyk herbaty, po czym potrząsnął głową.

— Zasadniczo nie mówię o swoich planach, córeczko. Nawet z przyjaciółmi.

— Czemu? — zapytał Herzer.

Edmund przez chwilę siedział w milczeniu, a potem wzruszył ramionami.

— Zdziwiłbyś się, jak ważną rolę w skutecznych działaniach odgrywa wywiad. Nie chcę, żeby pojawił się choćby cień szansy, że wróg będzie wiedział, co planuję. Albo nawet, w jaki sposób. Pomyślcie o tym króliku, który przyszedł do nas z ich planami. Reszty… myślę, że z czasem się dowiecie.

— Myślisz, że w Raven’s Mill są szpiedzy? — zapytała Rachel.

— Nie, jeszcze nie — odpowiedział Edmund. — A gdyby byli, Dionys nie wiedziałby, jak ich użyć. Ale na wzgórzach są drwale i zbieracze, których Dionys może złapać i… przesłuchać. Wiem, że nie dacie się dobrowolnie schwytać, ale jeśli nie powiem nic nawet swoim najbliższym współpracownikom, nikt nie będzie mógł mieć do mnie pretensji, że nie powiedziałem. Więc zamilczę.


* * *

Później, gdy podano wino i uprzątnięto ze stołu, Edmund wstał i rozejrzał się wokół.

— Za siły Królestwa Wolnych Stanów — rzekł, podnosząc swój kieliszek z brandy. — Niech zawsze stają po słusznej stronie.

— Zdrowie — odpowiedział trochę niewyraźnie Herzer, który wypił odrobinę za dużo wina.

— A teraz myślę, że wszyscy powinniśmy się wyspać — dodał Edmund. — Jutro wcześnie zaczniemy dzień.

— Herzer, weź pokój Rachel — zdecydowała Daneh. — Ona może spać u mnie. Ja będę spać z Edmundem.

— Dobrze — kiwając głową, odezwała się Bast. — Miło mi to słyszeć. Chodź, Herzer, muszę cię położyć spać.

— Wydaje mi się, że precyzyjniejsze byłoby określenie „do łóżka” — stwierdził Herzer, chichocząc.

— Za to może faktycznie położę cię spać!

— Czemu to ja zostałam wyrzucona? — zapytała Rachel.

— Ponieważ moje łóżko jest jednoosobowe — zaśmiała się Daneh. — Herzer nawet sam miałby problem ze zmieszczeniem się w nim. A wątpię, żeby miał spać sam! — Nie, jeśli będę tu miała coś do powiedzenia. — Bast uśmiechnęła się.

— Chodź, kochasiu, zobaczymy, jak bardzo jesteś zmęczony.


* * *

Edmund nalał sobie małą porcję brandy i zamiast wyjść od razu, zaoferował butelkę Daneh.

— Dla mnie już dość — odpowiedziała, a potem zmieniła zdanie i wyciągnęła rękę ze szklaneczką. — Herzer zaczyna mi trochę przypominać Serża.

— Jest… bardzo podobny do Serża z czasów, kiedy Miles był znacznie młodszy — zgodził się Edmund. — Włącznie z wyraźnym brakiem pewności siebie.

— Oj, w to ciężko mi uwierzyć u Serża.

— Serż to osobowość.

— Tak, zauważyłam.

— Zauważyłaś, ale nie zrozumiałaś. Jest osoba nazywająca się Miles Rutherford. I jest postać Serża. Ale Miles odtwarza tę postać od tak dawna, że — podobnie jak dobry aktor charakterystyczny — właściwie przejął rolę. Nie wiem, czy Miles wierzy w reinkarnację starszego sierżanta celowniczego korpusu Marines z drugiej wojny światowej. Ale tym właśnie jest. Każdego dnia żyje tak, jak jego zdaniem żyłaby tamta osoba. Robi to od prawie stu pięćdziesięciu lat. A wcześniej był rzymskim centurionem i robił to samo. Jedynym powodem, dla którego zmienił rolę, było to, że doszedł do wniosku, iż Marines studiowali centurie i je udoskonalili. Kiedyś wspominał nawet o poddaniu się takiej modyfikacji, żeby mógł jeść stal i wydalać gwoździe. Nie mam pojęcia po co ani co to znaczy! Jeśli chodzi o jego epokę, Serż wie znacznie więcej ode mnie.

— To byłoby… wymagałoby to znacznej modyfikacji — powiedziała Daneh po dłuższej chwili spędzonej na kontemplacji pomysłu.

— Tak, wiem.

— Stalowe zęby…? — zastanawiała się.

— Nie, musiałyby być diamentowe, czy jakoś… — z uśmiechem poprawił Edmund.

— Twardy mod… można by stworzyć nanity jelitowe, które… Och, nieważne! — dodała z szerokim uśmiechem.

— Herzer może się dużo nauczyć od Serża — powiedział Edmund, patrząc w dal. — Serż… cóż, bywał w sytuacjach, jakich chyba nikt inny na tym świecie i przeżył. Z drugiej strony, gdyby Herzer nauczył się więcej od Serża Przed… twoim incydentem, prawdopodobnie byłby teraz martwy, niczego tym nie zmieniając.

— Zostałam zgwałcona. Możesz to powiedzieć, Edmundzie. — Nie, ty możesz. Ja wciąż nie potrafię. Na pewne sposoby jesteś silniejsza ode mnie. Odeszłaś od… od nas kiedy wiedziałaś, że należy. Ja nie potrafiłem.

— I wróciłam — powiedziała, biorąc jego dłoń — kiedy wiedziałam, że należy. Jest późno, Edmundzie. Chodź do łóżka.

— Jesteś pewna? — zapytał, patrząc na nią w świetle pochodni. — Ostatnim razem nie poszło nam za dobrze.

— Nigdy w życiu niczego nie byłam pewniejsza.


* * *

— No i znów jesteśmy razem. — Herzer pogładził Bast po policzku.

— Nigdy jeszcze nie robiliśmy tego w łóżku — odpowiedziała z szerokim uśmiechem elfka. — Jestem pewna, że pamiętałabym.

Herzer objął ją ramionami i obrócił się, umieszczając ją nad sobą, tuląc się do jej ramienia.

— Wiesz, o co mi chodzi.

— Wiem także, że wolałbyś raczej mieć w nim Rachel.

Uniósł ją tak, by widzieć jej twarz, ale wciąż się uśmiechała. Przesunął dłonią po jej twarzy i owinął wokół palców kosmyk włosów.

— Wiesz, że cię kocham… — szepnął.

— Jasne — potwierdziła Bast z nieodgadnionym uśmiechem. — Choć tak naprawdę masz na myśli raczej pożądanie. Kochasz Rachel.

— Cóż…

— Nie próbuj mnie okłamywać — powiedziała Bast, znów potrząsając głową.

— Aaach, kobiety Ghorbani! Jeszcze będą moją zgubą! Pierwsza była Sheida, wykradając mi Edmunda, potem…

Sheida? Członkini Rady?

— Hai, w swoich dniach była niezłą kotką. — Bast zmarszczyła się na chwilę.

— Świetnie spędzałam czas z sir Edmundem, kiedy nagle pojawiła się i, proszę, znika. W krzakach, z tą zdzirą Sheida! A potem ta przedstawiła mu swoją siostrę i facet zaczyna zachowywać się tak, jakby ktoś zdzielił go młotem między oczy! A teraz Rachel! A niech im wszystkim wyjdą pryszcze!

— Bast…

— Powiedz mi, Herzer — odezwała się, znów z uśmiechem. — Gdybyś miał wybór znaleźć się w łóżku ze mną, Bast, królową wszystkiego, co cielesne, tysiącletnią kochanką, która potrafi wycisnąć z twego ciała ostatnią kroplę rozkoszy, lub niedoświadczoną młódką, która, no dobrze, ma przyzwoite włosy i większe piersi, którą byś wybrał?

Herzer przez chwilę wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami, a potem westchnął.

— Obie?

— Och, ty draniu! — ze śmiechem wykrzyknęła Bast i uderzyła go w mostek.

— Bast… — powiedział.

— Nie jęcz. — Elfka uśmiechnęła się. — Nie zamierzam opuszczać tego łóżka przed świtem i ty też nie zostaniesz z niego wyrzucony. To dobrze, że czujesz coś do Rachel. To słodka i kochająca dziewczyna.

— Która wcale mnie nie zauważa — skomentował Herzer. — Nienawidzi mnie za to, że nie uratowałem Daneh. Sam siebie za to nienawidzę, więc znam to uczucie.

Wydaje ci się, że wiesz, co ona czuje. Ale nigdy jej o to nie spytałeś.

— To dość oczywiste.

— Może dla ciebie. Ja widzę młodą kobietę, która zmaga się z potwornymi wyzwaniami życia, w które została rzucona i która patrzy na ciebie jak na przyjaciela. Z wadami, niektóre z nich odrzucają, ale nie sądzę, żeby cię nienawidziła.

— Naprawdę? — zapytał Herzer z nadzieją na twarzy.

— No pięknie — rozgniewała się Bast. — Jesteś gotów natychmiast pogalopować do jej pokoju!

— Tylko żeby sprawdzić, czy mógłbym ją tu przyciągnąć — zażartował i uniósł ręce wobec zdumiewająco bolesnych uderzeń.

— I za to wykonam pozycję Trzech Łabędzic — oświadczyła Bast z oczami rzucającymi gromy. — Ach! Nie! Litości! — roześmiał się Herzer.

— Śmiej się, ale nie zaznasz litości! — odpowiedziała, przesuwając się niżej. — I zobaczymy, czy nie uda mi się wyrzucić z twojej głowy pewnej rudowłosej dziewczyny.

— Kogo? — roześmiał się Herzer, a potem gwałtownie wciągnął powietrze.


* * *

Wyjściu z miasta głównych sił przy świetle pochodni towarzyszył zdumiewająco liczny komitet pożegnamy, wyglądało na to, że zjawili się wszyscy mieszkańcy miasta.

— Myron, ty i Daneh będziecie pod moją nieobecność kierować miastem — cicho oświadczył Edmund. — Przynajmniej od strony administracyjnej. Za obronę odpowiada Kane. A wytyczne brzmią: dać Kane’owi wszystko, czego będzie potrzebował do obrony miasta.

— Dobrze, Edmundzie — nieszczęśliwym głosem odpowiedział farmer.

— Kane zna swoją część planu. Po prostu dajcie mu to, czego będzie potrzebował.

— Zrobi się.

Odwrócił się do Daneh i uśmiechnął się.

— Odchodzę na wojnę.

— Napuszeniec — powiedziała, wręczając mu małe pudełko.

Otworzył je i zmarszczył brwi, widząc leżący w nim przyrząd. Wyglądało to jak para okularów w metalowych oprawkach, wyłożonych badwabiem w miejscu styku ze skórą.

— A cóż to jest?

— Wzięłam twoje stare okulary i poprosiłam Suwisę o zrobienie tego — wyjaśniła. — Powinno się to zmieścić pod hełmem. Wiem, że na więcej niż pięćdziesiąt stóp bez okularów jesteś ślepy jak nowo narodzone kocię.

— Dziękuję — powiedział ze śmiechem. — Miałaś rację, powinienem był posolić sobie poprawić wzrok.

— Zawsze mam rację — oświadczyła. — Uważaj na siebie, Edmundzie Talbocie.

— Tak jest, madame Ghorbani — odparł, wyciągając ręce. — Dostanę pocałunek?

— Połowę. — Przytuliła go do swego grubego brzucha i pocałowała w policzek. — Resztę dostaniesz, gdy wrócisz cały i zdrowy.


* * *

— Cześć, Rachel — powiedział Herzer. — Nie spodziewałem się ciebie tu zobaczyć.

— Mój tata idzie na wojnę — odparła, wzruszając ramionami. — Pomyślałam, że powinnam się pożegnać. — Przyjrzała mu się w świetle pochodni i westchnęła. — I z tobą też.

— Rachel… — zaczął Herzer, a potem przerwał niezgrabnie. — Rachel… przykro mi z powodu tego, co stało się z Daneh. Naprawdę. Ja po prostu…

— Herzer — przerwała ostro, a potem sprawiła wrażenie, jakby się opanowała. — Herzer, miałam z tym mnóstwo problemów. Ale… od tak dawna jesteśmy przyjaciółmi. Skoro może ci wybaczyć mama i tato, ja też mogę. Dobra?

— Dobra — powiedział smutno.

— Co? — zapytała gniewnie.

— Ja… kocham cię, Rachel — oznajmił zdesperowany. — Już od lat. Po prostu… chciałem, żebyś o tym wiedziała, wcześniej.

Spojrzała na niego z wyrazem absolutnego zdumienia, które po chwili przekształciło się w gniew.

— I chciałeś mi o tym powiedzieć, zanim pójdziesz dać się zabić? Bardzo dziękuję, Herzerze Herricku.

— To wcale nie tak!

— Och — wydyszała, pozbywając się równocześnie całego gniewu. — Ja… przepraszam. Wiem, że nie. Herzer, jesteś bardzo dobrym przyjacielem i zawsze nim będziesz, dobrze?

— Dobrze — przytaknął żałośnie.

— Niech to na razie wystarczy — dodała, kładąc mu rękę na ramieniu. — Wróć, dobrze?

— Dobrze. I… czy będziemy wtedy mogli jeszcze porozmawiać?

— Tak — odparła ze śmiechem. — Zawsze.

— Dobrze.

— Do szeregu — cicho zawołał Serż.

— Muszę iść — desperacko powiedział Herzer.

— Do widzenia, Herzer. — Rachel stanęła na palcach i pocałowała go w policzek. — I nie zrób nic głupiego. Znowu.

— Spróbuję — odparł, spiesząc na swoje miejsce.

Oddział, maszerując przez bramę palisady, pomimo niewielkiej liczebności, i tak przedstawiał sobą imponujący widok. Kawalkadę otwierała kawaleria pod dowództwem Alyssy, za nią maszerowali Panowie Krwi, a dalej siedzący na koniach łucznicy oraz niewielki tabor jucznych mułów i koni. Edmund jechał tuż przed Panami Krwi, ubrany w pełną zbroję płytową, z zarzuconym na ramię młotkiem rycerskim o długim trzonku, za nim maszerował Serż, a obok niego dudziarz. Herzer niósł symbol oddziału, srebrnego orła z rozpostartymi skrzydłami, pękiem strzał w jednej łapie i gałązką oliwną w drugiej, a wszystko to na błękitnym tle.

Gdy przechodzili przez bramę, Serż zaintonował piosenkę.

Błyska topór, śpiewa miecz,

Stalą wroga przegnaj precz.

Konie gnają, tarczy blask,

Bij Psubratów aż po Brzask.

Bitwy zgiełk, krew pot i znój,

Walcz, by Kraj ten Został Twój.

Zadmij w róg i przegnaj strach,

Ilu Drani Poślem w Piach!

Загрузка...