Herzer zbuntował się piątego dnia po wypadku.
Przez dwa dni po tym, jak oprzytomniał, doktor Daneh nie pozwalała mu wstawać i chodzić nigdzie poza ubikacją. Jednak piątego dnia potrafił już tam dojść bez problemu, więc uznał, że wyzdrowiał. Nie do końca, gdyby go przyciśnięto, przyznałby, że wciąż jest potwornie słaby, ale to nie poprawi się od leżenia w łóżku.
Po południu, gdy jedna z pielęgniarek Daneh opuściła po obiedzie jego pokój, został sam i najwyraźniej nikt go nie pilnował. Wstał, wydobył z szafki swoje pocerowane ubranie i poszedł sprawdzić źródło powtarzającego się metalicznego dzwonienia dobiegającego zza domu.
Usłyszał hałasy dochodzące z kuźni, więc wyszedł na zewnątrz przez boczne drzwi i zakradł się do szopy na tyłach. Spodziewał się znaleźć tam jednego z uczniów kowalskich, może nawet kogoś ze swojej klasy, ale przy kowadle stał sam mistrz Talbot z wściekłym wyrazem twarzy, uderzając młotem w kawał stali.
Herzer zaczął się wycofywać, ale właśnie wtedy Edmund podniósł wzrok i kiwnął do niego z nieobecnym wzrokiem.
— Nie wydaje mi się, żeby wolno ci było wychodzić z łóżka — powiedział, odkładając młot i wsuwając sztabę z powrotem w węgle kowalskiego pieca.
— Obawiam się, że oddaliłem się bez przepustki — odparł Herzer, wchodząc do szopy. Było w niej więcej miejsca, niż się spodziewał, jako że ustawiono w niej tylko stół, kilka wiader, piec i kowadło. Leżało też trochę narzędzi, ale niewiele. Po chwili zauważył jaśniejsze plamy na podłodze i zrozumiał, że większość wyposażenia została stąd niedawno wyniesiona. Przypuszczał, że do miasta i rozwijających się nowych kuźni.
Pomimo stosunkowo chłodnego popołudnia wewnątrz było gorąco jak… no cóż, jak w kuźni. Poczuł, że na czole natychmiast pojawił mu się pot, a Edmund był od niego cały mokry.
Kowal kiwnął głową ze zrozumieniem i napił się wody z dzbanka, podając go następnie chłopcu.
— Cóż, skoro uważasz, że czujesz się dostatecznie dobrze, możesz popracować przy miechach — stwierdził, wskazując na urządzenie. — Ale załóż fartuch, bo iskry spalą ci ubranie.
Herzer uznał, że ma na to dość sił. Zdjął z kołka skórzany fartuch i przyjrzał się miechom. Obok nich stał wygodny stołek, więc usiadł na nim i zaczął pompować.
— Nie tak mocno — wymamrotał Edmund, odwracając stal. — Ogień będzie za gorący.
Herzer zwolnił rytm, aż zobaczył, że kowal kiwa głową, a potem przestał pracować, gdy Talbot wyciągnął z ognia żarzącą się wiśniowo stal.
— W różnych temperaturach tworzą się różne odmiany stali — wyjaśnił Edmund. — W tej chwili po prostu wprowadzam węgiel z powierzchni w głąb sztaby.
Herzer kiwnął głową, jakby rozumiał, wycierając dłońmi twarz. Edmund bez słowa podał mu szmatkę i dzbanek.
— Co pan robi? — zapytał Herzer i napił się. Woda była zmieszana z winem, niewielką ilością, tylko tyle, żeby nadać smak. Była to miła odmiana po czystej wodzie, którą dostawał przez ostatnie kilka dni.
— Tylko nóż — wyjaśnił Edmund znów z gniewnym wyrazem twarzy. — Przyszedłem tu wyżyć się na metalu, zamiast wziąć młot i porozwalać jakieś głowy.
Herzer przyglądał się w towarzyskim milczeniu, jak kowal rozklepuje metal, a potem wsuwa go z powrotem w ogień.
— Pompuj — polecił Edmund, zerkając na niego. — Choć wyglądasz, jakbyś już się męczył.
— Tak jest — przyznał Herzer. — Ale nie wiem czemu. Przez ostatnie kilka dni leżałem tylko w łóżku.
— Tego rodzaju solidne uderzenie odbiera człowiekowi siły — rzekł kowal, obracając metal w węglach. — Daneh uważa, że powinieneś leżeć jeszcze przez trzy lub cztery dni. Nie zgadzam się, ale nie zamierzałem jej tego mówić.
— Wydaje mi się, że w tej chwili bardziej potrzebuję ćwiczeń, nie wypoczynku — wy dyszał Herzer. Miechy mocno sprężynowały, a jego ręce zaczynały się już męczyć.
— Dość — burknął Talbot, wyciągając stal z ognia. — Wiesz, czemu uczniowie zawsze dmą w miechy?
— Nie.
— Poruszanie miechami wymaga ruchów bardzo podobnych do kucia. Rozwija siłę w określonych grupach mięśni. Oprócz tego, że jesteś słaby po wypadku, nie jesteś przyzwyczajony do ich używania.
— No świetnie, kolejna grupa mięśni do rozwinięcia — powiedział Herzer z cierpkim uśmiechem i znów napił się wody. — Ten nóż przeznaczony jest do wbicia w kogoś konkretnego?
— Nie — ze śmiechem zaprzeczył Edmund. — Choć przychodzi mi na myśl kilka osób, w które z przyjemnością bym go wycelował.
Herzer zrozumiał, że jest to jakaś aluzja, ale nic konkretnego.
— Chociaż — dodał po chwili Talbot, uderzając w stal jeszcze mocniej — większość z nich nie zrozumiałaby aluzji.
Herzer kiwnął głową, nie przyznając się, że on też jej nie złapał.
— Pompuj — polecił kowal. — Czyli słyszałeś już, że przyspieszamy powołanie wojska?
— Doktor Daneh mi powiedziała — przytaknął Herzer. Doszedł do siebie i właściwie było mu teraz łatwiej pompować niż na początku. Choć wciąż było tam gorąco jak w piekle. — Coś na temat Fredar?
— Zaatakowała ich grupa bandytów, to chyba najlepsze określenie. Byłem tam zaledwie kilka tygodni temu. Dostali wstępny szkic konstytucji Norau i strasznie narzekali na „pełen przemocy charakter poprawek”.
— Wymagania związane z obronnością? — zapytał Herzer, przestając pompować, gdy kowal wyciągnął stal.
— Tak — potwierdził zapytany. — Ich rada miejska zajęła pozycję odrzucenia przemocy, niektórzy z rekreacjonistów, którzy tam mieszkali, wynieśli się po tym i to właśnie od nich się dowiedziałem. Pojechałem tam i próbowałem prze konać tych durniów. — Dwukrotnie mocno uderzył młotem w stal, po czym go odłożył i wsunął ją z powrotem w żar. — Przynieś trochę więcej węgla, dobrze? — poprosił, wskazując podbródkiem na wiadro w rogu.
Herzer spełnił prośbę, po czym przyjrzał się swoim dłoniom. Nie tylko one, ale i całe przedramiona pokryte miał sadzą.
— Trudno będzie w tym stanie przemknąć się obok pani doktor.
— Nie martw się, wymyjemy cię — uspokoił go Edmund, popijając wodę.
— W każdym razie ci… bandyci zabili większość mężczyzn, łącznie z kil koma uzdolnionymi rzemieślnikami, żeby ich szlag, i uprowadzili większość kobiet, zostawiając dzieci. Och, a przy okazji spalili wszystko do samej ziemi.
— Gwałcić, rabować i palić — krzywiąc się, powiedział Herzer.
— Och tak, zrobili to we właściwej kolejności — stwierdził Edmund, wsadzając stal z powrotem w ogień. — Pompuj. Właściwie to dziwne. Dość często bandyci mylą kolejność. Biorąc pod uwagę okoliczności, palenie wszystkiego to świetna zabawa, tak naprawdę trudno jest przed tym ludzi powstrzymać.
Herzer rzucił mu szybkie spojrzenie, marszcząc brwi.
— Mówi pan to tak, jakby miał jakieś doświadczenie?
— Tak więc przyspieszyliśmy plany stworzenia wojska. — Edmund zignorował pytanie. — Chcesz zostać żołnierzem?
— Tak — odparł Herzer.
— Jakiego rodzaju? — zapytał Edmund.
— Nie wiem, jaki będę miał wybór — przyznał Herzer. — Chyba na chwilę wypadłem z obiegu.
— Armia będzie niewielka — wyjaśnił Talbot. — W tej chwili nie potrzebujemy wiele. Ale chcę, żeby stanowiła dobrą kadrę dla większych sił, więc szkolenie będzie ostre.
— Jestem na to gotów — oświadczył Herzer, gdy kowal przerwał.
— Tak ci się teraz wydaje — prychnął Edmund. — Główne siły będą się składać z dwóch grup: łuczników i piechoty. Łucznicy będą używać długich łuków, a piechota będzie luźno wzorowana na rzymskiej.
— Legiony? — zapytał z uśmiechem Herzer. — No, to mi się podoba!
— Z twoimi ramionami byłbyś piekielnie dobrym łucznikiem.
— Dobrze, jeśli każą mi zostać łucznikiem, będę nim. Ale jeśli mogę mieć jakiś wybór, to zdecydowanie wolę legiony.
— Czemu? — Talbot odłożył stal i pierwszy raz tego dnia naprawdę przyjrzał się młodzieńcowi.
Herzer odwrócił twarz od badawczego spojrzenia i wzruszył ramionami, zaczerwieniony.
— Nie wiem — mruknął.
— Dobrze, powiedz mi, co myślisz.
Herzer zawahał się chwilę, po czym znów wzruszył ramionami.
— — Legiony… cóż, łucznicy. Łucznicy siedzą z tyłu i walą do przeciwnika na odległość. Nie… ścierają się z nim. Nie atakują go. Ja… uczyłem się strzelać z łuku, i tak, jestem w tym nawet dość dobry, ale zawsze wolałem zwarcie z zimną stalą. Nazywam to „żelazną ręką”. To po prostu… coś dla mnie. Czasem nie należało tak robić. Ale… to właśnie wolałem.
Edmund znów kiwnął głową z nieodgadnionym wyrazem twarzy i ponownie chwycił stal.
— Pompuj. Określenie, którego ci brakuje to „piechota uderzeniowa”. Istniały dwie jej odmiany, zdyscyplinowana i niezdyscyplinowana. Tym drugim typem był Pikt atakujący z krzykiem i wywijając nad głową toporem. Czasem się to sprawdza, przeciw innej niezdyscyplinowanej piechocie. Drugi model to falanga, postępująca w równym tempie, by przejąć i utrzymać teren. „Żelazna pięść”… słyszałem już ten termin i prawdopodobnie zdziwiłbyś się, skąd pochodzi, choć dotyczy to bardziej wrzeszczącego Pikta. Czy dostrzegasz różnicę?
— Tak jest, sir — odpowiedział Herzer. — Ale i tak wolę legiony. Legiony — cóż… — przerwał i wzruszył ramionami.
Edmund uśmiechnął się do niego i kiwną głową.
— Znów mam nad tobą przewagę. Mam za sobą lata lektur, rozważań i studiów, dzięki którym mogę zdefiniować to, czego ty nie potrafisz. Legiony są tym miejscem, gdzie „opona styka się z drogą”, kolejny termin, który trudno zdefiniować. To one w ostatecznym rozrachunku będą decydować o wyniku bitwy.
— Tak — wydyszał Herzer, ciesząc się, że ktoś potrafił wyjaśnić ogarniające go… uczucia. — Chcę być tam, gdzie guma styka się z drogą.
Edmund roześmiał się i popatrzył z aprobatą na młodego mężczyznę, który wyglądał na zakłopotanego.
— Nie przejmuj się, to po prostu… kiedy skończysz podstawowe szkolenie, jeśli je zaliczysz, dam ci do przeczytania książkę. A niech to, zmuszę cię do przeczytania tak wielu, że będziesz mnie nienawidził. Clausewitz, pomimo jego wad, Fusikawa, Keegan, Hanson. Żebyś był w stanie definiować pojęcia. Znajomość terminologii to połowa nauki bitew. Ale piechota uderzeniowa to nie wszystko, czego potrzebujemy. Na dłuższą metę będę chciał mieć kombinowane i zrównoważone siły. Łuk, balisty, legion, ciężka i lekka kawaleria.
— Mówi pan o dużej armii — zauważył Herzer. — Raven’s Mill nie da rady tego utrzymać.
— A kto mówi o Raven’s Mill? — zaśmiał się Talbot. — Dlatego właśnie tak zdenerwowałem się na radzie. Wciąż myślą wyłącznie w kategoriach tu i teraz.
— A pan zawsze myśli z dziesięcioletnim wyprzedzeniem? — zdziwił się Herzer. — Bo w takiej perspektywie musi pan planować. Nie ma mowy o powołaniu pełnego legionu przynajmniej w ciągu… najbliższych dwóch lat.
— Czemu dwóch? — zapytał kowal, znów mu się przyglądając.
— Rzeczy. — Herzer wzruszył ramionami. — Log… logistyka? — Niektóre terminy już znasz.
— Tylko… nie mam pojęcia, ile kilo stali potrzeba na uzbrojenie sześciu tysięcy ludzi…
— Całe tony.
— Namioty, jedzenie. Namioty robiono ze skóry. Nie mamy nawet dość krów, żeby mieć skórę na tyle namiotów!
— Ani dość ludzi. Jedzenia.
— Zakonserwowanego jedzenia — poprawił Herzer, nagle podniecony. — To znaczy… sól. Dlatego właśnie płacili legionistom…
— Nie jest to koniecznie najlepsza metoda płatności, ale rozumiem, o co ci chodzi. Jest konieczna jako środek konserwujący, jej brak jest powodem, dla którego tak szybko musimy zjadać nasze zapasy. Lepiej byłoby odczekać ze spędem do jesieni, ale potrzebujemy jedzenia. Pamiętasz, co mówiłem o „korpusie”. Czy wiesz, co to oznacza?
— Rdzeń oddziałów?
— Jesteśmy na etapie tworzenia narzędzi do produkcji narzędzi. Siły obronne Raven’s Mill są tworzone jako narzędzie do tworzenia narzędzi. Czy rozumiesz, co to oznacza?
— Au — powiedział, z uśmiechem patrząc na młot. — Chce nas pan użyć jako młota?
— A młot jest twardszy i cięższy niż to, co ubija — zachichotał Edmund, z uznaniem przyjmując analogię. — Myślisz, że jesteś dość mocny?
— Nie wiem — przyznał Herzer. — Mam nadzieję, że będę, kiedy skończymy Czy pan będzie młotem tworzącym młot?
— Nie — zaprzeczył Edmund. — Mam do tego kogoś lepszego niż ja. Zobaczysz. I gwarantują, że to znienawidzisz.
— Dobrze, i pewnie to, co nas nie zabija, czyni nas mocniejszymi — stwierdził Herzer. — Choć wolałbym, żebyśmy mieli karabiny. Niech bandyci spróbowaliby salwy.
— Zabezpieczenia szybkości rozprężenia — rzekł Edmund, wzruszając ramionami. — Nie zadziała.
— Nie rozumiem tego — powiedział młodszy mężczyzna, otwierając szeroko oczy. — To znaczy, po pierwsze, czemu zabraniać środków wybuchowych, a po drugie, jak u diabła to właściwie działał Szybkość rozprężania nigdy nie miała dla mnie wielkiego sensu.
— Chcesz odpowiedzi? — zapytał Talbot, znów odkładając obrabianą stal i siadając na kowadle. — Właściwie to już wypociłem z siebie złość, pozwolimy teraz ostygnąć piecowi, skoro… Cóż, daj już spokój z pompowaniem. A więc, chcesz poznać odpowiedź?
— Tak, inaczej nie zadawałbym pytania.
— Wiem, że chodziłeś do szkoły z Rachel-kowal zmarszczył czoło — i wiem, że ona o tym wie. Więc czemu muszę ci to wyjaśniać?
— Nie musi pan, jeśli tego nie chce — odpowiedział Herzer, wstając i rozprostowując nogi. Czuł się lepiej niż przez cały dzień. Naprawdę potrzebował trochę wysiłku. — Aleja poszedłem ścieżką techniki przedindustrialnej. To znaczy, poznałem podstawy historii, ale to wszystko, co mówili. Nigdy dotąd głębiej się tym nie interesowałem.
— Dobrze, ale nie zamierzam poświęcić na to pięćdziesięciu tysięcy słów i jeśli nie zrozumiesz, to trudno. Jasne?
— Tak jest — z uśmiechem odparł Herzer.
— Pierwsze pytanie brzmi „czemu?” — zaczął Talbot. — Ograniczenie zostało wprowadzone krótko po wojnach SI. Wiesz o nich?
— Trochę. Była lekcja na ich temat. Nie przespałem jej.
— Czyli wiesz, że były paskudne i krwawe. Prawie tak paskudne, jak to… łajno, w którym siedzimy. W pierwszym roku wojny zginęło dwadzieścia pięć procent ludzkości, część w walkach, większość z powodu głodu i innych programów eksterminacyjnych SI.
— Tak — ponuro potwierdził Herzer. Niedobitki Rady z Norau nie rozpowszechniały aktualnych szacunków strat, ale na własne oczy widział ciała przy drogach. Byłby zaskoczony, gdyby rasa ludzka miała tylko dwadzieścia pięć procent strat z Czasu Umierania.
— W każdym razie wysoka umieralność i wojna wywołały ogromną falę pacyfizmu. Ale równocześnie stworzyła wielu ludzi, którzy przyjęli absolutnie ekstremalne stanowisko. Pewna ich grupa napadła jednego z członków Rady i zabiła go razem z jego ochroną. Nie było to łatwe. Zabójcy — bo w tym wypadku nie ma lepszego określenia na grupę sześćsetosobowego oddziału piechoty w pełnych pancerzach bojowych i czołgów sterowanych przez SI — zostali prawie starci na proch przez ochroniarzy członka Rady, który swojego głębokiego pacyfizmu dorobił się na liniach frontu.
— To naprawdę głęboko wstrząsnęło Radą. Jeśli można było zabić Hollingswortha, można było każdego. Jedyną rzeczą, która mogła temu zapobiec była Matka.
— Ach.
— Tak. Jednak żadna grupa członków Rady nie była nigdy dostatecznie duża i zgodna, żeby nakazać Matce kontrolowanie przestępczości, czy czegoś w tym stylu. Rozumieli, że wymagałoby to takiego poziomu kontroli, iż w ostateczności doprowadziłoby to do rebelii, w takiej czy innej formie. A większość z nich była i tak temu przeciwna. Na pewnym poziomie wiesz, że Matka zawsze się przygląda. Ale jak długo o tym wiesz, nie ma to znaczenia… W każdym razie, zdecydowali, że albo naruszą ustanowiony na samym początku zakaz użycia Matki do inwigilacji, albo znajdą jakieś inne rozwiązanie problemu.
— Kontrola broni? — zapytał Herzer. — Ale… No cóż, to chyba ma sens.
— Jasne, pod warunkiem, że w ogóle nie rozumiesz historii — prychnął Talbot. — Wszystko, co przypomina powszechne prawa wyborcze jest konceptem postindustrialnym i pojawiło się/w wynalezieniu prochu. Proch dał zwykłemu człowiekowi sposób na zabicie „pana na koniu”. Przemysł, przez co rozumiem parę i wewnętrzne spalanie, wyeliminował potrzebę codziennego używania mięśni! Jak długo ich społeczeństwo oparte na replikacji i informacji było stabilne, problem nie istniał. Ale zabierz to i co dostaniesz?
— To — wyszeptał Herzer, zauważając, że Edmund określał społeczeństwo sprzed Upadku jako „ich”. — Dobrze, czyli żadnego wewnętrznego spalania, ale czemu nie para?
— Para o niskim ciśnieniu działa — zauważył Talbot. — Ale jeśli chce się uzyskać naprawdę przydatne ciśnienia, przekracza się granicę krytyczną zaprogramowaną w Matce jako niebezpieczną i… ciepło po prostu… znika. Jest odciągane do cholernej Sieci, żeby mogła z niego korzystać Sheida. Ma to wpływ nawet na kuźnie wysokotemperaturowe, kształtowanie stali wymaga sporej sztuki.
— Och. Dobrze, czyli już wiem „czemu”. A co z „jak”?
— Teraz musisz zrozumieć Matkę.
— To centralny superkomputer sterujący Siecią. I co?
— Och, dziecko — powiedział Edmund z ponurym chichotem. — Matka to nie komputer. Matka to program. Właściwie, to operacyjny system/protokół. Ale Matka stała się czymś znacznie więcej. Jest podłączona do każdego gniazda Sieci. Widzi przez wszystkie nanity. Słyszy przez wszystkie uszy. Jej czujniki mogą wykryć każdą zmianę wiatru, każdą zmianę energii kinetycznej, potencjał każdej kropli deszczu i mieć całkiem niezłe pojęcie, gdzie wylądują jej poszczególne molekuły. Czy słyszałeś kiedyś to powiedzenie „widzi śmierć każdego wróbla”?
— Tak — powiedział Herzer, złapany w dziwny czar słów Edmunda.
— Matka wie o tym, jeszcze zanim wróbel zacznie umierać.
— Czyli… — Herzer popatrzył na kowala i wzruszył ramionami. — Czemu ona nie zatrzyma tej wojny?
— Ponieważ Matki to nie obchodzi — z uśmiechem odpowiedział Edmund. — Nie jest tu po to, żeby kończyć albo wywoływać wojny — wojny to ludzka sprawa, a nie jej rzeczą jest mówić ludziom, jak być ludźmi. Ona tylko kieruje Siecią i różnymi rzeczami, które są do niej podłączone. Jak długo walczący nie zrobią niczego głupiego w stosunku do architektury transferu informacji, Matka nie podejmie żadnych działań.
— To… dziwne.
— Matka została napisana przez faceta, który jak się później okazało, był cholernie pogięty. Nazywał się Artur King. Słyszałeś o nim kiedyś?
— Tylko nazwisko i że założył Sieć.
— Niezupełnie, on tylko napisał Matkę. Sieć istniała już wcześniej, jedyną rzeczą, którą tak naprawdę zrobił, było dokonanie ostatniej dużej modyfikacji jej wewnętrznej struktury. I najwyraźniej była to ostatnia rzecz, jaką zrobił na ziemi. Ponieważ zaraz potem zniknął. Całkowicie i bez śladu.
— A jaki to ma związek z zabezpieczeniami przeciw środkom wybuchowym?
— Pamiętaj, Matka wie wszystko, wszystko wyczuwa. Ale robi coś z tym tylko, jeśli Rada jej każe. Jest kontrolowana przez członków Rady. Głosują nad tym, jakie działania powinna podejmować oprócz bezpośredniego nadzoru nad Siecią. Jeśli wystarczająca ich liczba nakaże jej zniszczenie Ziemi, zrobi to.
— Co? Jak? — zapytał Herzer.
— Och, przychodzą mi na myśl różne sposoby. To zależy, czy chcieliby po prostu zniszczenia biosfery, czy faktycznego rozwalenia Ziemi. Gdyby chodziło tylko o biosferę, prawdopodobnie mogłaby po prostu wprowadzić bardzo dużo energii do płaszcza i spowodować nieustające wybuchy wszystkich wulkanów na planecie. To skasowałoby wszystko oprócz bakterii. Mogłaby zniszczyć dowolny gatunek, po prostu powstrzymując w nim bieg reakcji chemicznych. Czujesz się lepiej?
— To szaleństwo! — Chłopak potrząsnął głową. — Od kiedy?
— Od baaardzo dawna przed twoim urodzeniem, chłopcze. Nikt o tym nie mówi, a większość ludzi nawet o tym nie myśli, Matka nas posiada, ale my, z drugiej strony, posiadamy Matkę, przez Radę. Istnieje powód, dla którego nienawidzę Rady, nienawidziłem jej na długo przed tą cholerną wojną i uważałem, że Rada wymaga znacznie ściślejszej kontroli, niż jej podlega.
— Czyli twierdzi pan, że Matka nie dopuszcza do eksplozji dzięki wiedzy, że ma do nich dojść?
— Częściowo. Wyczuwa również, że wystąpiły. I choć eksplozje roznoszą się szybko, nie robią tego z prędkością większą niż światło czy reakcje Matki. Kiedy do jakiejś dojdzie, zostaje otoczona przez pole siłowe, a jej energia kinetyczna ulega przekształceniu na elektryczną i zostaje odciągnięta do sieci zasilającej. Wszystko, co dostaniesz, to stłumiony huk i kupka popiołu. Próbowałem tego kiedyś z ręcznie robionym prochem, jedynym efektem była paskudna notka od Rady.
— Ale… przecież cały czas dochodzi do naturalnych eksplozji. Błyskawice, wulkany…
— Jakby nie potrafiła odróżnić błyskawicy od świadomie odpalonego środka chemicznego? — Edmund roześmiał się. — A wybuchy chemiczne nie zachodzą naturalnie w przyrodzie, przynajmniej nie często. Jest kilka gatunków, które są cholernie blisko dysponowania taką właściwością, nawet rośliny. Ale Matka może to odfiltrować. Wybuchy chemiczne mają bardzo charakterystyczną sygnaturę. A co do wulkanów, czemu sądzisz, że ich nie tłumi?
— Cóż, widziałem zdjęcia…
— Jasne, mnóstwo ślicznych wybuchów. Słyszałeś kiedyś o Krakatau?
— Nie.
— Kiedyś była taka wyspa. Potem trochę słonej wody dostało się do komory magmowej i wybuchła. Duży wybuch, zabił mnóstwo ludzi, zalane wyspy, wszystkie zwykłe problemy. Nadążasz za mną?
— Tak.
— I mówię o naprawdę dużej eksplozji. Słyszałeś kiedyś o Kamiennych Ziemiach?
— Byłem tam kiedyś. To… ciekawe. Gejzery, gorące źródła i wszystko.
— Tak. A wiesz, że kiedyś to wybuchło? — Co?
— No tak. Krótko po wojnach SI. Spowodowało mnóstwo smrodu, ponieważ pojawiło się podejrzenie, że dopuszczono do tego świadomie, są sposoby, jeśli ma się dostęp do pól siłowych i dość energii. W każdym razie, zawsze był to teren niestabilny i wybuch był właściwie czymś, czego geologowie spodziewali się od dawna, od bardzo dawna, od kiedy tylko wiedzieli, co się tam dzieje. Wszystko wyglądało podobnie do Krakatau o tyle, że była tam gorąca plama i dużo wody w pobliżu. Szacowano, że jeśli już eksplozja nastąpi, może rozwalić nie tylko kamienne ziemie, ale i obszar na kilkaset kilometrów w każdym kierunku. A mówiąc o wybuchu mam na myśli wysłanie tego w stratosferę.
— Wow.
— Plama gorąca podgrzewała wodę od kilku tysięcy lat i istniała nadzieja, że nigdy nie dojdzie do załamania. Cóż, jednak doszło. Potężnego. Wybuch magmy i pary o szacunkowej sile rzędu stu megaton, to takie naprawdę stare określenie siły eksplozji.
— Jasne.
— I co się stało? Nic. Ziemia się trochę zatrzęsła, mniejsze trzęsienie. Tak potężna jest Matka. Więc zapomnij o produkcji karabinów i przekształceniu tego w Armię Nowego Wzoru.
— Dobra — powiedział Herzer. — Szlag. Ale jeszcze jedno pytanie?
— Jasne.
— Czemu długie łuki? Kusze są łatwiejsze w szkoleniu i…
— Och, nie, ty też.