ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY

Po kłótni Herzer do wieczora został z resztą grupy. Przez całe popołudnie na ogniskach piekły się dwa woły i wieczornym posiłkiem był wspólny grill. Rekreacjoniści, którzy albo szybko się tu dostali i uruchomili swoje warsztaty, albo byli stałymi mieszkańcami Raven’s Mill, oferowali różne dodatkowe potrawy. Herzer po raz pierwszy spróbował kremu kukurydzianego i bigosu ze słodkiej kapusty i uznał, że są całkiem jadalne. Ale najbardziej zdumiała go niewiarygodna różnorodność. Przed Upadkiem odkrywanie czy wymyślanie nowych potraw było niemal powszechnym hobby, a mimo to panowała całkowita jednorodność. Wszystkie były upiornie pikantne, niektóre wręcz nie nadawały się do jedzenia. Jedyną różnicą zdawał się być typ dodanego kwasu, i można było wybierać między cudowną pikantnością kwasu solnego albo atakiem jądrowym fluorowego.

— Ummm. Ale to dobre — ucieszył się, wracając do polowania widelcem na kolejne grzyby.

— Masz na myśli grzyby, czy stajesz się egzystencjalistą? — zapytała Shilan.

— Zasadniczo grzyby. — Herzer nabił parę na widelec. — Ale tak naprawdę, miałem na myśli to wszystko. — Wzruszył ramionami, gdy nachyliła się i delikatnie ściągnęła ustami zawartość widelca, kiwając następnie głową. — Lepiej niż przesiadywanie w lesie.

— Nie lepiej, niż było miesiąc temu — stwierdziła ponuro.

— Tak, prawda — zgodził się Herzer, zgarniając pozostałe grzyby. Ale na jego twarzy pojawił się wyraz zamyślenia.

— Pensa za twoje myśli. — Shilan z błyskiem w oczach przechyliła głowę na bok. Zaraz jednak się roześmiała.

— Co?

— Pensa za twoje myśli — powtórzyła Shilan. — Jak stare jest to powiedzenie?

— Tak — przyznał Herzer, chichocząc. — To znaczy, czy proponujesz mi zapłacić dużo pieniędzy, czy bardzo mało? Wszystko zależy od wartości pensa.

— Jestem gotowa sporo zapłacić za poznanie twoich myśli, Herzer. — Nachyliła się, patrząc mu prosto w oczy. Hmmm… — Zmarszczył brwi. Przez chwilę drgał mu mięsień szczęki. — Powiedziałaś, że miesiąc temu było lepiej i zgodziłem się.

— Jasne — potwierdziła, lekko wzruszając ramionami. Trudno spierać się z faktami.

— Tak… i nie. — Herzer znów zacisnął szczękę. — To… to… — wskazał szerokim machnięciem rąk na rozmawiające i jedzące grupy, z oddali dobiegał śmiech. — Mamy tu dwie rzeczy, których nie było miesiąc temu — wyjaśnił. — Po pierwsze, to jest prawdziwe. To nie jakiś Jarmark Rekre, na którym, jeśli ziemia jest zbyt twarda, możesz sobie ściągnąć poduszkę, a kiedy robi się za późno, teleportujesz się do domu. To jest prawdziwe. Jeśli chcesz poduszki, to lepiej wymyśl, jak ją zrobić. Nie wiem, czemu to ważne, ale czuję to w duszy.

Podniósł rękę, gdy Shilan zaczęła coś mówić. — Jeszcze sekunda — przerwał jej. — Daj mi chwilę. Drugą rzeczą jest fakt, że to ma duszę. Czy wcześniej widziałaś kiedykolwiek tyle pasji? Tyle przejęcia w ludziach, ile widzisz dziś? Nie. Czemu? Ponieważ to jest prawdziwe. Wcześniej, przed Upadkiem, nie ważne, o czym rozmawiałaś, nie ważne, o co się spierałaś, wiedziałaś, że następnego dnia wstaniesz i będziesz robić mniej więcej to samo. Ale rzecz w tym, że wiedziałaś, że wstaniesz. Wiedziałaś, że następnego dnia będziesz żyć! — Teraz te kwestie nie są banalne. Nie tylko nasze życie, ale całe pokolenia mogą od nich zależeć. Ci ludzie wiedzą, że ich praca musi się powieść nie tylko dla nich, ale i dla ich dzieci i wnuków. I że Matka nie złapie ich, kiedy się potkną. To budzi w nich pasję i głębię, której nigdy wcześniej nie widziałem. Gdybym teraz mógł naciśnięciem klawisza przywrócić wszystko do poprzedniego stanu, czy zrobiłbym to? Tak. Ale nie znaczy to, że bym nie żałował. W tym jest dusza, we wszystkim tutaj. Dusza, której nie było przed Upadkiem. Czyli tak, i… nie — podsumował, wyławiając ostatniego grzyba. — Szlag, robi się zimno.

— Rety. — Shilan zmarszczyła czoło. — To było warte… żetonu!

— Nie… — roześmiał się Herzer. — No wiesz… może jedną dziesiątą.

— Chyba zaczynam rozumieć, czemu za każdym razem, kiedy cię widzę, tuli się do ciebie jakaś dziewczyna — powiedziała z uśmiechem.

— Więc może byś mi to wyjaśniła. To bardzo świeża i nieoczekiwana sprawa. I jeśli mówisz o rozważaniach filozoficznych, to Bast nie odezwała się do mnie ani słowem, tylko podeszła, zlustrowała mnie jak kawał miecha i powiedziała, że potrzebuję kąpieli, ale poza tym się nadam.

— Hmmm… — z namysłem wydobyła z siebie Shilan. Wypiła łyczek wina i odchrząknęła. — Skoro mowa o kąpieli…

— Łaźnie są pewnie nabite. — Herzer wzruszył ramionami, pociągając z własnego kubka.

— Nie, większość ludzi wciąż je i kręci się po okolicy.

Herzer rozejrzał się po tłumie i musiał przyznać, że faktycznie była tu zdecydowana większość miasta.

— Jeśli się pospieszymy! — pytającym tonem zasugerowała Shilan.

— Dobrze — zgodził się Herzer, po czym umilkł. — Czy łaźnie… — zaczął i odchrząknął. — Czy w łaźni nie będziesz się źle czuła? — powiedział w końcu całkowicie neutralnym tonem.

— Tak — przyznała. — Ale mniej, jeśli ty tam będziesz.

Herzer zaczął się uśmiechać, ale po chwili w jego głowie rozbrzmiał dzwonek alarmowy.

— Shilan, och… Cruz…

— Cruz nie ma na mnie wyłączności — odburknęła cierpko. — Nie planuję pójść z tobą do łóżka, Herzer. Mówimy tu o kąpieli.

— Zdaję sobie z tego sprawę — odpowiedział niepewny, czy tak było. — I ty sobie zdajesz sprawę. Że chodzi tylko o kąpiel. Oczywiście. Ale Cruz będzie dotknięty, że stąd zniknęliśmy.

Herzer nagle pojął w całej pełni, między innymi dzięki wyrazowi twarzy Shilan, że znalazł się w sytuacji, w której kogoś wkurzy. Albo Cruza, albo Shilan, a prawdopodobnie oboje. Shilan nie chciała przyjąć do wiadomości ostrożnych sugestii, a Cruz nie zrozumie jego wyjaśnienia. Słuchaj, Cruz, musiałem wybierać: albo wkurzy się na mnie ona, albo ty. A przecież to była tylko kąpiel. Dobra, no więc widziałem twoją dziewczynę nago, a ty jeszcze nie. Wielkie mi ale! Nie. Zdecydowanie nie zadziała. Przez mózg przemknął mu obraz spadającego na kark topora trzymanego na zmianę przez Cruza i Shilan. Entliczek, pętliczek, czerwony stoliczek. W końcu doszedł do wniosku, że jeśli i tak zostanie pobity na śmierć, to przynajmniej może sobie obejrzeć przed śmiercią nagą Shilan, która, bądź co bądź, była całkiem ładna.

Wszystko to przemknęło mu przez głowę w mniej niż pół sekundy, prawie niezauważalnie. Właśnie otworzył usta, by przypieczętować swój los, kiedy zobaczył wyłaniającą się z tłumu Rachel.

— Poczekaj chwilkę, to moja koleżanka — powiedział do Shilan, zrywając się z miejsca. — Cześć Rachel! Co porabiasz?

— Cześć, Herzer-przywitała się, podchodząc z lekko nieobecnym wyrazem twarzy. — Jak tam twoje ręce?

— Już w porządku — odparł, unosząc je i pokazując wnętrza dłoni z grubą warstwą naskórka. — Wydaje mi się, że już się spotkałyście, ale chyba nie zostałyście sobie przedstawione — mówił dalej. — Hsu Shilan, Rachel Ghorbani. Rachel, Shilan.

— Spotkałyśmy się, kiedy przyjechałaś do obozu i powiedziałaś nam o… och… — Shilan zabrakło słów.

— Matka wygrzebała antyczny termin „kobieca higiena” — z uśmiechem podpowiedziała Rachel.

— O Boże, nie zaczniecie chyba o tym rozmawiać, prawda? — przestraszył się Herzer.

— Mam nadzieję, że nie — zgodziła się Rachel. — Co porabiacie?

— Właśnie wybieramy się do łaźni — wyjaśnił Herzer, a potem umilkł zakłopotany, Rachel spojrzała na nich pytająco, a potem zamilkła, aż Shilan zachichotała.

— Wydaje mi się, że próbuje cię zapytać, czy nie poszłabyś z nami — dodała w końcu.

— No cóż, dwoje to towarzystwo, troje to tłum — sucho odpowiedziała Rachel. — A jeśli chodzi tylko o większe towarzystwo, to zdecydowanie nie jestem zainteresowana.

— To nie tak… — zaczął mówić Herzer.

— Gdyby Herzer potrafił przełknąć to, co stanęło mu kołkiem w gardle, to chciałby powiedzieć, że doceniłby obecność przyzwoitki — wyjaśniła Shilan, nadymając usta.

— To też wcale nie tak! — desperacko wykrzyknął Herzer.

— Więc jak to jest? — spytała Rachel, podpierając się pod boki. — Najpierw uganiasz się z Bast, potem miętosisz się w lasach z jedną z dziewczyn z kuchni, a teraz wybierasz się do łaźni z dwiema dziewczynami!

— Hmmm… skoro to tak ujmujesz — powiedziała Shilan, wstając i również ujmując się pod boki. Teatralnie wykrzywiła się do Herzera. — Może byś się wytłumaczył?

— Och, na miłość Boską — wykrzyknął chłopak, unosząc ręce ku niebu. — Jak się w to wpakowałem?

— Ja cię w to wciągnęłam, jeśli nie pamiętasz — ustąpiła w końcu Shilan. — Chodź, Rachel, będzie fajnie. A Herzer faktycznie wolałby, żeby poszedł ktoś jeszcze. Ma dość dziwne wyobrażenia o mnie i Cruzie.

— Kto to Cruz? — spytała Rachel.

— Powiem ci, kiedy zanurzymy się po szyje w gorącej wodzie — obiecała Shilan.

— Och, dobrze — zgodziła się Rachel. — A ja opowiem ci o mrocznych sekrecikach Herzera.

— Umowa stoi — zgodziła się Shilan, wyciągając rękę.

— A ja stawiam — dodał Herzer, podnosząc się na nogi. — W ten sposób będę mógł z czystym sumieniem przechwalać się, że zabrałem ze sobą dwie kobiety do łaźni.

— Jeśli to zrobisz, pożałujesz, że się urodziłeś — ostrzegła go Rachel.


* * *

Łaźnia, choć nie pusta, nie była też zatłoczona. Po oddaniu swoich rzeczy i odebraniu kwitków, przeszli przez prysznice. Herzer bardzo uważał, żeby się nie gapić, ale musiał przyznać, że obie dziewczyny były wyjątkowo ładne, w ubraniu czy bez. Shilan była wysoka i szczupła, z wysoko sterczącymi piersiami i starannie wyrzeźbionymi biodrami i pośladkami. Miała na sobie akurat tyle krzywizn, by przyciągnąć męskie spojrzenie, ale na tyle mało, by mieścić się w modzie. Z drugiej strony Rachel prawie doskonale pasowała do jego ideału kobiecych kształtów: duże, pięknie zaokrąglone piersi ustępujące ciążeniu tylko na tyle, by podkreślić ich kształt, urocza klatka piersiowa, nie przesadnie wąska talia, zaokrąglone biodra, nie szerokie, ale wyraźnie odcinające się od talii, i najbardziej idealnie ukształtowane pośladki, jakie kiedykolwiek widział.

Nie po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, w jakim stopniu jego upodobanie do tego kształtu wynikało z wczesnego uwarunkowania — Rachel podobała mu się, zanim jeszcze wiedział, co jest grane w tych sprawach. Prawie wszystkie jego heroiny do uratowania były podobne do niej, łącznie z rudymi włosami i niebieskimi oczami.

Bardzo się starał, żeby dziewczyny nie przyłapały go na przyglądaniu się, i z jeszcze większą starannością próbował kontrolować naturalną męską reakcję na sytuację. Obracając się pod prysznicem zaczął recytować w myślach imiona wszystkich Spartan spod Termopil. Kiedy to nie pomogło, zaczął od końca i wyliczał ich w odwrotnej kolejności. To skupienie uwagi na szczegółach nie będących sterczącymi piersiami, wyzywająco zaokrąglonymi pośladkami i wzgórkami łonowymi pomogło i w chwili, kiedy owijał się ręcznikiem nie było jasne, czy w ogóle przejawiał jakieś zainteresowanie. Wtedy naturalnie widok Rachel w prawie przezroczystym ręczniku kąpielowym spowodował, że musiał znów zacząć recytować listę imion. I nie pomagał tu fakt, że ręcznik ledwie zasłaniał górną część jej ud, choć i tak musiał zostać mocno ściągnięty w dół, odsłaniając sporą część piersi. Musiał bardzo mocno skupić się na porządku imion i sposobie, w jaki ginęli ich właściciele.

— Co ty tam mamroczesz, Herzer? — zapytała Rachel.

— Historia wojskowości — powiedział lekko cierpiącym głosem. — Ty pierwsza. — Patrząc na wszystko, tylko nie na idące przed nim dziewczęta, Herzer poszedł za Rachel do wolnej wanny. W łaźni znajdowało się około dziesięciu osób, siedząc w grupach w różnych wannach i prawie wszyscy mężczyźni przyglądali się dziewczynom ze sporym zainteresowaniem.

— Dlatego właśnie nie cierpię tu przychodzić — oznajmiła Rachel, obracając się, by odpowiedzieć widzom gniewnym spojrzeniem. — Nienawidzę, jak się na mnie gapią. — Odczekała, aż upewniła się, że wszyscy już spuścili oczy, i przesunęła niewielki ręcznik tak, by móc go użyć jako osłony przy opuszczaniu się do wody.

Herzer pomyślał, że była to najbardziej erotyczna scena, jaką kiedykolwiek widział.

— Ale ja się na ciebie nie gapię — zapewnił ją gorąco.

— Oczywiście, że nie — prychnęła. Zanurzyła się tak, że z wody wystawała jej tylko głowa i westchnęła z satysfakcją. — Znamy się, od kiedy jesteśmy dziećmi. Oczywiście, że nie patrzysz.

— No tak. — Herzer wziął głęboki oddech, siłą woli zmuszając się do całkowitej obojętności. Kiedy był już pewien, że sprawy są pod kontrolą, odwinął ręcznik i szybko opuścił się do wody.

— A co ze mną? — zapytała Shilan, unosząc brew z uśmiechem, który możnaby uznać za zaproszenie.

— Jesteś koleżanką. — Herzer wzruszył ramionami. Pad! Pad! Niegrzeczny chłopiec!

Shilan zmrużyła oczy i wbiła w niego wzrok, jakby próbując odczytać z jego umysłu prawdziwą odpowiedź.

— Shilan — Herzer westchnął — chcesz iść do łóżka? Albo, bardziej precyzyjnie, czy chcesz iść do łóżka kochać się? — Kiedy jej twarz zesztywniała, kiwnął głową. — Nawet gdybym był zainteresowany, to musiałbym być prawdziwym sukinsynem, żeby teraz na ciebie naciskać, prawda?

— Tak — przyznała cicho.

— Wiele można o mnie powiedzieć. Cóż… Mogę być sukinsynem. Ale w tej sprawie nie zamierzam.

Znów zmarszczyła czoło, a potem kiwnęła głową, akceptując jego oświadczenie, choć wciąż nie do końca rozumiejąc.

— Herzer — cierpko odezwała się Rachel, choć patrzyła przy tym na niego pytająco. — Zawsze paladyn.

— Nie… zawsze — z uśmiechem poprawił chłopak. — Paladyni niezbyt często chodzą do łóżka.

Shilan roześmiała się szczerze i nawet Rachel musiała się uśmiechnąć.

— Czy każdy może się dołączyć, czy wstęp tylko dla młodzieży? Mężczyzna, który się do nich zwrócił, był niski i żylasty, z siwiejącą brodą i jasnoniebieskimi oczami.

— Witaj, Augustusie — przywitała go Rachel. — Oczywiście, że możesz się dołączyć.

Mężczyzna spokojnie odwinął ręcznik i wskoczył do wody jak żaba.

— To był doskonały pomysł — powiedział, zanurzając głowę pod wodą i wyciągając ją stamtąd z prychaniem. — Wolałbym wanny ze skóry, ale nie mieliśmy jej dość, by zrobić przyzwoitego buta!

— Za to, Pan wie, że mamy dość drewna — stwierdził Herzer, z żalem potrząsając głową.

— Augustusie, to Herzer Herrick i… Hsu Shilan. Są w jednym z programów uczniowskich. Herzer, Shilan, Augustus Scharpf. Jest jednym z rekreacjonistów, którzy rozwinęli tu po Upadku przemysł. W jego przypadku to garbarstwo. Prawdopodobnie będziecie z nim jeszcze pracować.

— i ścinaliście drzewa, prawda? — Augustus zerknął na nich z powątpiewaniem. Wyglądało jednak na to, że spodobało mu się to, co zobaczył, bo po chwili przyjaźnie skinął im głową. — To dobrze, że macie doświadczenie w lesie, będziecie go potrzebować.

— Czemu? — chciała wiedzieć Shilan. — To znaczy, nie mamy żadnego pojęcia, co będziemy dalej robić. Może nigdy już nie pójdę do lasu. Z tego, co słyszałam, większość ludzi w epoce wcale tego nie robiła.

— Cóż, jest epoka i epoka — orzekł Augustus. — Jesteśmy raczej wczesnymi pionierami przemysłu niż środkowym średniowieczem. A mam na myśli Wielkie Łowy, koleżanko.

— Wielkie Łowy? — zapytał Herzer.

— Rety, nic nie słyszeliście. — Augustus zamrugał. — Będzie rewelacyjna zabawa.

— Herzer przez chwilę zastanawiał się nad pojawiającym się i znikającym akcentem Augustusa, po czym wzruszył ramionami.

— Ktoś zechce nam wyjaśnić, co to takiego?

— Genialny pomysł mojego taty na dostarczenie mnie i mamie więcej pracy — wtrąciła się Rachel.

— Ach, myślałem, że jesteś lepiej poinformowana, koleżanko — poprawił ją Augustus. — Pomysł nie był Edmunda tylko Myrona.

— Racja — zgodziła się dziewczyna. — Dobrze, pomysł Myrona na dostarczenie nam więcej pracy!

— Mówiłem już wcześniej, że nie mamy skóry — powiedział garbarz, ignorując poprawkę. — Rzecz w tym, że w tej chwili mamy bardzo mało zwierząt rzeźnych. Myśliwi trochę ich sprowadzają, ale to wciąż za mało. Potrzebujemy mięsa, kości, kopyt, wszystkiego, co dostaje się ze zwierząt rzeźnych. Oraz, oczywiście, skór. Przed Upadkiem byłem handlarzem, jednym z ludzi, którzy produkowali rzeczy do sprzedaży na Jarmarkach. Robiłem rzeczy ze skóry, na zamówienie, wszystko bardzo ładne, ręczna robota. Właściwie hobby, ale w końcu dla wszystkich było to hobby, a jeśli zarobiło się przy tym kilka kredytów, to czemu nie? — dodał, krzywiąc się, — Ale chodzi o to, że potrafię przetworzyć surową skórę na wyprawioną, z której można już coś zrobić. Potrafię Jeśli mam z czego! Wiecie, co w zeszłym tygodniu przynieśli myśliwi?

— Nie. — Herzer czuł się zafascynowany wywodem.

— Dwie dzikie krowy, jemy je teraz przy ognisku, sześć dzików, pięć saren, kupę futrzaków, trzy indyki i emu. To za mało mięsa dla trzech tysięcy ludzi, i zdecydowanie za mało skóry.

— Nie wspominając o innych rzeczach — z uśmiechem dodała Shilan.

— Tak! Słusznie! — zgodził się Augustus. — Kopyta na klej! Kości na narzędzia i nawóz! Doskonała głowizna dla ślicznej pani?

— Głowizna? — zapytała Shilan.

— Świńskie mózgi — odruchowo wyjaśnił Herzer. — Zazwyczaj podawane w sosie.

— Ble!

— Czyli potrzebujemy więcej zwierząt — stwierdził Herzer. — Wielkie Łowy.

— Tak i… — włączyła się Rachel — jest wiele osób, które przygotowują się już, żeby zostać rolnikami. Jedną z rzeczy, która znacznie ułatwia pracę na roli jest posiadanie na farmie zwierząt hodowlanych. W lasach są zdziczałe zwierzęta, więc pomysł polega na tym, żeby przy okazji i je zebrać.

— Ale, jak zauważyła moja była… — Herzer na chwilę zwiesił głos — przyjaciółka, są tam też tygrysy.

— Jasne! — potwierdził Augustus, mrugając nerwowo. — I tu się to zaczyna robić ciekawie!

— Ooo — powiedziała Shilan. — Teraz rozumiem ten komentarz o pracy dla lekarzy.

— Och, zapomnij o tygrysach. — Rachel wzruszyła ramionami, siadając tak, że jej piersi znalazły się tuż pod powierzchnią wody. Herzer bardzo starał się nie zauważać interesujących efektów fal, które powstawały od ruch jej ramion. — Są tam, ale znacznie więcej jest dzikich świń.

— Świń? — zapytała Shilan, marszcząc czoło. — I w czym problem ze świniami?

— Och, jasne. Chrum, chrum, zobacz, jaka śliczna mała świnka, kizi mizi. Różowa i milutka. Poczekaj, aż je zobaczysz.

— Och, nie widziałem ich, ale słyszałem dość — roześmiał się Herzer. — Czterysta kilo kłów i szczeciny. To będzie świetna zabawa. Na kiedy to planujemy? Wydaje mi się, że złamię sobie nogę.

— Jeśli będziesz miał złamaną nogę, wyślą cię do obdzierania ich ze skóry — poinformowała go Rachel.

— Złamana ręka?

— Dźwiganie wiader z pomyjami.

— Ugh, widziałem filmy z obdzierania ze skóry. Nie, dziękuję. Fuj!

— Powinieneś był uciec ze swoją przyjaciółką — stwierdziła Rachel.

— Z którą? — ze złośliwym uśmieszkiem zapytała Shilan.

— Przepadnij, chłopcze! — zakrzyknął Augustus. — Ile ich masz?

Herzer tylko jęknął i zsunął się niżej, aż jego głowa znalazła się pod wodą.


* * *

Daneh podniosła wzrok znad zlanego potem młodzieńca na leżance i kiwnęła głową Edmundowi i towarzyszącej mu kobiecie. Nie widziała jeszcze tej rekreacjonistki, ale od dawna znała typ. Kobieta miała około dwadzieścia kilo nadwagi, co — biorąc pod uwagę zarówno warunki aktualne, jak te sprzed Upadku — wymagało świadomej pracy, i obwieszona była srebrną biżuterią. Większość przedstawiała znaki zodiaku i inne obiekty okultystyczne, a pozostałe wykonane były z kryształów.

— Daneh, to Sharron, jest zielarką — przedstawił ją Edmund.

— Nie wydaje mi się, żeby to była dobra chwila, Edmundzie — ostro odpowiedziała Daneh, ściągając bandaż z ramienia młodzieńca i krzywiąc się na to, co zastała pod spodem. Chłopak nieszczęśliwie uderzył się toporem, a rana prawie natychmiast się zaogniła. Współcześni ludzie mieli bardzo sprawny system odpornościowy, ale jedną z jego najsłabszych stron była skóra, do której trudno się było dostać krążeniu. Teraz zainfekowany obszar przybrał już zielonobrązową barwę gangreny i jeśli nie wymyśli szybko jakiegoś sposobu na jej powstrzymanie, choroba go zabije. I to błyskawicznie.

— Gangrena — orzekła kobieta, nachylając się, wąchając i zdegustowanym ruchem potrząsając głową. — Nie ma na ziemi rośliny, która mogłaby to wyleczyć, potrzebujesz sulfamidów albo którejś cyliny.

Daneh odwróciła się i ostro spojrzała na kobietę, na co zielarką zareagowała uśmiechem.

— Nie spodziewałaś się, że będę znała takie terminy, co, pani doktor? Ale penicylina to nic więcej jak pleśń, a sulfamidy, to tylko przetworzona smoła, prawda?

— Masz coś z tego? — zapytała Daneh.

— Nie. Ale dopiero tu dotarłam — odpowiedziała zielarka. — I nie sądzę, żeby któreś się tu sprawdziło. Próbowałaś opracowywać ranę?

— Tak, ale to nas wyprzedza — burknęła, machnięciem odganiając muchę. Cholerne owady wciskały się do środka niezależnie od tego, co się zrobiło i przejawiały wyraźną tendencję do lądowania na otwartych ranach.

— Zostaw ją — powiedział nagle Edmund, gdy zamachnęła się na kolejną, która próbowała wylądować na zepsutym ciele.

— Co? — zapytały równocześnie obie kobiety, a potem spojrzały na siebie bezradnie.

— Wyjdźmy na zewnątrz — zaproponował Edmund, wskazując na dalszy koniec szpitala.

Szpital był nieduży, zaledwie jednoizbowy budynek z kilkoma pryczami i „salą operacyjną” na jednym końcu, w znacznej części składającą się ze starannie wyszlifowanego stołu i zestawu narzędzi, które przywodziły na myśl bardziej inkwizycję niż medycynę. Ale sytuacja poprawiała się. A jeśli ta zielarka faktycznie znała się na tym, co robi, mogło być jeszcze lepiej. Daneh dobrze zdawała sobie sprawę, że jej znajomość leków, ich produkcji i dozowania była czysto teoretyczna. Jeśli jednak kobieta faktycznie miała jakąś wiedzę, mogły razem stworzyć przyzwoitego lekarza ery przedindustrialnej. Pomimo protestów mężczyzny odgoniła muchę i osłoniła ranę świeżym bandażem, po czym wyszła w ślad za Edmundem.

— Co jest dobrego w muchach, Edmundzie? — zapytała ostro, gdy tylko wyszli. — Przenoszą każdą możliwą chorobę!

— Tak, to prawda — zgodził się. — A w gnijącym mięsie składają jajeczka, z których wykluwąją się larwy. A co jedzą larwy much?

Daneh namyśliła się przez chwilę, a potem potrząsnęła głową.

— Chcesz, żebym dopuściła larwy do ciała?

— Tak, martwego ciała — trochę niepewnie odpowiedział Edmund. — Słuchaj, wiem, że brzmi to okropnie. I tak naprawdę powinny to być hodowlane larwy, hoduje sieje na czystym, martwym mięsie. Ale nie mamy na to czasu, prawda?

— Nie — przyznała Daneh. — Stracimy go, jeśli tego nie powstrzymamy. Tradycyjnym podejściem byłaby wysoka amputacja, żeby wyprzedzić rozwój infekcji.

— Czy możesz szybko zrobić coś z rzeczy, o których mówiłaś? — Edmund zapytał Sharron.

— Nie — odpowiedziała. — Najpierw muszę znaleźć pleśń penicylinową, jedną z milionów odmian. Potrzebuję szalek na hodowle. Często można znaleźć pleśń tetracylinowąna starych grobach, ale tych też tutaj nie mamy.

— Pył z cmentarza? — Edmund pokręcił głową. — No cóż, larwy działają — Musimy się tylko martwić o wtórne infekcje.

— A co z… — Sharron zmarszczyła czoło. — Co ze znalezieniem garści… w czymś… i wymyciu ich?

— Fuj! — zareagowała Daneh. — Chyba wolałabym już pozwolić lądować muchom.

— Gangrena i tak jest wywoływana przez bakterie anaerobowe — stwierdził Edmund. — Trzymanie rany odsłoniętej może raczej pomóc, niż zaszkodzić.

— Czy jest jakiś sposób na doprowadzenie do niej… więcej tlenu? — zapytała Sharron.

— Nie, poza komorą hiperbaryczną — zaprzeczyła Daneh. — Albo jakimś sposobem na izolację tlenu, co wymaga wysokich ciśnień i niskich temperatur. Nawet nie jestem pewna, czy nie naruszyłoby to protokołów ciśnieniowych.

— Sheida? — zasugerował Edmund.

— Jak dotąd odmówiła przy dzielenia jakiejkolwiek energii — z irytacją przy pomniała Daneh. — Ma jej dość, żeby hulać po świecie, ale nic dla medycyny!

— To, oraz jakieś słabsze środki przeciwbakteryjne, jakie będę w stanie przygotować — podsumowała Sharron. — Są pewne zioła. Dość szybko mogę spreparować płuczkę. Nie będzie tak dobra, jak antybiotyki, ale trochę pomoże.

— Zrób to — powiedziała Daneh. — Proszę. I będziemy musieli urządzić ci laboratorium. Edmund?

— Porozmawiam ze szklarzem o przygotowaniu odpowiedniego sprzętu — skrzywił się. — Bardzo się ucieszy, że wsadzimy mu na głowę jeszcze i to, w dodatku do całej pracy, jaką już ma.

— Powiedz mu, że on też może tego potrzebować, i to wkrótce — ostro ucięła Daneh. — To powinno odpowiednio skupić jego myśli.

— Sharron zna też inne zioła i leki — ostrożnie dodał Talbot. — Łącznie z wrotyczem.

— Nie jest to coś, co bym rekomendowała poza absolutną koniecznością — wtrąciła się kobieta. — Z tego, co słyszałam, jest bardzo niebezpieczny. Ale są i inne. Mam trochę nasion maku, więc jak tylko uda się nam wyhodować jakieś rośliny, będziemy mieć opiaty. Silne i uzależniające, ale niewiele jest równie dobrych środków przeciwbólowych. No i jest kora wierzby.

— Tę znam — z uśmiechem rzekła Daneh. — Ale raczej dalej wolałabym się nie posunąć. To oraz kora wiśni.

— Wydaje mi się, że doskonale się dogadacie — wtrącił Edmund. — Mam…

— Inne sprawy — sucho dokończyła Daneh. — W porządku. Zobaczymy się wieczorem?

— Mam nadzieję — odparł ponuro. — W końcu wróciłaś, a prawie się nie widujemy. — Skłonił się jeszcze i odszedł energicznym krokiem w kierunku ratusza.

— Cóż, przynajmniej możecie razem spać — rzuciła Sharron z nieśmiałym mrugnięciem.

— Nie, nie śpimy — odpowiedziała Daneh. — Ale… cóż… — Sharron umilkła, nie rozumiejąc.

— Nieważne. — Daneh potrząsnęła głową. — Ujmijmy to w ten sposób, mogę być pierwszą kandydatką do spróbowania wrotycza.

Sharron przyglądała się jej przez chwilę, aż zrozumiała, że lekarka mówi Poważnie, po czym zbladła.

— O bogini.

Загрузка...